STEFAN ŻEROMSKI O żołnierzu tułaczu.doc

(103 KB) Pobierz
STEFAN ŻEROMSKI

STEFAN ŻEROMSKI

 

O ŻOŁNIERZU TUŁACZU

 

Dr. Rafałowi Radziwiłłowiczowi

przesyła na pamiątkę

Autor.

I

Skoro świt, a nim grube mroki pobladły w dolinie, stukano do drzwi mieszkania,

zajętego w gospodzie zum Bär na kwaterę dowódcy. Gudin zepchnął w tej chwili

nogą pierzynę, wyskoczył z łóżka i rozebrany poszedł drzwi otworzyć. Stanęło w

nich i zwolna weszło do izby kilku oficerów w kostyumach, narzuconych niedbale,

oraz sierżant jednej z kompanii trzeciego batalionu. Generał wlazł na wysokie

posłanie łóżka, usiadł w kuczki i zwrócił się do sierżanta, który, wyprężony jak

struna, zginał kark, żeby nie uszkodzić pompona przy kapeluszu, zawadzającego o

stragarz powały niskiego pokoju.

- No i jakże, byłeś? - zapytał, wycierając oczy.

- Byłem, obywatelu generale, z sześcioma ludźmi. Gdzie się rzeka zakręca...

- Co rzeka! Widziałeś ich? zawołał porywczo i z niepokojem.

- Zdaleka...

- Któż to był? Szyldwachy.?

Widzieliśmy szyldwachów, ale także i regularnych

- Gdzież oni byli?

- Kilkunastu żołnierzy paliło ogień przy jeziorach na dole, inni wspinali się

ścieżką, a na samej górze przechadzało się kilku szyldwachów.

- Czy was spostrzegli?

- Tak, obywatelu generale...- szepnął sierżant nieśmiało.

- Widziałeś schronisko Grimsel-Hospiz?

- Nie, obywatelu...

- Więc gdzież ty byłeś, u licha, jeżeliś nawet tam nie doszedł?

- Schronisko musi być za wałem. Ten wał jest jakby groblą jezior, które tam leżą

i któreśmy zdaleka widzieli.

Generał zamilkł i usiłował odnaleźć te same punkta na mapie, rozłożonej obok

jego łóżka. Oficerowie, skupieni przy jednym z okien, rozsunęli perkalowe

firanki, ale niewiele światła weszło do izby, gdyż brzask jeszcze nie tknął

cieniów, schowanych w podwórzach i zaułkach między domostwami.Ktoś skrzesał

ognia i zatlił małą świeczkę łojową.

- Dziękuję... - rzekł Gudin półgębkiem, nie podnosząc głowy. Po chwili bystro

wejrzał na sierżanta i głośno, z szyderstwem zawołał:

- Czy to prawda, co opowiadają naoczni świadkowie i znawcy, że te pozycye są nie

do zdobycia? Czy prawdą jest, co powiadają, że nasze francuskie męstwo nic tu

nie poradzi, że nasz francuski geniusz w kpa się tu zamieni, że białe Austryaki

zarzucą nas z tych gór swemi pochyłemi bermycami, - powiedz, Râteau...

- To jest miejsce nie do zdobycia - rzekł sierżant posępnie.

W grupie oficerów przemknął się szept bardzo cichy. Generał zwolna podniósł

głowę, i zmierzył okiem pełnem nienawiści kapitana, stojącego we framudze

drugiego okna.

- Czy pozwolisz mi, obywatelu generale, zadać sierżantowi kilka pytań? - rzekł

ten oficer ze spokojnym uśmiechem, w którym zamknięte było jadowite szyderstwo.

- Uprzejmie proszę... - rzekł Gudin.

- A więc to prawdą jest, co powiadają, - zwrócił się kapitan do sierżanta, - że,

stojąc na Grimsel, nieprzyjaciel zasypałby nas nie bermycami, ale stosami

kamieni? Ze byłby w możności nędznie zatłuc nas,wdzierających się pod górę, jak

niegdyś chłopi ze Szwycu zgruchotali przodków tych białych Austryaków pod

Näfels, z taką wszakże różnicą, że my szlibyśmy na górę pewni nietylko śmierci,

ale także hańby naszego geniuszu...Râteau! - rzekł kapitan głośniej. - Ty

wiesz,że ja się nie boję...

- Słyszałem, obywatelu Le Gras, że pragniesz zadać sierżantowi jakieś tam

pytanie... - rzekł Gudin.

- Tak. Pragnę mu zadać kilka pytań. Jak długo szliście od miejsca, gdzie się

dolina zwęża - do jezior?

- Szliśmy - rzekł sierżant - chyba ze trzy godziny.

- Jaka jest na tej przestrzeni szerokość doliny?

- Ze ścieżki, po której szliśmy, dorzucałem w najszerszych miejscach kamieniem

do drugiej ściany wąwozu, a prawie wszędzie cały spód jego zajmuje rzeka.

- Wszak prawda, że w pewnych miejscach ścieżka idzie na wysokości kilkuset

metrów?

- Nie inaczej, obywatelu kapitanie.

- Że na tej ścieżce może obok siebie postępować najwyżej dwóch ludzi?

- Tak jest, obywatelu.

- Że zanim w pięć batalionów zdołamy dotrzeć do jezior, już Austryacy, ukryci za

skałami mogą wystrzelać połowę naszej kolumny, idącej dwójkami?

- Tak myślę...

- A czy przez szkła widziałeś ścieżkę, od jezior prowadzącą na Grimsel?

- Dostrzegłem ją, obywatelu.

I dlatego mówisz nam, że miejsce jest nie zdobyte?

- Tak jest.

Oficer skłonił się generałowi i rzekł do niego:

- O te jedynie szczegóły rozpytać się pragnąłem.

- Obywatele! - powiedział niedbale Gudin, zwracając się do wszystkich -

wyruszamy dziś i to niezwłocznie dla zdobycia szturmem przejść: Grimsel, Furka,

Gotthard....i Monte Rosa... - szepnął kapitan Le Gras tak cicho i niewyraźnie,

że te dwa słowa mogły bardzo dobrze uchodzić za kaszel.

- Plan operacyi całej wydany został w kwaterze głównej. Podpisał go Massena.

Uruchomiliśmy 27 termidora 30 tysięcy wojska. Bracia nasi walczą w tej chwili na

śmierć i życie. Idą w górę Reussu, uderzają na przejście zum Stein, aby spaść do

doliny Meyen,biją się w dolinie Rodanu, a my śmieliżbyśmy leżeć bezczynnie,

tutaj w Gutannen? Zwyciężymy, czy zginiemy od kamieni, od kul, od bagnetów, ale

pójdziemy zdobywać tę górę, chociażby z jej szczytu strzelano do nas piorunami!

Z przyjemnością przedstawiłbym wam plan całej naszej wyprawy, ale brak mi czasu.

Zanim się ubiorę, chciałbym wyłożyć ten plan w obecności,dajmy na to kapitana Le

Gras. Może zechce tu również zostać jeszcze podpułkownik Labruyere...

Oficerowie i sierżant gromadnie wyszli ze stancyi. Gudin zerwał się z łóżka i,

wdziewając pośpiesznie swój uniform, rozkładał mapy, wskazywał linie operacyjne

pochodu, wyznaczone czerwoną barwą - i szybko wykładał:

Wiadomo... - mówił - że arcyksiąże Karol zajmuje swemi wojskami olbrzymi łańcuch

pozycyi: od Simplonu i mieściny Brieg w dolinie Rodanti - aż do Zurichu. Ma on

do rozporządzenia 78 batalionów piechoty, 85 szwadronów jazdy, czyli 64.613

żołnierza i 13.299 koni. Posiada wszystkie przejścia i wszystkie drogi środka

Alp, więc: Grimsel i Furka, dolinę, Urseren,Teufelsbrücke, całą dolinę Reussu aż

do jeziora Czterech Kantonów wraz z dolinami napoprzek do niej idącemi, - więc z

Meyen i z Issi; dalej: - rozdół Szwycu, płaskowzgórze Einsiedeln z przełęczą

Etzel, dolinę Sililu i Zurich. Uderzamy na nieprzyjaciela ze wszystkich stron,

mamy wyprzeć go ze wszystkich stanowisk, porozcinać go na grupy, rozerwać ich

łączność i wygnać, - zanim tamci nadciągną. Thurrean uderzy na brygadę Straucha

w dolinie Vallais, my wstąpimy na Grimsel, wyrzucimy nieprzyjaciela z pozycyi u

źródeł Rodanu i weźmiemy go we dwa ognie, ażeby zmuszony był uchodzić na włoską

strone, którędy mu się żywnie podoba. To uczyniwszy, zajmiemy przejście Furka,

dolinę 32 Urseren, Urnerloch, Teufelsbrücke i dolinę Reussu. Wiadomo - mówił,

ożywiając się i gwałtownym ruchy wskazując na mapę, że rozstaliśmy się w

Interkirchen z generałem Loison i że ten dzielny człowiek poprowadził swe dwa

bataliony i trzy kompanie w dolinę Gadmen, skąd ma wstąpić nad Steinen, wysadzić

nieprzyjaciela z pomiędzy lodów i zejść przez Meyen-Thal do Waasen. Daumas idzie

z Engelbergu, ażeby przez Surenen wejść do wąwozu Reussu. Z czoła, od Fluelen

uderzy na Austryaków sam Lecourb. Chciejcież zważyć, że los operacyi od nas

zależy! Jeżeli obierzemy Grimsel, to zadajemy cios nieprzyjacielowi w samo

serce, bo zdobywamy czworobok, który tu oznaczyłem czerwoną linią. Czworobok ten

idzie: z Interkirchen do Waasen, z Waasen do Teufelsbrücke, stamtąd do Furka i

Grimsel a z Grimsel do Interkirchen. Dopóki nieprzyjaciel ma Grimsel i Urseren,

- niceśmy nie wygrali, może bowiem siedzieć w tych miejscach, jak w fortecy i

mieć połączenie z doliną Tessinu przez Gotthard, a z Chur przez dolinę Renu.

Tymczasem obywatel Le Gras uważa wyprawę na zdobycie tej głównej pozycyi za coś

tak błahego, że śmiał wobec polowy oficerów kolumny, ba! wobec sierżanta - drwić

ze słów moich. Gdyby nie to że dziś idziemy, powinien bym Cię, obywatelu,

natychmiast skazać na śmierć...

- O!... - mruknął Le Gras, Przymykając swe piękne oczy.

- Tak! - zawołał Gudin, - niesubordynacja dosięgła takiego stopnia, ze

oficerowie drwią z generałów, że prości żołnierze mruczą, gdy się wydaje

rozkazy...

- Generale! - szepnął Le Gras, - niesubordynacja idzie jeszcze dalej: żołnierze

nietylko wyrzekają, ale nawet nie jedzą po całych dniach.

- Ja im w tych górach obiadu nie stworzę!...

- Oni też nie liczą na sztukę stwarzania i w sposób idylliczny rabują

szwajcarskie wsie i mieściny. Przyszli z jednej i niepodzielnej

rzeczypospolitej, mieli przynieść na ostrzu bagnetów braterstwo; - inne

przysmaki, tymczasem wnieśli tu przemoc i gwałt, a zostawiają, jako ślad swego

pochodu, - ruiny i popioły. Cóż to uczyniliśmy z Meiringen, z Interkirchen?

- Kogo śmiesz pytać, obywatelu - wrzasnął Gudin.

- Generała, który ma prawo skazać mię na śmierć i rozstrzelać. Jestem nieznanym

oficerem, jestem tak dalece pozbawionym koligacji, że nie mam nawet stryja,

któryby mię protegował... Istotnie! jestem z motłochu. Widziano mię wśród

sankiulotów za dni wrześniowych. To też, kiedy generał brygady Cezar Karol

Stefan Gudin de la SablonniSre zapytuje mię...

- Nie odpowiadam na podobne zaczepki! - rzekł dumnie generał, bokiem odwracając

się do hardego kapitana i wydymając usta. - Nie stryj mnie, proteguje, lecz ja

sam siebie! Byłem na San Domingo w armii Ardenów pod Ferrandem, byłem w armii

północnej i w reńskiej, byłem w Niemczech pod Moreau, krwią i ranami zdobyłem

szlify w dolinie Kintzig...

- Kapitan Le Gras pragnie złożyć plan operacyi, której celem jest zdobycie

Grimsel - rzekł wolno i ozięble podpułkownik Labruyere, mężczyzna ogromnego

wzrostu, z wielką, wygoloną twarzą, obwisłą dolną wargą i posępnie mądrym

wyrazem oczu. Milczał on dotąd, jak gdyby sprzeczkę toczono w języku, którego

wcale nie rozumiał, i z wyrazem absolutnej obojętności badał swe paznokcie.

- Kapitan Le Gras? - rzekł generał, potężnym aktem woli tłumiąc w sobie

rozszalałą pasję i usiłując zagasić blask nienawiści w spojrzeniu.-Słuchani...

co za plan?

- Wczoraj nad wieczorem - zaczął mówić Le Gras - wracając z rekonesansu, po

zbadaniu całej wyższej części doliny Hasli, za zbliżeniem się do wodospadu

Handeck, spostrzegłem chłopa, który na zboczu góry- kosił trawę. Dałem znak

grenadyerom i zbliżyłem się na ich czele do podnóża tak ostrożnie, że Szwajcar

nas nie dostrzegł. Zakomenderowałem po cichu, i czterech żołnierzy na cel go

wzięło. Wówczas krzyknąłem, rozkazując, żeby schodził do nas bez zwłoki. Chłop

oniemiał z przerażenia. Wprędce zsunął się po stromej pochyłości i stanął przed

nami wylękły. Zacząłem go badać, skąd jest i co tam robił. Jest to gospodarz

stąd, z Gutannen, nazywa się Fahner. Dowiedziawszy się, że idziemy z

Interkirchen w górę Hasli, uciekł pospołu z innymi mieszkańcami tej wioski z

bydłem i dobytkiem - w nagie góry. Na zapytanie, gdzie się obecnie ci mieszkańcy

znajdują, wskazał mi ręką jakieś wertepy pod szczytami. W istocie - odgłos

dzwonków, które pasterze tutejsi przywiązują do szyi krów i kóz, słyszałem

niezmiernie wysoko. Począłem ściśle rozpytywać tego chłopa o ścieżki i drogi

górskie, gdyż niepodobieństwem mu się wydawało zdobycie przełęczy od frontu, -

jak to już raz zresztą miałem honor wczoraj zaznaczyć w twojej, obywatelu

generale, przytomności.

Po długiej indagacji udało mi się wydusić z niego oświadczenie, że stąd na

Grimsel można przejść nietylko dołem, nietylko brzegiem Aaru, jak tego żąda

czerwona linia, ale także i górą po szczytach. Wziąwszy tę okoliczność pod uwagę

- mówił Le Gras - przyszedłem do wniosku, że zamiast wdzierania się na przełęcz

z dołu, po gładkich ścianach, w szacie, co prawda, geniuszu francuskiego, ale

także wśród gradu kul i zepchniętych urwisk, - może byłoby wygodniej przebyć

łańcuch górą, stamtąd niby z obłoku, zwalić się na nieprzyjaciela i wziąć

szponami cały jego obóz, jak orlik bierze gniazdo trznadlów...

Gudin usiadł na krzesełku, przywalony niezmiernym ciężarem tej wiadomości. W

gardle mu tak zaschło, że nie był w stanie słowa przemówić. Cierpiał nieznośnie,

dostrzegając bez wzniesienia powieki, że Le Gras patrzy na niego i że się od

niechcenia, z pobłażliwością uśmiecha.

- Gdzież jest ów chłop ? - zapytał nareszcie dowódca.

- Trzymam go pod strażą w izbie, przeznaczonej na moją kwaterę. Rozmawialiśmy z

nim w nocy. Właśnie podpułkownik...

- Czy istotnie zna ścieżkę, po której mogłoby przejść pięć batalionów wojska?

- Mówi, że góra w pewnem miejscu jest dostępną.

Jest to, rzecz naturalna, przeprawa ogromnie trudna.

Trzeba iść po lodowcu...

- Ach, więc tak... - rzekł Gudin, aby tylko coś powiedzieć.

- Stamtąd możemy odrazu wstąpić na Furkę, czy zejść wprost do Urseren. Chłop

zgodził się przeprowadzić nas aż do Grimsel. Kiedy go pytałem, jakiejby za to

żądał nagrody, wyraził życzenie. Pragnąłby otrzymać na własność łąkę, leżącą z

prawej strony Aaru u wejścia do ciasnego Hasli. Nie wiem, czy postąpiłem

roztropnie: przyrzekłem mu...

- Przewodnik zostanie sowicie wynagrodzony, jeżeli zasłuży. To się zobaczy...

Cokolwiek bądź i którędykolwiek, - idziemy - rzekł generał, przybierając minę

tęgą. - W każdym razie pragnąłbym zobaczyć tego człowieka i sam z nim pomówić.

Za chwilę będę panom służył. Chciejcie obwieścić pochód.

Obydwaj projektodawcy opuścili mieszkanie generała i wśród tłumu wojska przeszli

do obszernej chaty, stojącej w pobliżu protestanckiego kościoła. Tam właśnie

pojmany Fahner siedział, strzeżony, jak oko w głowie przez kilku żołnierzy. Dwaj

oficerowie jęli zadawać mu nowe pytania, na co Fahner odpowiadał straszliwą

francuszczyzną. Nim zdołali pojąć to wszystko, co im prawił,i zakreślić na mapie

miejscowości, które nazywał, dały się słyszeć gromkie okrzyki, zwiastujące, że

dowódca już wyszedł. Przerwano tedy rozprawę i Fahner w otoczeniu żołnierzy, na

których czele szedł Le Gras, wyprowadzony został z izby. Przede drzwiami hotelu

na wybrukowanem wzniesieniu stal Gudin. Pióra i szerokie glony na jego

trójgraniastym kapeluszu, haft na wysokim odwiniętym kołnierzu i na szerokich

k1apach fraka - mimo półcienia - błyszczały tak uderzająco, że Fahner odrazu

poznał wodza i zdjął kapelusz. Zdumiewała go tylko młodość tego naczelnika.

Gudin miął lat dwadzieścia dziewięć.

Długie włosy, czarne jak krucze pióra, spadały pierścieniami na jego ramiona.

Piękne czarne oczy uśmiechały się szczerze do wiarusów, pozdrawiających

Francję.Oficerowie tworzy1i szeregi, umieszczając na drodze kompanie już gotowe

do marszu. Bataliony drugi, czwarty i piąty stały jeszcze w łąkach. Część

pierwszego myła się dopiero na brzegu Aaru. Żołnierze czesali swe długie,

zakurzone i skudłane włosy, wiązali je w tyle głowy jedni drugim powrózkami w

harcopfy, prali koszule i niewysuszone kładli na się z pośpiechem, łatali

trzewiki i czyścili karabiny.

Dwa szeregi grenadyerów ubranych wyciągnęły się daleko w opłotki po jednej i po

drugiej stronie miasteczka. Czerwone pompony i trójkolorowe kokardy na ogromnych

czarnych kapeluszach utworzyły długi szlak barwny; Białe skórzane pasy od

ładownic i pałaszów, krzyżujące się na piersiach żołnierzy, odbijały wyraźnie od

czarnych chustek i granatowych mundurów.Cała ta kolumna była obdarta i

wynędzniała. Prawie wszyscy mieli chodaki dziurawe, kamasze bez guzików a

wystrzępione, jak mokassiny, spodnie rozmaitej barwy i pochodzenia. Z pod

fraków, wyciętych na piersiach półokrągło tuż prawie pod klapami, widniały

zamiast kamizelek brudne koszule. Natomiast każdy miał guziki na żabotach i w

tyle fraka, spinające zawinięte brzegi półwyczyszczone cegłą na czysto.

Gudin w towarzystwie kilku oficerów przeszedł wzdłuż szeregu, a później

skierował się ku domostwu,w którego drzwiach stał Le Gras z Fahnerem.

- Oto jest przewodnik, generale - rzekł kapitan,rozsuwając żołnierzy.

Dowódca zobaczył przed sobą mężczyznę wielkiego wzrostu z rękoma i stopami

kolosalnych rozmiarów. Rudawy zarost okrywał policzki tego chłopa aż prawie do

samych powiek, dawno niestrzyżone włosy sterczały na jego wielkiej głowie, jak

pęki trzciny. Duże, łagodne, siwe oczy spoglądały na dowódcą ciekawie, oczy

potomka Normanów, którzy, według legendy, przyszli ze Skandynawii, osiedli w

Haslithal i zbudowali jej małe mieściny. Fahner miał na sobie podarty kusy

spencerek,brudną koszulę i krótkie zgrzebne spodnie. Na nogach miał trepy

wystrugane z drzewa, bez przyszwy, podbite szeregiem ćwieków z ogromnymi łbami a

przywiązane do stopy sznurkami.

- Czy jest droga stąd na Grimsel, oprócz idącej w głębi doliny? - zapytał Gudin.

Droga?... Nie, drogi niema.

- A wszakże mówiłeś, że, przejść można?

- Przejść można - odpowiedział Fahner. - Tak, przejść można.

- Gdzież jest to przejście?

- Tam... - rzekł chłop, wysuwając się naprzód i wskazując najbliższy szczyt po

lewej ręce od Gutannen. Ażeby zobaczyć tę drogę, wszyscy musieli zadrzeć głowy.

- Czy sądzisz, że tamtędy może przejść cała nasza kolumna?

- Czy może? Cała kolumna? Dlaczegóżby nie mogła przejść cała kolumna? Dobrze

mówię: cała kolumna... Tam przejdzie każdy, kto zna drogę. Kto nie zna i kto

jest słaby - ten idzie dołem, a później obok jezior. Komu pilno do Realp, do

Hospenthal, albo do Andermatt, taki idzie przez tę wysoką drogę. Kto zna

miejsce, bo kto jest słaby w rękach albo w nogach...

- A ty znasz ją, obywatelu?

- Czy ja znam tę drogę? No tak, ja ją znam, tę drogę. Ja tam chodzę, jak każdy

inny w Hasli. Teraz śniegi już zeszły, lawiny w tem miejscu się nie trafiają.

Dlaczegóż? przejść można, kto zna drogę i kto jest silny... Od wodospadu pójdzie

się na lewo do Gelmersee...

- Czy z Grimsel nie dostrzegą nas, gdybyśmy szli tamtędy ?

- Z Grimsel? Czy dostrzegą? Jakże to można zobaczyć takiego, co idzie górami?

Nie, nie dostrzegą z Grimsel...

Generał zamyślił się i, nie spojrzawszy już na Fahnera, odszedł do swej kwatery.

Niebawem kazał sobie podać konia.

Wówczas już oddziały wojska tłoczyły się w opłotkach, zdążając na południe od

Gtutannen w górę Aaru. Dwa bataliony szły w nieładzie z nad rzeki ku drodze

wprost przez łąkę, wbijając w ziemię wyhodowane trawy i maleńkie działki żyta,

które dnia tego 14 sierpnia, stało jeszcze niedojrzałe. Na łąkach i na podsieniu

górskim leżał mrok głęboki, ale już granatowy. Wyżej był rozkoszny, ciemny

błękit, przez który przebijały się odprysłe promienie i padały na ukos od

szczytów niezmiernych krzesanic Nägelisgrätli aż do północnego końca szerokiej

doliny. Te drżące, półjasne smugi podobne były do strun jakiejś niezmiernej

liry. Same czuby turni stały już w ogniu słonecznym. Lasy u podnóża gór, ledwo w

mroku widzialne, siklawy, jak białe nitki wijące się między skałami, dziwne

barwy i szerokie powietrze zimnego poranku napełniały serca żołnierzy, oficerów

i wodza szczytną fantazją. Kompanie szły, jak jeden człowiek, mocno, równo,

sprężyście, zostawiając poza sobą spustoszoną wioseczkę o szarych dachach

domostw i obór. Z ciemnej jego gęstwiny powiał na idących chłód ostro

przeciągający. Słychać też było huk donośny. Wkrótce koń Gudina zatrzymał się na

wzniesieniu, jak wysoki stopień leżącym w dolinie. Widać było stamtąd piany

wodospadu, fruwające między kosmatemi i czarnymi jak noc ścianami świerków.

Młody generał tknął konia ostrogą i kłusem dojechał do brzegu rzeki. Stał na

prost głównego koryta żółtawo-burych wód Aaru, które tam zlatują nagle do jamy

na siedemdziesiąt metrów głębokiej. Z boku do tej samej przepaści skacze z taką

furią, jakby był strzałem wysadzony z ziemi Aerlenbach, potok srebrzysty, ten,

co "wody błękitnymi spada", wylęgły w lodach i jeszcze nie zbrudzony mułem

ziemi. Z rykiem chwytają się za bary te dwie rzeki w głębinie, zmagają tam,

trzaskając łbami o granit. Z czeluści, która wiekuiście wzdycha, wypadają

chmurki wodnego pyłu, ogromne banie mgły ledwie widocznej, kołyszą się i błądzą

nad dołem to tam, to sam, rozsiewając naokół deszcz drobny i spływając po

głazach długimi smugami, jak łzy cienkimi. Niżej w kipiących pianach siepią się

potworne kłęby, zupełnie jak nagie ciała zdychające w kurczach boleści. Gudin

mocno zdarł konia i patrzał w dziwną przepaść. Na widok boju tych pian

wspaniałych, myśli jego porzuciły rzeczywistość. Wydało mu się przez chwilę, te

widzi tam, pośród pyłu wody znienawidzoną aż do śmierci, chudą, bladą twarz, z

długimi kudłami nieporządnej baby i oczami wilka, kościstą twarz Bonapartego ze

sztychu Hudges'a, czy portretu Guerin'a. Znowu poczuł w sobie ciosy zazdrości i

zachwytu, nienawiści i uwielbienia. Sława czynów chudego Korsykanina nie dawała

mu chwili spokoju. Każdy biuletyn wojny włoskiej zatruwał mu pokarm i napój,

niby kropla jadu. Kiedy Napoleon odpłynął do Egiptu, Gudin w skrytości ducha i

ze drżeniem serca oczekiwał wieści, że zginął tam, że zarżnięty został ten

tygrys, który poczynał już kłami i pazurami szarpać świat strupieszały. Ale oto

w początkach sierpnia tego, 1799 roku, doszła Gudina wiadomość, że Korsykanin ma

wracać. I zaraz ta pogłoska przeleciała nad armiami, jak wrzask wojennej

trąby... Siwy, piękny koń Gudina, połechtany ostrogą, w podskokach wybiegł z

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin