15722.txt

(647 KB) Pobierz
--------
u
\
L'
4
Klasyka Literatury Dziecięcej
Ławra Ingafts Wilder
MIASTECZKO NA PRERII
Przekład z angielskiego Anna Duszyńska
Agencja KRIS Warszawa 1994
Tytuł oryginału Little town on the prairie
Redaktor Barbara Walicka
Projekt graficzny okładki Barbara Opoka
ISBN 83-900756-5-2
Agencja KRIS
ul. Rembielińska 6/72, 03-343 Warszawa, tel. 674-89-53
Warszawa 1994
Wydanie I. Ark. wyd. 10,0
Oddano do druku w czerwcu 1994 r.
Druk ukończono w lipcu 1994 r.
Skład: UK „LITERA" tel. 41-04-76
Druk: Olsztyńskie Zakłady Graficzne
im. Seweryna Pieniężnego, Olsztyn, ul. Towarowa 2

Rozdział pierwszy
Niespodzianka
Pewnego wieczora podczas kolacji tatuś spytał Laurę:
-   Nie miałabyś ochoty iść do pracy w mieście?
Laura oniemiała. Mama i dziewczynki też zaniemówiły ze zdziwienia. Zamarły w bezruchu - Carrie z zębami wbitymi w kromkę chleba, Mary z widelcem w uniesionej dłoni, Grace wodząc oczami znad cynowego kubka. Mama właśnie nalewała tatusiowi herbatę, kubek wypełniał się niebezpiecznie, w ostatniej chwili cofnęła rękę.
-   Co ty mówisz, Charles?
-   Spytałem, czy Laura nie miałaby ochoty iść do pracy w mieście - powtórzył tatuś.
-   Dziewczynka? Do pracy w mieście? - zdziwiła się mama. - Do jakiej pracy? - I natychmiast dodała: -Nie, Laura nie pójdzie do hotelu między obcych.
-   Kto mówi o hotelu? - odparł tatuś. - O czymś takim nie ma mowy, dopóki mi sił starczy.
-   No właśnie - zaczęła mama - tak mnie zaskoczyłeś. Ale jaką inną pracę można dostać w mieście? Przecież jest jeszcze za młoda, aby pracować w szkole.
Rozdział drugi
Wiosna na farmie
W ubiegłym roku, wkrótce po październikowej śnieżycy przeprowadzili się do miasteczka i tam Laura przez pewien czas chodziła do szkoły. Wkrótce potem szkołę zamknięto z powodu szalejących gwałtownych zamieci. Całą zimę wiatr wyjąc hulał po ulicach miasteczka, tak że z wielkim trudem można było przejść od jednego domu do drugiego, a sypiący z nieba śnieg przesłaniał gwiazdy. Życie zamarło.
Przez wiele miesięcy stłoczeni w ciasnej kuchni, głodni i zziębnięci, pracowali wytrwale mimo głodu i chłodu. Skręcali powrósła z siana, żeby bezustannie podsycać ogień w piecu, i mełli pszeniczne ziarna w młynku do kawy, żeby mieć mąkę na chleb, który był ich jedynym pożywieniem. Podtrzymywała ich na duchu nadzieja, że oto pewnego dnia zima się skończy, śnieżyce ucichną, zaświeci słonko i będą mogli wrócić na farmę.
Nadeszła wiosna. Na prerię spływały jasne, ciepłe promienie słońca i trudno było sobie wyobrazić, że jeszcze tak niedawno hulał po niej wicher, wzbijając
6
tumany śniegu. Ach, jak cudownie było znaleźć się znowu na farmie! Laura całe dnie spędzała na dworze. Miała wrażenie, że nigdy nie przejdzie jej ochota, by wygrzewać się na słońcu.
O świcie, gdy wędrowała do studni znajdującej się nad brzegiem jeziora, żeby napełnić wodą pierwsze wiadro, ujrzała na niebie wschodzące słońce w glorii porannej zorzy. Skowronki wzlatywały znad traw wilgotnych od rosy, wyśpiewując na cały głos. Idąc dróżką widziała wielkie króliki, rozglądające się bystro świecącymi, okrągłymi oczkami. Strzygąc uszami zabierały się do śniadania, na które składały się delikatne zielone roślinki.
Laura weszła do domu na chwilę tylko po to, żeby zostawić wodę i zabrać wiadro do mleka. Potem pobiegła na wzgórze, gdzie pasła się krowa Ellen. Pozwoliła się spokojnie wydoić, nie przestając przeżuwać soczystej trawy.
Mleko tryskało strużkami, pieniło się w wiadrze, a jego piękny zapach mieszał się z wiosennymi woniami, unoszącymi się nad prerią.
Bose stopy Laury były mokre i zimne od rosy, słońce grzało ją w kark, policzkiem dotykała ciepłego boku Ellen. Cielaczek przywiązany cienkim, krótkim postronkiem myczał niespokojnie, a krowa muczała uspokajająco.
Wycisnąwszy ostatnie, tłuste krople z krowich wymion, Laura zataszczyła wiadro do chaty. Mama odlała trochę świeżego, ciepłego mleka do wiaderka dla cie-laczka. Resztę przecedziła przez czystą, białą szmatkę do blaszanych baniek, które Laura zaniosła ostrożnie do piwnicy. Z mleka z wieczornego udoju mama zebrała grubą warstwę śmietany, a resztę chudego mleka dolała do wiaderka. Laura zaniosła je zgłodniałemu cielacz-kowi.
Cielę nie umiało jeszcze pić z wiadra, trzeba je było
7
dopiero tego nauczyć, co wcale nie było łatwym zadaniem. Malutki cielaczek z trudem trzymał się na nogach. Był głodny i starał się znaleźć wymiona matki. Więc gdy tylko poczuł zapach mleka, natychmiast zaczął bóść wiadro.
Nie można było pozwolić, żeby mleko się wylało, trzeba było koniecznie nauczyć cielę pić z wiadra, bo zupełnie nie wiedziało, jak się to robi. Laura zanurzyła palec w mleku i dała mu do polizania, nachylając delikatnie jego łepek do wiadra. Ale cielę zamiast pić, wciągnęło mleko nosem i piychnęło rozchlapując je na wszystkie strony; następnie zaczęło wpychać łepek do środka. Laura z całych sił przytrzymywała wiadro rękami. Fala mleka zalała pysk cielęcia i zmoczyła przód sukienki Laury.
Nie tracąc cierpliwości dziewczynka rozpoczęła lekcję od nowa. Ponownie zanurzyła palec w mleku, raz jeszcze dała go do possania cielęciu, a potem, trzymając mocno wiadro, skierowała jego łepek. W końcu po kilku próbach nieco pożywienia znalazło się w żołądku zwierzęcia.
Laura wyciągnęła z ziemi żelazne paliki, przeprowadziła najpierw Ellen, a potem cielaczka i roczną jałówkę na świeżą, miękką trawkę i wbiła paliki głęboko w ziemię.
Słońce stało już wysoko na bezchmurnym niebie, cała preria wyglądała jak falujący ocean zieleni. Nagle do uszu Laury doszedł głos mamy.
- Lauro, pospiesz się! Śniadanie na stole!
Weszła do domu, szybko umyła w misce twarz i ręce, a następnie jednym ruchem wylała wodę na dwór. Struga rozbłysła w słońcu jak tęcza i znikła w zielonej, rozgrzanej trawie. Laura pospiesznie przyczesała włosy grzebieniem; przed śniadaniem nie zdążyła ich rozpuścić, wyszczotkować i na nowo zapleść warkoczy.
Siedząc obok Mary popatrzyła na obrus w czerwoną
kratkę, na błyszczące talerze, na młodszą siostrzyczkę Carrie i na małą Grace, których twarzyczki aż lśniły po rannym myciu. Twarze taty i mamy promieniały radością. Przez szeroko otwarte okno wpadł podmuch wiosennego, porannego wietrzyka; kiedy Laura poczuła jego słodką woń, lekko westchnęła.
Tatuś spojrzał w jej stronę. Musiał się domyślać, co czuła, bo powiedział:
-   Pięknie jest dziś na świecie.
-   Cudny poranek - zgodziła się z nim mama.
Po śniadaniu tatuś zaprzągł oba konie, Sama i Dawida, i ruszył na prerię, na wschód od chaty, by zaorać ziemię pod pierwszy zasiew. Mama została w domu, by jak zwykle zająć się pracą w gospodarstwie. Laura najbardziej lubiła te dni, kiedy mama oświadczała:
-   Musimy dziś popracować w ogrodzie. Wówczas Laura szła tam z mamą, a Mary z ochotą
zabierała się do prac domowych. Mary była niewidoma, straciła wzrok po szkarlatynie, ale nawet przedtem, przed chorobą, nie lubiła przebywać zbyt długo na słońcu i wietrze, czuła się niepewnie.
-  Wolę robić to, co daje się zobaczyć palcami -mówiła. - W ogrodzie nie odróżniłabym groszku od chwastu, a w domu potrafię pozmywać, posłać łóżka, zająć się Grace.
Carrie, choć nieduża jak na swój wiek, ochoczo zaofiarowała Mary pomoc. Laura i mama mogły więc spokojnie iść do ogrodu.
Na prerii pojawiło się ostatnio wielu osadników, którzy przybyli tu ze Wschodu. Na południe, na wschód i zachód od Wielkiego Bagniska nowe chaty wyrastały jak grzyby po deszczu. Co parę dni na przesmyku między mokradłami pojawiał się wóz, który jechał na północ, w kierunku miasteczka, a potem wracał na prerię. Mama powiedziała, że później, gdy uporają się z robotami w gospodarstwie, będzie można zawierać
8
9
nowe znajomości. Wiosna nie była najlepszą porą do składania wizyt.
Tata miał teraz nowy specjalny pług do orki na prerii. Pług był zaopatrzony w ustawione przed lemieszem koło z ostrą krawędzią; nazywało się ono krojem pługa i tocząc się cięło darń. Lemiesz z kolei podcinał od spodu zbite i splątane korzenie traw, a odkładnica unosiła w górę długie pasma darni i odwracała je. Każde takie pasmo miało dokładnie dwanaście cali długości i prościutkie krawędzie, przypominały kawałki olbrzymiego placka równiutko pociętego nożem. Cała rodzina cieszyła się z posiadania takiego wspaniałego narzędzia.
Po skończonej orce tatuś wyprzęgał konie, wtedy Sam i Dawid tarzały się w trawie. Potem wstawały, strzygąc uszami rozglądały się uważnie dookoła i zaczynały się paść. Wiosenna orka wcale ich nie wyczerpywała, nie były smutne ani wychudzone. Tatusia też ta praca nie męczyła, wieczorami miał jeszcze ochotę na żarty.
- Jak Boga kocham, ten pług mógłby pracować sam! Ludzie wymyślają dziś takie rzeczy, że praca rąk staje się niepotrzebna. Wyobrażam sobie, że którejś nocy pójdzie za końmi na pole, a rano, kiedy się obudzimy, okaże się, że w czasie, gdy ja smacznie spałem, on zaorał kilka akrów.
Prostokąty darni leżały w bruzdach, a sterczące, równo ucięte korzonki pstrzyły się na wilgotnej ziemi jak małe, białe plamki. Świeżo zorana ziemia była cudownie miękka i chłodna. Carrie i Grace lubiły biegać za pługiem dla zabawy. Laura z radością dołączyłaby do nich, gdyby nie to, że wkrótce miała skończyć piętnaście lat, więc była już za duża, by biegać za pługiem na bosaka.
Po skończeniu porannych prac Laura zabierała Mary na spacer po łąkach.  Preria okryta była wiosennym
10
kwieciem, po zarośniętych młodą trawą pagórkach wędrowały cienie obłoków.
Dziwne, że kiedyś, kiedy były małe, Mary, jako starsza siostra, decydowała o wszystkim, teraz czuły się tak, jakby były rówieśnicami. Lubiły chodzić razem na długie spacery, na słońcu i wietrze, zbierać fiołki i jaskry, skubać listki polnego szczawiu. Szczaw miał ładne, kędzierzawe kwiatki, a jego listki, podobne do listków koniczyny, miały kwaskowaty smak.
-   Zajęczy szczaw ma dla mnie smak wiosny - zauważyła Laura.
-   Ma smak cytryny - poprawiła ją łagodnie Mary. Za każdym razem, nim wzięła listek do ust, pytała:
-   Obejrzałaś uważnie? Nie ma na nim żadnego robaka?
-  Tu nie...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin