10892.txt

(213 KB) Pobierz
Jack Higgins

Czas umierania


Przełożyła: DANUTA GÓRSKA
AMBER
Tytuł oryginału: A FINE NIGHT FOR DYING
Okładkę projektował: ADAM OLCHOWIK
Redaktor LUCYNA LEWANDOWSKA
Redaktor techniczny JANUSZ FESTUR
Copyright (c) 1969 by Martin Fallon
For the Polish edition Copyright (c) 1991 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-85079-63-7
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.
Warszawa 1991. Wydanie I
Skład: Zakład Fototype w Milanówku
Druk i oprawa: Zakłady Fotopoligraficzne - Ruda lšska


Rozdział I
Nocna przeprawa


Czasami Jean Mercier zastanawiał się, czy życie w ogóle ma jaki sens. Włanie teraz zadawał sobie to pytanie. Gdzie w ciemnociach, daleko od łodzi, znajdował się brzeg, którego nie widział, ryzyko, którego nie potrafił ocenić, a brak nawigacyjnych wiateł pogarszał sprawę.
Wiatr, który dotarł tu aż z Uralu, hulał nad zatokš St.  Malo, piętrzył spienione fale, rozbryzgiwał wodę na szybach sterówki. Mercier zmniejszył obroty silnika i nieznacznie zmienił kurs. Wytężał wzrok w ciemnoci, czekajšc na umówione wiatło niczym na znak z niebios.
Niezręcznie, jednš rękš skręcił papierosa, wiadom drżenia palców, którego nie potrafił opanować. Był zmarznięty, zmęczony i bardzo wystraszony, ale płacono mu dobrze, gotówkš na rękę i bez podatku - więcej, niż mógł zarobić przez trzy miesišce łowienia ryb. Kiedy człowiek ma chorš żonę na utrzymaniu, musi brać, co się nawinie, i dziękować losowi.
wiatło błysnęło trzykrotnie i zgasło tak szybko, że Mercier przez chwilę nie był pewien, czy wzrok nie spłatał mu figla. Ze znużeniem przesunšł rękš po oczach. wiatło znowu zamigotało. Obserwował trzeci rozbłysk jak zahipnotyzowany, potem otrzšsnšł się i tupnšł w podłogę sterówki. Na schodach rozległy się kroki i pojawił się Jacaud.
Znowu pił. Merciera zemdliło lekko, kiedy w czystym słonym powietrzu rozszedł się przenikliwy, kwany zapach. Jacaud odepchnšł go na bok i przejšł ster. - Gdzie to jest? - warknšł.
Odpowiedział mu kolejny błysk daleko w przedzie, trochę po lewej. Jacaud kiwnšł głowš, zwiększył szybkoć i zakręcił sterem. Kiedy łód skoczyła w ciemnoć, wyjšł z kieszeni nie dopitš butelkę rumu, przełknšł resztkę zawartoci i cisnšł pustš flaszkę przez otwarte drzwi. W wietle padajšcym od kompasu wydawał się pozbawiony ciała - sama głowa pływajšca wród mroków, makabryczny żart. Była to twarz zwierzęcia, bestii chodzšcej na dwóch nogach: małe wińskie oczka, spłaszczony nos. rysy pogrubione przez lata pijaństwa i chorób.
Mercier wzdrygnšł się mimo woli po raz setny, a Jacaud wyszczerzył zęby.
-  Masz stracha, co, mały?
Marynarz nie odpowiedział. Jacaud złapał go za włosy i przycišgnšł bliżej, nie zdejmujšc drugiej ręki z koła sterowego. Mercier krzyknšł z bólu, a Jacaud znowu się rozemiał.
- To dobrze, że masz stracha. Teraz id i przygotuj ponton
Wypchnšł go brutalnie przez otwarte drzwi. Mercier chwycił się relingu, żeby nie wypać za burtę. W oczach miał łzy gniewu i upokorzenia, kiedy wymacywał sobie po ciemku drogę przez pokład. Uklškł na jedno kolano obok gumowego pontonu, wyjšł z kieszeni sprężynowy nóż i po omacku znalazł linę mocujšcš ponton do pokładu. Przepiłował linę, a potem dotknšł kciukiem ostrego jak brzytwa noża, mylšc o Jacaudzie. Wystarczyłoby jedno mocne pchnięcie, ale na samš myl o tym wnętrznoci Merciera skurczyły się ze strachu. Pospiesznie zamknšł nóż, wstał i czekał przy relingu.
Łód zanurzyła się w ciemnoć i wiatło błysnęło jeszcze raz. Kiedy Jacaud zgasił silnik, łód zwolniła i zaczęła dryfować bokiem w stronę plaży odległej o sto jardów, obrysowanej fosforyzujšcym pasem przyboju. Mercier rzucił kotwicę, kiedy Jacaud podszedł do niego. Potężny mężczyzna sam spucił ponton na wodę i przycišgnšł go linkš.
- Wyskakuj - powiedział niecierpliwie. - Nie chcę tu długo sterczeć.
Woda chlupotała na dnie pontonu, zimna i przejmujšca dreszczem. Mercier ujšł dwa drewniane wiosła i odbił od burty łodzi. Znowu czuł strach, jak zawsze, ponieważ plaża stanowiła nieznane terytorium, chociaż odwiedzał jš wczeniej w identycznych okolicznociach przynajmniej pół tuzina razy. Ale zawsze miał uczucie, że tym razem będzie inaczej - że policja już czeka. Że wsadzš go do więzienia na pięć lat.
Ponton nagle uniósł się na fali, balansował przez chwilę, po czym przemknšł przez spienionš linię przyboju i zatrzymał się na przybrzeżnych kamieniach.
Mercier wcišgnšł wiosła, wyskoczył za burtę i obrócił ponton dziobem w stronę morza. Kiedy się wyprostował, snop wiatła rozdarł ciemnoci, olepiajšc go na chwilę.
Podniósł rękę obronnym gestem. wiatło zgasło i spokojny głos powiedział po francusku:
- Spóniłe się. Ruszajmy.
To był znowu ten Anglik, Rossiter. Chociaż prawie bezbłędnie mówił po francusku, Mercier rozpoznał go po akcencie. Jedyny znany mu człowiek, przed którym Jacaud czuł respekt. W ciemnoci był zaledwie cieniem, tak jak towarzyszšcy mu mężczyzna. Zamienili kilka słów po angielsku, w języku, którego Mercier nie znał, potem drugi mężczyzna wskoczył do pontonu i przysiadł na dziobie. Mercier również wsiadł, spucił wiosła, a Rossiter wypchnšł ponton za pierwszš falę i wdrapał się po burcie do rodka.
Kiedy dobili do łodzi, Jacaud czekał przy relingu na rufie. Jego cygaro żarzyło się słabo w ciemnociach. Pasażer wsiadł pierwszy, a za nim ruszył Rossiter z walizkš. Zanim Mercier wszedł na pokład, Anglik i pasażer znikli na dole. Jacaud pomógł marynarzowi wcišgnšć ponton przez burtę, zostawił go przywišzujšcego linki i wrócił do sterówki. W chwilę póniej silnik zamruczał cicho i łód wypłynęła na morze.
Mercier skończył przywišzywać ponton i przeszedł na dziób, żeby sprawdzić, czy wszystko w porzšdku. Rossiter przyłšczył się do Jacauda i obaj stali za kołem sterowym. Chuda, delikatna twarz Anglika ostro kontrastowała z paskudnš gębš Jacauda, dwie przeciwne strony medalu, dżentelmen i zwierzę. A jednak wydawali się całkowicie ze sobš zgadzać, czego Mercier nigdy nie mógł zrozumieć.
Kiedy przechodził obok sterówki, Jacaud powiedział co zniżonym głosem i obaj wybuchnęli miechem. Nawet w tym się różnili - wesoły chichot Rossitera dziwnie przeplatał się z gardłowym, grubym rechotaniem Jacauda - a przecież jako do siebie pasowali.
Mercier zadrżał i zszedł pod pokład, do kambuza.
Przez większoć drogi morze było zdumiewajšco spokojne, chociaż kanał La Manche ma fatalnš opinię, ale przed witem zaczšł padać deszcz. Kiedy zbliżali się do angielskiego brzegu, za sterem znów stał Mercier. Powitała ich ciana skłębionej mgły. Mercier tupnšł w pokład. Po chwili pojawił się Jacaud. Wyglšdał okropnie, oczy miał czerwone i zapuchnięte z braku snu, twarz szarš i obwisłš.
- Co tam znowu? 
Marynarz pokazał mu mgłę.
- Nie wyglšda za dobrze.
- Jak daleko jestemy?
- Szeć czy siedem mil.
Jacaud kiwnšł głowš i odepchnšł go na bok.
- Okay, zostaw to mnie.
W drzwiach pojawił się Rossiter.
- Kłopoty?
Jacaud potrzšsnšł głowš.
- Poradzę sobie.
Rossiter podszedł do relingu i stał tam z twarzš bez wyrazu, ale nieznaczne drganie mięnia w prawym
policzku zdradzało narastajšce w nim napięcie. Odwrócił się i potršcajšc Merciera zszedł pod pokład.
Mercier postawił kołnierz marynarskiej kurtki, wepchnšł ręce w kieszenie i stanšł na dziobie. W szarym wietle wczesnego poranka łód wyglšdała jeszcze gorzej niż zwykle, dokładnie tak, jak powinna - zniszczona rybacka łód biedaka, z więcierzami na homary spiętrzonymi nieporzšdnie na rufie obok gumowego pontonu, z sieciami rozwieszonymi na obudowie silnika. Lekki deszczyk zraszał wszystko kroplami wilgoci. Potem pochłonęła ich mgła, szare macki musnęły twarz Merciera, zimne i lepkie, nieczyste jak dotyk trupa.
Strach powrócił, tak silny, że powodował drżenie nóg i bolesne skurcze żołšdka. Marynarz otarł usta wierzchem dłoni i zaczšł skręcać papierosa, usiłujšc powstrzymać drżenie palców.
Łód przeliznęła się przez szarš kurtynę. Dalej powietrze było czyste. Bibułka do papierosów sfrunęła na pokład. Mercier wychylił się do przodu i uczepił relingu. Dwiecie jardów dalej w zimnym wietle przesuwał się smukły szary kształt, wyranie zamierzajšcy przecišć im drogę.
Jacaud zmniejszył już szybkoć, kiedy Rossiter znów pojawił się na pokładzie. Podbiegł do relingu i zatrzymał się, osłaniajšc rękš oczy przed deszczem. W szarym brzasku rozbłysnšł sygnał. Anglik odwrócił się z ponurš twarzš.
- Sygnalizujš, że chcš wejć na pokład. To cigacz torpedowy Królewskiej Marynarki. Wynosimy się stšd.
Mercier złapał go za rękaw i powiedział głosem zdławionym przez narastajšcš panikę:
- Te cigacze robiš trzydzieci pięć węzłów, monsieur. Nie mamy żadnych szans. 
Rossiter chwycił go za gardło.
- Siedem lat, tyle dostaniesz, jeli złapiš nas z nim na pokładzie. Teraz zejd mi z drogi.
Kiwnšł głowš Jacaudowi, przebiegł przez pokład i znikł na dole. Silnik ryknšł, kiedy Jacaud dał pełny gaz i jednoczenie zakręcił kołem sterowym. Łód przechyliła się na burtę, niemal stanęła w miejscu, po czym zanurkowała we mgłę.
Szare ciany otoczyły ich i zasłoniły ze wszystkich stron. Drzwi prowadzšce pod pokład rozwarły się z trzaskiem. Pojawił się Rossiter w towarzystwie pasażera. Był to Murzyn w rednim wieku, ubrany w ciężki płaszcz z futrzanym kołnierzem. Rozejrzał się niepewnie. Rossiter przemówił do niego po angielsku. Murzyn kiwnšł głowš i podszedł do relingu, a wtedy Rossiter wycišgnšł automat i zadał mu potężny cios w podstawę czaszki. Murzyn zatoczył się i upadł nie wydajšc krzyku.
To, co stało się póniej, przypominało senny koszmar. Anglik działał zdumiewajšco szybko i energicznie. Chwycił ciężki łańcuch z pokładu rufowego i owinšł go kilkakrotnie wokół ciała pasażera. Resztkš łańcucha okręcił mu szyję i spišł oba końce kawałkiem drutu.
Odwrócił się i zawołał do Merciera, przekrzykujšc ryk silnika:
Okay, bierz go za nogi i do wody z nim.
Mercier stał nieruchomo, jak skamieniały. Rossiter ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin