apokalipsa2007-republika-pl_Do piekla i z powrotem-htm_syn5g50z.pdf

(184 KB) Pobierz
129743378 UNPDF
DO PIEKŁA I Z POWROTEM
M. B. tom IX, str. 85 i nast.   
Sen o piekle wywiera straszne i przerażające wrażenie. W czasie jego trwania kierują ks. Bosko bezpośrednio moce z nieba. 
Prawda w nim przedstawiona jest jasna i konkretna. Kto go gruntownie przestudiuje i dobrze się nad nim zastanowi, przestanie 
mówić lekceważąco o grzechu i piekle. Przewodnik dokładnie wytyczył ks. Bosko linię demarkacyjną, poza którą nie istnie je ani 
miłość, ani przyjaźń, ani żadna pociecha. Rozciąga się jedynie rozpacz tych, którzy postępowali za głosem zepsutego świata.   
W niedzielę wieczorem 3 maja 1868 r., w uroczystość Opieki w. Józefa, ks. Bosko wznowił opowiadanie serii snów, z których 
uprzednio zwierzył się swoim synom i wychowankom.  
 „Pragnę wam opowiedzieć nowy sen, który głęboko przeżyłem. Jest to jakby podsumowanie tych widzeń, o których mówiłem wam 
w ostatni czwartek i piątek, a które tak okropnie mnie wyczerpały. Nazwijcie je snami, albo jak wam się podoba.  
Jak już wam wspomniałem, w nocy 17 kwietnia obrzydliwa ropucha o mało mnie nie połknęła. Po jej zniknięciu jakiś głos przemówił 
do mnie: »Dlaczego im tego nie mówisz?« Zwróciłem się w kierunku tego głosu i ujrzałem dystyngowaną osobę, stojącą przy moim 
łóżku. Mając poczucie winy wobec swoich chłopców z powodu dotychczasowego milczenia wobec nich, zapytałem: »A co mam im 
powiedzieć? « Wszystko to, co widziałeś i słyszałeś w swoich ostatnich snach; i to, czego chciałeś się dowiedzieć; i to, co 
zobaczysz jutro w nocy! » Po tych słowach postać zniknęła.  
Cały następny dzień spędziłem z myślą o czekającej mnie strasznej nocy. Kiedy nadszedł wieczór, nie miałem odwagi położyć się do 
łóżka. Zasiadłem więc przy biurku i wertowałem książki aż do północy. Sama myśl o nocnych koszmarach napełniała mnie strachem. 
Wreszcie, choć z wielkimi oporami, udałem się na spoczynek. Chciałem odwlec moment zapadnięcia w sen, dlatego oparłem 
poduszkę wysoko o szczyt łóżka i leżałem w postawie pół siedzącej. Byłem jednak tak zmęczony, że natychmiast usnąłem. Ta sama 
osoba, widziana przeze mnie poprzedniej nocy, natychmiast znalazła się przy boku łóżka. (Ksiądz Bosko często nazywał ją 
«Człowiek w czapce»).  
Wstań
«Wstań i pójdź za mną!» — powiedział. «Na litość Boską — protestowałem — zostawcie mnie w spokoju. Jestem zmęczony! Od 
kilku dni cierpię na ból zęba i muszę wreszcie wypocząć. Poza tym te koszmarne sny zupełnie mnie wyczerpały.» Powiedziałem tak, 
bo pojawienie się tego mężczyzny oznaczało zawsze dla mnie trud, strach i przerażenie.   
«Wstań — powtórzył — nie masz wiele czasu do stracenia.» Usłuchałem go i podążyłem za nim. «Dokąd mnie zabierasz?» — 
spytałem.   
«To nieważne. Sam zobaczysz.» Zaprowadził mnie na rozległą, bezkresną równinę. Była to prawdziwa pustynia bez żadnych oznak 
życia. Nie zobaczyłem tam ani jednego drzewa, ani żadnego potoku, czy żywej duszy. Widniały jedynie resztki zżółkłej i wyschniętej 
roślinności Nie miałem pojęcia, gdzie się znajduję i co miałem tu robić. Przez moment straciłem nawet z oczu swojego przewodnika i 
ogarnął mnie lęk, że samotny zginę. W końcu ujrzałem jednak swoich przyjaciół: ks. Rua, ks. Francesia i resztę, jak zbliżali się w 
moim kierunku.  
Westchnąłem z ulgą i zapytałem: «Gdzie jestem?»    
Wchodź i patrz!
«Chodź ze mną a sam się dowiesz!»  
« Dobrze, pójdę z tobą.»  
Przewodnik prowadził, a ja w milczeniu podążałem za nim.   W czasie długiego uciążliwego marszu zaczęły mnie nękać poważne 
wątpliwości, czy zdołam przemierzyć tak wielką przestrzeń, co będzie z moim bólem zęba i spuchniętymi nogami. Wreszcie ujrzałem 
jakąś drogę. «A teraz dokąd?» — zapytałem przewodnika.   
«Tędy» — odpowiedział krótko.  
Szeroka droga
 Weszliśmy na drogę szeroką, piękną i doskonale wybrukowaną. «Droga grzeszników gładka, bez kamieni, a na jej końcu — przepaść 
Szeolu»  (Syr 21, 10).  Wzdłuż jej poboczy ciągnął się wspaniały żywopłot, przeplatany cudnymi kwiatami. Najczęściej róże wychylały 
swoje główki z zielonego pasa płotu. Na pierwszy rzut oka droga wydawała się równa i wygodna. Wszedłem na nią bez najmniejszych 
podejrzeń, lecz bardzo szybko zauważyłem, że prawie niedostrzegalnie pochylała się ku dołowi. Chociaż nie dostrzegłem stromości, 
czułem, że posuwam się tak szybko, jak bym unosił się w powietrzu. Rzeczywiście, coś mnie niosło tak, że nogami prawie nie 
dotykałem ziemi. Przez głowę przemknęła mi myśl o powrocie: Będzie chyba długi i mozolny.   
«Jak wrócę do Oratorium?» — zgnębiony zawołałem głośno. «Nie martw się — rzekł. — Wszechmocny sprawi, że wrócisz. Ten, 
który prowadzi cię tutaj, potrafi zapewnić ci powrót». Droga wciąż biegła w dół. W czasie tego schodzenia wzdłuż ukwieconych 
poboczy, pełnych róż, uświadomiłem sobie, że wielu oratorianów, a także innych nieznanych mi chłopców postępowało za mną. 
Nagle znalazłem się pośród nich. Przypatrując się im, zobaczyłem, że co chwila któryś z nich padał na ziemię. Jakaś niewidzialna siła 
wlokła go jednak dalej i wciągała do przepaści podobnej do ziejącego pieca.   
«Dlaczego ci chłopcy upadają?» — zapytałem towarzysza.   
«Pyszni sidło na mnie skrycie nastawiają, umieszczają pułapki na mojej drodze»  (Ps 139, 6).    
«Przypatrz się dokładniej» — odparł.  
Uczyniłem wedle jego słów. Dookoła ujrzałem pułapki. Jedne na samej ziemi, inne na wysokości oczu, a wszystkie doskonale 
zamaskowane. Chłopcy, nieświadomi niebezpieczeństwa, wpadali w sidła. Potykali się o nie, przewracali się w zamieszaniu na ziemię, 
koziołkując rękami i nogami w powietrzu. Jeśli czasem udało im się stanąć na nogi, jakaś niewidzialna siła ciągnęła ich ku otchłani. 
Niektórym sidła zaciskały się na głowie, innym na szyi, rękach, ramionach, nogach. W każdym wypadku prędzej czy później zwalali 
się na ziemię. Sidła ukryte tuż przy samej ziemi było bardzo trudno zauważyć ze względu na ich delikatne i cieniutkie nitki niby 
pajęczyna. Zdawało się, że są bardzo kruche i niegroźne. Ku mojemu zdziwieniu każdy z chłopców, który się w nie zaplątał, upadał na 
ziemię.  
Spostrzegając moje zdziwienie, przewodnik powiedział:   
«Wiesz, co to jest?»  
129743378.003.png
«Wiesz, co to jest?»  
«Rodzaj włókna utkanego z siatek» — odpowiedziałem.  
«Nie, to niby nic — powiedział — to po prostu ludzki wzgląd.»   
Na widok tak wielkiej liczby chłopców schwytanych w sidła, zapytałem: «Dlaczego aż tylu dało się w nie uplątać? Kto ich powala na 
ziemię?» «Podejdź bliżej, a zobaczysz» — powiedział mi.  
Podszedłem lecz me zauważyłem nic szczególnego.  
«Patrz dokładniej» — nalegał.  
Podniosłem jedną z pułapek i silnie pociągnąłem. Poczułem mocny opór. Zacząłem się z nią mocować jeszcze zdecydowaniej, a 
ponieważ nie trzymałem nici właściwie naciągniętych, nie wiem, kiedy sam uwikłałem się w sidła, upadłem i czułem, że lecę w dół. Nie 
stawiałem dużego oporu i wkrótce znalazłem się w wejściu do olbrzymiej, strasznej czeluści. Zatrzymałem się. bo nie miałem 
najmniejszej ochoty dostać się do jej wnętrza. Nici podciągnąłem ku sobie. Tylko trochę się poddały i to przy wielkim wysiłku z mojej 
strony. Szamotałem się dalej, a po chwili ukazał się ogromny i ohydny potwór, trzymający w szponach sznur, do którego 
przyczepione były wszystkie sidła. To on nieustannie ściągał w dół tych wszystkich, którzy dostali się w sidła.  
«Nie spróbuję w żadnym wypadku zmierzyć moich sił z jego — pomyślałem sobie. Na pewno bym przegrał. Zwyciężę go znakiem 
Krzyża św. i aktami strzelistymi».  
Powróciłem do swojego przewodnika.   
«Już wiesz teraz, kto to jest» — rzeki mi.  
«Tak, doskonale wiem. To przecież sam szatan!»  
Noże
 Przy dokładniejszych oględzinach sideł zobaczyłem, że każde z nich ma napis: pycha, nieposłuszeństwo, zazdrość, nieczystość, 
kradzież, obżarstwo, lenistwo, złość i jeszcze inne. Rozglądnąłem się wokół siebie, by sprawdzić, który grzech najczęściej i najwięcej 
usidlał chłopców. Okazało się, że najbardziej niebezpiecznym, to nieczystość, nieposłuszeństwo i pycha. Wszystkie trzy wiązały się 
ściśle ze sobą. Inne sidła czyniły takie wielkie spustoszenie i zło, lecz najwięcej dwa pierwsze. Pilnie obserwując wszystko wokoło 
ujrzałem, że wielu chłopców biegnie szybciej od innych.  
«Skąd ten pośpiech?» — zapytałem.  
«Ci wpadli w sidła ludzkich względów».  
Rozejrzałem się jeszcze dokładniej wokoło i zaobserwowałem między sidłami rozrzucone noże. Jakaś opatrznościowa ręka tam je 
umieściła, dzięki nim można się było uwolnić. Jedne dość znacznych rozmiarów symbolizowały rozmyślanie i pozwalały bez trudu 
zniszczyć sidła pychy. Inne nieco mniejsze oznaczały czytanie duchowe. Dwa specjalne miecze wyrażały nabożeństwo do 
Najświętszego Sakramentu, a zwłaszcza częstą Komunię św. i nabożeństwo do Matki Bożej.  Młotek to spowiedź św . Na kilku 
mniejszych nożach widać było napisy:  nabożeństwo św. Józefa,   św. Alojzego  i innych świętych. Przy pomocy tych środków wielu 
chłopców, którzy mieli dobrą wolę, potrafiło uwolnić siebie z poniżającej niewoli. Niektórzy, o dziwo, zupełnie bezpiecznie 
przechodzili wśród wszystkich zasadzek. Udawało się to im wspaniale, ponieważ jakoś umiejętnie obliczyli czas działania sideł i mijali 
je, zanim wprawiały się w ruch.   
Mozolna droga po cierniach
 Mój przewodnik zadowolony, że wszystko należycie zauważyłem, prowadził mnie dalej drogą wzdłuż żywopłotu oplecionego 
różami. Lecz w miarę posuwania się róże stawały się rzadsze, a na ich miejsce wystawały coraz gęstsze ciernie. Płot, przedtem cały 
utkany z zieleni, wyglądał Wysuszony, cały spalony przez słońce, bezlistny i ciernisty. Zeschnięte gałęzie z płotu leżały teraz 
rozrzucone wzdłuż drogi, zaśmiecając ją zupełnie i czyniąc nie do przebycia. Doszliśmy do wąwozu, którego strome zbocza nie 
pozwalały zobaczyć, co krył na samym dnie. Droga, wciąż opadająca, stała się jeszcze bardziej nierówna, pożłobiona koleinami, 
zawalona skalnymi głazami. Straciłem łączność z moimi chłopcami. Większość opuściła ten niebezpieczny szlak i poszła innymi 
ścieżkami. Kontynuowałem sam swoją wędrówkę, lecz im dalej się posuwałem, tym droga stawała się mozolniejsza i bardziej 
spadzista. Kilkakrotnie zachwiałem się, aż wreszcie upadłem. Leżałem wyczerpany, aż znowu nabrałem trochę sił. Mój przewodnik 
podpierał mnie parę razy lub też pomagał przy wstawaniu. Czułem, jak moje stawy się rozchodziły, a kości trzaskały. Dysząc z 
wysiłku, powiedziałem przewodnikowi:  
«Dobry człowieku, moje nogi nie poniosą mnie już ani kroku. Stanowczo nie mogę iść dalej».   
Ale on bez słowa odpowiedzi w milczeniu szedł dalej. Z trudem wlokłem się za nim. Widząc, jak okropnie się pocę z powodu 
ostatecznego wyczerpania, zaprowadził mnie na małą polankę przy drodze. Usiadłem, nieco odpocząłem i poczułem się trochę lepiej. 
Z tego punktu zobaczyłem dopiero, że droga przez nas przebyta wyglądała stroma, poszarpana i najeżona różnymi kamieniami. O 
wiele jednak straszniejszy widok roztaczał się przed nami. Z przerażeniem musiałem zamknąć oczy.  
«Zawróćmy — błagałem. — Jeżeli pójdziemy dalej, to jak z powrotem dostaniemy się kiedykolwiek do Oratorium? Przecież tej 
stromiźmie nie damy rady!»  
«Chciałbyś, bym cię tu zostawił samego, skoro doszliśmy aż tak daleko?» — poważnie zapytał przewodnik.   
Wystraszyłem się tej groźby i prawie z płaczem zawołałem:  
«A cóż ja bym tu począł bez twojej pomocy?»  
«A zatem, chodźmy!»   
Budynek
 Ruszyliśmy dalej. Droga stała się do tego stopnia spadzista i pokiereszowana, że prawie niemożliwością było stać prosto. I wtedy na 
samym dole tej przepaści, przy wejściu do ciemnej doliny, oczom naszym ukazał się wielki budynek. Jego potężne odrzwia, mocno 
zamknięte znajdowały się naprzeciwko drogi. Gdy wreszcie dotarłem do samego dołu, zabrakło mi tchu od duszącego żaru. Tłusty, 
zielonkawy dym, na przemian z czerwonymi błyskami wydobywał się z tych potężnych murów, które majaczyły groźnie jak 
najwyższe góry.  
«Gdzie jesteśmy? Co to jest?» — zapytałem przewodnika.   
«Czytaj napis na odrzwiach, a dowiesz się».  
 Ujrzałem wówczas następujące skowa: «Miejsce, gdzie nie ma zbawienia». Wiedziałem już, że jesteśmy u bram piekła. Przewodnik 
129743378.004.png
«Czytaj napis na odrzwiach, a dowiesz się».  
 Ujrzałem wówczas następujące skowa: «Miejsce, gdzie nie ma zbawienia». Wiedziałem już, że jesteśmy u bram piekła. Przewodnik 
prowadził mnie wokół tego straszliwego miejsca. Od czasu do czasu, w różnych odstępach ukazywały się odrzwia z brązu podobne 
do pierwszych, a na każdym widniał napis o takiej lub podobnej treści: «Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, 
przygotowany diabłu i jego aniołom»  (Mt 25, 41)  «Każde drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień 
wrzucone»  (Mt 7, 19) . Chciałem zanotować je w swoim notesiku, lecz przewodnik powstrzymał mnie: «Nie ma potrzeby. Wszystko 
to masz w Piśmie św. Niektóre z tych zdań zdobią nawet twoje krużganki». Zapragnąłem powrócić do Oratorium. Próbowałem nawet 
cofnąć się, lecz mój przewodnik nie zwracał uwagi na moje wysiłki. Po wyczerpującej wędrówce, poprzez dolinę niekończącego się 
parowu, ponownie znaleźliśmy się na dnie przepaści, na wprost pierwszego portalu. Przewodnik nagle zwrócił się do mnie. 
Zdenerwowany i zdziwiony skinął na mnie, bym usunął się na bok. «Patrz» — powiedział.   
Chłopcy na drodze ku potępieniu
 Przerażony zobaczyłem w oddali, jak ktoś zlatywał po ścieżce w dół z szaloną szybkością. Gdy się znalazł bliżej, mogłem go 
rozpoznać: to był jeden z moich chłopców. Jego włosy sterczały zjeżone na głowie, lub rozwiewały się na wietrze. Ramionami 
wykonywał ruchy, jak by znajdował się w wodzie i próbował utrzymać się na jej powierzchni. Chciał się zatrzymać, lecz nie mógł. 
Uderzając o kamienie, spadał coraz szybciej. «Pomóżmy mu, zatrzymajmy go» — wołałem, wyciągając swe ręce na próżno w 
powietrze.  
 «Zostaw go» — odparł przewodnik.  
«Dlaczego?»  
«Czy nie wiesz, że straszliwa jest Boża sprawiedliwość? Myślisz, że potrafisz kogoś zatrzymać, kto ucieka od Jego gniewu?»  
 W międzyczasie młodzieniec obejrzał się, jak by chciał się upewnić, czy Boży gniew jeszcze go ściga. W chwilę potem upadł 
gwałtownie, przewracając się na same dno parowu, i uderzył z siłą w brązowy portal, jak gdyby on był najlepszym schronieniem w 
jego obłędnej ucieczce. «Dlaczego oglądał się z przerażeniem do tyłu?» — zapytałem.  
«Ponieważ Boży gniew przenika bramy piekieł, by dosięgnąć i dręczyć nieszczęśnika nawet w samym środku ognia piekielnego!»  
 Gdy chłopiec uderzył w bramę, otwarło się natychmiast z głuchym zgrzytem chyba z tysiąc drzwi wewnętrznych, jak by naciskała je 
z niewidoczną a niepojętą siłą bardzo gwałtowna, niepowstrzymana wichura. Wśród ogłuszającego trzasku otwierały się brązowe 
odrzwia, znajdujące się od siebie w pewnej zauważalnej odległości, ale z błyskawiczną szybkością jedne po drugich. Gdzieś daleko 
ujrzałem coś, jak by otwór pieca, który wypluwał ogniste piłki w momencie, gdy ów młodzieniec wpadł do środka. I tak, jak szybko 
się otwarły, tak też gwałtownie zatrzasnęły się z hukiem. Znowu próbowałem zapisać nazwisko nieszczęśliwego chłopca, lecz 
przewodnik i tym razem mi na to nie pozwolił. «Zaczekaj — rozkazał — i patrz!»  
 Trzech innych moich wychowanków, nieprzytomnie przerażonych z rozpostartymi ramionami spadało w dół jeden po drugim, jak 
potężne głazy. Zaobserwowałem, że ich ciała także uderzyły o wejściową bramę. W ułamku sekundy rozwierała się i ona i tysiąc 
drzwi wewnętrznych. Bezkresny korytarz wessał trójkę chłopców przy akompaniamencie zanikającego echa. Potem drzwi znowu się 
zatrzasnęły. W międzyczasie inni chłopcy spadali w dół za nimi. Widziałem nieszczęśnika, którego w dół wrzucili źli koledzy. Inni 
wpadali sami, lub złączeni ramionami z innymi. Każdy na swoim czole miał nazwę popełnionego przez siebie grzechu. Wołałem i 
krzyczałem nawet w momencie jak upadali lecz nie słyszeli mnie. Znowu otwierały się drzwi z hukiem podobnym do grzmotu i 
zatrzaskiwały się z głuchym dudnieniem. Zapanowała martwa cisza!   
Przyczyny potępienia
«Złe towarzystwo, złe książki i grzeszne nawyki — tłumaczył mi mój przewodnik — są najczęstszym powodem wiecznego 
odrzucenia».   
Pułapki uprzednio widziane doprowadzały rzeczywiście chłopców do ruiny. Na widok sporej liczby idącej na zatracenie, krzyknąłem 
niepocieszony: «Jeżeli aż tylu z naszych chłopców tak kończy, to pracujemy daremnie. Jak można zapobiec tym tragediom?»  
«To stan, w którym się obecnie znajdują — odparł mój przewodnik. Poszliby tam niechybnie, jeżeliby teraz umarli».  
«Pozwól mi zatem zapisać ich nazwiska, bym mógł ich ostrzec i skierować znowu na drogę do nieba».  
«Czy ty naprawdę wierzysz, że ktokolwiek z nich poprawi się po twoim ostrzeżeniu? Być może, że zrobi ono wrażenie na niektórych, 
lecz prędko o nim zapomną, mówiąc: «Przecież to był tylko sen». I staną się jeszcze gorsi. Inni przekonani, żeś ich nie zdemaskował, 
będą przystępowali do Sakramentu św., ale bez głębszej pobożności, ot po prostu z nawyku. Jeszcze inni przystąpią do spowiedzi z 
lęku przed piekłem, ale z grzechami nie zerwą».  
«Nie ma zatem wyjścia dla tych nieszczęśników? Proszę, powiedz, co mogę dla nich zrobić?»  
«Mają przełożonych, niech ich słuchają. Mają regulaminy, niech je zachowują. Mają Sakramenty, niech je przyjmują».  
W tej chwili jakaś nowa grupa chłopców z impetem wpadła w dół, a drzwi momentalnie się otworzyły.   
«Wejdźmy do środka» — powiedział do mnie przewodnik.   
Wejdź ze mną do środka
 Cofnąłem się z przerażenia i strachu, że nie mogę wrócić do Oratorium i ostrzec moich chłopców, by chociaż innych uchronić od 
zatraty.  
«Chodź — nastawał przewodnik — dużo się nauczysz. Lecz najpierw powiedz mi: Chcesz pójść sam czy też ze mną?» Zapytał 
mnie, widząc moje przerażenie. Wyczuwał zresztą, że potrzebowałem jego przyjaznej obecności.   
«Zupełnie sam w tym niesamowitym miejscu?» — zapytałem. «A jak bym mógł znaleźć drogę powrotu bez twojej pomocy?» 
Równocześnie błysnęła mi myśl bardzo pocieszająca: «Zanim ktoś zostanie skazany na piekło, musi być wpierw osądzony. A 
przecież nade mną sąd jeszcze się nie odbył». «Pójdźmy» — odważnie zawołałem. Weszliśmy do tego straszliwego korytarza i lotem 
błyskawicy przelecieliśmy przez niego. Nad wszystkimi wewnętrznymi bramami rzucały się w oczy napisy pełne gróźb. Ostatnia z 
nich prowadziła na wielkie, bardzo ponure podwórze, zakończone w głębi niewiarogodnie olbrzymim i odstraszającym wejściem. Nad 
nim widniał napis:   
«Ześle w ich ciało ogień... jęczeć będą z bólu na wieki»  (Jdt 16, 17).    
«I będą cierpieć katusze we dnie i w nocy i na wieki wieków»  (Ap 10, 10) . «Tutaj wszelkiego rodzaju męki na zawsze». «Tutaj 
jedynie chaos i strach wieczny mieszkają»  (Hi 10, 22).  «Dym ich na katuszy na wieki się wznosi»  (Ap 14, 11) . «Nie ma pokoju dla 
bezbożnych»  (Iz 48, 22) . «Będzie płacz i zgrzytanie zębów»  (Mt 8, 12) .  
129743378.005.png
bezbożnych»  (Iz 48, 22) . «Będzie płacz i zgrzytanie zębów»  (Mt 8, 12) .  
 W czasie, kiedy czytałem te wszystkie wstrząsające stwierdzenia, przewodnik stał na samym środku podwórka. Następnie podszedł 
do mnie i powiedział:   
«Odtąd nikt już tu nie będzie miał ani kolegi, który pomoże, ani życzliwego przyjaciela. Nie spotka serca kochającego, ani wzroku 
litościwego, ani nie usłyszy dobrego słowa. To wszystko już przepadło na zawsze. Czy chcesz to tylko zobaczyć, czy może 
osobiście doświadczyć?»  
«Chcę tylko zobaczyć» — odpowiedziałem.   
Wąski korytarz
 «Zatem chodź ze mną» — odpowiedział mój przyjaciel i, ciągnąc mnie za sobą, przeszedł przez bramę na korytarz, na którego 
końcu stała wieża obserwacyjna, cała okolona ogromną, kryształową szybą. Gdy tylko wstąpiłem na próg wieży, poczułem 
nieopisany lęk, który mnie jak by sparaliżował tak, że nie odważyłem się zrobić ani kroku. Gdzieś wysoko nade mną zobaczyłem coś, 
co przypominało przeogromną pieczarę. Stopniowo zanikała, tworząc jakieś zagłębienie zapadające się daleko, daleko we 
wnętrznościach gór. Góry płonęły, ale odmiennym ogniem, jaki my znamy, czyli ogniem skaczących języków płomieni. Cała pieczara 
i wszystko w niej: ściany, sufit, grunt, żelastwa, kamienie, drewno i węgiel — wszystko rozżarzone do białości ziało tysiącami stopni 
gorąca. Ten ogień nie spalał, ale spopielał. Nie znajduję po prostu słów, by wypowiedzieć zgrozę tej czeluści. «Bo dawno 
przygotowano Tofet, ono jest także dla króla gotowe, zostało pogłębione, rozszerzone; stos węgli i drwa w nim obfitują. Tchnienie 
Pana niby potok siarki je rozpali»  (Iz 30, 33) .  
 Ogarnęła mnie plątanina oszałamiających myśli, bo zobaczyłem, jak jakiś chłopiec roztrzaskał się o bramę. Wydał przerażający 
okrzyk, jak ktoś, kto wpadł w kadź z rozpalonym do białości metalem. Następnie stoczył się w sam środek pieczary. Tam 
natychmiast znieruchomiał i pozostał już tak, rozżarzony temperaturą tego ognia. Tylko echo okropnego jęku ciągnęło się jeszcze 
długo.   
Oszołomiony tym wszystkim, przypatrywałem mu się bliżej przez moment. Wydawało mi się, że to jeden z moich chłopców z 
Oratorium. «Czy to jest ten a ten?» — zapytałem przewodnika.  
«Tak» — brzmiała odpowiedź.  
«Dlaczego stał się taki nieruchomy? Dlaczego tak rozżarzył się do białości?»  
«Chciałeś przecież tylko zobaczyć — odpowiedział — niech ci to wystarczy». «Każdy ogniem będzie posolony»  (Mk 9, 49)
Znów drugi chłopiec wpadł z szalonym impetem do pieczary. I zawisł tam w pozycji nieruchomej. Wydał jedynie okrzyk przerażenia 
rozdzierający serce. Jego jęk zmieszał się z echem wycia kolegi, który go uprzedził. Potem inni wychowankowie w liczbie wciąż 
wzrastającej ginęli w oka mgnieniu w czeluści. Z niewyobrażalnym skowytem natychmiast nieruchomieli i płonęli wielkim ogniem. 
Spostrzegłem, że pierwszy chłopiec był jak by przygwożdżony do miejsca. Jedna z jego rąk i nóg zawisła w powietrzu. Drugi leżał na 
podłodze dziwnie zgięty we dwoje. Inni przybierali najrozmaitsze pozy: balansowali na jednej nodze lub ręce, leżeli lub siedzieli 
bokiem, stali, klęczeli, czy też łapali się za włosy.  
 Scena ta przypominała znaną grupę Laookona, przedstawiając młodych ludzi w najstraszliwszych, pełnych cierpienia pozycjach. 
Ciągle nowi chłopcy dostawali się do pieca. Niektórych znałem, inni byli mi zupełnie obcy. Wówczas przypomniałem sobie słowa z 
Pisma św. o potępionych: «Drzewo.., na miejscu, gdzie upadnie, tam leży ( Koh, 11, 3)  
Los innych chłopców
 Coraz bardziej przerażony, zapytałem mojego przewodnika: «Czy ci chłopcy, lecąc do tej przepaści, wiedzieli, dokąd idą?»  
«Nie ma wątpliwości. Tyle razy dawano im przestrogi.. Oni sami jednak wybierali sobie drogę w tym kierunku. Nie odczuwali 
wstrętu do grzechu ani z nim nie walczyli. Gorzej, lekceważyli i odrzucali nieustannie miłosierdzie Boże, wzywające ich do pokuty. 
Prowokowali tym Bożą sprawiedliwość».  
«O, jak okropnie muszą przeżywać ci nieszczęśni chłopcy fakt, że nie mają już żadnej nadziei» — wykrzyknąłem.   
«Jeżeli chcesz naprawdę poznać ich uczucia, ich rozpacz i szał, to podejdź nieco bliżej» — zauważył przewodnik.  
Zrobiłem parę kroków naprzód i zobaczyłem, że wielu z owych biednych potępieńców zajadle walczyło ze sobą jak wściekłe psy. 
Inni drapali sobie twarze i ręce, swoje własne ciało i pogardą odrzucali je precz. Wtedy nagle cały sufit pieczary stał się przejrzysty 
jak kryształ. Ukazał się skrawek nieba, a w nim ich koledzy roztęczeni szczęściem wiekuistym.   
Wzgardzone miłosierdzie Boga
 Biedni zatraceńcy płonęli wściekłością w szalonym gniewie i zieli zazdrością, bo kiedyś wyśmiewali się ze Sprawiedliwego. «Widzi 
to występny, gniewa się, zgrzyta zębami i marnieje»  (Ps 112, 10) .  
«Dlaczego nie słyszę żadnego głosu» — zapytałem przewodnika.   
«Podejdź bliżej» — doradził.   
Poprzez kryształową szybę usłyszałem krzyki i szlochy, bluźnierstwa i przekleństwa pod adresem świętych. Głosy ich zlewały się ze 
sobą. Rozlegał się wokoło zgiełk ostrych krzyków i zawodzeń.  
Gdy uprzytamniają sobie błogosławiony los swoich dobrych kolegów — powiedział — muszą wręcz wykrzyknąć: «To ten, co dla 
nas głupich niegdyś był pośmiewiskiem i przedmiotem szyderstwa: jego życie mieliśmy za szaleństwo, śmierć jego — za hańbę. Jakże 
więc policzono go między synów Bożych i ze świętymi ma udział? To myśmy zboczyli z drogi prawdziwej»  (Mdr 5, 4—5) .  
 Dlatego też wykrzykują: «Nasyciliśmy się na drogach bezprawia i zguby, błądziliśmy po bezdrożnych pustyniach, a drogi Pańskiej 
nie poznaliśmy. Cóż nam pomogło nasze zuchwalstwo?... to wszystko jak cień przeminęło»  (Mdr 5, 7—9)  
Takie to są ich tragiczne zawodzenia, które powtarzać się będą przez całą wieczność. Lecz ich krzyki, skargi i wszelkie wysiłki są 
daremne». «Owładnie nim siła nieszczęścia»  (Hi 20, 22).    
«Już nie istnieje dla nich czas. Jest tylko wieczność»  
 Widząc to wszystko i słysząc, nagle zapytałem siebie: «Jakżeż mogą ci chłopcy być potępieni? Przecież wczoraj wieczorem bawili 
się jeszcze w Oratorium».  
«Chłopcy, których tutaj widzisz — odpowiedział — są umarli dla Bożej Łaski. Gdyby skonali w tej chwili czy nie chcieli wycofać się 
ze swoich niecnych dróg, zostaliby potępieni. Lecz tracimy czas. Chodźmy dalej!»   
Ogień nieugaszony
129743378.006.png
Ogień nieugaszony
 Poprowadził mnie dalej. Zeszliśmy w dół korytarzem do nisko położonej pieczary. Nad wejściem do niej znajdował się napis: 
«Robak ich nie zginie i nie zagaśnie ich ogień»  (Iz 66, 24) . Pan Wszechmogący ich ukarze… ześle w ich ciało ogień i robactwo i 
jęczeć będą z bólu na wieki»  (Jud 16, 17) . Tutaj uświadomiłem sobie jak potworne wyrzuty sumienia cierpieli wychowankowie 
naszych szkół. Przeżywali nieludzkie męki, przypominając sobie każdy nieodpuszczony grzech i sprawiedliwą karę za niego. Mogli 
przecież korzystać z licznych i niezwykłych środków ku naprawie swego życia, wytrwania w cnocie i zbierania zasług na niebo. Z 
trwogą przypominali sobie lekkomyślnie odrzucone hojne łaski, udzielane przez Najświętszą Dziewicę... Przeżywali prawdziwą 
gehennę, wiedząc, że tak łatwo mogli się zbawić, a teraz są nieodwołalnie straceni na zawsze. Cisnęło im się na pamięć tyle dobrych 
postanowień, których niestety nigdy nie wypełnili.  Piekło rzeczywiście wybrukowane jest dobrymi intencjami!   
W niższej pieczarze zobaczyłem ponownie w ognistym piecu chłopców z Oratorium: kilku przebywało w nim aktualnie, a inni to byli 
wychowankowie lub też całkowicie mi nieznani. Z bliska zauważyłem, że obsiadło ich różnego rodzaju robactwo, które wgryzało się 
w ich serca, oczy, ręce, nogi i całe ciało z takim okrucieństwem, że nie sposób tego opisać. Bezradni i nieruchomi chłopcy stawali się 
łupem różnego rodzaju tortur. W nadziei, że uda mi się z nimi porozmawiać lub dowiedzieć się przyczyn ich potępienia, zbliżyłem się 
jeszcze bardziej do nich, lecz żaden z nich nie wypowiedział ani jednego słowa, ani też na mnie nie popatrzył. Zapytałem swego 
przewodnika o powód takiego zachowania. Wyjaśnił mi, że potępieni są całkowicie pozbawieni wolności. Każdy musi ponieść swoją 
karę w całej jej rozciągłości.   
«A teraz — dodał — musisz także wejść do następnej pieczary».   
«O, nie!» — zaprotestowałem z krzykiem. «Zanim człowiek dostanie się do piekła, musi przedtem odbyć się nad nim sąd. Ja nie 
zostałem jeszcze osądzony i nie chcę tam pójść!»   
«Posłuchaj — powiedział — masz do wyboru: albo wejść do piekła i uratować swoich chłopców, albo pozostać na zewnątrz i 
pozostawić ich w mękach. Co wybierasz?»  
 Chwilę wahałem się w milczeniu. «Oczywiście, kocham swoich chłopców i bardzo pragnę pomóc im się zbawić — odpowiedziałem 
— lecz czy nie ma żadnego innego sposobu na to?»   
«Jest sposób — mówił dalej — lecz pod warunkiem, że zrobisz wszystko, co będzie w twojej mocy».  
 Odetchnąłem z ulgą i powiedziałem sobie natychmiast, że zrobię chętnie wszystko, by uwolnić moich ukochanych synów od takich 
tortur.   
«Wejdź zatem do środka — powiedział mój przyjaciel — i przypatrz się, jak dobry, Wszechmocny Bóg miłościwie ofiaruje tysiące 
środków, by twoich chłopców doprowadzić do prawdziwej pokuty i uratować ich od śmierci wiecznej».  
 Ujął mnie za dłoń i wprowadził do pieczary. Po kilku krokach poczułem, jak bym się nagle znalazł w wielkiej okazałej sali, której 
szklane drzwi kryły parę innych jeszcze wejść.   
Na jednym z nich odczytałem napis: «Szóste przykazanie». Wskazując na niego, mój przewodnik tłumaczył: «Przekraczanie tego 
przykazania stało się powodem ruiny wiecznej bardzo wielu chłopców».  
«Czy nie chodzili do spowiedzi?»  
«Owszem, przystępowali do niej, lecz albo grzechy zatajali, albo też wyznawali w sposób niewłaściwy. Jedni ze wstydu podawali 
fałszywą liczbę grzechów. Inni oddawali się tym występkom jeszcze w czasie swojego dzieciństwa, a potem zabrakło im odwagi 
wypowiedzenia ich przed kapłanem lub też zrobili to niewystarczająco. Część z nich nigdy naprawdę nie żałowała za swoje 
przewinienia w tym względzie lub nieszczerze postanawiała unikać ich w przyszłości. Nie brakło i takich, którzy zamiast przebadać 
swoje sumienie i zrobić dokładny rachunek, cały swój wysiłek skierowali na to, w jakie słowa ubrać swoje niecne czyny i oszukać 
spowiednika. Każdy, umierając w takim stanie duszy, zdawał sobie dobrze z tego sprawę. Teraz ponosi tragiczne następstwa przez 
całą wieczność. Tylko szczery żal gładzi te grzechy i zapewnia szczęśliwość na wieki. Czy chcesz wiedzieć, dlaczego nasz miłosierny 
Bóg przyprowadził cię tutaj?»   
— Podniósł zasłonę i zobaczyłem grupę chłopców z Oratorium — wszystkich znałem doskonale — znajdujących się tutaj ze względu 
na ten właśnie grzech. Wielu z nich cieszyło się w Oratorium opinią bardzo dobrych wychowanków.  
«Z pewnością pozwolisz mi teraz zapisać ich nazwiska, bym mógł ich ostrzec indywidualnie» — wykrzyknąłem.  
«To wcale nie jest konieczne!»  
«Co więc proponujesz; co mam im powiedzieć?»  
«W kazaniach mów zawsze o grzechach przeciwnych czystości. Takie ogólne ostrzeżenie wystarczy. Zrozum, że jeżeli nawet 
indywidualnie będziesz ich ostrzegał, chętnie będą ci obiecywali poprawę, ale tylko w słowach. Do mocnego postanowienia 
potrzebna jest Łaska Boża, ale taka, której twoi chłopcy nie odrzucą. Jeżeli będą się modlić, Bóg okaże im swoją miłość, przebaczy i 
zapomni ich upadki. Ty ze swej strony módl się także i wiele pokutuj. A gdy chodzi o chłopców, to niech stosują się do tych 
napomnień i radzą swoich sumień. Ono im podpowie, co czynić należy».  
Przez następne pół godziny rozmawialiśmy o warunkach dobrej spowiedzi. Potem mój przewodnik kilkakrotnie wykrzyknął silnym 
głosem: — «Avertere! Avertere!!!»  
«Co to ma znaczyć» — zapytałem.  
«Zmień życie!»   
Uwikłani w rzeczy przyziemne
 Zmieszany, skłoniłem głowę z zakłopotaniem i chciałem odejść, ale on mnie powstrzymał.  
 «Nie widziałeś jeszcze wszystkiego» — wytłumaczył. Podniósł inną zasłonę, za którą przeczytałem takie zdanie: «A ci, którzy chcą 
się bogacić, wpadają w pokusę i w zasadzkę»  (1 Tm 6, 9).  
«To nie dotyczy moich chłopców — zaoponowałem — są tak samo biedni jak i ja. Nie jesteśmy bogaci i nie chcemy nimi być. Na 
bogactwo nie zwracamy żadnej uwagi.  
 Gdy jednak kurtyna się uniosła, zobaczyłem grupę chłopców dobrze mi znanych. Cierpieli podobne tortury, jak i poprzedni. Mój 
przewodnik wskazał mi na nich ze słowami: «Jak widzisz, napis odnosi się także i do twoich chłopców».  
«Jak to możliwe?» — zapytałem.   
«Zatem ci wytłumaczę — odrzekł. — Sercami niektórych chłopców owłada tak silna pokusa posiadania rzeczy materialnych, że 
129743378.001.png 129743378.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin