Rose Emilie - Dawna namiętność.pdf

(354 KB) Pobierz
382388872 UNPDF
Emilie Rose
Dawna namiętność
382388872.002.png
PROLOG
Telefony w środku nocy nie wróżą nic dobrego. Cort Lander poklepał się po
policzku, starając się obudzić, i złapał słuchawkę jeszcze przed drugim dzwonkiem.
– Halo?
Rzucił okiem na zegar. To, że dopiero przed trzema godzinami skończył
siedemdziesięciodwugodzinny dyżur, nie oznaczało, że nie zadzwonią do niego ze
szpitala, by wrócił i zajął się pacjentem.
– Czy to Cort Lander, były... partner Kate Simms?
Poczuł gorzki smak w ustach. Nie miał od Kate żadnej wiadomości już od
ponad roku. Kto mógłby jej tu szukać?
– Tak.
– Helen McBride z opieki społecznej okręgu Du Page. Z przykrością muszę
pana poinformować, że pani Simms została dzisiaj zamordowana.
Serce podeszło mu do gardła. Wyplątał się spod kołdry i usiadł.
– Kate nie żyje? – Śmiała i energiczna Kate. Oświadczyła, że nic nie stanie jej
na drodze do zostania najlepszym adwokatem, jakiego kiedykolwiek widziało
Chicago. Nie zdawał sobie wtedy sprawy, że to on był przeszkodą. – Jak to się
stało?
– Jej klientowi udało się wnieść broń na salę sądową.
Kiedy ogłoszono wyrok niezgodny z jego oczekiwaniem... ale nie dlatego
dzwonię, panie Lander.
– Doktorze – sprostował odruchowo.
– Dzwonię, by przejął pan opiekę nad swoim synem.
– Moim kim?
– Joshuą, pańskim synem.
– Kate i ja nie mieliśmy dzieci.
– Nim umarła, pani Simms powiedziała nam, gdzie pana znaleźć i prosiła,
byśmy dopilnowali, żeby przyjechał pan po chłopca. Jest pan jego jedynym
krewnym.
Zamurowało go. Miał syna? Niemożliwe! Chyba że Kate była w ciąży, gdy
wyjeżdżała do Chicago. Zaskoczyła go cztery miesiące później czułym listem, ale
nigdy nie wspominała o ciąży. Do diabła, nie raczyła nawet poinformować go,
dlaczego odeszła.
– Nie widziałem Kate od... – liczył w myślach – prawie szesnastu miesięcy. Ile
382388872.003.png
miesięcy ma dziecko?
– Dziewięć. Przykro mi. Wiem, że jest pan zaskoczony, ale w akcie urodzenia
widnieje pan jako ojciec, a w swoim testamencie pani Simms wymieniła pana jako
prawnego opiekuna chłopca. Musi pan przyjechać i go odebrać.
– Jaką chłopiec ma grupę krwi? – Kate miała grupę zerową, ujemną. Wiedział,
bo często oddawała krew. On miał AB dodatnie.
Usłyszał w słuchawce szelest przerzucanych dokumentów.
– Joshua ma AB dodatnie.
Ścisnęło go w gardle, serce przyspieszyło, a dłonie zaczęły się pocić. Telefon
prawie wyślizgnął mu się z rąk. Spokój, którym szczycił się, obcując z pacjentami
w szpitalu, znikł.
– Nie obejmę nad chłopcem opieki, póki test DNA nie dowiedzie, że jest moim
synem.
– Doskonale rozumiem, jak się pan czuje, doktorze Lander, ale mimo wszystko
jest pan wymieniony jako prawny opiekun chłopca. Może pan oczywiście podjąć
decyzję o oddaniu go do adopcji, ale radziłabym najpierw spotkać się z Joshuą.
– Proszę mi powiedzieć, gdzie go znajdę. – Sięgnął po długopis i kartkę i
zapisał adres. Odłożył słuchawkę i ukrył twarz w dłoniach.
Jeżeli Kate urodziła jego dziecko, to dlaczego mu o tym nie powiedziała?
Rozstali się w dobrej atmosferze, tak mu się przynajmniej wydawało. Chciał
odwiedzić ją w czasie wakacji, ale przestała odbierać telefony i odpowiadać na
maile. Dlaczego? Znalazła sobie kogoś? A może doszła do wniosku, że kowboj z
Teksasu nigdy nie spełni jej wybujałych oczekiwań? Chciała błękitnej krwi, a nie
syna farmera.
Co, u diabła, ma zrobić z dzieckiem? Przecież nie może przywieźć go tutaj, do
mieszkania, które dzieli z trzema innymi rezydentami.
Będzie musiał poprosić o wcześniejsze zwolnienie z rezydentury. Dzięki Bogu
już za kilka dni rozpocznie się letnia przerwa.
Jeśli to jego dziecko, zabierze je do rodzinnego domu w Crooked Creek. Bracia
będą potrafili zająć się chłopcem. Zadzwoni do nich i powie... Do diabła. Przetarł
twarz dłonią.
Powie im, że klątwa Landerów znów działa.
382388872.004.png
Rozdzia ł 1
Widok z miejsca, w którym stał, sprawił, że Cort niemal zapomniał, iż przed
chwilą brat musiał wypychać go siłą na spotkanie klasowe z okazji dziesięciolecia
matury.
Słysząc pisk, przeniósł wzrok z kształtnych pleców kobiety stojącej przed nim
na dziewczynę, która zerwała się z krzesła za stołem powitalnym. Obiegła stolik i
rzuciła mu się na szyję.
– Cort Lander! O Boże! Nie spodziewaliśmy się ciebie. Myślałam, że
mieszkasz w Północnej Karolinie.
Właścicielka niesamowitych nóg znieruchomiała, ale nie spojrzała za siebie ani
nie przerwała rozmowy z mężczyzną, w którym rozpoznał dawnego nauczyciela od
wuefu.
Rozszczebiotana kobieta wskazała na swoje usta.
– Wybaczę ci, że nas nie poinformowałeś o przyjeździe, jeśli dasz mi buziaka.
– Na twoim miejscu nie robiłabym tego – powiedziała, odwracając się,
dziewczyna ze zgrabną pupą.
Tracy Sullivan! Wszędzie rozpoznałby jej głos. Uśmiechnął się.
Mocno kręcone, rude włosy Tracy pociemniały i teraz były koloru cynamonu,
którym posypywał grzanki. Ale poważne, karmelowe oczy nie zmieniły się nawet
odrobinę, tak samo jak usta. Bez wątpienia były to najpiękniejsze usta, jakie
kiedykolwiek widział, ale że Tracy była siostrą jednego z chłopaków z drużyny, te
pociągające wargi pozostawały jedynie pokusą.
Zbliżyła się. Zmarszczyła groźnie brwi, ale nie udało się jej całkowicie stłumić
uśmiechu.
– Libby wyszła za trenera futbolu i jeśli nie przestanie podrywać każdego
mężczyzny przechodzącego przez te drzwi, jej mąż gotów się z kimś zmierzyć.
Libby zlekceważyła ostrzeżenie, chwyciła koszulę Corta dwiema dłońmi i
szarpnęła go. Patrzył w oczy Tracy, gdy Libby musnęła wargami kącik jego ust.
Puściła go wreszcie, wzięła Tracy za rękę i pociągnęła za sobą.
– Chodź, dziewczyno, weź sobie też buziaka.
Serce podeszło mu do gardła. Nie pierwszy raz rozważał możliwość
pocałowania jej. Spojrzał na wargi Tracy i zaschło mu w ustach.
Rumieniła się.
– Nie sądzę, by...
382388872.005.png
Zagłuszył protest pocałunkiem. Zamierzał cofnąć się po szybkim całusku, ale
rozkoszna miękkość jej warg zatrzymała go. Zanurzał się w nich i delektował.
Położyła dłoń na jego torsie, a jęk zaskoczenia zaparł mu dech w piersiach i
odebrał rozum. Jedwabiste loki muskały go delikatnie, powodując natychmiastową
reakcję męskiego organizmu.
Zejdź na ziemię, chłopcze, to Tracy, siostra Davida.
Powoli rozluźnił uścisk, starając się zapanować nad oddechem. Nie był z żadną
kobietą od czasu Kate i jego ciało najwyraźniej było tego świadome.
To jedyny powód, dla którego ten pocałunek wprawił go w taki stan. A może
nie?
Tracy stała jak wmurowana i wyglądała dokładnie tak samo jak wtedy, gdy
przez przypadek ujrzała go, kąpiącego się nago w nurtach rzeki Nueces – skrzywiła
się i usztywniła, tak jak przed dziesięcioma laty.
– To było niepotrzebne.
Niepotrzebne i prawdopodobnie niemądre, ale nic nie mógł poradzić, że pragnął
jeszcze raz pocałować jej wilgotne usta. Uśmiechnął się szeroko i potrząsnął głową.
– Upływ czasu ci służy, Tracy.
Teraz była już pąsowa. Zacisnęła dłonie.
– Ja... ty... dziękuję, Cort.
Stali tak, gapiąc się na siebie oszołomieni, póki Libby nie chwyciła obojga za
łokcie i nie zaprowadziła w ciemny kąt sali gimnastycznej, przeznaczony do tańca.
– Niezła sztuka z tego Corta, co nie, Tracy? Potańczcie sobie, a jak skończy się
mój dyżur przy stoliku powitalnym, przyjdę i się zamienimy. – Libby zostawiła ich
samych.
Odwrócił się do Tracy i wyciągnął ręce. Spojrzała mu w oczy. Wzięła płytki
wdech i podała mu dłoń. Przeszedł go dreszcz, taki sam, jak gdy pierwszy raz brał
ją w ramiona. Próbował skoncentrować się na rytmie muzyki, ale już od lat nie
tańczył. Reakcja ciała na Tracy tylko nasilała niezgrabność ruchów.
Zrobili zaledwie kilka kroków, gdy Tracy zbeształa go:
– Nie powinieneś dać się prowokować głupim zagraniom Libby. Myślisz
pewnie, że ludzie nie zmienili się przez ostatnie dziesięć lat, ale...
– Ja też się cieszę, że cię widzę – przerwał, chichocząc.
– Nie wiedziałam, że jesteś w domu. – Czyżby jednak chciała rozmawiać?
– Jestem tu dopiero kilka dni i nie zostanę długo. – Jak tylko uda mu się
poskładać wszystko do kupy, wróci do Durham.
– Wciąż jesteś rezydentem w Duke?
382388872.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin