Alan Dean Foster Polacy to ludzie �agodni Sytuacja jest bardzo delikatna, Michale... Bardzo delikatna, W tej chwili nie mo�emy pozwoli� sobie na Incydent, ale je�li potraktujemy spraw� zbyt powa�nie, wywo�a to niepo��dane zainteresowanie. Wszystko sta�o si� tak szybko. Gdyby popatrze� na to z boku, ca�a historia mog�aby wyda� si� ca�kiem �mieszna. W obramowaniu pot�nego, dwupi�trowego okna, na tle imponuj�cej panoramy otulonej resztkami mg�y, stary cz�owiek wygl�da� bardzo krucho i niepozornie. Co jaki� czas za szybami dwudziestego pi�tra przelatywa�a mewa, rzucaj�c m�czyznom spojrzenie pe�ne frasobliwej ciekawo�ci. W dole, spo�r�d mgie� porannych spowijaj�cych wybrze�e Ba�tyku, wy�ania� si� d�ugi, p�aski skrawek l�du znany jako P�wysep Helski. Bieg� r�wnolegle do p�nocnego wybrze�a Imperium Rzeczypospolitej, stanowi�c zadziwiaj�co odporn� barier� dla fal. Flotylle ma�ych spacerowych �odzi, jak wyrojone pszczo�y ci�gle wabi�c do siebie nast�pne, t�oczy�y si� w oczekiwaniu uroczysto�ci. W dali, w dolnej cz�ci p�wyspu rysowa�y si� wysokie, zwarte kszta�ty. Przy pionowych �cianach nabrze�y, leniwie kolebane martw� fal�, cumowa�y statki r�nych wielko�ci i typ�w. Micha� Jan, obserwuj�c t� sceneri� ponad ramieniem zwierzchnika, potrz�sn�t g�ow�. Polacy to ludzie �agodni. Eksplozja kt�rej� z rakiet mog�aby spowodowa� ofiary w�r�d widz�w i sta� si� przyczyn� narodowej tragedii. Charakterystyczne dla kr�la by�o, �e d�ugo zadr�cza� si� w�tpliwo�ciami, czy zezwoli� widzom na obecno�� przy starcie, i r�wnie charakterystyczne, �e w ko�cu zezwoli�. - Czy mo�e mi pan przynajmniej powiedzie�, kim on jest? Kanclerz 1ongin przeci�gn�t r�k� po siwych, kr�tko ostrzy�onych w�osach, dotkn�� palcem szramy na z�amanym nosie, pami�tki z czwartego lotu na Ksi�yc - upad� wtedy twarz� na pulpit sterowniczy - po czym obr�ci� si� ku Micha�owi. - Nie on... ona. Zaplanowa�a to bardzo starannie. Pokiwa� g�ow� z uznaniem. - Posz�o prosto do ambasady ameryka�skiej, a potem skontaktowa�a si� z nami. Kr�tko m�wi�c, zagrozi�a ujawnieniem skradzionego przez siebie nagrania, chyba �e zgodzimy si� odwo�a� start i dopu�cimy inspektor�w do wszystkich kolejnych operacji. - To wszystko? S�uchaj, a dlaczego by nie pozwoli� jej wypapla� wszystkiego prasie? Jaka mo�e by� z tego szkoda? C� ona mo�e wiedzie�? No, wi�c planujemy wystrzelenie sze�ciu obiekt�w jednocze�nie dla uczczenia urodzin kr�la. No to co? - Longin ze smutkiem pokiwa� g�ow�. - To nie takie proste, Michale. Ujawnienie ta�m z nagraniami mogliby�my jeszcze znie��. Problem w tym, �e ona podejrzewa jaki� ukryty cel w tym przedsi�wzi�ciu. A je�li tak jest, mo�e go zna�. - Z twarzy Micha�a znikn�� u�miech. - Dlaczego? - Ona pracuje... pracowa�a... w twoim dziale. - Moim? - Urwa�, po czym zapyta� ostro�nie; - A co, jej zdaniem, jest tym ukrytym celem? Longin usiad� za biurkiem. - Poniewa� jest jej znany rodzaj materia��w umieszczonych na niekt�rych z tych obiekt�w, pos�dza nas o plany utworzenia sta�ej bazy militarnej na Marsie i zagarni�cia ca�ej tej planety. Niewyra�ny u�miech na twarzy Micha�a ust�pit w tym momencie zdumieniu. - To jest najbardziej bzdurna rzecz, jak� kiedykolwiek s�ysza�em. Czy� ona nie wie, �e prawo Rzeczypospolitej nie zezwala na rozszerzenie terytorium, inaczej ni� za zgod� niepodleg�ych narod�w? M�wisz, �e pracuje w moim dziale. Nie mog� sobie wyobrazi�, co mog�oby sk�oni� kogo� z mego personelu do wywo�ania skandalu w�a�nie w dniu urodzin Kr�la. - Nikogo z Polak�w. Ale masz przecie� u siebie pewno liczb� sta�yst�w zagranicznych, prawda? - Tak, zgodnie z nasz� polityk� prowadzenia wsp�lnych bada� kosmicznych. - S� w�r�d nich Amerykanie? - Amerykanie, Amerykanie! - Micha� uni�s� r�ce do g�ry. - To jest to, co wiecznie s�ysz� doko�a siebie - ameryka�skie zagro�enie! Tylko dlatego, �e ich dziennikarze... - Wiesz, kt�rzy z nich maj� dost�p do tajnych akt? - naciska� Longin. - Och, John Hux!ey, Marshall Mc Gregor i Dana Canntng. - Urwa�, zastanowi� si� chwil�. - Powiedzia�e�: �ona�? Nie, to zupe�nie nieprawdopodobne, Henryku. - Nie a� tak, jak sytuacja, w kt�rej si� obecnie znale�li�my. W�a�nie rozmawia�em z ambasadorem. Jej teorie s� absolutnie ob��kane, my to wiemy... ale ona dostarczy�a mu ju� tyle konkretnych fakt�w, �e go to zaniepokoi�o. A nie mo�emy pozwoli� im na w�cibianie nosa w obecnej fazie przygotowa�. - Nie, oczywi�cie, �e nie - Micha� zastanowi� si�. - Ale nie my�lisz chyba, �e Amerykanie rzeczywi�cie pr�bowaliby uniemo�liwi� start. - Longin poprawi� si� w fotelu i wymownie wzruszy� ramionami.� - Kto wie? - Na twarzy mia� smutek. - Amerykanie s� zdolni do wszystkiego. Ta ich �le skierowana energia... S� chyba bardziej jeszcze nieobliczalni ni� Francuzi. - Mo�na by pomy�le�, �e nigdy nie pomagali�my im w walce o niepodleg�o�� - rzuci� z �alem Micha�. - Longin potwierdzi�. - Nigdy nam tego nie wybaczyli. Pomoc o wiele cz�ciej spotyka si� z niech�ci�, ni� z wdzi�czno�ci�. S� w stosunku do nas podejrzliwi, bo nas nie rozumiej�. - S�dzi�bym, �e mogliby bardziej obawia� si� Federacji Rosyjskiej. - Mo�e zaczn� - zgodzi� si� Longin - kiedy Rosjanie urosn� w si��. Ale my niepokoimy ich bardziej. Zgodnie z ich filozofi� nasz ustr�j powinien by� run�� sto lat temu. - Westchn��. - Ich ambasador udaje, �e rozumie, ale, oczywi�cie, tak nie jest. Pr�bowa�em mu wyt�umaczy�. - �Wybieracie prezydenta�, - m�wi�em, �a my wybieramy kr�la�. A on na to - �ale jak mo�na dawa� w�adz� absolutn� komu� no wemu co pi�� lat?� Ja w�wczas zada�em jemu to samo pytanie i on, oczywi�cie, obdarzy� mnie spojrzeniem pe�nym politowania, typowym dla nich wszystkich, kiedy porusza si� ten temat. Upiera� si�, �e prezydent ameryka�ski nie ma nawet w przybli�eniu podobnej w�adzy. Wi�c zacz��em wymienia� przyk�ady z historii, a on nad�� si� i zaperzy�. - Ale on mo�e nam naprawd� zaszkodzi�, i dlatego musisz p�j�� i przekona� t� dziewczyn�, �e jej ta�my s� bez warto�ci. Tyle trudu w�o�yli�my w ten urodzinowy prezent dla kr�la, �e absolutnie nie mo�emy pozwoli�, aby zniweczy�o go szale�stwo jakiej� niedowarzonej dziewczyny. Mogliby�my za�atwi� to w spos�b inny, mniej formalny, ale to nie by�oby w naszym stylu. Gdyby�my tak zrobili, pokrywa�oby si� to ca�kowicie z jej wyobra�eniami o nas. Jan roz�o�y� r�ce. - Kolonizacja Marsa! Rzeczywi�cie! Ale dlaczego ja? Dlaczego nie kto� z Ministerstwa Obrony? - Ty j� znasz, Michale. Przyja�nicie si�. �adna z jej wypowiedzi nie dotyczy�a ciebie. Wiemy, bo nagrali�my je. Albo ona uwa�a, �e ty nie jeste� w to zamieszany, co nie wydaje si� prawdopodobne, albo raczej nie chce ci� w to wpl�tywa�. - Niech pan zrozumie - Micha� a� skurczy� si� w sobie. - Jestem in�ynierem. Mam narzeczon� i... po prostu nie mam zamiaru uwodzi� jakiej� pomylonej nastolatki. - Nie wymagamy od ciebie a� takich rzeczy, Michale. - Oczywi�cie - wymamrota� kanclerz - gdyby wytworzy�a si� atmosfera nieco mniej oficjalna, nie by�oby to... - Dobrze ju�, dobrze. Pom�wi� z ni�. Ale, zaznaczam, robi� to tylko dla dobra sprawy, i dla kr�la, oczywi�cie. - Naturalnie. - Jak mam j� przekona�, �e nasza operacja nie ma nic wsp�lnego z Marsem? Nie mog� ujawni� jej tajnych akt. - Nie, nie mo�esz. Musisz wyja�ni� jej, �e Rzeczpospolita rozpocz�a badania przestrzeni kosmicznej dla dobra ca�ej ludzko�ci i t� zasad� zamierza kierowa� si� r�wnie� przy obecnej operacji. Jeste�my tak pot�ni, �e nie musimy ucieka� si� do posuni��, o kt�re nas posadz�. Po prostu powiedz jej prawd�, Michale. W spos�b zcwoalowany, oczywi�cie. Mo�esz si� uwa�a� za szcz�ciarza. Masz tylko przekona� jedn� rozhisteryzowan� dziewczyn�, podczas gdy ja musz� si� u�era� z Hartfordem, kt�ry ma wysokie ci�nienie i band� zakutych �b�w wok� siebie. Zamieni�bym si� z tob� w ka�dej chwili. Micha� westchn��. - Kiedy mam si� z ni� spotka� i gdzie? - Zaaran�ujemy co� na terenie ambasady ameryka�skiej - powiedzia� Longin, i dorzuci� z niesmakiem - jest przekonana, �e zaaresztowano by j� przy pierwszej pr�bie wyj�cia stamt�d. Czy ona my�li, �e Warszawa to Chicago? Zgodnie z planem, czeka�a na niego przy basenie w ogrodzie ambasady. Stoj�cy przy wej�ciu �o�nierz o byczym karku obrzuci� go wrogim spojrzeniem, ale w ko�cu wpu�ci�, Jak sobie tego �yczy�, by�a sama. Z pewno�ci� byfa ca�a naszpikowana urz�dzeniami pods�uchowymi, a jego najprawdopodobniej obserwowa�o p� tuzina strzelc�w wyborowych. Czu� mrowienie w karku. Nie czu� si� dobrze w tego rodzaju sytuacjach. Nie przejmowa� si� zbytnio tym, co dziewczyna ma w zanadrzu, bo po wewn�trznej stronie marynarki mia� ekwipunek elektronicznie zak��caj�cy pods�uch. Mia� nadziej�, �e pods�uchuj�cy nie b�d� si� wtr�ca�, licz�c, �e Dana zda im p�niej relacj�. By�a mata, jasnow�osa, �adna, cicha - by�a ostatni� osob� na �wiecie, kt�r� podejrzewa�by o dobrowolne m�cze�stwo. - Cze��, Dana - powiedzia� tagodnie. W jej g�osie, oczach, w jej postawie by�o wyzwanie. Nie zna� wcale tej dziewczyny. Longin si� myli�. - Pan Jan? - Nie �Micha��, jak w biurze, ale �pan�. Prowokowa�a go. W porz�dku. Jej polski, mimo dziwnego akcentu, byt lepszy od jego angielszczyzny. Pochodzi�a z miasta Syracuse. Zapami�ta� to, bo ci�gle myli�o mu si� z greckimi Syrakuzami. Wskaza� na mostek przerzucony przez sadzawk� i skierowali si� w tamta stron�. Zmarszczki na wodzie odbija�y si� w otaczaj�cych ich szklanych �cianach budynku. Ale� ci Amerykanie kochali szk�o l - Dana, kocham ci�. Potkn�a si� i wyraz jej twarzy zmieni� si� ca�kowicie. Przynajmniej uda�o mu si� wytr�ci� ja. z r�wnowagi. - Ma pan dziwne poczucie humoru. - �Michale�, prosz�. Nie jestem jeszcze tak stary, �eby zwraca� si� do mnie �per pan�. - Michale, je�li wolisz. Nie wierz�... nie, poczekaj - u�miechn�a si� sarkastycznie - oczywi�cie �e mnie kochasz. Kochasz r�wnie� Marcell�, Joann�, Danam� i wszystkie pozost...
marszalek1