16767.txt

(577 KB) Pobierz
    Jayne Ann Krentz
    SNY
    Przełożyli
    Elżbieta Zychowicz
    Krzysztof Sokołowski
    

CZĘĆ I
    Przełożyła Elżbieta Zychowicz
    ROZDZIAŁ PIERWSZY
    Miał po uszy tych korowodów. Pragnšł jej i był niemal pewien, że ona również go 
pragnie. Dawno już przestali być dziećmi. Pomiędzy ludmi dojrzałymi niepotrzebne sš te 
wszystkie gierki. Poprzysišgł sobie, że jeli znów go będzie dzisiaj zwodzić, pójdzie sobie i 
więcej do niej nie wróci.
    Nawet jeli potrafi przyrzšdzać najsmaczniejsze jarzyny po chińsku w całym Oregonie.
    Cholera!
    Oszukiwał sam siebie i dobrze o tym wiedział. Zjawi się wjej domu również jutro, nawet 
jeli dzi wieczorem ta kobieta uprzejmie wskaże mu drzwi. Umówi się jeszcze raz, potem 
następny i będzie to robił dopóty, dopóki drzwi jej sypialni nie stanš przed nim otworem.
    Było w Dianie Prentice co, co go fascynowało.
    Nie, fascynacja to mało powiedziane. Diana stawała się jego obsesjš niemal w tym 
samym stopniu, co pisanie.
    Wyczarował w wyobrani jej wizerunek i natychmiast poczuł reakcję własnego ciała. Do 
licha, miał już czterdziestkę i tego rodzaju problemy powinny być już za nim!
    Mimo wszystko fakt, że nadal gnębi go ta szczególna przypadłoć, sprawił mu 
satysfakcję.
    Dlaczego jednak akurat Diana Prentice?
    Nie przypominała urodš wysokich wionianych dziewczyn z okładki. Miała trzydzieci 
cztery lata, była trochę za niska i raczej silnej budowy ciała.
    Nieduży prosty nos. Broda wiadczšca o stanowczym
    Sny
    7
    charakterze. Wydatne koci policzkowe. Pełen ciepła, figlarny umiech.
    Jedynym naprawdę pięknym i osobliwym akcentem jej urody był kolor oczu. Oczarowały 
Colby'ego tak bardzo, że spędził mnóstwo czasu, próbujšc nazwać ich barwę i definiujšc je 
wreszcie w przybliżeniu jako orzechowe.
    Był pisarzem i wiedział, że powinien pokusić się o większš oryginalnoć. Trudno jednak 
okrelić jednym słowem tę przedziwnš mieszaninę złota, turkusu i zieleni, która przywodziła 
na myl egzotycznego, tajemniczego kota. Zmysłowego, lecz nie dajšcego się oswoić. Diana 
mogła z własnej woli oddać się mężczynie, nigdy jednak nie pozwoliłaby się zniewolić.
    Znacznie łatwiej było opisać jej włosy. Kasztanowe. Bršz przetykany złocistymi 
pasemkami. Colby od wielu tygodni wyobrażał sobie, j a k z a n u r z a w nich dłonie, u k ł a -
da Dianę na kobiercu zielonej trawy i kocha się z niš tak długo, aż wreszcie Diana przestaje 
się opierać, przestaje się z nim droczyć.
    Aż wreszcie poddaje się całkowicie.
    Musi się w końcu poddać. Czemu tego nie rozumie? Należała do niego, na zawsze. Nie 
może cišgle z nim walczyć.
    Nachmurzył się, zażenowany niezwykłym tokiem swych myli. Niezbyt to do niego 
podobne - zapragnšć kobiety tak nagle, tak niecierpliwie.
    Colby Savagar zaklšł ze złoci i otworzył oczy. Słońce chyliło się ku zachodowi. 
Wkrótce dolinę spowije mrok. Potężny głaz, na którym leżał, nagrzany w cišgu dnia 
promieniami słonecznymi, szybko tracił ciepło.
    Nad jego głowš zataczał kręgi ptak, który wyleciał na wieczorny żer. Colby'emu wydało 
się, że słyszy z pobliskiej sosny nawoływanie jego towarzyszki, mógł się jednak mylić. 
Wszelkie odgłosy zagłuszał huk spadajšcej kaskadami spienionej wody.
    8
    Jayne   Ann   Krentz
    Przekręci! się na bok i wsparł na łokciu. Balansujšc nogš dla utrzymania równowagi, 
wychylił się poza krawęd skaty, by napawać się wspaniałym widowiskiem. Nadszedł 
włanie na nie czas i Colby za nic w wiecie nie chciał przepucić okazji.
    Poniżej jego punktu obserwacyjnego wypływał ze ródła ukrytego w samym sercu góry 
Wodospad Spętanej, torujšc sobie drogę poród skał. Potężne masy spienionej, skrzšcej się 
wody tworzyły białš cianę o wysokoci powyżej stu metrów, wpadajšcš prosto do rzeki.
    Colby wiedział, że za chwilę, w momencie zachodu słońca, biały welon wskutek gry 
wiateł zmieni barwę na krwistoczerwonš. Ten widok fascynował go zawsze, ilekroć miał 
okazję na niego patrzeć.
    Czekał na pierwsze przebłyski kolorów w pyle wodnym, unoszšcym się zawsze nad 
wodospadem. Słońce opuszczało się coraz niżej, barwišc niebo wszelkimi odcieniami złota i 
rzucajšc refleksy na białe pióropusze wody. Przez krótkš chwilę ze skał tryskało szczere 
złoto.
    W kilka sekund póniej złoto zapłonęło żywym ogniem, który z kolei przeobraził się w 
krew.
    Colby usiadł i objšwszy ramionami kolana wpatrywał się w szkarłatnš wodę. Czas stanšł 
w miejscu.
    Wreszcie słońce skryło się zupełnie i wodospad wrócił do swego normalnego wyglšdu, 
bielejšc w zapadajšcym zmroku.
    Podniósł głowę i ogarnšł wzrokiem niewielkie miasteczko, które przycupnęło po obu 
stronach rzeki.
    Może jednak popełnił błšd, wracajšc? Co spodziewał się tutaj zastać? Fulbrook Corners 
nie zmieniło się przez ostatnie dwadziecia lat.
    Wodospad nadal płonie czerwieniš o zachodzie słońca, a on tak samo nie cierpi swego 
rodzinnego miasteczka jak niegdy.
    Sny
    9
    Jedynš nowociš tego lata była obecnoć Diany Pren-tice. Na tę myl Colby wstał i 
ruszył w dół cieżkš biegnšcš wród rumowiska potężnych głazów, zalegajšcych szczyt 
Wodospadu Spętanej. Diana czeka na niego. Zaprosiła go na kolację, a on obiecał przynieć 
wino.
    Zastanawiał się ponuro, czy przyjdzie mu spędzić kolejny wieczór w stanie erotycznego 
napięcia. Dlaczego właciwie się na to wszystko godzi?
    Nie znał odpowiedzi na to pytanie, podobnie jak na inne - dlaczego przyjechał na lato do 
Fulbrook Cor-ners?
    -   Uspokój się, Specter, dostaniesz swojš kolację. Wiesz doskonale, że odkšd jeste u 
mnie, nie brakuje ci jedzenia. - Diana Prentice umiechnęła się czule do ogromnego łaciatego 
psa, który siedział obok jej krzesła, patrzšc na niš wyczekujšco. Podrapała go za u c h e m , 
on za o p a r ł ciężki p y s k n a jej udzie. - Można b y p o m y  l e ć , że przymiera głodem.
    ~ Pewnie zawsze był głodny, nim spotkał ciebie. -Colby spojrzał z ukosa na psa z nie 
ukrywanym obrzydzeniem. Nie lubili się od pierwszego wejrzenia i obaj doskonale o tym 
wiedzieli. Okazywali sobie uprzejmoć wyłšcznie przez wzglšd na Dianę. - A może ma 
worek bez dna zamiast żołšdka? To najbrzydszy pies, jakiego widziałem w życiu. Nie ma 
odrobiny wdzięku, nie zna żadnych sztuczek. Nie widzę w n i m żadnych zalet. A ja przecież 
lubię psy.
    Diana umiechnęła się łagodnie, w jej oczach zabłysły figlarne iskierki.
    -   Specter wyraża się o tobie w samych superlatywach. Kiedy jestemy sami.
    -   Akurat! Najchętniej zatopiłby kły w moim gardle. -Colby umiechnšł się, pokazujšc 
równe zęby. - Toleruje
    10
    Jayne Ann Krentz
    mnie, bo nie chce ci się narazić. Boi się, że nie dasz mu jeć, jeli zacznie rozszarpywać 
na strzępy twoich goci.
    -   Skoro potrafi wysnuć takie wnioski, nie możesz nazywać go głupim.
    -   Przecież nie twierdzę, że j e s t głupi. Tylko wstrętny.
    -   No, tak - zgodziła się po namyle Diana. ~ Specter nie jest milutki. Ale też nigdy nie 
przepadałam za tym, co milutkie.
    Bo gdyby tak było, dodała w duchu, nie przestšpiłby progu mego domu, panie Savagar!
    Colby, podobnie jak Specter, byl silny i bez wštpienia niebezpieczny, gdy się go 
sprowokowało. Diana wiedziała jednak mniej więcej tyle samo o jego przeszłoci, co o 
przeszłoci swojego psa. Słyszała, że mieszka w Port-land i ma czterdzieci lat, na które 
zresztš wyglšdał. Jego twarz znaczyły zmarszczki wiadczšce o bezkom-promisowoci. 
Niemal czarne włosy były poprzetykane srebrnymi nitkami, zwłaszcza na skroniach. 
Nadawałyby mu pewnš dystynkcję, gdyby miał wyglšd biznesmena, lekarza czy prawnika. 
Ponieważ jednak absolutnie brakowało mu tych cech, przypominał raczej zaprawionego w 
bojach wilka.
    Znała go od kilku tygodni i przez cały ten czas chodził wyłšcznie w dżinsach, 
spłowiałych drelichowych koszulach i znoszonych sportowych butach. Ten styl ubierania się 
dziwnie do niego pasował.
    -   Skšd wytrzasnęła tego potwora? - spytał Colby, bioršc następnš porcję ryżu z 
jarzynami.
    -   Ze schroniska - umiechnęła się na samo wspomnienie. - Spojrzelimy na siebie i 
wiedzielimy, że to przeznaczenie.
    -   Aha! Raczej uznał cię od pierwszego rzutu oka za litociwš duszę. Przecież nie bez 
powodu znalazł się w schronisku.
    Sny
    11
    -   Kto go porzuci! - Diana pogłaskała szorstki* sierć, a Specter przytulił się jeszcze 
mocniej do jej nogi. Bršzowe lepia wpatrywały się w niš z nie skrywanym uwielbieniem.
    -   Jako wcale mnie nie dziwi, że kto miał tyle zdrowego rozsšdku, by się go pozbyć. 
Co to w ogóle za rasa? Pomijajšc oczywisty fakt, że w połowie to smok.
    -   Nie wiem. Pracownica schroniska powiedziała, że z pewnociš ma domieszkę krwi 
owczarka, ale co do reszty, nie wiadomo.
    -    Na pewno włóczył się po mietnikach, zanim trafił do ciebie.
    S p e c t e r wyszczerzył zęby, p o czym usiłował p o k r y ć t o szerokim ziewnięciem.
    -   A ty co robiłe, nim stałe się pisarzem? - spytała nagle Diana. Jej ciekawoć rosła z 
dnia na dzień. Zdawała sobie sprawę, że Colby ogromnie jš pocišga i denerwowało jš, że p o 
d o b a jej się k t o  , kogo nie z n a . Przywykła panować nad sobš i swoim życiem.
    -   Co popadło. Przez krótki czas byłem w wojsku, potem pracowałem głównie na 
budowach, aż wreszcie okazało się, że mogę się utrzymać z pisania.
    Wiedziała, że jej pytania go drażniš. To było jednym z niewielu, na które raczył 
odpowiedzieć. Obracała w myli uzyskane okruchy informacji.
    -   Może jeszcze trochę ryżu?
    -   Dzięki. - Colby skwapliwie sięgnšł po misę. - Nie chcę cię urazić, ale czy ryż z 
jarzynami to kres twoich umiejętnoci kulinarnych? Dajesz mi to na każdš kolację.
    -   To mo...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin