14595.txt

(50 KB) Pobierz
Joseph Conrad

SZPIEG

Pan X., poprzedzony listem polecaj�cym jednego z mych bliskich przyjaci� w 
Pary�u, 
przyszed� do mnie, alby obejrze� m�j zbi�r chi�skich br�z�w i porcelany.
M�j paryski przyjaciel jest r�wnie� zbieraczem. Lecz nie zbiera on porcelany ani 
br�z�w, ni 
obraz�w, monet lub sztych�w, s�owem niczego, co dobrze da�oby si� sprzeda� na 
licytacji. Ze 
szczerym zdziwieniem wypar�by si� te� miana zbieracza. Mimo to jednak jest nim 
ca�� dusz�. 
Zbiera on znajomo�ci, co subteln� jest spraw�. Okazuje przy tym cierpliwo��, 
pasj� i 
wytrwa�o�� prawdziwego zbieracza osobliwo�ci. Zbi�r jego nie posiada g��w 
koronowanych. 
S�dz�, �e nie uwa�a ich za do�� rzadkie i interesuj�ce; lecz poza tym zetkn�� 
si� i rozmawia� z 
e wszystkimi chyba lud�mi, kt�rzy z jakichkolwiek wzgl�d�w godni s� uwagi. 
Obserwuje ich, 
s�ucha, studiuje, ocenia i wszystko to umieszcza w galerii swej pami�ci. Planowo 
i 
systematycznie objecha� ca�� Europ�, by wzbogaci� sw�j zbi�r wybitnych 
znajomo�ci 
osobistych.
Poniewa� jest cz�owiekiem zasobnym, ma stosunki i nie zna przes�d�w, przeto 
kolekcja jest 
wcale okaza�a i zawiera przedmioty (czy raczej podmioty), kt�rych warto�� jest 
nie doceniana 
przez t�um i nie znana szerokiemu og�owi. Z tych okaz�w m�j przyjaciel jest 
szczeg�lnie 
dumny.
O panu X. pisa� mi: �Jest to najwi�kszy buntownik
(r�volt�) nowszych czas�w. �wiat zna go tylko jako rewolucyjnego pisarza, 
kt�rego okrutna 
ironia odkry�a zgnilizn� naszych najbardziej szanownych urz�dze�. Me przepuszcza 
on 
�adnej, cho�by najszacowniejszej g�owie, a wszystkie uznane poj�cia i zasady 
naszego uk�adu 
spo�ecznego i polityki postawi� pod pr�gierz swego dowcipu. Kt� nie pami�ta 
jego 
p�omiennie czerwonych pamflet�w rewolucyjnych? Roje ich gn�bi�y wszystkie 
policje 
kontynentu niby plaga szkar�atnych owad�w. Ten rewolucyjny pisarz by� r�wnie� 
dusz� 
tajnych towarzystw, tajemniczym �Pierwszym� rozpaczliwych spisk�w, wykrywanych i 
niewykrywanych, maj�cych powodzenie lub nie. A �wiat nie mia� o tym, na og� 
bior�c, 
najmniejszego poj�cia. Dlatego te� po dzi� dzie� znajduje si� pomi�dzy nami, on, 
weteran 
niejednej podziemnej kampanii; teraz trzyma si� na uboczu, niejako pod os�on� 
opinii 
najwybitniejszego pisarza wywrotowego, jaki �y� kiedykolwiek."
Tak pisa� m�j przyjaciel, dodaj�c jeszcze, �e pan X. jest subtelnym znawc� 
br�z�w i 
porcelany, oraz prosz�c mnie bym mu pokaza� swe zbiory.
X. stawi� si� w oznaczonym czasie. Moje skarby rozmieszczone s� w trzech 
pokojach bez 
dywan�w i firanek. Pokoje te nie posiadaj� innego urz�dzenia pr�cz eta�erek i 
szklanych 
szafek, kt�rych zawarto�� przedstawia� b�dzie dla mych spadkobierc�w ca�� 
fortun�. Nie 
pozwalam tam nigdy pali� z obawy przed wypadkiem, a ogniotrwa�e drzwi oddzielaj� 
pokoje 
te od reszty domu.
By�o bardzo zimno, zostali�my wi�c w p�aszczach i kapeluszach. Pan X., �redniego 
wzrostu i 
smuk�y, z �ywymi oczyma w pod�u�nej twarzy o rzymskim nosie, chodzi� drobnymi 
krokami 
na ma�ych, zgrabnych nogach i ze zrozumieniem przypatrywa� si� moim zbiorom. 
Zdaje mi 
si�, �e ja r�wnie� przypatrywa�em mu si� ze
zrozumieniem. Bia�e jak �nieg w�sy i bokobrody czyni�y jego twarz orzechowego 
koloru 
jeszcze ciemniejsz�, ni� by�a w rzeczywisto�ci. W futrze i wysokim cylindrze 
straszny ten 
cz�owiek wygl�da� bardzo elegancko. Zdaje mi si�, �e pochodzi� ze szlacheckiej 
rodziny i 
m�g�by si� by� przedstawi� jako Vicomte X., de la Z., gdyby zechcia�. M�wili�my 
tylko o 
br�zach i porcelanie, a on nie szcz�dzi� mi uznania. W ko�cu rozstali�my si� 
serdecznie.
Gdzie mieszka�, nie wiem. Przypuszczam, �e musia� by� cz�owiekiem samotnym. 
Anarchi�ci, 
zdaje mi si�, nie maj� rodzin � w ka�dym razie nie w tym znaczeniu, w jakim my 
pojmujemy to urz�dzenie spo�eczne. ��czenie si� w rodziny odpowiada pewniej 
potrzebie 
natury ludzkiej, lecz w ostatniej instancji opiera si� na prawie i z tego powodu 
musi by� dla 
anarchisty czym� nienawistnym i niemo�liwym. Naprawd� nie rozumiem anarchist�w. 
Czy 
cz�owiek takich to a takich przekona� pozostaje anarchist�, gdy jest sam, 
zupe�nie sam, lub 
gdy, powiedzmy, k�adzie si� do ��ka? Czy opiera g�ow� o poduszki, naci�ga na 
si� ko�dr� i 
zasypia z poczuciem konieczno�ci chambardement g�n�ral, jak to nazywaj� Francuzi, 
konieczno�ci powszechnego wysadzania w powietrze, wiecznie obecnej w jego umy�le? 
A 
je�li tak, to jak to by� mo�e? Jestem pewny, �e gdyby taka wiara (czy taki 
fanatyzm) zyska�y 
nagle w�adz� nad moimi my�lami, nie by�bym w stanie ani spa�, ani je��, ani 
zaj�� si� 
jak�kolwiek czynno�ci� w �yciu powszednim. Nie pragn��bym kobiety ni dziecka; 
nie 
m�g�bym mie� przyjaci�, tak mi si� przynajmniej zdaje, a ju� zbieranie br�z�w 
lub porcelany 
to, przypuszczam, by�oby chyba zupe�nie wykluczone. Zreszt� � nie wiem. Wiem 
tylko, �e 
para X. jada� obiady w bardzo wykwintnej restauracji, do kt�rej i ja 
ucz�szcza�em.
Gdy mia� g�ow� odkryt�, srebrna, podczesana w g�r�
czupryna czyni�a jeszcze bardziej charakterystyczn� jego twarz ko�cist�, 
pozapadan�, ubran� 
w mask� zupe�nej oboj�tno�ci. Jego �ylaste i br�zowe r�ce wsuwa�y si� i wysuwa�y 
z 
szerokich, bia�ych mankiet�w, gdy z mechaniczn� niemal precyzj� �ama� chleb, 
nalewa� wino 
i wykonywa� inne czynno�ci w tym. rodzaju. Jego g�owa i ca�e cia�o stercza�y 
nieruchomo 
nad obrusem. Ale ten zapaleniec, ten wielki agitator nie okazywa� ani �ladu 
ognia czy 
temperamentu. G��bokim, chrapliwym g�osem m�wi� monotonnie i zimno. Nie mo�na 
te� 
by�o nazwa� go rozumnym, a jego spokojne zachowanie sprawia�o wra�enie, �e got�w 
jest 
zar�wno kontynuowa� dalej rozmow�, jak ka�dej chwili j� przerwa�.
Prowadzi� on drugie, nazwa�bym, podziemne �ycie. I gdy co wiecz�r siadywa�em 
naprzeciwko niego i przypatrywa�em mu si� przy obiedzie, pocz�a budzi� si� we 
mnie 
ca�kiem zrozumia�a ciekawo��. Jestem spokojnym i pokojowym wytworem cywilizacji, 
kt�ry 
nie zna innych nami�tno�ci jak zbieranie rzadkich przedmiot�w, zachowuj�cych 
sw�j powab 
nawet w�wczas, gdy zbli�aj� si� do potworno�ci. Niekt�re br�zy chi�skie s� 
monstrualnie 
drogie. Tu zn�w mia�em przed sob� rzadkie monstrum ze zbioru mego przyjaciela. 
Prawda, 
�e monstrum to by�o doskona�e wypolerowane i w pewnym sencie cudowne. Jego 
przedziwnie ciche zachowanie by�o przyczyn� tego wra�enia. Ale nie by� on z 
br�zu, nie by� 
Chi�czykiem, co dawa�oby mo�no�� przypatrywania si� mu spokojnie poprzez 
przepa�� 
r�nicy rasowej. �y� i by� Europejczykiem, mia� maniery najlepszego towarzystwa, 
nosi� 
p�aszcz i kapelusz jak ja, a w sprawach kuchni prawie �e podziela� m�j smak. 
Nadto straszne, 
by mo�na o tym my�le�!
Pewnego wieczora zauwa�y� mimochodem w toku rozmowy: � Ludzko�ci nie mo�na 
poprawi� inaczej, tylko przemoc� i strachem.
�atwo wyobrazi� sobie, jakie wra�enie sprawi�y te s�owa, wypowiedziane ustami 
takiego 
cz�owieka, na cz�owieka mego pokroju, na mnie, kt�rego pogl�d na �ycie zbudowany 
jest na 
�agodnym i subtelnym r�niczkowaniu spo�ecznych i artystycznych warto�ci. Prosz� 
tylko 
wyobrazi� sobie! Na mnie, kt�remu ka�dy rodzaj i przejaw gwa�tu wydaje si� tak 
nierzeczywisty, jak olbrzymy, ludo�ercy lub siedmiog�owe hydry, o kt�rych 
istnieniu baj� 
fantastyczne klechdy i legendy.
I nagle zda�o mi si�, �e poprzez radosne szmery i g�osy wspania�ej restauracji 
s�ysz� pomruk 
g�odnego i gniewnego t�umu.
Zdaje ani si�, �e jestem wra�liwy i mam zapaln� wyobra�ni�, gdy� pomi�dzy 
niezliczonymi 
�ar�wkami sali, jak w ponurej wizji, zobaczy�em ciemno�� pe�n� ko�cistych szcz�k 
i dzikich 
oczu. Lecz co� mnie w tym widzeniu rozgniewa�o. Widok tego cz�owieka, �ami�cego 
z 
niezm�conym spokojem kawa�ki bia�ego chleba, rozdra�ni� mnie. W�wczas pozwoli�em 
sobie 
zapyta� go, w jaki spos�b g�oduj�cy proletariat Europy, kt�remu on prawi� o 
buncie i 
przemocy, nie bierze mu za z�e jego niew�tpliwie luksusowego �ycia.
� Wszystkiego tego � powiedzia�em, wskazuj�c wzrokiem sal� i butelk� szampana, 
kt�r� 
zazwyczaj we dw�jk� wypr�niali�my po obiedzie.
Nie poczu� si� tym dotkni�ty.
� Czy �yj� z ich znoju lub z krwi serdecznej? Czy jestem spekulantem albo 
kapitalist�? Czy 
zrabowa�em m�j maj�tek g�oduj�cemu ludowi? Nie! O tym wiedz� oni dobrze i nie 
zazdroszcz� mi. Biedne masy s� wspania�omy�lne dla swych przyw�dc�w. Co posiadam, 
zarobi�em mymi pismami; nie milionami pamflet�w, rozdzielanych bezp�atnie 
pomi�dzy 
g�odnych i uci�nionych, lecz setkami tysi�cy egzemplarzy kupowanych przez opas�� 
bur�uazj�. Przypomina pan sobie, �e pisma moje by�y
przez pewien czas przedmiotem zachwytu, i w modzie by�o czyta� je ze zdumieniem 
i 
oburzeniem, przewraca� oczyma z powodu mego patosu � albo do nieprzytomno�ci 
za�miewa� si� z mego dowcipu.
� Tak � odrzek�em. � Oczywi�cie, przypominam sobie; lecz musz� wyzna� otwarcie, 
�e 
nigdy nie rozumia�em tego za�lepienia.
� Czy pan nie wie � powiedzia� � �e ci pr�niacy i samolubi przepadaj� za 
z�o�liwo�ci�, 
uprawian� cho�by na ich koszt? Ich w�asne �ycie jest tylko poz� i gestem, nie s� 
wi�c w 
stanie poj�� mocy prawdziwego d��enia i s��w, kt�re nie k�ami� swego znaczenia. 
Dla nich 
wszystko jest rozrywk� i sentymentem. Wystarczy, �e wska�� panu na przyk�ad, jak 
odnosi�a 
si� stara arystokracja francuska do fiozof�w, kt�rych nauki przygotowa�y wybuch 
wielkiej 
rewolucji. Nawet tu, w Anglii gdzie jest jeszcze troch� zdrowego rozumu, niech 
tylko jaki 
demagog ur�ga do�� g�o�no i wytrwale, a zaraz znajdzie poparcie w�r�d tych 
w�a�nie klas, 
kt�rym ur�ga. Bo wy lubicie patrze� na wybryki. Demagog poci�ga za sob� amator�w 
silnych 
wra�e�. Amatorstwo, w tym i w innych sprawach, jest przecie� przedziwnie prostym 
�rodkiem, by zabi� czas i pochlebi� w�asnej pr�no�ci; g�upiej pr�no�ci, 
pragn�cej by� na 
wysoko�ci idei pojutrza. Ca�kiem tak samo, jak dobrzy i poczciwi zreszt� ludzie 
wpada�...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin