Bajką w tsunami.doc

(94 KB) Pobierz
Stuletnia Wierzba i Gabriel

BAJKĄ W TSUNAMI

 

Tragiczne wydarzenia w Japonii oraz wspomnień traum powodzi w Polsce z poprzednich lat spowodowały, iż narodził się pomysł konkursu na napisanie historii, która byłaby pomocna do radzenia sobie z tego typu bolesnymi doświadczeniami. Przedmiotem konkursu było napisanie własnej, autorskiej opowieści terapeutycznej, której celem było wsparcie dziecka w sytuacji klęski żywiołowej (powódź, tajfun, tsunami, trzęsienie ziemi itp.).

Propagując od kilku lat bajkoterapię poprzez różne działania, wierzymy, że dobrze napisana historia terapeutyczna może skutecznie wspomóc dziecko w wielu trudnych sytuacjach.

 

 

Bajki nagrodzone w konkursie:

 

-          Joanna Szuwart – Stuletnia wierzba i Gabriel

-          Ewelina Kutyła-Stręciwilk – Skarb

-          Elżbieta Janikowska – Powódź

-          Iwona Czesiul-Przybył – Jeszcze piękniejsze mrowisko

 

 

 

Stuletnia Wierzba i Gabriel

Joanna Szuwart

 

Wielka woda zaskoczyła ludzi nocą. Pokonała nieszczelne wały, wdarła się na

podwórka i do budynków. Piotrusia obudziły krzyki. Rodzice biegali po domu, próbując

spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Tata złapał go za rękę i wyciągnął zaspanego na

podwórko. Uciekali w piżamach i z jedną torbą, zostawiając za sobą miejsce, które Piotruś

uważał dotąd za najbezpieczniejsze na świecie – dom.

 

Chłopiec stał po kostki w śmierdzącym błocie, patrząc z przerażeniem na to, co

zostało z jego pokoju. Sofa przesiąkła wodą jak gąbka i straszyła czarnymi zaciekami. Ze

ścian smętnie zwisały strzępy tapety w samochodziki. Gdzieniegdzie wystawały pozrywane

kable, jak w filmach o kosmitach. W rogu leżał powalony przez falę powodziową fotel na

biegunach. W resztkach wody pływały rozmokłe tekturowe pudełka po grach i resoraki.

Piotruś poczuł pod stopami jakiś miękki przedmiot. Na plastikowej pokrywce dzielnie

dryfowała pluszowa krówka Gratka. Chłopiec podniósł przyjaciółkę i wtulił twarz w jej

przemoczoną sierść.

 

Z kuchni rozlegał się odgłos przesuwanych mebli i sprzętów. Piotruś zastał mamę z

porcelanowym dzbankiem w dłoni. Tylko on ocalał z pamiątkowej zastawy po prababci.

Wokół walało się pełno skorup i szkła. Kuchenka nadawała się jedynie na złom. Zresztą i tak

nie było prądu, więc Piotruś nie miał co marzyć o swoim ukochanym spaghetti z sosem

pomidorowym. - Porozmawiaj ze mną – wyszeptał chłopiec, ale mama tylko westchnęła,

jakby przygnieciona jakimś niewidocznym ciężarem. Czując się jak w złym śnie Piotruś

wyszedł na ganek. Dopiero po chwili dojrzał tatę. Siedział w samochodzie, z głową opartą o

kierownicę. Płakał.

 

Chłopiec poczuł, jak strach ściska go za gardło. Łzy taty były prawie jak koniec

świata. Piotruś mniej by się zdziwił na widok płaczącej krówki Gratki. Tymczasem ona nadal

uśmiechała się, jak gdyby nigdy nic i machała swoim łaciatym ogonkiem.

 

Cóż ty możesz wiedzieć, jesteś tylko głupim, bezmyślnym pluszakiem! krzyknął

rozżalony chłopiec i cisnął zabawką w błoto. Rozbryzgując strugi wody, rzucił się pędem w

kierunku furtki.

 

Biegł szybko, coraz szybciej, żeby tylko uciec przed paraliżującym strachem. Mokre

spodnie kleiły mu się do nóg. Krew tętniła w skroniach. Mijał zrozpaczonych sąsiadów,

którzy także wrócili do swoich zniszczonych przez powódź domów. W końcu dotarł do parku.

Dziś nie było tu żywej duszy. Ani grających w berka dzieci, ani spacerujących emerytów.

Gwar beztroskich rozmów i brzęk dzwonków rowerowych zastąpiła ponura cisza.

 

W najodleglejszej części parku stała wielka wierzba płacząca. Górowała nad okolicą,

dumnie rozkładając swe rozłożyste gałęzie. Mieszkańcy miasta nazywali ją Stuletnią

Wierzbą, choć tak naprawdę nikt nie wiedział, ile miała lat. Na pewno jednak była bardzo

stara. Stała tu od dawna. Przetrwała wiele burz, powodzi i pożarów i widziała niejedno

szczęście i nieszczęście.

 

Piotrusiowi zaczęło brakować tchu. Ostatkiem sił dobiegł do drzewa. Przywarł całym

ciałem do jego pachnącej kory i wybuchnął płaczem. Tak bardzo chciał, aby wszystko było

tak, jak dawniej. Słone łzy leciały mu ciurkiem po policzkach. Płakał tak i płakał, sam nie

wiedząc jak długo. Nagle wydało mu się, że słyszy bicie wierzbowego serca.

 

– Ty wszystko widzisz, wszystko wiesz i żadna powódź Cię nie przewróci – wyszeptał

chłopiec, czując bijące od drzewa ciepło. Żal powoli rozpływał się w powietrzu, a strach

malał z każdą wylaną łzą. Jakby anioł wziął Piotrusia pod swoje skrzydła, tak wierzba

pocieszała go szumem swych stuletnich gałęzi. Koiła ból i uspokajała. Chłopiec czuł, jakby

wrósł w korzenie drzewa i razem z nim czerpał z ziemi życiodajne soki. Na chwilę zamknął

oczy...

 

Obudził się, w końcu się ocknął! – Piotruś usłyszał dobiegający gdzieś z oddali głos.

Nad sobą zobaczył zatroskane twarze rodziców. Chwilę później dostrzegł zarysy fotela na

biegunach, a na nim krówkę Gratkę, brudną i mokrą po ostatnim lądowaniu w błocie, ale jak

zawsze z wielkim uśmiechem na pyszczku. Jakimś cudem Piotruś znalazł się z powrotem w

domu. Za oknem panował zmrok.

 

– Co się stało? – spytał chłopiec, zupełnie nie wiedząc, o co chodzi. Przecież byłem

w parku… Nie mógł sobie niczego przypomnieć.

Już dobrze – powiedział tata. Poślizgnąłeś się na błocie i uderzyłeś o kamień.

Przez kilka godzin byłeś nieprzytomny. Dopiero teraz Piotruś poczuł tępy ból z tyłu głowy.

Gdyby nie Gabriel, który cię tu przyniósł na własnych rękach, mogło być znacznie

gorzej. A tak skończyło się tylko na guzie.

 

Chłopiec zamrugał ze zdziwienia oczyma: nie znał żadnego Gabriela. W progu pokoju

stał młody chłopak i machał do niego przyjaźnie dłonią. Okazało się, że był jednym z

woluntariuszy, którzy pomagali mieszkańcom przy usuwaniu skutków powodzi. Razem z

nimi odpompowywał wodę z domów i wynosił gruz.

 

Piotruś z całej siły wtulił się w sweter mamy. Jej włosy znajomo pachniały

rumiankiem. Tata usiadł tuż obok i czule pogłaskał go po policzku.. Siedzieli tak we trójkę,

trzymając się mocno za ręce i wsłuchując w miarowe tykanie zegara. Tik – tak – tik – tak –

wolno mijały minuty.

 

Kocham was – powiedział Piotruś, czując, jak strach ostatecznie topi się i znika,

ustępując miejsca błogiej uldze. Tu był jego Dom. Na tym jednym metrze kwadratowym,

gdzie zapach mamy i silne ramiona taty. Wszystko inne było tylko dodatkiem. Razem

przetrwają wszystkie życiowe zawieruchy.

 

Dziękuję Ci Gabrielu. Dziękuję Ci Stuletnia Wierzbo – wyszeptał Piotruś, gdy

został sam w pokoju. I może tylko mu się wydawało, a może nie, że poczuł leciutkie

muśnięcie anielskiego skrzydła na ramieniu. A może to Stuletnia Wierzba kołysała go we śnie

w swoich rozłożystych zielonych ramionach.

 

 

Skarb

Ewelina Kutyła-Stręciwilk

 

– Boję się mamusiu – powiedział mały zajączek i mocno przytulił się do mamy. W jej

ramionach czuł się bezpieczny.

– Wiem synku, wiem. Jestem przy tobie, a burza na pewno niedługo się skończy –

odpowiedziała, sama nie mając pewności co do słuszności swych słów, ponieważ wydawało

się, że wichura rozpętała się na dobre i wcale nie miała ochoty tak łatwo ustąpić.

 

Nawałnica rozpoczęła się nagle, kiedy Łatek wracał z przedszkola na Tęczowej

Polanie do swego domu. Norka rodziny Zajączków znajdowała się na skraju lasu, nad

brzegiem małego, leśnego strumyka. Słońce, ogrzewające swymi gorącymi promyczkami

ziemię, nagle przykryły granatowe, ciężkie chmury. Niebo zmieniło się w ołowiany pancerz,

który szczelnie zakrył błękitny kolor. Łatek spojrzał w górę i poczuł się nieswojo. Kap, kap,

kap… Poczuł zimne krople deszczu na swym nosku.

 

– Muszę szybko wracać do domu – pomyślał. Orzeźwiający wietrzyk, który do tej

pory przyjemnie chłodził, przybrał niespodziewanie na sile. Plątał liście i łamał gałęzie drzew,

jakby to były drobne zapałki, a nie grube konary.

 

Kiedy zajączek wrócił do domu, mama krzątała się nerwowo po norce, chcąc jak

najlepiej zabezpieczyć dobytek oraz zgromadzone na zimę zapasy. Lada chwila spodziewała

się powrotu taty. Siostrzyczka Łatka – Ruda Kitka bawiła się klockami, nieświadoma

nadciągającego niebezpieczeństwa. Zajączek jednak wiedział, że dzieje się coś złego. Był

przecież starszy od siostrzyczki i o wiele więcej rozumiał. Kiedy wrócił tata, Łatek dostrzegł

porozumiewawcze spojrzenie pomiędzy rodzicami. Oznaczało to, że sytuacja robi się

niebezpieczna, a rodzice zwyczajnie nie chcą martwić dzieci.

 

Tymczasem na zewnątrz kolejne błyskawice przeszywały niebo. Za każdym razem, po

krótkiej chwili, następował bardzo głośny grzmot. Wydawało się, że ziemia trzęsie się w

posadach, a ich mała norka za chwilę rozsypie się jak domek z kart. Po wielu godzinach

nieprzerwanej nawałnicy mama zwróciła się do zajączka:

– Łatku, pora pójść spać.

– Nie chcę, i tak nie usnę.

– Ruda Kitka już śpi i ty też powinieneś. Jest bardzo późno.

– Boję się mamusiu.

– Wiem synku, wiem. Jestem przy tobie, a burza na pewno niedługo się skończy.

 

Łatek postanowił nie przysparzać mamie dodatkowych zmartwień i grzecznie udał się

do łóżeczka. Po chwili przyszła ucałować go na dobranoc.

– Mamusiu, a co będzie jeśli nie przestanie padać?

– Przestanie. Nie martw się. Do rana wszyscy zapomnimy o burzy.

 

Kiedy Łatek otworzył oczy – nie słyszał już grzmotów. Ucieszył się bardzo, że jest już

po wszystkim. Poczuł ulgę. Wstał z łóżka i pobiegł do rodziców. Niestety w domku nikogo

nie było, oprócz siostrzyczki, która jeszcze spała. Wyszedł z norki. Ujrzał połamane drzewa,

niektóre powyrywane razem z korzeniami, tworzące razem dziwną plątaninę o niewiadomym

kształcie. Najgorsze było jednak to, że deszcz wciąż rzęsiście padał. Mama i tata stali nad

brzegiem strumyka, który teraz zamienił się w ogromną rzekę. Woda miała ciemnobrunatny

kolor, płynęła wartkim, szybkim strumieniem, porywając z brzegów coraz to nowe połamane

gałęzie. Łatek wiedział, co to oznacza. Jeśli niedługo nie przestanie padać, woda rozleje się

po Sosnowym Zakątku i zaleje jego dom, dom rodziny Zajączków, ale i wiele innych, które

znajdowały się nieopodal.

 

Zajączek już miał wracać do domu, kiedy nagle usłyszał czyjeś wołanie.

– Łatku… Łatku

 

Zajączek zaczął rozglądać się na boki, ale nikogo nie zobaczył. Wtedy podniósł swój

pyszczek do góry i spostrzegł schodzącą z ogromnej sosny wiewiórkę Szyszkę.

 

– Łatku – zasapała się wiewiórka – ty i twoja rodzina musicie stąd uciekać. Wszyscy

mieszkańcy Sosnowego Zakątka muszą opuścić swoje domy i poszukać bezpiecznego

schronienia.

– Co ty mówisz Szyszko? Dlaczego?

– Tu nieopodal jest duża polana, którą już zalała woda. Wszędzie tam, gdzie teren jest

nisko położony, nie jest bezpiecznie. Woda zajmuje kolejne tereny, coraz bardziej wdzierając

się w środek lądu. Sytuacja zrobiła się krytyczna!!!

– To straszne – powiedział Łatek. – Przecież to niemożliwe, takie rzeczy się nie dzieją.

– Takie rzeczy w prawdziwym świecie jednak czasem się dzieją, Łatku. Nie mamy na

nie wpływu. Matka Natura daje nam znać o swej potędze – odpowiedziała wiewiórka.

– Szyszko, musisz powiedzieć o tym wszystkim moim rodzicom i innym

mieszkańcom. Proszę – powiedział Łatek i natychmiast poczuł, jak piekące łzy napłynęły mu do oczu. Tak bardzo bał się o swoich bliskich. Szyszka widząc to, mocno przytuliła swojego przyjaciela.

– Łatku, ja z góry widzę więcej, niż wy z ziemi. Poprowadzę twoją rodzinę na

bezpieczny teren.

– Mogłabyś to zrobić? Naprawdę?

– Od czego ma się przyjaciół.

– Dziękuję. Mam tylko jedną prośbę. Czy mogłabyś po tym, jak porozmawiasz z

moimi rodzicami, zawiadomić o niebezpieczeństwie wilczka Czesia i jego rodzinę?

– Nie martw się, mój tata już pewnie u nich jest – uśmiechnęła się mała wiewiórka.

 

Razem udali się do rodziców Łatka, a Szyszka powtórzyła im to wszystko, co

zajączkowi. Mama, tata i synek mocno przytulili się do siebie. Tata patrząc zajączkowi w

oczy, powiedział opanowanym głosem:

 

– Musimy zrobić to, o co prosi nas Szyszka. W takiej chwili jak ta, jest dla mnie jasne,

że najważniejsze jest zdrowie i bezpieczeństwo naszej rodziny.

 

Mama cichutko płakała. Łatek postanowił więc, że nie będzie dodatkowo martwił

rodziców i sam otarł swoje łzy.

– Mamusiu, nie martw się. Tatuś ma rację. Najważniejsze, żebyśmy byli razem.

 

Tata spojrzał na Łatka i poczuł ogromną dumę, że ma takiego dzielnego synka.

– Idźcie teraz spakować kilka najpotrzebniejszych rzeczy, ja niedługo wrócę. Muszę

ostrzec sąsiadów – powiedział tata do swej rodziny.

 

W domu mama obudziła Rudą Kitkę. Wytłumaczyła jej, że na jakiś czas muszą

opuścić ich bezpieczną norkę. Zabrali tylko trochę jedzenia i ubrań na zmianę. Wyruszyli w

ciągu godziny. Szyszka już na nich czekała.

– Szybko, lada chwila woda zaleje ten teren – ostrzegła. – Ja będę przemieszczać się

szczytami drzew, przeskakując z gałęzi na gałąź. Dzięki temu będę lepiej widziała to, co

dzieje się wokoło.

 

Wszyscy zgodzili się na takie rozwiązanie. Szli w deszczu, mijając poprzewracane

drzewa, zupełnie nie rozpoznając mijanych miejsc. Sosnowy Zakątek zmienił się nie do

poznania. Wiewiórka wskazywała drogę, która prowadziła do znajdującego się nieopodal

wzgórza. Tylko tam istniała szansa, że woda nie dotrze tak szybko. Poza tym wszyscy mieli

nadzieję, że wreszcie przestanie padać.

 

Wędrówka była męcząca, ale rodzina wierzyła w słuszność tej wyprawy. Tata niósł

Rudą Kitkę na plecach, a mama trzymała zmarzniętą łapkę Łatka w swojej. Rodzina, choć

zziębnięta i zmęczona, była jednością. Łatek czuł, że dopóki są razem, nic złego nie może ich

spotkać.

 

Wreszcie dotarli na szczyt. Spotkali tam inne zwierzęta, które również szukały

bezpiecznego schronienia. Łatek najbardziej jednak ucieszył się widząc swego przyjaciela

wilczka Czesia.

– Czesiu, jak dobrze, że cię widzę – uścisnął serdecznie kolegę.

– Ja również się cieszę Łatku. Wiesz, myślałem, że już się nie zobaczymy. Wyobraź

sobie, że po drodze tutaj, moja rodzina wpadła do wody. Ja też. Sądziłem, że to koniec. Na

szczęście tata Szyszki szybko sprowadził pomoc. Z wody wyciągnął nas tata misia Miodka –

opowiadał szybko Czesiu. – Wiesz, to naprawdę duży i silny niedźwiedź. Moja rodzina

zawdzięcza mu życie. Gdyby nie on… – w tej chwili wilczkowi głos załamał się i ugrzązł w

gardle. Łatek uświadomił sobie, ile szczęścia miała jego rodzina. Gdyby nie Szyszka, ich

mogłoby spotkać to samo.

 

Zwierzęta ze szczytu wzgórza obserwowały rzekę, rozlewającą się na coraz większy

obszar. Mimo iż wszystkie właśnie traciły dorobek swojego życia, myślały głównie o tym, że

ocaliły coś znacznie cenniejszego - życie.

 

Deszcz wreszcie przestał padać. Ciemne chmury w końcu rozgonił silnie wiejący

wiatr. Oczom zgromadzonych ukazały się pierwsze, nieśmiało wyglądające zza chmur,

promyki ciepłego słońca. Łatka i jego rodzinę przepełniała radość, że przetrwali te ciężkie

chwile.

 

Na wzgórzu zwierzęta musiały pozostać jeszcze kilka dni, aż woda całkiem cofnęła się

do swojego koryta. Po powrocie do domów, wszystkich czekał ogrom pracy. Trzeba było

posprzątać, a niektóre mieszkania odbudować od podstaw. Zwierzęta z Sosnowego Zakątka

okazały się niezwykle solidarne. Pomagały sobie wzajemnie. W tym trudnym dla wszystkich

czasie nikt nie pozostał sam, bez pomocy.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin