13160.txt

(7 KB) Pobierz
Ze zbioru : STO SONETÓW O MIŁOCI
[Cien Sonetos De Amor, 1959]



XV

Od bardzo dawna zna już ciebie ziemia:
Jeste tak zwięzła jak chleb albo drzewo,
bo ciałem jeste, kiciš trwałej gleby,
masz ciężar akacji, wagę złotych jarzyn.

To, że istniejesz, wiem nie z lotu oczu
twych, które wiatłem wchodzš w rzecz jak w okno.
Ty z gliny lepiona, wypalana w glinie
z Chillan, na palenisku ze zdumionej cegły.

Pierzchliwi sš ludzie jak wiatr, mróz lub woda
i mgłš podszyci niknš w zmowie z czasem,
jakby już wczeniej byli garciš prochu zmarłych.

Ty padniesz za mnš jak kamień do grobu
i tak przez miłoć naszš nigdy nie spełnionš
żyć będzie dalej razem z nami ziemia.
[Krystyna Rodowska]


XVII

Nie kocham cię tak, jakby była różš soli, topazem
albo strzałš z godzików propagujšcych ogień:
kocham cię, jak się kocha jakie rzeczy mroczne,
w tajemnicy, pomiędzy cieniem a duszš.

Kocham cię jak rolinę, która nie kwitnie, a niesie
w swoim wnętrzu ukryte wiatło owych kwiatów,
i dzięki twej miłoci mroczny w mym ciele mieszka
zwarty aromat, który wydwignšł się z ziemi.

Kocham cię nie wiedzšc jak ani kiedy, ani czemu,
kocham cię po prostu, bez zawiłoci i bez pychy:
tak cię kocham, bo nie umiem kochać cię inaczej,

tylko w ten sposób, który nie rozróżnia jestem i jeste,
tak blisko, że twoja ręka na mojej piersi jest mojš,
tak blisko, że zamykajš się twoje oczy w moim nie.
[Jan Zych]



XX

Moja brzydka, jeste rozczochranym kasztanem,
moja piękna, liczna jeste jak wiatr,
moja brzydka, z twoich ust można by zrobić dwoje,
moja piękna, twoje pocałunki sš wieże jak arbuzy.

Moja brzydka, gdzie się twoje piersi podziały?
Sš maleńkie jak dwie garstki pszenicy.
Chciałbym widzieć księżyce twoich piersi:
dwie ogromne wieże twojego władania.

Moja brzydka, morze nigdy nie używa pazurów,
moja piękna, kwiat za kwiatem, gwiazda za gwiazdš,
fala za falš, kochana, przeliczyłem twoje ciało:

moja brzydka, kocham cię za twojš talię złotš,
moja piękna, kocham cię za zmarszczkę na czole,
kochana, kocham cię za to, że jasna i mroczna.
[Jan Zych]


XXXVIII

Twój dom huczy cały jak pocišg w południe,
brzęczš tutaj osy i piewajš rondle,
fontanna przelicza kropliste czyny rosy,
twój miech rozwija swoje palmowe trele.

Błękitne wiatło ciany rozmawia z kamieniem,
przychodzi jak pastuch wygwizdujšc telegram
i między dwoma figowcami o zielonym głosie 
Homer się zbliża w swoich bezszelestnych butach.

Tylko tutaj nie ma odgłosu ani płaczu miasta,
ani tłumów, ani sonat, ani ust, ani tršbek,
płynie dyskurs jedynie między fontannš i lwami,

a ty wchodzisz, piewasz, biegniesz, idziesz, wychodzisz,
sadzisz, szyjesz, gotujesz, przybijasz, piszesz, wracasz
albo odeszła i wiadomo, że już zaczęła się zima.
[Jan Zych]


XLIII

Znaku twojego szukam poród innych znaków,
w nieodpartej, porywczej rzece innych kobiet,
w warkoczach, oczach ledwie zanurzonych,
w wietlistych stopach żeglujšcych w pianie.

I nagle jakbym dojrzał twe wšskie paznokcie
w popłochu  czy sypnęło odblaskiem czereni?
Innym razem twe włosy zabiegły mi drogę,
jakby twój wizerunek z ognia płonšł w głębi wody.

Ale żadnej nie było serce tak jak tobie,
twego wiatła  tej glinki niadej wyniesionej z lasu,
twoich uszu maleńkich nie wzięła ci żadna.

Ty jeste summš i stopem, ty  w wieloci jedna.
Z twym pršdem płynšc przemierzam miłonie
królewskš Missisipi  ujcie kobiecoci.
[Krystyna Rodowska]




XLIX

Trwa dzisiaj!  dzień wczorajszy już się zaprzepaszcza
między palcami wiatła a oczami snu.
Nadejdzie ranek swym zielonym krokiem,
nikt nie powstrzyma rwšcej rzeki witu.

Nikt nie powstrzyma rzeki twoich ršk,
oczu snu twego, moja ukochana,
ty jeste dreszczem czasu, co przebiega
między pionowym wiatłem a ciemniałym słońcem.

I niebo zwiera swe skrzydła nad tobš,
aby cię przenieć całš w me ramiona
z usłużnš troskš, wcišż o jednej porze.

Stšd dzień i księżyc wysławiam po równi,
morze i czas, i wszystkie planety,
i głos twój dzienny, i twš nocnš skórę.
[Krystyna Rodowska]


LIV 

Doskonały rozsšdku, jasny demonie
gałęzi absolutu, prostego południa,
oto jestemy wreszcie sami i bez samotnoci,
dalecy furiom zdziczałego miasta.

Jak czysta linia otacza gołšbkę,
jak ogień nagradza spokój swojš strawš,
wznielimy, ty i ja, ten niebiański skutek.
Naga miłoć i racja w domu tym mieszkajš.

Sny pasji pełne, rzeki gorzkiej wiedzy,
decyzje twardsze niżeli sen młota
wpadły w podwójny kielich zakochanych.

Wreszcie na szalach wagi się uniosły 
racja i miłoć, bliniacze jak skrzydła.
I z nimi powstała przejrzystoć.
[Zofia Szleyen]



LVII

Kłamiš ci, co gadajš, że zgubiłem księżyc,
co mi wykrakać radzi jutro sypkie z piasku.
Tak uparcie trzaskajš ich mrone języki,
ach, jak róży wszechwiata pragnš ujšć blasku!

Już wypadł z jego pieni niepodległy bursztyn
syreni, już natchnienie ma tylko w narodzie!
I tak żujš bez sensu swe mdlšce wywody
gitarę mojš topišc w zapomnieniu.

A ja w twarz im rzuciłem miecz olniewajšcy
miłoci naszej, co nas przeszył razem,
zebrałem cały jamin, którym lad twych kroków.

I zgubiłem się w nocy, w cieniu twoich powiek,
a gdy objęło mnie na nowo wiatło,
urodziłem się po raz drugi  pan własnej ciemnoci.
[Krystyna Rodowska]


LXXXIV

I znowu, kochana, w sieciach dnia wygasajš
prace, koła, ogniska, rzężenia, pożegnania
i nocy oddajemy kołyszšcš się pszenicę,
którš południe zebrało ze wiatła i ziemi.

Tylko księżyc porodku swej nie tkniętej stronicy
podtrzymuje kolumny niebieskiego zalewu,
mieszkanie nabiera powolnoci złota
i trudzš się, trudzš twe ręce przygotowujšc noc.

O kochana, o nocy, o kopuło zamknięta rzekš
nieprzeniknionych wód w mrocznoci nieba,
które ukazuje i pogršża swoje burzliwe grona,

aż stajemy się tylko samotnš, ciemnš przestrzeniš,
kielichem, w którym sypie się popiół niebieski,
kroplš w pulsowaniu powolnej i długiej rzeki.
[Jan Zych]



XCI

Wiek osiada na każdym niby gęsta mżawka,
nieskończony i srogi jest czas,
dršżšce krople zniszczyły mi ubranie,
słonego pióra dotknięcie muska twojš twarz.

Czas nie rozróżnia między moimi rękoma
a twoimi, co sš pomarańczy lotem,
zacina życie niegiem i oskardem,
życie twoje, które jest życiem moim.

Życie, com ci je dał, lata gromadzi
jak kić winnej łozy swe gromadzi grona.
Owoce winne do ziemi powrócš.

Ale i tam w dole czas trwa nieustannie,
wyczekujšcy, na prochy opada,
gorliwy, nawet nieobecnoć chce wymazać.
[Zofia Szleyen]


XCIX

Inne dni przyjdš, jasnš będzie mowa
milczšcych rolin i planet w obiegu.
Ileż się zdarzy wtedy czystych spraw!
Pełniš księżyca pachnieć będš skrzypce!

I chleb najpewniej będzie miał co z ciebie,
twój głos dojrzały, twš naturę kłosu,
i mówić będš rzeczy twoim głosem,
jak we mgle konie, które poszły w jesień.

Choćby nie była tak jak dzi skwapliwa,
miłoć wypełni najcięższe bukłaki
jak miód pradawny na uczcie pasterzy.

I ty, widzialna w kurzu mego serca,
(tam gdzie się wzniosš domy towarowe)
zachodzić będziesz pomiędzy arbuzy.
[Krystyna Rodowska]

Zgłoś jeśli naruszono regulamin