May Julian - Trylogia Galaktyczna 03.pdf

(1488 KB) Pobierz
May Julian - Trylogia galaktycz
Julian May
Magnificat
Tom III Trylogii Galaktycznej
(Magnificat)
Przekład Karolina Bober
Data wydania oryginalnego 1996
Data wydania polskiego 1998
Magnificat anima mea Dominum.
Et exsultavit spiritus meus in Deo salutari meo.
(Wielbi dusza moja Pana.
I rozradował się duch mój w Bogu, Zbawicielu moim.)
Ewangelia wg św. Łukasza, l, 46-47
Bóg rzekł: istnienie grzechu jest konieczne, ale wszystko
będzie dobrze, i kaŜdy obrót rzeczy będzie dobry.
św. Julian z Norwich
Jedynie miłość scala nie niszcząc.
Pierre Teilhard de Chardin
Prolog
KAUAI, HAWAJE, ZIEMIA
27 PAŹDZIERNIKA 2113 ROKU
Na wyspach świtało. W gęstwinie górskiego lasu ohii ptaki
apapane i drozdy świergotały sennie, dostrajając się przed
odśpiewaniem matinaty. W wiejskim domu na zboczu nad Skałą Rekina
stary księgarz zwany wujkiem Rogim ziewnął i przerwał dyktowanie do
transkrybera. Wyjrzał przez wielkie okno bawialni na ciemny, lekko
wzburzony Pacyfik, rozpościerający się niemal tysiąc metrów poniŜej,
chwycił palcami nasadę swego długiego, garbatego nosa i zamknął na
chwilę oczy, zbierając myśli. Na szaro-róŜowym niebie zaczął pojawiać
się zarys pobliskiej wyspy Niihau, a wzdłuŜ wybrzeŜa Kauai migotały
nieliczne światła wioski Kekaha.
Wuj Rogi był chudym męŜczyzną o niesfornych, siwych lokach i
twarzy mocno opalonej po trzymiesięcznym pobycie na wyspach. Miał na
sobie jaskrawą koszulkę aloha i wymiętoszone bawełniane spodnie.
Całonocna praca nad pamiętnikami śmiertelnie go wyczerpała, ale był
tak bliski ukończenia tego tomu, Ŝe nie mógł przerwać i iść do łóŜka.
Została mu tylko ostatnia strona.
Znów sięgnął po mikrofon transkrybera, odchrząknął i zaczął
nagrywać:
Na Kaledonii spędziłem z Jackiem i Dorothée prawie sześć
tygodni, aŜ wytrącili mnie z równowagi (a takŜe większość Imperium
Galaktycznego) oświadczając, Ŝe zamierzają się pobrać latem 2078
roku. Wtedy wreszcie odzyskałem Wielki Karbunkuł, który świetnie się
spisał. Wróciłem do mojego domu w New Hampshire i usiłowałem wymyślić
prezent weselny dla tych niezwykłych kochanków.
Czułem się wspaniale! Le bon Dieu był w niebie, a w Imperium
Galaktycznym wszystko układało się dobrze.
Rogi przyjrzał się ekranowi transkrybera. Nieźle. Całkiem
nieźle! Znów ziewnął.
WaŜący dziesięć kilogramów kot rasy Main Coon, Marcel LaPlume
IX, wkroczył do pokoju i miauknął niemal sopranem. Rogi odpowiedział
na telepatyczne powitanie zwierzenia znuŜonym kiwnięciem głową.
Eh bien, mon brave chaton (a więc, koteczku), skończyłem kawał
historii rodzinnej. Do opowiedzenia mam juŜ tylko najgorszą część.
Jeszcze jedna ksiąŜka. Zostaniemy na Kauai, Ŝeby ją napisać, czy
wrócimy do New Hampshire?
Marcel przelewitował na biurko, usiadł obok transkrybera i
wpatrzył siew swojego pana ogromnymi, szaro-zielonymi oczami.
Powiedział:
- Gorąco tu. Do domu.
 
Rogi roześmiał się. Hale Pohakumano znajdowało się na tyle
wysoko, Ŝe jego mieszkańcy nie doświadczali najgorszego tropikalnego
upału i wilgoci. Ale kot o kudłatym, szaro-czarnym futrze i wielkich,
włochatych łapach był przystosowany przez naturę do śnieŜnego,
północnego klimatu, i nawet radość płynąca z uganiania się za
gekonami i walk z kurakami z dŜungli wreszcie mu się znudziła.
Do domu - powtórzył Marcel, wbijając w Rogiego sowie, koercyjne
spojrzenie.
- Batege, moŜe i masz rację. - Antykwariusz podniósł srebrny
pisak korekcyjny, postukał w monitor i podyktował ostatnie słowo,
zmieniając “Kaledonię” z ostatniej strony na “Kallie”. Potem dotknął
przycisków PLIK i DRUKUJ. - Tak, chyba czas juŜ wracać do Hanoweru,
Ŝeby sprawdzić, czy w księgarni wszystko w porządku i nacieszyć się
ostatnimi jesiennymi liśćmi. I odłoŜyć moje poboŜne Ŝyczenia na
półkę, tam, gdzie ich miejsce. Nie mam powodu, Ŝeby tu zostawać.
Muszę przestać zachowywać się jak sentymentalny głupiec.
Marcel pochylił głowę w geście milczącej zgody.
- Ona nie przyjedzie. Haunani i Tony na pewno ją zawiadomili,
Ŝe zatrzymałem się w jej domu. Gdyby chciała się ze mną zobaczyć,
miałaby mnóstwo okazji, Ŝeby wpaść, niby przez przypadek.
Rogi znów wyjrzał przez okno, zapuszczając nieudolną sondę
między ludzkie aury pobłyskujące w dole. Większość mieszkańców i
wczasowiczów w wiosce Kekaha wciąŜ spała, ich umysły nie były
strzeŜone, więc nawet tak niezdarny szperacz metapsychiczny jak Rogi
mógł szybko rozpoznać ich toŜsamości.
śaden z tych umysłów nie naleŜał do Elaine Donovan, kobiety,
którą kochał i stracił sto trzydzieści dziewięć lat temu.
Poszukiwanie dalekowidzeniem na nic by się nie przydało, bien
sur. Rogi nie zadał więc sobie trudu sprawdzania Ŝadnego z innych
miasteczek. Elaine prawdopodobnie nie było na Ŝadnej z Wysp
Hawajskich - moŜe nawet nie przebywała na Ziemi.
Korzystanie z jej domu podczas pisania przedostatniego tomu
pamiętników okazało się beznadziejnym pomysłem, chociaŜ włączył się w
to Duch Rodzinny i w jakiś tajemniczy sposób wszystko zaaranŜował.
Rogi naprawdę myślał, Ŝe potraktuje obojętnie spanie w łóŜku Elaine,
gotowanie w jej kuchni, jedzenie na jej zastawie stołowej, czy
przechadzanie się po ogrodzie z tropikalnymi roślinami, które
zasadziła.
Ale nie pozostał obojętny.
Ostatnimi laty Rogi widywał ją dość często w Tri-D i w
durofilmowych gazetach, poniewaŜ była znanym mecenasem sztuki,
zarówno ludzkiej, jak i egzotycznej. Odmładzające techniki Imperium
Galaktycznego pozwoliły jej zachować urodę. Miała te same srebrne
oczy, rudawozłote włosy i piękną twarz, która poraziła go jak grom z
jasnego nieba juŜ podczas ich pierwszego spotkania w 1974 roku.
Ciekawe, czy wciąŜ uŜywa perfum Bal d Versailles.
Dawno temu jego kretyńska duma uniemoŜliwiła małŜeństwo, więc
rozeszli się kaŜde w swoją stronę. Po rozstaniu kochał inne kobiety,
ale Ŝadna z nich nie mogła się równać z nią, Elaine Donovan, babką
Teresy Kendall i prababką Marca Remillarda i jego młodszego brata,
mutanta Jacka.
Hawajska para zajmująca się domem powiedziała Rogiemu, Ŝe
Elaine nie była tu od ponad trzech lat. Ale to nic niezwykłego,
mówili. Jest bardzo zajętą osobą. Pewnego dnia wróci do Hale
Pohakumano...
Transkryber cicho zapiszczał i wypuścił równy stosik całkowicie
odzyskiwalnych plastikowych stron. Rogi, podobnie jak większość
ludzi, wciąŜ nazywał je papierem. Przejrzał wydruk, odczytał niektóre
fragmenty, na przykład o wczesnym etapie Ŝycia Dorothei Macdonald, o
trudnościach, z jakimi musiała się zmagać, o jej wielkim tryumfie i o
tym, jak w końcu wbrew wszelkim nadziejom poznała bratnią duszę.
- Muszę się temu lepiej przyjrzeć - powiedział do siebie. –
C’est que’q’chose - aleŜ z nich dziwna para świętych! Mała Diamentowa
Maska i Bezcielesny Jack. - Myślał o nich z uśmiechem, błądząc
wzrokiem po ostatniej stronie.
Ale jego rozmarzenie znikło, kiedy doszedł do ostatniego wersu.
 
Nagle się rozbudził, jakby coś okropnego ukłuło go w serce.
Nie, cholera jasna! Nie uda mi się załatwić tego happy endem.
Mam opowiedzieć całą prawdę o naszej rodzinie. - Chwycił mikrofon,
skasował ostatnie zdanie, po czym wydrukował stronę i przeczytał
swoje dzieło.
Ból ściągnął mu twarz. Rogi rzucił durofilm na biurko,
powiedział coś nieprzyzwoitego w dialekcie canuckois, czyli
kanadyjskim francuskim z pomocnej Nowej Anglii, i siedział chwilę ze
spuszczoną głową, zanim podniósł wzrok na sufit.
- I mówisz, Ŝe nie miałeś pojęcia, kim jest Fury, mon fantome?
Kot Marcel drgnął, połoŜył uszy po sobie, ale się nie ruszył.
Rogi nie mówił do niego, a on przyzwyczaił się do ekscentrycznych
monologów swojego pana.
- Naprawdę nie wiedziałeś, kim jest potwór? - wściekle
wykrzykiwał staruszek. - Jak, do diabła, mogłeś tego nie wiedzieć? Wy
Lylmicy jesteście podobno wszechmogącymi Panami Imperium
Galaktycznego, nieprawdaŜ? Jeśli nie wiedziałeś, to tylko dlatego, Ŝe
nie chciałeś wiedzieć!
Nikt mu nie odpowiedział. Słychać było tylko poranne trele
ptaków.
Nadal pomstując, Rogi wyciągnął z kieszeni spodni klucze,
chwiejnie wstał i prowokacyjnie nimi potrząsnął. Lśniący breloczek,
mała kulka z czerwonego szkła zamknięta w metalowej klatce, odbijał
światło lampy stojącej na biurku.
- Odezwij się, duchu! Odpowiedz na pytania. Jeśli chcesz, Ŝebym
skończył te wspomnienia, lepiej przytargaj swój niewidzialny tyłek na
Ziemię i wyjaśnij, dlaczego nie zapobiegłeś całemu temu gównu! Nie
chodzi mi tylko o Fury’ego, ale i o fiasko Mentalnego Człowieka i o
wojnę. Dlaczego do tego dopuściłeś? Bóg jeden wie, jak się wtrącałeś
i manipulowałeś nami w tej grze.
Duch Rodzinny milczał.
Rogi skulił się w fotelu i przycisnął pięści do czoła. Kot
lekko wskoczył mu na kolana i ocierał się głową o pierś swego pana.
Do domu, powiedział.
- Le fantome familier nie chce ze mną rozmawiać - zauwaŜył
smutno staruszek. Pociągnął miękkie uszka kota i podrapał go pod
brodą. Marcel zaczął mruczeć. Nagły moment oŜywienia minął i Rogi
poczuł przytłaczające zmęczenie. - Do tej pory Wielki Karbunkuł
zawsze ściągał tu tego łajdaka. Co się z nim dzieje, psiamać? Nie
ponaglał mnie od paru tygodni.
Zajęty - powiedział głos w jego umyśle. - I kiepsko się czuje.
Wróci później, gdy będzie ci naprawdę potrzebny.
- Kto to? - zaskrzeczał Rogi, podnosząc się z fotela.
Ja, brachu. Malama. Mam do ciebie słówko od twojego Lylmika.
Chce, Ŝebyś coś zrobił, zanim wrócisz do domu.
- O, Ŝesz... Jakbym nie miał dość zmartwień.
Hanakokolele Rogue! Zaufaj swojej akamai tutu. Wyjdzie to
pamiętnikom na korzyść. Najpierw złap trochę moemoe, a potem wskakuj
w jajko i leć do mnie. Lylmik przysłał specjalnych gości. Mówi, Ŝe ci
parę rzeczy wyjaśnią.
- Kim do cholery są ci goście?
Przyjdziesz po południu, to się dowiesz. Teraz śpij. Aloha oe
mo’opuna.
- Malama?... Malama? - Rogi wyrzucił z siebie ostatni, słaby
epitet. Dlaczego jego hawajska przyjaciółka jest tak obrzydliwie
tajemnicza? Co znowu planuje Duch Rodzinny i dlaczego załatwia to za
pośrednictwem kahuny?
Spać, niecierpliwił się Marcel. Zeskoczył z biurka i ruszył do
drzwi, potem zatrzymał się jeszcze i spojrzał na Rogiego.
- Ah bon, bon - mruknął staruszek, zupełnie się poddając.
Niebo wyzłociło się, w wąwozach piały dzikie koguty. Rogi
zgasił lampę, wyłączył transkryber i podąŜył za kotem. Klucze z
Wielkim Karbunkułem, zapomniane, zostały na biurku i wyglądały
całkiem zwyczajnie, z wyjątkiem bladej iskierki w sercu czerwonego
breloczka, przywodzącego na myśl podobną, lecz bardziej ponurą rzecz
zakopaną w Hiszpanii.
 
Rogi spał kiepsko; nękały go sny o potworze Furym i jego
zabójczej pomocnicy, Hydrze. O drugiej po południu poderwał go
poduszkowy budzik. Wklepał sobie w twarz golący płyn, wziął prysznic,
włoŜył świeŜe spodnie i lepszą koszulę, po czym poszedł do jajka
zaparkowanego na lądowisku przy krańcu ogrodu.
Tony Opelu strzygł mechanicznym sekatorem hibiskusowy Ŝywopłot.
Pomachał ręką.
- Siemanko, Rogi! Jedziesz do miasta? Przywiózłbyś akumulator
do dŜipa, dobra? Dziś rano mi zgasł.
- Nie ma sprawy.
- Dzięki. Jak tam ksiąŜka?
- Właśnie skończyłem fragment, nad którym pracowałem. Jutro
odlatuję na ląd, będziecie wreszcie mieli z Haunani spokój. Bardzo mi
było miło tu posiedzieć, ale stęskniłem się za domem.
- Bywa - przyznał Tony.
- Zostawię kartkę dla Elaine. Pozdrów ją ode mnie, kiedy się z
nią zobaczysz. - Rogi wsiadł do jajka, zapalił i pojazd wbrew sile
grawitacji wzbił się w powietrze.
Deszczowe chmury spowijały wzgórza, ale niŜsze stoki Kauai były
zalane słońcem. Jajko przeleciało nad kanionem Waimea, dziwaczną
szramą w ziemi, którą Mark Twain nazwał zminiaturyzowaną wersją
Wielkiego Kanionu Kolorado. PowyŜej znajdowały się ciemne klify z
lawy, wąwozy wyrzeźbione w szkarłatnej laterytowej glebie i pokryte
bujną zielenią granie z błyszczącymi strumieniami i rozsianymi
gdzieniegdzie wodospadami. Pilotował ręcznie, kierując się na
południowy wschód, obniŜył lot nad dŜunglą, która niegdyś była polem
bujnie porośniętym trzciną cukrową. Na wyspie uprawiano jeszcze
trochę trzciny, ale większość mieszkańców zarabiała na Ŝycie obsługą
turystów. Jednak było tu kilka kolonii artystów i pisarzy oraz
enklawy emerytów, którzy wzgardzili odmłodzeniem i zamierzali umrzeć
w rajskiej okolicy, znalazły tu równieŜ dom dwa zespoły poświęcające
się ochronie kultury wyspy i wystawiające podwodne spektakle,
osiedliło się tu takŜe paru metapsychicznych uzdrowicieli, którzy
specjalizowali się w “magii” huna ze staroŜytnej Polinezji.
Malama Johnson była jedną z takich osób.
Jej malowniczy dom, myląco skromny z zewnątrz, znajdował się
nad zatoką Kukuiula, parę kilometrów na zachód od ludnego miasteczka
Poipu, niedaleko ziemskiej rezydencji Jona Remillarda i Dorothei
Macdonald. Na lądowisku przed domem Malamy nie było innych jajek,
tylko sportowy zielony lotus, samochód naziemny z dyskretnym
narodowym logo na przedniej szybie, zaparkowany w cieniu grewilli
obok starej toyoty pickupa właścicielki.
Rogi wysiadł ze swojego pojazdu i próbował dalekowidzeniem
sprawdzić wnętrze domu. Ale Malama ustawiła nieprzenikalną barierę, a
do jego umysłu docierało besztanie w pidŜinie, którego Hawajczycy
uwielbiali uŜywać między sobą:
Co jest, podglądaczu? O manierach to juŜ zapomniałeś, co? E
komo mai wikiwiki!
Zawstydzony, zastukał do tylnych, szklanych drzwi i wszedł do
pustej kuchni.
- Aloha, tutu!
Malama Johnson odezwała się doskonała standardową
angielszczyzną:
- Jesteśmy na lanai, Rogi. Chodź do nas.
Mijając chłodne, pięknie urządzone pokoje, dotarł do ocienionej
werandy po drugiej stronie domu. Panował tam półmrok, unosiły się
miłe wonie, a widok na morze był wspaniały. Otyła kahuna poderwała
się, Ŝeby go uściskać i ucałować w oba policzki. Była ubrana w
królewskie białe muumuu i kilka sznurów rzadkich złotych muszelek z
Niihau.
- Cloud i Hagen przylecieli wczoraj z San Francisco -
powiedziała, wskazując dwoje gości.
Rogi przełknął zdumienie.
- Hej. Cieszę się, Ŝe znów was widzę.
Młodzieniec i dziewczyna, oboje jasnowłosi, skinęli głowami,
 
ale nie wstali z rattanowych foteli; sączyli z wysokich kubków
mroŜony sok owocowy. Ich ubrania były nieskalanie czyste i
eleganckie: ona nosiła śnieŜnobiały bawełniany strój safari i wysokie
białe buty z koźlej skóry, on białą koszulkę Lacoste’a, białe spodnie
i białe buty Top-Siders. Jak wszyscy Remillardowie, Rogi równieŜ
wiedział, kim są, ale nikt nie znał ich naprawdę dobrze. Zawsze
bardzo powściągliwie wypowiadali się o początkach swego Ŝycia. Ich
obecność na Kauai w tych szczególnych okolicznościach była dla
staruszka sporym szokiem.
Ponaglony przez Malamę usiadł. Na niskim stoliku z drewna
akacji hawajskiej stała taca z nietkniętym talerzem pupus -
hawajskich przekąsek - i dwa dzbanki z napojami, jeden do połowy
opróŜniony, drugi pełny. Kahuna nalała z tego pełnego i podała
szklankę Rogiemu. Napój miał wyczuwalny procent rumu, więc Rogi wypił
go z wdzięcznością. Pijąc przyglądał się młodym ludziom. Mieli
niewiele ponad trzydzieści lat. Na ustach Cloud Remillard, która
patrzyła na morze, błąkał się niewyraźny uśmiech. Jej brat Hagen miał
nieprzeniknioną twarz; nie próbował udawać serdeczności.
Rogi zdobył się na niezręczną próbę okazania uprzejmości.
- A więc, dzieci, Duch Rodzinny zmusił was, Ŝebyście pomogły mi
pisać pamiętniki?
Odpowiedź Hagena Remillarda zabrzmiała chłodno i formalnie, a
jego umysł był szczelnie osłonięty.
- Zwrócił się do nas Lylmik, w swej zwykłej, bezcielesnej
postaci. Kazał nam tu przyjechać i opowiedzieć ci pewne wydarzenia,
które nastąpiły podczas naszego plioceńskiego wygnania.
- To... zapewne jest bardzo interesujące. - Rogi uśmiechnął się
ostroŜnie.
Wiesz, Ŝe cała nasza grupa została przesłuchana przez
Dyrektoriat Naukowy Państwa Ludzkości, gdy tylko przekroczyliśmy
wrota czasu. - Hagen nie patrzył staremu księgarzowi w oczy. - Wtedy
poinstruowano nas, abyśmy nie ujawniali szczegółów plioceńskich
przejść, czego skrupulatnie przestrzegaliśmy. Nawet teraz bardzo
niewielu ludzi wie, Ŝe my dwoje byliśmy pośród tych, którzy
powrócili.
- Z ulgą przyjęliśmy oficjalny pretekst, Ŝeby nie wypowiadać
się na temat naszej toŜsamości - wyjaśniła Cloud. - Wiedzieliśmy, Ŝe
jeśli do wiadomości publicznej nie przedostaną się co barwniejsze
szczegóły naszych prehistorycznych przygód, będzie mniejsze
prawdopodobieństwo, Ŝe naszym Ŝyciem zainteresują się media, a tak
nasza grupa była tylko krótką sensacją. Wiesz: “Powrót podróŜujących
w czasie!” Hip hip, hura... I następny fragment wiadomości. Mój mąŜ,
Kuhal, znosił to cięŜej, ale poniewaŜ między jego rasą a ludźmi nie
ma większych róŜnic, w końcu się przyzwyczaił. Zlecano nam pewne
prace związane z naszym warunkowym przystąpieniem do Wspólnoty, więc
udawało nam się Ŝyć we względnym spokoju - aŜ do teraz.
- Istota, która odwołała zamykający nam usta rozkaz
Dyrektoriatu - podjął Hagen - przedstawiła się jako Atoning Unifex
(Pokutujący Unifex), przywódca Zgromadzenia Nadzorczego Imperium.
Cloud i ja z początku byliśmy bardzo przestraszeni. Ale kiedy Lylmik
mówił, oboje doznaliśmy szokującego wraŜenia deja vu. Po zniknięciu
Unifexa byliśmy zdezorientowani - nie, przeraŜeni! - i
zastanawialiśmy się, czy to było wspólne złudzenie, koszmar, z
którego obudzimy się z krzykiem. Niedługo potem rozkazy Lylmika
zostały potwierdzone przez Pierwszego Magnata Państwa Ludzkości i
przez Kierownika Planetarnego Ziemi. Obie kobiety zadały sobie trud,
by uświadomić nam, jak niezwykły zaszczyt nas spotkał. - Twarz
młodego człowieka wykrzywiła się sardonicznie.
- Zgodziliśmy się przyjechać tu i porozmawiać z tobą, bo
okazało się, Ŝe jeśli odmówimy, zostaniemy zmuszeni koercją - dodała
Cloud. Jej głos był niski, ale ciepły i nie wyczuwało się w nim
urazy. - A jej dość juŜ doświadczyliśmy w naszym Ŝyciu.
- Rozpoznaliście zatem Unifexa? - zapytał miękko Rogi. Wiecie,
kim naprawdę jest?
- Wiedziałam prawie od razu - powiedziała Cloud. - Zawsze byłam
z nim silniej związana niŜ mój brat. Kiedy to sobie uświadomiłam,
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin