16538.txt

(64 KB) Pobierz
   K. F. Pasternak.
   
   MAYSTER BARTŁOMIEY
   
   Koledze
   Eugeniuszowi
   Sakowiczowi


I.
    
   Roku 1620, o godzinie szóstej wieczorem, męszczyzna małego wzrostu pukał do drzwi 
domku położonego w Krakowie, blisko Florjańskiej bramy. Za każdem stuknieniem posyłał 
do mieszkańców domu przeklęstwo jakie dobitne, głosem ochrzypłym wymówione, i za 
każdem stuknieniem i przeklęstwem, z jednego okna domu, odzywał się głos mocny i gruby 
oddajšcy stukajšcemu wszystkie jego wykrzykniki z przynależy tym procentem. Na ulicy 
było ciemno, stukajšcy czepiał się próżno klamki.
    Panie Bartłomieju! wołał dobijajšcy się ochrzypłym i niewyranym głosem  puć 
mię  do sto tysięcy szatanów, albo cię jutro Jezuici wyklnš z duszš, ciałem, koć- mi, 
szpikiem, głowš, nogami, z twojemi wszystkiemi bezbożnemi apparatami, z twojš synowicš, 
z twoim domem  no otwórz, do miliona pięćkroć sto tysięcy!!!
   Gruby, tubalny głos odezwał się odpowiadajšc z okna:
    Hej! co mi za chwat! a komuż to Waszmoć tak roskazujesz?? He?  czyli  kto jest 
ten, komu dajesz roskazy, albo  do kogo ten twój roskaz się stosuje, gdyż wszystkie te 
sposoby mówienia na jedno wychodzš. Możesz się sobie Mosanie Rupercie trochę 
przechłodzić na ulicy  w twojej głowie i tak częstokroć nadto jest ognia, czyli inaczej 
mówišc, twoja głowa nadto jest ognista  albo, obróciwszy to w inny sposób  ogień 
panuje w twojej głowie, ochłod się i id do domu, bo ja cię niepuszczę  niech mnie piorun 
trzanie, że niepuszczę  czyli niech od piorunu będę ubity  jeli cię puszczę, id precz.
    Ej! Majstrze Bartłomieju  odezwał się z dołu Rupert. Puć, bo jutro pójdę do 
Jezuitów, do Króla i wydam ciebie, że jeste czarownik, heretyk, arjanin, socynianin  psia 
głowa  będę prosić i wyproszę, że ci łeb utnš, poćwiertujš, że cię spalš na stosie, oskubiš, 
oćwiczš i usmażš w goršcej smole. 
    Brednie! odpowiedział tubalny głos Majstra Bartłomieja, brednie niegodne mojej 
uwagi, czyli niezasługujšce brednie, aby na nich moja uwaga spoczęła  nic z twoich 
zamiarów nie będzie  Id precz, bo ci drzwi nie otworzę, a jeli chcesz zresztš, żebym ci 
drzwi moje otworzył, przysišż mi, że zaprzestaniesz twoich figlów, że mi oddasz skradzionš 
szklannš banię.  Puszczajże no tylko  puszczaj! wołał cišgle Rupert, oddam ci kulę twojš 
 przysięgam na mojš głowę, i na twój bót dziurawy  i na okuty kuferek stojšcy w 
głowach twego łóżka.
    A! niegodziwy człowiecze  odezwał się z okna głos gruby. Ty ledzisz moich 
pieniędzy, ty mię chcesz okrać, chcesz mię zgubić  czyli  chcesz, abym został zgubiony, 
albo  żšdasz mojej, zguby  precz  precz  niepuszczę cię.
    No  no  uspokój się panie Majstrze, odpowiedział głos z do- łu, poparty silnem 
uderzeniem we drzwi  przysięgam ci na twój bót dziurawy i na czarne oczy twojej 
synowicy, że nie mam wcale nagabania do twojej szkatułki, ani do ciebie, ani do żadnej 
rzeczy, która twojš jest  puć mię tylko niech się ogrzeję.
   W tej chwili gruby głos Majstra odezwał się parę razy w rodku domu, słychać było 
obracajšcy się klucz w zamku, drzwi się otworzyły i maleńka postać wcisnęła się do domu, 
pobiegła po wschodach, ucze- piła się na klamce jednego pokoju i weszła. Izba do której 
weszła mała postać, nazwana Rupertem, była ciasna, lecz wysoka, ciany jej szare i okopcono 
wznosiły się pod sufit, w którym wyrobione było okno, rzucajšce na niš blady promień 
wiatła. W kšcie stała lampa oliwna na stoliku, a na cianie zegar powolnym jękiem milczenie 
przerywał. Swiatło lampy odkryło twarze obudwu osób. Wchodzšcy Rupert, był małš półtora 
łokciowš figurkš. Garb wisiał mu na plecach, cieniuchne podpierały go nóżki, miał gło- wę 
ogromnš nakształt wiadra, i długie ręce wiszšce jak cepy. Na twarzy dawał się widzieć nos 
mały, garbaty i zadarty, oczy wpadłe, lecz palne, szczęki suche i kociste, usta zgięte w 
półokršg ku dołowi. Żartobliwš tę twarzyczkę zdobiła czupryna złożona z niewielkiej iloci 
włosów jasnych i prawie białych. Zamiast ubioru tegoczesnego miał długš szafirowš sukniš 
obszywanš złotym galonem, na nogach pończochy, z których jedna była niebieska z białym i 
zielonym klinem, druga czerwona z żółtym i ponsowym, przytem ciężkie trzewiki z 
ołowianemi klamrami niezgrabnie wyrabianemi.
   Pan Bartłomiej był człowiek bardzo otyły, tak ia się ledwie mógł poruszać, którego 
gruboć" szerokoć i długoć były równe, co mu czworogrannš nadawało postać. Miał głowę 
wielkš, twarz długš, głowę spiczastš, ręce krótkie, nogi grube i małe. Oczy szare i zimne, 
twarz bladš jak papier; okrywała go kapota ponsowa, a na głowie miał aksamitnš z złotym 
kutasem, wyszarzanš, tegoż koloru czapeczkę. Dwaj ci Ichmoć, spójrzeli po sobie, a mała 
poczwarka rozmiała się szyderskim, prawdziwie piekielnym umiechem.
    No Majstrze Bartłomieju, zawołał mały, gdybym nie był twoim przyjacielem  
dalibóg wyłajałbym cię porzšdnie za to, że mię tak długo trzymał podedrzwiami. Na ci twojš 
kulę, rzekł rzucajšc có okršgłego na podłogę. Majster Bartłomiej chciał się nachylić, ale mu 
Brzuch uczynić tego niedozwolił. Rupert podał mu kulę, a Majster cofnšł się parę kro- ków; 
 To trupia głowa!! zawołał.
    Ha! ha! ha! pisnšł szydersko Rupert, schowaj jš, schowaj  przerobisz jš na złoto  
Hę? Jak się ma twoja synowica?
    Zdrowa, mój panie  odpowiedział Bartłomiej  zdrowa dzięki Bogu, czyli Bogu 
dzięki, iż ma dobre zdrowie, albo dziękować należy Najwyższemu, iż jš przy zdrowia 
zachowuje.
    I, porzuć Wasze, te swoje baje  przerwał Rupert, mam ci có ważniejszego 
powiedzieć  ja chciałbym się żenić z twojš synowicš. Bartłomiej wytrzeszczył oczy i uszy 
nastawił  kto?  zawołał narecie  ty mała poczwaro?
    Ja! rzekł ze miechem mały  ja sam  chcę się żenić i kto wie, może się ożenię.
   piew, który blisko drzwi dał się słyszeć, przerwał rozmowę, i w parę chwil weszła 
dziewczyna młoda ładna jak Madonna Rafaela, z obłškanym wzrokiem, ubrana w bieli, z 
rozrzuconemi włosami.
   Weszła i stanęła wpatrujšc się W Ruperta, który się zgarbił, otworzył oczy, jakby jš niemi 
chciał poł- knšć, i pokazał z umiechajšcej się gęby, długi regestr czarnych zębów.
    Dobry wieczór  rzekł chropawym głosem Rupert  widziała się Panna zapewne 
dzisiaj z Tobijaszem.
    O! widziałam się odpowiedziała dziewczyna  mój Tobijasz codzień mię odwiedza,
    No! a czy wieszże Panna najwieższš nowinę? zapytała się poczwarka przybliżajšc.
    Jakš?
    Że ja się żenię.
    Do prawdy??  Najpewniej, żenię się z Waćpannš. 
    Kto! to Waszmoci powiedział  zapytała dziewczyna poważnie  proszę sobie tę 
nowinę wybić z głowy  pierwiej Turcy modlić się będš w kociele Panny Maryi, nim się to 
sprawdzi.
    Zobaczym! rzekł Rupert ruszajšc ramionami, a dziewczyna Wzięła z kšta ogromnš 
lezšcš tam księgę i wyszła.
    Majstrze Bartłomieju! zawołał Rupert  czy lubisz złoto?
    Złoto  odpowiedział zaga- dniony z minš, jakš ma Samarytanin w obrazie Rafaela 
Sgo Jana każšcego na puszczy  złoto, jest kluczem do wištyni szczęcia, czyli kluczem do 
wištyni szczęcia, jest złoto, albo, złoto jest kluczem, który nam drzwi do wištyni szczęcia 
otwiera  jakbym go miał nielubić? 
    Chciałżeby go zarobić tyle, ile się niepomieci w największy twój kufer, ile go 
nieboszczka Pani Bona nie miała?
   Oczy Bartłomieja zajaniały, jak dwie pochodnie.
    Siadaj Panie Rupercie, siadaj zawołał, czyli bšd siedzšcym, albo niech ten stołek 
będzie tobie siedzeniem  mów, mów, gdzie jest to złoto?? 
    Złoto, odpowiedział powolnie Rupert wlepiajšc w niego jaskrawe oczy  złoto  jest 
u ciebie w szkatułkach!
   Majster zniecierpliwiony i oszukany w oczekiwaniu, porwał się z krzesła trzęsšc 
ogromnym brzuchem.
    Ja rzekł płaczliwie, jestem ubogi, bardzo ubogi, ja nie mam złota, czyli złoto nie jest u 
mnie, albo, nie u mnie złota szukać należy!
   Mały siedział i z złoliwym umiechem radoci wpatrywał się w męczarnie Majstra, który 
niespokojny o swoję złoto, przybliżał się coraz ku miejscu, w którem jego skarby zostawały, 
aby ich bronić swojš osobš.
    No! przysišgłe  rzekł narecie Majster Bartłomiej obracajšce się ze swego 
stanowiska do Ruperta  kiedy jeszcze dzwonił zębami przed bramš, przysišgłe, mówię, że 
mię cišgle dręczyć nie będziesz, š teraz niedotrzymujesz słowa.  Jak to niedotrzymuję? 
rzekł Rupert, czyliż mowa o złocie, tak ci jest nie miła? Ale  dodał, mówmy wyraniej, 
mogę do twoich skarbów, przydać tyle, ile ci się podoba, jeli się podejmiesz być 
pomocnikiem w pewnej delikatnej sprawie.
    Cóż takiego? ciekawie zapytał Majster.
    Będziesz mi pomagał, przerobić jednego starca, na młodego człowieka.
    A któż to potrafi? 
    Ja  rzekł umiechajšc się Rupert.  Ty? W imie Oyca i Syna  odstępujšc na kilka 
kroków zawołał Bartłomiej  człowiecze  co plecisz? czyli co twój język wyrzekł, albo, 
co powiedział??
   Poglšdali oba na siebie  Majster osłupiały z podziwienia, Rupert z ironicznym 
umiechem, który twarz jego, tak obrzydliwy uczynił, ze kto inny, mniej do niej przywykły 
jak Bartłomiej, byłby uciekł za kraj wiata, ale Majster wspomniał że Rupert napomknšł có o 
złocie.
    Hm! rzekł, juciżby to dobrze było zarobić tak wiele złota  ale?  Ha, ha, ha! 
piszczšcym głosem odezwał się Rupert, podniósł się z krzesła i stajšc podparłszy się, w bolu 
na przeciw Bartłomieja  Cóż to czy w twojej głowie, ten rodzaj majsterstwa zmiecić się 
nie może?
    Hę? co? zapytał Bartłomiej nierozumiejšc poczwary  czy chcesz żebym oszalał, albo 
żebym był szalony, czyli, żebym odszedł od zmysłów?
    No, Bartłomieju, jeste przecie Alchemik, zawołał trochę niecierpliwie Rupert, 
wytrzeszczywszy na ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin