Krzysztof Chałubek TERMINUS A QUO Długo, bardzo długo wyłaniała się zza jednostajnej linii horyzontu mała, czerwona tarczka. Nie wiedział dlaczego, ale lubił czas wschodu tego starego, powoli wygasajšcego, termojšdrowego reaktora układu. Może to echa atawizmów z zamierzchłych czasów, kiedy w rytmie szybkich, o wiele szybszych niż teraz obrotów planety żółty, jasny kršg odbywał swojš wędrówkę po nieboskłonie dajšc energię i życie Wiele razy mylał, próbował sobie wyobrazić, jak tu wtedy było. Przekazy mówiš o niebieskim niebie, białych obłokach, lustrach wody, zieleni, o spokojnej tonacji barw. Właciwie dlaczego jego praprzodkowie powięcali tak wiele uwagi barwom? No tak ta ograniczonoć i niedoskonałoć zmysłów. Próbował przypomnieć sobie ile ich mieli Ci sprzed Wielkiej Migracji. Szeć, czy siedem zaledwie. Cóż mogli wiedzieć na przykład o feerii radiacji powstajšcej Gwiazdy. Jednak wielokrotnie podczas czuwania, obserwujšc przez ekrany ochronne martwotę lodowej pustym, starał się z fragmentów wyobrażeń złożyć mozaikę zielonej planety otulonej w płaszcz atmosfery i nigdy w pełni to mu się nie udawało. No bo jak na Przestrzeń może wyglšdać chociażby niebieskie niebo bez gwiazd. Czasu aby bawić się mylami miał dużo. Nawet zbyt wiele. Jego czuwanie na Ostatnim Posterunku trwało już dwiecie dziesięć okresów, a miało trwać jeszcze blisko dwa razy tyle. Co mogło się dziać w tym starym, umierajšcym wiecie? Jaki jest cel jego czuwania? Jaki był cel czuwania poprzedników? Czy to sentyment do Ojczyzny gatunku? Czyżby rasa, która opanowała już nieomal połowę galaktyki kierowała się tak nieracjonalnymi pobudkami? Zdawał sobie sprawę, że jego procesy mylowe również momentami dalekie były od racjonalnych i optymalnego wykorzystania danych mu możliwoci. Winił za to specyficznš atmosferę, jaka otaczała go, nieomal dotykała na tej dawno umarłej planecie. Niesłyszalny szept przeszłoci. No i samotnoć. Raz na dziesięć okresów komunikat dla Centralnego Koordynatora. Sprawozdanie z postępujšcej niezmiernie powoli, ale nieuchronnie agonii układu. Dawniej jeszcze informacja o wymieraniu najprymitywniejszych, najbardziej odpornych form życia na planetach wewnętrznych. Cišgle o spadku radiacji, o stygnięciu tych zgęstków materii na peryferiach galaktyki. Jego poprzednik miał trochę szczęcia. Ostatnia planeta strefy zewnętrznej zadęła powoli odchudzić. Zdarza się spadek sił grawitacyjnych w układzie. Trzeba było temu zapobiec. Nie można przecież pozwolić na uszczuplenie tego galaktycznego skansenu. Poprzednik snuł więc nitki sztucznej grawitacji, przyszywał odpruty kawałek ukradli. Pracował jak ostrożny archeolog zapobiegajšcy rozpadnięciu się wiadka dawnych, prawie zapomnianych wydarzeń, naruszonego upływem kolejnych wycinków wiecznoci. Wzbogacił tš pracš czas czuwania przez całe półtora okresu. Wszystko robił sam, obliczał, sterował manipulatorami, chociaż wystarczyłby sam AKUN. AKUN, a szerzej artykułujšc Automatyczny Kontroler Układów Niezamieszkanych i tak właciwie wszystko może zrobić za nich, bez nich. A oni, kolejno czuwajšce istoty, trwajš na Ostatnim Posterunku od milionów okresów, wypełniajšc obowišzek dawno temu ustanowionego hołdu dla kolebki ich rasy. Czerwony karzeł oderwał się od horyzontu obserwował go nieustannie czuwajšc. Z monotonnego szumu informacyjnego kosmosu jego receptory wyłowiły informację istotnš. Nadchodzi rój pozaukładowy. Zareagował. Dobre i to. Trzeba sprawdzić, czy w roju nie idzie co większego, co mogłoby spowodować perturbacje i naruszyć stabilnoć układu. Sprawdzić, czy nie zbliża się zgęstek antymaterii. Ewentualnie, czy Wielkiej Statystyce nie spodoba się postawić na drodze meteorom akurat Trzeciej, na której znajdowała się baza Ostatniego Posterunku. Co prawda poważnie zagrozić bazie mogłoby tylko bezporednie trafienie większš planetoidš, ale trzeba wszystko sprawdzić obliczyć, zanalizować. Tak trzeba. Wreszcie tego chciał, pragnšł żeby co się działo. Po czasie, w którym czerwony kršżek wzniósł się o połowę swojej rednicy wiedział już wszystko, prawie wszystko. Wiedział, że rój składa się z niewielkich okruchów materii, że jeli się jej nie przeszkodzi kosmiczna chmura zahaczy flankš o trzeciš planetę. Wiedział jeszcze jedno to nie był zwykły rój pozaukładowy, jakich wiele kršży po galaktyce. To był wędrowiec spoza granic galaktyki. Zdarzenie praktycznie niemożliwe było faktem. Nie mogło być mowy o błędzie w obliczeniach. Były zbyt doskonałe. Przedłużenie trajektorii, po jakiej przybył goć niezaprzeczalnie ginęło w pustce kosmosu poza galaktykš. Niepodważalnoć wyliczeń umacniał fakt, że układ leżał na peryferiach i był właciwie pierwszym większym skupiskiem materii, do jakiego dotarł rój po wejciu w obszar poznanego wiata. To była poważna sprawa. Oczywicie odpowiedni meldunek dla Centralnego Koordynatora przemierzał już przestrzeń z szybkociš wiatła. Jednak rój będzie wielokroć szybciej tu, niż informacja o nim tam. Decyzję trzeba podjšć samemu, lub zlecić to AKUNowi. Gdyby to był zwyczajny galaktyczny wędrowiec, nawet bliskie zeru prawdopodobieństwo, że zagrozi zniszczeniem, czy tylko uszkodzeniem tego planetarnego sanktuarium, bšd samej bazy skazałoby go na unicestwienie, a przynajmniej dezintegrację. Ale na Przestrzeń! To był pierwszy goć pozagalaktyczny, jakiego spotkał przedstawiciel ich cywilizacji. W tej chwili uwiadomił sobie, że gdyby decydował sam AKUN, wyrok na rój już by zapadł. Miał przecież otrzeć się o najważniejszš Trzeciš. Mogłaby nadwerężona skorupa, dawno pozbawiona ochrony atmosfery nie wytrzymać. Bzdura! Jednak automat miał zaprogramowanš szczególnš troskę o ten pomnik ze zwietrzałej skały i lodu. Nadszedł tak upragniony czas, kiedy czuwanie miało wzbogacić się o działanie. Po raz pierwszy od kiedy istniał, wahał się. Podwiadomie wiedział, że zniszczyć gocia nie potrafi. Bardzo chciał przyjrzeć mu się z bliska. Ostatecznie, czy może zrobić krzywdę garć okruchów rzucona przez bezmiar pustki starej, zahartowanej w odwiecznej podróży planecie. Jednoczenie analizatory tej zwiewnej mgiełki, jakš jest przyszłoć dla teraniejszoci, szeptały mu, że wędrowiec niesie ze sobš co dziwnego, niepokojšcego, lecz i pięknego zarazem. Trwał w stanie nieuchwytnego podniecenia. Było w tym co z odczuć myliwego, który sam może stać się zwierzynš. Nie pierwszy raz mieszkaniec galaktyki stawał wobec nowego. On zdawał sobie jednak sprawę, że to co się z nim w tym ułamku wiecznoci dzieje znane było jedynie tym, którzy u nasady pnia ich cywilizacji, tu, na tej planecie istnieli na długo przed pierwszym Progiem. Tym, którzy aby przeżyć swoje przerażajšco krótkie kosmosekundy musieli walczyć, bać się, przegrywać, czasem zwyciężać, nie umiejšc praktycznie niczego przewidzieć. I było mu z tym dobrze. Skarlałe słońce dobiegło zaledwie połowy mozolnej wędrówki, kiedy rój wszedł w układ. On czekał. Sytuacja była niezwykła, więc wybrał niezwykły dla swej rasy sposób postępowania bierne czekanie. Dawno odłšczył AKUNa, który molestował go cišgłym impulsem 0,0001 zagrożenia. Mógł już bez wzmocnienia, bezporednio swoimi receptorami obserwować zgodne z pierwotnš diagnozš zbliżanie się meteorowej chmury do Trzeciej. Wyzwalał się w nim teraz jaki szczególny stosunek do Tej, którš kiedy nazywano tyloma imionami. Stawała się dla niego czym więcej niż martwym pomnikiem. Przedtem też wiedział, że ma Jš szanować, jako piastunkę niemowlęcego wieku gatunku. Wiedział, że powinien, ale czy szanował? Czy wiedział w ogóle co się zawiera w tym okreleniu? Teraz, wobec nieznanego czuł się za Niš odpowiedzialny, była mu bliska. Tym bardziej, że było to NIEZNANE. W miarę zbliżania wędrowca coraz mocniej krzyczała cała jego zdolnoć pojmowania, że jest on gociem niezwykłym. To nie była kupa kosmicznego gruzu. Nie obłok przypadkowych okruchów materii, którym gdzie, nawet w wielkiej, niepojmowalnej odległoci przestrzennej i czasowej jaka perturbacja, czy katastrofa kosmiczna nadała przypadkowy kierunek i prędkoć. To było CO inaczej TEGO nie umiał okrelić, chociaż różne nadawał MU miana. Kiedy karzeł w zwolnionym tempie zsuwał się po biliony razy odbywanej drodze, goć zapukał do bram Ostatniego Posterunku. Zapukał bezgłonie, drobnymi wstrzšsami powierzchni Trzeciej. Werbel upadków wprawiał go w drżenie. To było drżenie oczekiwania. Na co? W zasięgu najbliższego rozpoznania w zmurszały grunt wbiło się kilka okruchów. Analizatory start! Każdy okruch: powłoka i jšdro zjawisko w kosmosie doć częste. Nietypowe wišzania atomowe ale, na Wiecznoć! przecież to rój spoza galaktyki. Promieniowanie: szczštkowe tyle, co złapał po drodze. Gęstoć: Masa: Parametr x 1: w normie Parametr x 2: w granicach dopuszczalnych przez prawa fizyki poznanej przestrzeni. Parametr x 3: na normalnym poziomie. Uczucie niespełnienia. Ale cóż za kosmiczna indolencja! Przecież gdyby prosto na górny ekran ochronny spadł mu nawet mózg jakiejkolwiek istoty w stanie całkowitej anabiozy, to dane analizy fizykochemicznej też nie wskazałyby odchyleń od praw i rzeczy poznanych. W tym momencie ostatek tarczy gasnšcego słońca zniknšł za horyzontem. W tej chwili zrozumiał na co czekał, a czego nie szukał. W tej sekundzie setki malutkich słońc zapłonęło nad kraterami, w których spoczywali przybysze. Zalniły i zlały się w dół wielobarwnymi wodospadami. Ich rozbryzgi zamiast opadać tężały i pięły się w górę. Stara skorupa jęknęła. To był jęk porodu. Zapłodniony grunt wzdymał się i falował, rozrywany potężnš siłš oszałamiajšco barwnego kiełkowania. Proces wzmag...
marszalek1