spisane przez Siostrę Dorotę Trybułę, ze Zgromadzenia SS. Zmartwychwstanek - Rycerz Niepokalanej 11/1996. Ze skopiowanych materiałów byłej strony internetowej ks. Adama Strzałkowskiego: Siostrę Annę Grzybowskš, szarytkę, znało kilka naszych zakonnic, które do tej pory żyjš. Jej rodzona siostra Brygida (zm. 26 II 1976) należała do naszego zgromadzenia SS. Zmartwychwstanek. Ostatnie lata spędziła w Wejherowie. S. Anna odwiedzała jš i pielęgnowała. Opowiadała wtedy o swoich nadzwyczajnych przygodach wojennych, które na probę naszych sióstr spisała - S. M. Dorota Trybuła CR, 14 II 1996 DZIĘKI CI, MARYJO, TY MNIE URATOWAŁA! Pamiętnym wydarzeniem z czasu mojej pracy w szpitalu po drugim zajęciu Lwowa przez Rosjan była mierć 26-letniego Franka N. Był on wielkim zbrodniarzem i przestępcš, co ujawniło się dopiero przy jego mierci. Do wybuchu wojny pracował jako wonica w Zakładzie Nieuleczalnie Chorych. W chwili rozpoczęcia działań wojennych porzucił samowolnie dotychczasowe zajęcia i przyłšczył się do bandy rabusiów. Nawrócenie jego było dziełem miłosierdzia Matki Najwiętszej. Wyprosiła je codziennym odmawianiem różańca przez szeć lat siostra szarytka Zamysłowska. Była ona przełożonš Zakładu, w którym Franek pracował i z którego uciekł ku jej wielkiemu zmartwieniu. Nawrócenie Franka Do Szpitala na klinikę chirurgicznš przywieziono go w 1945 r. w bardzo ciężkim stanie. Miał grulicę płuc i ropne zapalenie opłucnej na tle gruliczym. Leżał na klinice trzy miesišce. W tym okresie trzy razy zgłaszał się do spowiedzi i Komunii w. Stan zdrowia Franka w trzecim miesišcu pogarszał się z dnia na dzień. 31 X 1945 r. o godz. 15, w czasie gdymy cieliły łóżko i poprawiały pozycję chorego, nastšpił silny krwotok płucny. Zalane zostały krwiš łóżko i podłoga, a również ja z drugš siostrš, i to od twarzy aż do stóp. Mimo to Franek nie zakończył życia, ale zaczšł krzyczeć, że widzi szatanów i piekło otwarte, do którego usiłujš go wcišgnšć przy pomocy różnych narzędzi. Równoczenie duszę jego paliły popełnione zbrodnie. Wyznawał je teraz głono, wołajšc rozpaczliwie: Księdza!!!" i zasłaniajšc się siostrami (które trzymał oburęcz) przed atakiem złych duchów. Przykurczył nogi pod siebie i szamotał się w okropnym przerażeniu. Zachęta do ufnoci w Miłosierdzie Boże i poddawane akty żalu doskonałego nie uspokajały umierajšcego. Sytuacja stawała się rozpaczliwa. O tej porze znaleć księdza na terenie szpitala równało się z cudem, a ks. kapelan mieszkał na plebanii [parafii] w. Antoniego, kilometr od kliniki. Proszę Franka, żeby mnie pucił, to pójdę szukać księdza, a on na to: Nie puszczę, bo mnie szatani porwš". Podaję Frankowi różaniec i mówię: Trzymaj, on cię też zasłoni od szatanów, a mnie puć". Wyszłam zrozpaczona na korytarz, i o cudo!: korytarzem idzie ksišdz karmelita z obiadem do chorego brata zakonnego. Proszę go, aby zostawił torbę na korytarzu, a sam przyszedł na salę, aby udzielić rozgrzeszenia umierajšcemu, równoczenie podaję mu stułę i oleje więte. Gdy kapłan stanšł na sali, piekło w tej chwili zniknęło wraz z szatanami. Franek wycišgnšł przykurczone nogi i zaczšł od poczštku litanię okropnych zbrodni, nie zapominajšc i o więtokradztwach, co już wszyscy obecni na sali słyszeli drugi raz. Kapłan mówi do penitenta: Ciszej, ciszej", ale Franek stanowczym głosem mówi: Żadne cicho, na Sšdzie Bożym cały wiat będzie wiedział, jakie zbrodnie popełniłem!" - i dalej wyrzucał z siebie to, co stanowiło jego największš mękę. Gdy skończył i otrzymał rozgrzeszenie, uspokoił się zupełnie, wycišgnšł ręce jakby do kogo na przywitanie i ostatkiem sił krzyknšł: Dzięki Ci, Maryjo, Ty mnie uratowała!", a złożywszy ręce na piersiach, skonał. Namaszczenie otrzymał już jako zmarły. Szeciogodzinna spowied Zrobiłymy z drugš siostrš porzšdek ze zwłokami, z łóżkiem i podłogš, żeby nikt więcej nie zakażał się. Umyłymy się same, przebrały chałaty i poszły do dalszych obowišzków, s. Cecylia na salę nr 10, a ja z powrotem na salę nr 5, gdzie oprócz Franka leżało jeszcze omiu ciężko chorych mężczyzn. Jakież było moje zdziwienie, gdy żaden z chorych nie leżał w łóżku, ale wszyscy pod łóżkami, z głowami nakrytymi poduszkami i materacami. Nawet chory na wycišgu, z kolanem rozbitym kulš dum-dum i ciężkš ranš na udzie, leżał pod łóżkiem, uwolniony ze stalowych drutów i obcišżenia nogi. Kiedy zobaczyłam jego twarz, był zmieniony nie do poznania: włosy białe, a oczy [uciekajšce] pod powieki. Kurczowo trzymał materac na głowie i przeraliwym głosem żšdał księdza, i to natychmiast. O księdza wołali też wszyscy inni. W tej chwili posłałam sanitariuszkę, aby na bramie głównego budynku zaznaczyła na tablicy koniecznš obecnoć księdza na oddziale, a sama przy pomocy sanitariuszek i sanitariusza ze sali operacyjnej wycišgalimy chorych i układali na łóżkach jak należy. Wszyscy byli przerażeni i czekali na księdza, jak tonšcy na deskę ratunku. Przyszedł ks. Woroniecki, kapelan, 15 minut po 17-tej. Ja trzymałam dyżur na korytarzu, żeby nikt nie przeszkadzał ani z kolacjš, ani z wizytš lekarskš. O godz. 23.15 wyszedł ks. kapelan na korytarz blady i oblany potem. Zapytał, co było na tej sali, i jak długi upadł zemdlony na ziemię. Zobaczyły to dwie Rosjanki, nocne dyżurne, i przybiegły pomóc mi ratować go, a potem położyć na wózku szpitalnym, aż do dojcia do normy. Na plebanię odprowadzili księdza dwaj portierzy. Na sali nr 5 jeden szloch. O kolacji chorzy słyszeć nie chcieli. Prosili, żeby pomóc im odprawić pokutę i razem z nimi dziękować, że oni jeszcze żyjš, że się mogli spowiadać, że ich szatani nie porwali do piekła, które widzieli na sali. Całš noc spędziłam z nimi na modlitwie i na przygotowaniu do Komunii więtej. Rano, gdy zobaczyli księdza z Panem Jezusem, płakali głono jak dzieci. Jak miłe musiały być te łzy Zbawicielowi, którego łaska odniosła tak wielkie zwycięstwo. niadania nie chcieli jeć, ale płaczšc dziękowali za przeżyty wczorajszy dzień. Zrobiłam co było konieczne na tej sali i wybiegłam, żeby przygotować cały oddział do wizyty lekarskiej na godz. 8 rano. Wizyta lekarska Wizyta zaczęła się od sali nr 1. Przyszli profesor Karawanów, Rosjanin, i kilkunastu lekarzy narodowoci polskiej, rosyjskiej i ukraińskiej. Słuchajš, co mówi profesor, i serdecznie odnoszš się do chorych i do mnie. Kiedy wizyta lekarska objęła salę nr 5, profesor zmarszczył brwi, oczami obszedł całš salę, a za nim zrobili to samo inni lekarze. Po chwili przyglšdania się chorym w milczeniu, mówi do mnie gniewnym głosem: Siostro Anno! Tyle razy prosiłem, żebycie wszystkie zmiany, jakie robicie na oddziale, zgłaszali mi przed wizytš". Ja na to: Nie rozumiem, panie profesorze, o co chodzi" Jak to - mówi profesor - całš salę zmienić i nic nikomu nie zgłosić?" Odpowiadam: Panie profesorze, ani jeden chory nie jest inny niż ci, co byli wczoraj i dawniej; wszyscy ci sami". Profesor: Nie poznaję ani jednego chorego!" Adjunkt dr Liebhart mówi mi do ucha po polsku: Siostro Anno, nie rób wariata z Profesora, przecież ani jeden chory nie jest ten sam. Skšdże siostra wzięła omiu chorych bez wiedzy lekarzy?" Kartami temperatury i diagnozami, a także żelazami ze zdjętego wycišgu, przekonałam wszystkich o prawdzie moich słów. Profesor zapytał, co było powodem, że wszyscy sš tak zmienieni i majš białe głowy. Powiedziałam, że w zwišzku ze mierciš Franka odbywała się na sali jaka piekielna scena, która wszystkich przeraziła, ale i nawróciła, dlatego pewnie sš tacy inni. Bez słowa obeszli całš salę, a na korytarzu zmusili mnie probami do opowiedzenia tego, co było. W dużym skrócie opowiedziałam co się działo, i że ksišdz się znalazł w nieoczekiwanej porze, i że po wyznaniu grzechów i rozgrzeszeniu Franek zaraz umarł. Na to profesor Karawanow: Ot, to jeden z wielu dowodów, że jest Bóg i że człowiek posiada duszę niemiertelnš". Po wizycie i operacjach zgłosili się do mnie trzej lekarze - dwóch Polaków i jeden Ukrainiec - z probš o ksišżeczki do nabożeństwa i o zastępstwo na dzień następny w rannych czynnociach, bo mogš się spónić, ponieważ pójdš do spowiedzi i Komunii więtej, do której nie przystępowali od czasu złożenia matury. Na drugi dzień, gdy przyszli do pracy, byli przejęci i odmienieni, podobnie jak chorzy. Różańce i Cudowne Medaliki przyjęli z radociš. Co przeżywali chorzy? Po południu tego dnia miałam chwilkę czasu na rozmowę z chorymi na temat wczorajszego przeżycia. Wszyscy się przyznawali, że mieli powody znalezienia się w piekle i że tylko cudem nie zostali tam porwani. Przyznali się, że całe lata nie spowiadali się, jeden nawet 40 lat. Najstarszy pacjent, bez nogi (urwana przez granat), płakał z radoci, że wczoraj nie wpadł do piekła, bo bardzo na nie zasłużył. Po Komunii w. bez przerwy modlił się o mierć, żeby już nigdy więcej Pana Boga nie obrazić, ale mieć Go w sercu jak dzisiaj. Modlitwa dziadka była widocznie miła Panu Bogu i została wysłuchana - wieczorem tego dnia zasnšł na wieki bez żadnej agonii. Inni chorzy na widok zmarłego dziadka z płaczem wołali, że i oni chcš dzisiaj umrzeć. Dopiero przypomnienie im o obowišzku pokuty i naprawy złego życia uspokoiło salę. Pytałam chorych, jak wyglšdał szatan. Zakryli twarze rękami, a jeden z nich, inżynier, mówił, że to niemożliwe do opisania. Inteligencjš przewyższa szatan wszystkich uczonych na wiecie, a wyglšd jego jest tak straszny, że lepiej ponosić wszystkie tortury na ziemi, niż wpać w jego moc. Tak jak ludzie szatana malujš, to sš żarty. Może warto zaznaczyć, że spowiedzi Franka wysłuchał karmelita, wywięcony w owym miesišcu na kapłana. Przyjechał do Lwowa po studiach. Do szpitala z obiadem był wysłany o godz. ...
tymmar7