5454.txt

(422 KB) Pobierz
Armin M. v. ROHRSCHEIDT

OSTATNI PAPIE�

Do Czytelnika
Ksi��ka ta nie jest ani oderwan� od �ycia fantazj�, ani te� konkretnym, gotowym 
scenariuszem. Nie usi�uje ona snu� fikcyjnej opowie�ci o nieistniej�cych 
miejscach i ludziach. Z drugiej strony nie chce ani prorokowa�, ani podawa� 
gotowych program�w. M�wi ona o katolickim i w og�le chrze�cija�skim Ko�ciele, 
nie takim, jakim on jest, ale takim, jakim m�g�by on by� ju� za par� lat. Za 
punkt wyj�cia przyjmuje jednak aktualn� sytuacj� katolicyzmu, jego dzisiejsze 
problemy i pogl�dy w nim si� �cieraj�ce, by� mo�e nie tak widoczne w Polsce, nie 
maj�cej tradycji otwartej dyskusji o sprawach Ko�cio�a, ale z pewno�ci� 
nurtuj�ce Ko�ci� Powszechny, �wiatowy. W formie "przysz�o�ciowej" powie�ci, 
kt�rej bohaterem jest w�a�nie papie�, pr�buje ukaza� potrzeb� i mo�liwo�ci 
reform a zarazem i trudno�ci, kt�re takie reformy z pewno�ci� napotka�yby na 
swej drodze.
Nie pisa� jej cz�owiek stoj�cy z boku, jaki� "obiektywny ekspert" czy mo�e 
"watykanolog". Jej autorem jest cz�owiek stoj�cy w �rodku, teolog, a nade 
wszystko cz�owiek, kt�ry kocha sw�j Ko�ci�, g��boko wierzy w to, �e w po�rodku 
niego jest Jezus i �e Ko�ci� ten posiada w sobie si��, kt�ra pozwoli mu si� 
samemu odnowi� zgodnie z autentycznym programem Ewangelii i jak �w Jezusowy 
"zaczyn" w istotny, decyduj�cy spos�b wp�yn�� na odnow� naszego �wiata. Tego 
w�a�nie dla Ko�cio�a gor�co pragnie. Ka�demu, kt�ry we�mie t� ksi��k� do r�ki 
�yczy za�, by m�g� podda� w�asnej refleksji pytania w niej postawione, by 
problemy swojego Ko�cio�a uzna� za swoje w�asne, bo takie one s� w istocie. Mo�e 
ta kr�tka opowie�� o tym, "jak mog�oby by�" przyczyni si� cho�by w skromnym 
wymiarze nie tylko do rozpocz�cia publicznej dyskusji, ale i do przebudzenia 
w�r�d �wieckich katolik�w poczucia osobistej odpowiedzialno�ci za �ycie Ko�cio�a 
i tego naszego, ale przede wszystkim ca�ego chrze�cija�stwa, kt�rego pocz�tkiem 
i fundamentem jest Ewangelia, miejscem za� �ycia i realizowania si� ca�y nasz 
dzisiejszy �wiat.
* * 
T
omasz Hagenauer, biskup Mainz i kardyna� �wi�tego Ko�cio�a Rzymskiego ci�ko 
usiad� za swoim biurkiem. "Teraz jeszcze i to" - pomy�la� zrezygnowany. Jakby za 
ma�o mia� problem�w w swoim w�asnym "stadzie". Dowiedzia� si� w�a�nie, �e na 
nowo b�dzie �wiadkiem prasowej burzy wok� Ko�cio�a - przed chwil� z 
sekretariatu zadzwoni�a pani Johler z wiadomo�ci�, �e radio i telewizja poda�y 
akurat zaskakuj�ce nowiny z Rzymu - papie� Jan Pawe� III umar� przed dwoma 
godzinami w swoim prywatnym gabinecie w Watykanie. Cho� ju� od d�u�szego czasu 
wtajemniczeni wiedzieli, �e ze zdrowiem najwy�szego Pasterza nie jest dobrze, 
Hagenauer nie spodziewa� si� tego tak szybko - w ko�cu z rakiem mo�na �y� do�� 
d�ugo, gdy ma si� do dyspozycji najnowsze zdobycze nauki i najlepszych 
specjalist�w. Ale w ko�cu to nie lekarze i ich drogie urz�dzenia maj� ostatnie 
s�owo - to pomy�lawszy Tomasz Hagenauer wsta�, podszed� do okna swego gabinetu, 
otworzy� Liturgi� Godzin i rozpocz�� odmawia� troch� wczesne Nieszpory - tym 
razem z formularza za zmar�ych, w intencji tego, kt�ry odszed� do Pana. Nie m�g� 
jednak do ko�ca skoncentrowa� si� na psalmach i czytaniach, nie opuszcza�a go 
natr�tna my�l - oto Ko�ci� stan��, a raczej jego najwy�si hierarchowie stan�li 
znowu przed tym nieub�aganym pytaniem ostatnich lat: jak dalej?
	Do grupy tych, kt�rzy musieli odpowiedzie� na to pytanie nale�a� i 
Hagenauer - od dw�ch lat kardyna�, a wi�c potencjalny wyborca nowego papie�a, a 
mo�e i - czysto teoretycznie - nast�pny elekt.
	Pytanie o najbli�sz� przysz�o�� najwi�kszego z Ko�cio��w �wiata, o kurs 
jego sternik�w nie by�o bynajmniej nieobecne w ostatnim czasie - unosi�o si� w 
powietrzu ju� od Soboru Watyka�skiego II, a ze wzmo�on� si�� dawa�o o sobie zna� 
w�r�d zaanga�owanych katolik�w, w�r�d teolog�w i cz�ci ksi�y podczas ostatnich 
lat pontyfikatu Jana Paw�a II - papie�a jak�e kontrowersyjnego. Up�yn�o ju� 
jednak prawie sze�� lat od �mierci tego polskiego biskupa na rzymskiej katedrze 
- z jednej strony charyzmatycznej wr�cz osobowo�ci o ogromnej medialnej sile 
oddzia�ywania, a z drugiej nieodrodnego syna swojego ludowego, konserwatywnego 
polskiego Ko�cio�a, przejawiaj�cego mocno autorytarne ci�goty w stylu kierowania 
katolicyzmem. Karol Wojty�a, ten "ostatni nieomylny" zast�pca Chrystusa, jak z 
lekkim przek�sem nazywano go w kr�gach europejskich teolog�w, zmar� po d�ugiej i 
heroicznej walce z nowotworem 22 wrze�nia 2002 roku. Wybrany przez ostro�nych 
kardyna��w - prawie w stu procentach nominat�w Wojty�y - nowy sternik "Piotrowej 
nawy", Portugalczyk Mario Rodigez, kt�ry przybra� imi� Jana Paw�a III od samego 
pocz�tku stan�� wobec problemu zmiany kursu. 73 letni nowy papie� nie znalaz� w 
sobie jednak ani przekonania co do konieczno�ci opowiedzenia si� po stronie 
jednej z grup w Ko�ciele, ani do�� energii, by ruszy� w kt�r�kolwiek ze stron 
czy cho�by zmienia� zastany spos�b funkcjonowania rzymskiej centrali. Ten 
lubiany przez swoich lizbo�skich diecezjan "cz�owiek �rodka" nie mia� zamiaru 
ryzykowa� konfliktu, czy mo�e nawet roz�amu w Ko�ciele, a mo�e nawet nie chcia� 
bra� na swoje sumienie tych potencjalnie utraconych wiernych, kt�rzy w ten czy 
inny spos�b odeszliby od ko�cielnej owczarni, gdyby zacz�y si� w niej 
jakiekolwiek gwa�towniejsze ruchy. Sta� go by�o tylko na tyle, by na dw�ch 
zwo�anych przez siebie konsystorzach mianowa� w�r�d oko�o 50 nowych kardyna��w, 
w sporej wi�kszo�ci ludzi nie bardzo zwi�zanych z Rzymem i jego Kuri�, wielu 
spo�r�d biskup�w, kt�rzy dobrze si� sprawdzili jako udane bufory mi�dzy 
oczekiwaniami swoich wiernych i kleru a centralistycznym i unitarnym stylem 
kierowania Ko�cio�em przez Rzym. Kilku z tych nominat�w mo�e nawet nie chcia�, 
ale po prostu nie m�g� ich omin��, je�li nie chcia� ostatecznie skompromitowa� 
watyka�skiej polityki personalnej - jednym z nich by� w�a�nie biskup Tomasz 
Hagenauer.
	Ten dopiero czterdziestoo�mioletni biskup od czterech lat kierowa� 
zachodnioniemieck� diecezj� Mainz, nominowany tam przez Jana Paw�a III, a od 
trzech lat by� przewodnicz�cym Konferencji Episkopatu Niemiec. Jego poprzednik w 
tej funkcji, Karl Lehmann, tak�e biskup Mainz, przez cztery kolejne kadencje 
jako szef niemieckiego episkopatu nie doczeka� si� kardynalskiego kapelusza, bo 
cho� nale�a� do raczej umiarkowanych hierarch�w - papie� Wojty�a nie m�g� go 
zaakceptowa�. W szczeg�lno�ci nie m�g� on (a mo�e bardziej ni� on sam cz�onkowie 
Opus Dei, otaczaj�cy go w Watykanie w drugiej cz�ci jego pontyfikatu) wybaczy� 
mu listu pasterskiego z roku 1994, w kt�rym wraz z biskupami dw�ch s�siednich 
diecezji pozostawia� swoim ksi�om decyzj� w sprawie udzielania sakrament�w 
ludziom rozwiedzionym, kt�rzy po raz drugi zawarli ma��e�stwo. I cho� warunki, 
wymienione w li�cie by�y naprawd� �ci�le okre�lone i w �aden spos�b nie grozi�o 
to zbyt lu�nym podej�ciem czy samowol� proboszcz�w, Lehmann podpad� Rzymowi 
ostatecznie. Szef jednego z najwi�kszych i najwa�niejszych na �wiecie Ko�cio��w 
katolickich, finansuj�cego zreszt� po�ow� katolickich misji i diecezji diaspory 
nie by� cz�onkiem �wi�tego Kolegium. Ten swego rodzaju policzek, wymierzony 
niemieckim katolikom, obok wielu innych dowod�w nieliczenia si� z ich opini� w 
sprawach ich dotycz�cych (jak cho�by biskupie nominacje wiernych Rzymowi, lecz 
niepopularnych i niemo�liwych do zaakceptowania ksi�y) przyczynia� si� 
dodatkowo do coraz wi�kszej niech�ci, jak� darzono Watykan w og�le, a papie�a w 
szczeg�lno�ci. Jan Pawe� III nie m�g� sobie na to pozwoli�. Nast�pca Lehmanna, 
protegowany przez niego ksi�dz Hagenauer, szef Katolickiej Akademii w Mainz i 
proboszcz podmiejskiej parafii, zosta� mianowany biskupem w bardzo kr�tkim 
czasie po rezygnacji swego poprzednika. Wydawa�o si� nawet, �e Lehmann mia� w 
tej sprawie wp�yw decyduj�cy. Podobno zreszt� monsignorzy z Kongregacji Biskup�w 
byli mocno niezadowoleni, bo Ojciec �wi�ty tym razem nie pozwoli� sobie zbyt 
natr�tnie doradza�. Po p� roku Hagenauer zosta� Szefem Konferencji - Lehmann 
ci�gle jeszcze mia� wielki autorytet w�r�d swoich koleg�w, a mo�e po prostu nikt 
nie chcia� podj�� si� tak niewdzi�cznej funkcji "zderzaka". Tak wi�c, w 
kardynalskich nominacjach Anno 2006 nie mo�na go by�o pomin��. 
	"Konklawe mo�e by� za oko�o dziesi�ciu dni" - my�la� Hagenauer. "I raczej 
na pewno nie b�dzie kr�tkie". To oznacza�o skre�lenie wszystkich termin�w na 
najbli�szy miesi�c. W pi�� - sze�� dni trzeba doko�czy� to, co najwa�niejsze, 
odby� niemo�liwe do unikni�cia rozmowy, z�o�y� kilkana�cie wizyt, przyj�� 
kilkudziesi�ciu ludzi - nie m�wi�c ju� o Requiem za zmar�ego biskupa Rzymu i 
po�wi�ceniu nowego Centrum Caritas, kt�re przypada�o za dwa dni. Kardyna� 
wystuka� na wewn�trznym aparacie numer swojego sekretarza. Po chwili razem ze 
Schmidthuberem rozwa�ali, co da si� jeszcze zmie�ci�, co trzeba przesun��, a co 
po prostu odwo�a�. By� pi�tek, 27 czerwca 2008.
* *
W
Rzymie stara i dobrze sprawdzona machina Kurii i Domu papieskiego podj�a swoje 
zwyk�e, przewidziane na tak� okazj� dzia�ania. Papieskie pokoje i wszystkie nie 
og�oszone jeszcze dokumenty zosta�y zapi�cz�towane, oficjalne powiadomienia 
rozes�ane, Dziekan �wi�tego Kolegium, kardyna� Sequier wraz ze swymi obecnymi w 
Wiecznym Mie�cie kolegami obradowali nad najkorzystniejszym terminem zwo�ania 
konklawe. W ko�cio�ach rzymskich celebrowane by�y uroczyste Msze za zmar�ego 
Pasterza Miasta i �wiata. Cia�o Jana Paw�a III wystawiono w bazylice �wi�tego 
Piotra, gdzie sk�adali mu ostatni� wizyt� oficjele, nawiedzali go (nie tak znowu 
liczni) pobo�ni i (daleko liczniejsi) gapie. Ostatecznie �mier� wielkich tego 
�wiata zawsze jest widowiskiem dla ma�ych i szarych obywateli, prowadz�cych na 
codzie� swoje pracowite i do�� szare �ycie. Przygotowania do pogrzebu nie 
rzuca�y si� a� tak bardzo w...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin