Mccaffrey Anne - Jeźdzcy Smoków 04 - Śpiew Smoków.pdf

(443 KB) Pobierz
384897173 UNPDF
Anne McCaffrey Śpiew Smoków
. prolog .
Rukbat w gwiazdozbiorze Strzelca była złocistą gwiazdą typu G. Miała pięć planet, dwa pasy
asteroidów, a także planetę dodatkową, którą przyciągnęła i zatrzymała tysiące lat temu. Kiedy
ludzie osiedlili się na trzecim świecie Rukbat i nazwali go Pernem, nie poświęcili wiele uwagi
zabłąkanej planecie, krążącej wokół swej nowej gwiazdy po dziwacznej, ekliptycznej orbicie. Dwie
generacje kolonistów zdążyły niemal zupełnie o niej zapomnieć, aż osobliwa ścieżka zaprowadziła
gwiezdnego wędrowca w peryhelium w pobliże Pernu.
Wtedy to zarodnikowa forma życia, rozmnażająca się w zawrotnym tempie na Czerwonej
Gwieździe, oderwała się od jej powierzchni i pokonując kosmiczną pustkę zaatakowała świat
kolonistów. Zarodniki w formie cienkich nici opadały na żyzną i gościnną planetę niszcząc
wszelkie życie, na jakie natrafiły, a padając na ciepłą glebę Pernu rozwijały jeszcze bardziej
żarłoczne i groźniejsze Nici.
Osadnicy ponosili ogromne straty - ginęli zarówno ludzie, jak i zwierzęta, i wszelka
roślinność. Tylko ogień zabijał Nić na ziemi, tylko metal i kamień mógł ją zatrzymać. Co prawda
tonęła ona także w wodzie, ale koloniści nie byli w stanie żyć na morzu i żywić się tylko jego
owocami.
Pomysłowi mieszkańcy Pernu, wykorzystując swoje statki transportowe, porzucili otwarty
Kontynent Południowy i przenieśli się na północ, gdzie przystosowali do zamieszkania liczne
jaskinie. Opracowali także dwustopniowy plan pokonania Nici. Przede wszystkim przystąpili do
hodowania ściśle wyspecjalizowanej odmiany miejscowej formy życia. „Smoki” (nazwane tak ze
względu na mityczne ziemskie bestie, do których były podobne) odznaczały się dwiema niezwykle
przydatnymi cechami - mogły w mgnieniu oka przenosić się z miejsca na miejsce dzięki
teleportacji, a kiedy pożarły nasycone fosfiną kamienie mogły także ziać ogniem, wydychając z
paszczy łatwo palny gaz.
Mężczyźni i kobiety o wysokim wskaźniku empatii lub wrodzonych zdolnościach
telepatycznych szkoleni byli do tego, by opiekować się tymi niezwykłymi zwierzętami i umiejętnie
wykorzystywać je w walce z Nićmi. Ludzie ci stawali się najlepszymi przyjaciółmi swoich
podopiecznych, a ich zażyły związek mogła przerwać tylko śmierć jednego z partnerów.
Pierwszy Fort, zbudowany w jaskini znajdującej się we wschodniej ścianie wielkiego pasma
Gór Zachodnich, wkrótce stał się zbyt mały, by pomieścić kolonistów, nie mówiąc już o smokach.
Przystąpiono więc do budowy kolejnej osady, położonej nieco bardziej na północ, obok ogromnego
jeziora i w niewielkiej odległości od pełnego jaskiń nabrzeża. W niedługim czasie Warownia
Ruatha także stała się za ciasna.
Ponieważ Czerwona Gwiazda nadchodziła zawsze ze wschodu, zdecydowano się na założenie
Warowni we wschodnim paśmie Gór Benden, jeśli tylko warunki będą sprzyjać. Gigantyczne
stożki wygasłych dawno temu wulkanów, pełne ogromnych jaskiń, okazały się być doskonałym
schronieniem dla jeźdźców i ich rodzin. Kiedy odnaleźli oni więcej podobnych miejsc na całym
obszarze Pernu, postanowili opuścić Warownię Fort i Ruatha, zostawiając je pod opieką
kolonistów-rolników.
Jednakże to ogromne przedsięwzięcie pochłonęło ostatnie zapasy paliwa do wielkich maszyn
tnących kamienie. Urządzenia te początkowo zamierzano używać do prac górniczych. Dlatego też
przy budowie kolejnych Warowni i Weyrów musiano polegać tylko na pracy rąk.
Zarówno smoki i ich jeźdźcy w Weyrach, jak i ludzie mieszkający w Warowniach zajęli się
swymi własnymi sprawami, prowadząc zupełnie różne i oddzielne życie. Wykształcili też
odmienne obyczaje, które stały się tradycją tak trwałą i niezmienną jak prawo.
Do momentu trzeciego Przejścia Czerwonej Gwiazdy rozwinęła się więc skomplikowana
struktura społeczna, polityczna i ekonomiczna, która skutecznie radziła sobie z wciąż odradzającym
się zagrożeniem ze strony Nici. Sześć Weyrów chroniło cały Pern, a każdemu z nich przydzielony
został konkretny obszar Kontynentu Północnego, znajdujący się dosłownie pod jego skrzydłami.
Reszta mieszkańców zgodziła się płacić dziesięcinę na utrzymanie Weyrów, jako wojownicy-
jeźdźcy nie posiadali ani skrawka ziemi uprawnej, a poza tym, broniąc Pernu przed kolejnymi
Przejściami Nid, nie mieli czasu na zajmowanie się rolnictwem.
Warownie powstawały wszędzie, gdzie natrafiono na jaskinie nadające się do zamieszkania.
Oczywiście nie wyglądały one tak samo - niektóre były wyjątkowo obszerne lub położone w
dogodnym miejscu, w pobliżu źródła wody czy pastwisk, inne zaś niewielkie i gorzej usytuowane.
Potrzeba było silnych, zdecydowanych ludzi, którzy potrafili utrzymać w ryzach rozhisteryzowany
tłum w czasie kolejnych ataków Nici; potrzeba było mądrej administracji, która zawsze miała w
pogotowiu zapasy żywności, z których czerpano wtedy, gdy nie można było niczego uprawiać.
Wielkość populacji utrzymywana była na takim poziomie, by można było zapewnić wszystkim jej
członkom odpowiednie warunki i by wszyscy znaleźli sobie zajęcie odpowiadające posiadanym
umiejętnościom. Często dziel z jednej Warowni wychowywane były w innej, tak aby zapobiec
degeneracji genetycznej. Nazywano to po prostu „wychowaniem” i podobne zabiegi
przeprowadzano zarówno w Warowniach, jak i w siedzibach Cechów, gdzie zajmowano się
kowalstwem, hodowlą zwierząt, uprawą roli, rybołówstwem i górnictwem (w takiej postaci, jaka
była możliwa w danych warunkach). Aby nie dopuścić do sytuacji, w której Pan danej Warowni
odmówiłby dzielenia się produktami swej siedziby Cechu z innymi, Cechy zostały uznane za
niezależne od Warowni, w których się znajdowały. Każdy nauczyciel zwany mistrzem cechowym
był winny posłuszeństwo tylko Mistrzowi swego Cechu, który mógł zabrać do siebie
najzdolniejszych uczniów.
Oprócz powtarzających się co dwieście lat Przejść Czerwonej Gwiazdy, żyle na Parnie było
całkiem przyjemne.
Nadszedł jednak czas, kiedy dzięki koniunkcji pięciu naturalnych satelitów Rukbat,
Czerwona Gwiazda nie zbliżyła się do Pernu na tyle blisko, by wypuścić śmiertelne zarodniki.
Mieszkańcy Pernu zapomnieli więc o niebezpieczeństwie. Wiedli wygodny i dostatni żywot,
zajmując kolejne połacie żyznych gleb, budując kolejne skalne Warownie i z takim przejęciem
realizując swoje zamierzenia, że nawet nie zauważyli, jak niewiele smoków pojawiało się na
niebie. Jakby nie zdawali sobie sprawy, że na Parnie pozostał już tylko jeden Weyr. Następne
pokolenia mieszkańców Warowni zaczęły zastanawiać się, czy Czerwona Gwiazda kiedykolwiek
jeszcze powróci. Jeźdźcy smoków popadli w niełaskę - dlaczego cały Pern miałby utrzymywać
tych ludzi i ich żarłoczne bestie? Legendy opowiadające o walecznych czynach i odwadze
jeźdźców zostały wyśmiane i zhańbione.
Jednak zgodnie z naturalną koleją rzeczy, Czerwona Gwiazda ponownie zbliżyła się do
Pernu, mrugając wielkim krwawym okiem do swojej ofiary. Tylko jeden człowiek, Flar, jeździec
spiżowego smoka Mnementha, wierzył, że za starymi opowieściami kryje się prawda. Jego brat,
F’nor, jeździec brunatnego Cantha, wysłuchał jego argumentów i także uwierzył. Kiedy ostatnie
złote jajo umierającej królowej smoków leżało w Wylęgarni Weyru Benden, Flar i F’nor
wykorzystali tę okazję, by przejąć kontrolę nad Weyrem. Przeszukując Warownię Ruatha odnaleźli
kobietę, Lessę, która była jedyną żyjącą członkinią dumnego rodu władającego niegdyś Ruatha.
Lassa naznaczyła młodą Ramoth, nową królową, i stała się władczynią Weyru. Spiżowy smok
Flara, Mnementh, stał się nowym towarzyszem królowej.
Trójka młodych jeźdźców - Flar, F’nor i Lassa - zmusiła Panów Warowni i Mistrzów
Cechów, by docenili wreszcie powagę sytuacji i żeby zajęli się przygotowaniem prawie zupełnie
bezbronnej planety na nadejście Nid. Przygnębiający byt fakt, że niecałe dwie setki smoków z
Weyru Benden nie mogły ochronić rozproszonych osiedli. Dawniej do kontrolowania znacznie
mniejszego obszaru potrzebowano sześciu Weyrów. Ucząc się wchodzenia ze swoją królową w
pomiędzy i teleportacji w przestrzeni, Lassa odkryła, że smoki mogą poruszać się także w czasie.
Ryzykując życiem swoim i jedynej królowej na Parnie, Lassa i Ramoth przeniosły się do
przeszłości o czterysta Obrotów, do czasów przed tajemniczym zniknięciem pozostałych pięciu
Weyrów, wkrótce po ostatnim Przejściu Czerwonej Gwiazdy.
Pięć Weyrów widząc, jak podupada ich chwała i prestiż, znudzone bezczynnością, która
nastała po życiu pełnym ekscytującej walki, zgodziło się pomóc Lessie i Pernowi i powędrowało
razem z nią w przyszłość.
Akcja „Pieśni Smoków” zaczyna się siedem Obrotów później.
. 1 .
Doboszu wal, kobziarzu dmij
Harfiarzu graj, żołnierzu idź
Uwolnijcie płomienie, niechaj palą trawy
Aż przejdzie Czerwona Gwiazda.
Południowo-wschodni wiatr wiał przez całe trzy dni, jakby i on opłakiwał śmierć starego
harfiarza. Przez niego barka z ciałem wciąż cumowała w bezpiecznym zaciszu Jaskini Portowej.
Przymusowy odpoczynek dał Panu Morskiej Warowni, Yanusowi, aż zbyt wiele czasu na
rozwiązanie jego dylematu. Zdążył porozmawiać z mężczyznami, którzy znali się choć trochę na
muzyce i wszyscy powiedzieli mu to samo. Nie byli w stanie uczcić śmierci starego harfiarza
odpowiednią pienią żałobną. Tylko Menolly mogła to zrobić.
Słysząc taką odpowiedź Yanus chrząkał z niezadowoleniem i odchodził w milczeniu.
Ubolewał nad tym, że nie może głośno wyrazić złości, które budziły w nim owe słowa. Menolly
była tylko dziewczyną, w dodatku nieprzyzwoicie wysoką i chudą. Trudno było mu przyznać
nawet przed samym sobą, że to właśnie ona jest jedyną osobą w całej Morskiej Warowni Półkola,
która umie grać na jakimś instrumencie równie dobrze, jak stary harfiarz. Miała doskonały głos,
świetnie radziła sobie z harfą i fletem, i znała Pieśń Żałobną. Yanus był pewien, że to irytujące
dziecko ćwiczyło Pieśń, odkąd tylko śmiertelna gorączka zaczęła palić starego Petirona.
- Ona będzie musiała to zrobić, Yanusie - powiedziała mu jego żona, Mavi, kiedy sztorm
zdawał się nieco słabnąć. Ważne, żeby stary Petiron został odpowiednio uczczony, a nikt nie
będzie przecież zapisywał, kto to zrobił.
- Starzec wiedział, że umiera. Dlaczego nie nauczał jakiegoś mężczyzny? Dlatego - odparła
Mavi nieco cierpkim tonem - że nigdy nie oddałeś mu nawet jednego człowieka, kiedy nadchodził
czas połowu.
- Był przeleż młody Tranilty?
- Którego odesłałeś na nauki do Morskiej Warowni Ista.
- A czy ten chłopak Forolta nie mógłby?...
- Jego głos się zmienia. Daj spokój Yanusie, to musi być Menolly. -
Yanus mruknął coś w bezsilnej złości, przykrywając się futrami i szykując do snu. - Przecież
mówili d to wszyscy, z którymi rozmawiałeś, prawda? Więc dlaczego robisz tyle zamieszania,
choć wiesz, że nie ma innego wyjścia?
Yanus zamilkł wreszcie, zrezygnowany.
- Jutro będzie dobry połów -powiedziała jego żona ziewając. Wolała już,
żeby zajął się łowieniem, niż snuł po Warowni, ponury i rozdrażniony przymusową
bezczynnością. Wiedziała, że jest najlepszym Panem Warowni jakiego Półkole kiedykolwiek
miało; Warownia prosperowała doskonale, a magazyny pełne były towaru gotowego do wymiany.
Od kilku Obrotów nie stracili także ani jednego statku czy człowieka, co najlepiej świadczyło o
jego wyczuciu pogody, a także przezorności. Ale Yanus, który w e najgorszej burzy czuł się na
pokładzie jak w domu, nie potrafił poradzić sobie z nieoczekiwanymi kłopotami na lądzie.
Mavi zdawała sobie sprawę, że jej mąż nie jest zadowolony ze swojego najmłodszego
dziecka. Ona zresztą również uważała, że dziewczynka jest denerwująca. Menolly ciężko
pracowała i miała bardzo zręczne palce; zbyt zręczne, gdy przychodziło do grania na jakimś
instrumencie związanym z rzemiosłem harfiarza. Mavi pomyślała, że może nie należało pozwalać
dziewczynce przebywać stale w towarzystwie harfiarza, gdy już nauczyła się wszystkich
potrzebnych Pieśni Instruktażowych. Ale w ten sposób miała jedno zmartwienie mniej, bo Menolly
stale opiekowała się niedołężnym harfiarzem, czego wyraźnie ten sobie życzył. Nikt nie chlał
odmawiać prośbie starego Petirona. Ach, cóż tam, pomyślała Mavi, odganiając od siebie takie
rozmyślania, wkrótce przybędzie do nas jego następca, a Menolly zostanie odesłana do zajęć
odpowiednich dla młodej dziewczyny.
Następnego ranka sztorm ustał już zupełnie. Niebo było bezchmurne, morze ciche i spokojne.
Barka pogrzebowa została przystrojona w Jaskini Portowej, a dało Petirona owinięte w błękitną
tkaninę ułożono na górnym pokładzie. Cała flota i większość mieszkańców Warowni podążała
śladem barki, kierując się w stronę wartkiego prądu, którego wody omywały Głębinę Neratu.
Menolly, stojąc na dziobie barki, śpiewała elegię; silny, czysty głos niósł się ponad falami aż
do końca floty Półkola. Wtórowało jej ciche nucenie wioślarzy.
Kiedy przebrzmiał ostatni akord, Petiron powędrował w głębiny, na wieczny spoczynek.
Menolly pochyliła głowę, pozwalając bębenkowi i pałkom wysunąć się z palców i zniknąć w
morzu. Jakże mogłaby ich jeszcze kiedykolwiek używać, jeśli wybiły ostatnią pieśń Petirona?
Powstrzymywała łzy od momentu śmierci harfiarza, bo wiedziała, że musi zaśpiewać jego elegię, a
nie mogłaby tego robić z zaciśniętym od płaczu gardłem. Teraz spływały jej po policzkach,
mieszając się z morską pianą. Rozpaczliwe szlochanie podkreślała cicha pieśń sternika.
Petiron był jej przyjacielem, sprzymierzeńcem i mentorem. Śpiewała mu z głębi serca, tak jak
ją tego nauczył. Czy słyszał pieśń tam, dokąd powędrował?
Podniosła oczy na palisadę chroniącą wybrzeże, na mieniącą się białym piaskiem przystań
otoczoną dwoma ramionami Warowni Półkola. Niebo wypłakało się już przez ostatnie trzy dni;
godny hołd dla starego harfiarza. Powietrze było zimne. Menolly trzęsła się w swojej grubej kurtce
ze skóry whera. Mogłaby się schronić przed wiatrem, gdyby tylko uszła do kokpitu, do siedzących
tam wioślarzy. Ale nie mogła się ruszyć. Zaszczyt zawsze idzie w parze z odpowiedzialnością,
musiała więc pozostać na pokładzie, dopóki barka pogrzebowa nie dotknie kamieni Jaskini
Portowej.
Półkole stało się teraz dla niej smutnym i pustym miejscem smutniejszym niż kiedykolwiek.
Petiron tak bardzo starał się dotrwać do chwili, gdy przybędzie jego następca. Powiedział Menolly,
że nie przeżyje zimy. Wysłał wiadomość do Mistrza Harfiarzy, Robintona, prosząc, by jak
najszybciej wyznaczono następcę. Powiedział Menolly, że wysłał Mistrzowi dwie z jej kompozycji.
- Kobiety nie mogą być harfiarzami - odparła, zdumiona i zakłopotana.
- Jeden człowiek na stu ma doskonały słuch - odpowiedział Petiron
wymijająco. - Jeden na tysiąc potrafi skomponować dobrą melodię z przyzwoitym tekstem.
Gdybyś była chłopcem, nie byłoby żadnego problemu.
- Być może, ale jestem dziewczyną i nic na to nie poradzimy. - Mogłabyś być silnym
chłopcem, naprawdę - wykręcał się Petiron.
- A co złego jest w dużej, silnej dziewczynie? - Menolly była jednocześnie rozbawiona i
rozzłoszczona.
- Nic, zupełnie nic. - Petiron poklepał ją po dłoni, uśmiechając się rozbrajająco.
Pomagała mu jeść obiad, bo jego ręce były już tak spuchnięte, że nawet najlżejsza drewniana
łyżka zostawiała na palcach okropne sine bruzdy.
- A Mistrz Robinton to dobry człowiek. Nikt na Persie nie może powiedzieć, że tak nie jest.
On mnie wysłucha. Zna swoje obowiązki, a ja jestem przecież mistrzem cechowym i nauczano
mnie rzemiosła o wiele wcześniej niż jego. Zażądam od niego, żeby cię wysłuchał.
- Czy naprawdę wysłałeś mu te pieśni, które kazałeś wyryć mi na tabliczkach?
- Naprawdę. Musiałem zrobić dla Jebie chociaż tyle, drogie dziecko.
Mówił to z takim przekonaniem, że Menolly musiała uwierzyć. Biedny,
stary Petiron. Przez ostatnie kilka miesięcy nie pamiętał nawet, jaka to pora Obrotu ani co robił
poprzedniego dnia.
Teraz czas już dla niego nie istnieje, powiedziała sobie Menolly. Zimna bryza paliła jej mokre
policzki. Nigdy go nie zapomni. Padł na nią cień dwóch ramion klifu Półkola. Barka wpływała do
rodzimej przystani. Podniosła głowę. Wysoko na niebie dojrzała maleńką sylwetkę smoka. Jak
pięknie! Ale skąd w Weyrze Benden wiedziano o pogrzebie? Nie, to tylko rutynowy patrol. Teraz,
kiedy Nić opadała w najbardziej nieoczekiwanych momentach, smoki często przelatywały nad
Półkolem. Zwykle trudno było zobaczyć je z bliska, nawet gdy obniżały nieco lot - od Morskiej
Warowni oddzielały je jeszcze trzęsawiska przy Zatoce Nerat. Menolly była szczęśliwa, że smok
pojawił się tutaj właśnie teraz, w najodpowiedniejszym momende, jakby chciał złożyć ostatni hołd
harfiarzowi Petironowi.
Mężczyźni wyjęli ciężkie wiosła z wody i barka wsunęła się powoli na swoje miejsce przy
nabrzeżu, daleko na samym końcu portu. Fort i Tillek mogły się chełpić tym, że są najstarszymi
Morskimi Warowniami, ale tylko Półkole miało jaskinię na tyle dużą, by pomieścić całą flotę
rybacką i zabezpieczyć ją przed pogodą i Opadami Nici.
Jaskinia Portowa miała trzydzieści stanowisk do cumowania, miejsca na rozłożenie
wszystkich siwi, trapów i lin, stojaków do suszenia i wietrzenia żagli, a także płytką zatoczkę, w
której można było reperować okręty i odrapywać wodorosty z ich kadłubów. Przy samym jej końcu
znajdowała się skalna półka, gdzie budowano nowe okręty, o ile udało się zgromadzić odpowiednią
ilość desek i belek. Zaraz za tą półką kryła się niewielka jaskinia, tam przechowywano bezcenne
drewno, suszone na wysokich stojakach lub ułożone w pryzmy.
Barka pogrzebowa delikatnie uderzyła o brzeg.
- Menolly? - Pierwszy wioślarz wyciągnął do niej rękę. Zaskoczona tą
nieoczekiwaną uprzejmością, której nie okazywano zwykle dziewczynom w jej wieku, Menolly
zamierzała właśnie zeskoczyć na ziemię, kiedy dojrzała w jego oczach szacunek należny jej w tej
chwili. Mocny uścisk jego dłoni był cichą pochwałą za jej śpiew. Pozostali mężczyźni także stali,
czekając, aż zejdzie z pokładu. Wyprostowała ramiona, choć smutek wciąż ściskał jej gardło, jakby
domagając się więcej łez, i dumnie zstąpiła na twardą skałę nabrzeża.
Jeszcze zanim ruszyła w głąb jaskini dostrzegła, że pasażerowie pozostałych łodzi opuszczali
je pospiesznie i w milczeniu. Okręt jej ojca, największy z całej floty Półkoła, wypływał już z
powrotem na pełne morze:
Głos Yanusa niósł się po wodzie, przebijając się ponad skrzypienie łodzi czy przyciszone
rozmowy.
- Szybko, szybko. Mamy teraz dobry wiatr, a po trzech dniach sztormu ryba będzie brała jak
nigdy.
Wioślarze przebiegli obok niej, spiesząc do swoich łodzi. Menolly wydawało się, że to wielka
niesprawiedliwość względem Petirona; prawie całe życie poświęcał Warowni Półkola, a teraz tak
szybko o nim zapominano. A jednak życie toczy się dalej. Trzeba było nałowić ryb na długie
zimowe miesiące. Nie wolno marnować nielicznych pogodnych dni, które zdarzały się o tej porze
Obrotu.
Przyspieszyła nieco kroku. Musiała jeszcze przejść wzdłuż całej Jaskini Portowej, a było
okropnie zimno. Poza tym Menolly chciała się dostać do Warowni, zanim jej matka zauważy, że
nie ma bębenka. Mavi nie znosiła marnotrawstwa, tak jak Yanus nie znosił lenistwa.
Choć była to jedna z niewielu uroczystości w Warowni, nie należała ona do wesołych,
dlatego też wszyscy jej uczestnicy kobiety, dzieci, a także mężczyźni za starzy by wypływać na
połów - posuwali się powoli, celebrując niemal każdy krok. Pochód dzielił się na mniejsze grupki,
które zmierzały w kierunku własnych Warowni ułożonych w południowym łuku ochronnej
palisady Półkola.
Menolly widziała, jak Mavi ustawia dziel do pracy w grupach. Teraz, kiedy nie było żadnego
harfiarza, który nauczałby je Pieśni i Ballad Instruktażowych, dziel musiały zająć się czymś innym.
Zbierały więc śmiecie wyrzucone przez sztorm na białą plażę.
Pomimo słońca świecącego jasno na niebie i jeźdźca zataczającego koła na swym smoku w
jego promieniach, lodowato zimny wiatr przyprawiał dziewczynę o dreszcze. Tak bardzo chciała
teraz poczuć ciepło ognia płonącego w palenisku wielkiej kuchni Warowni i rozgrzać się filiżanką
gorącego klahu.
Wiatr przyniósł do niej głos jej siostry, Selli.
- Ona nie ma teraz nic do roboty, Mavi, dlaczego ja muszę? Menolly
schyliła głowę, chowając się za grupką dorosłych i unikając bystrego spojrzenia matki. Musiała
uważać na Sellę ona nie zapomni, że Menolly nie może już wykręcać się od pracy, tłumacząc się
opieką nad chorym harfiarzem. Tuż przed nią jedna ze starszych ciotek potknęła się i zawołała o
pomoc. Menolly podbiegła i kobieta wsparła się na jej ramieniu.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin