Fobes Tracy - Syrena.pdf

(1064 KB) Pobierz
8282699 UNPDF
Tracy
obes
syrena
przełożyła
Teresa Komłosz
8282699.002.png 8282699.003.png 8282699.004.png 8282699.005.png 8282699.001.png
Dla Anne-Marie - z wyrazami miłości
Prolog
Shoreham,
Anglia
PO wzgórzach hulał zimny wiatr. Świstał w gałęziach
jałowca, zrywając martwe liście, bezlitośnie szarpał młodymi
drzewkami. Rozpościerający się u stóp urwiska ocean nadawał
powietrzu słony smak, a tuż nad ziemią unosiła się warstwa
mgły, jaśniejąca odbitym blaskiem księżyca. Upiorne, podobne
do duchów postacie zdawały się tańczyć pośród bladych,
snujących się nad ziemią smug. Kiedy indziej stara Cyganka
pewnie odmówiłaby szybką modlitwę odpędzającą piekielne
opary, ale tej nocy słyszała jedynie krzyki tych, którzy pragnęli
zobaczyć ją martwą.
Przykucnęła między kilkoma żelaznymi krzyżami stojącymi
na szczycie urwiska. Krzyże wyznaczały pradawne miejsce
kultu, znacznie bardziej święte niż kościół wzniesiony pośrodku
wioski i znacznie mniej kosztowne w utrzymaniu. W przeszłości
czuła się tu bezpieczna.
Tej nocy jednak miała świadomość, że owe krzyże mogą
oznaczać jej grób.
Chłód ciągnący od ziemi przez bose stopy boleśnie łamał ją
w kościach. Jednakże w żyłach czuła magiczną moc, palącą
niczym ogień, magię, nad którą tak do końca nigdy nie nauczyła
się panować. Zawsze trzymała ją na wodzy z lęku, do czego
mogłaby ją doprowadzić. Ale tej nocy... dzisiejszej nocy ta
TRĄCY FOBES
SYRENA
magia wręcz ją przerażała. Niczym bestia zamknięta w lochu,
miotająca się w klatce, domagała się zemsty.
Domagała się wypuszczenia na wolność.
Nocną ciszę rozdarły niespokojne krzyki. Anglicy byli coraz
bliżej.
I było ich wielu.
Słyszała, jak uderzając kijami po krzakach, szukają jej
rodaków, Cyganów, którzy znali ich grzechy.
Reszta plemienia uciekła brzegiem. Wcześniej próbowali jej
pomóc, pomóc swojej mądrej nestorce, która umie błogosławić
i przeklinać, uzdrawiać i sprowadzać chorobę. Miała świado­
mość, że tylko by przeszkadzała tym, którzy mogli przetrwać,
więc ze ściśniętym sercem kazała im uciekać, a sama starała
się zyskać dla nich trochę czasu, przeklinając Anglików za ich
zbrodnie.
Na zboczu wzgórza, od strony zbliżającej się tłuszczy,
ukazała się pomarańczowa łuna świateł. Cienie zatańczyły
pośród starych celtyckich krzyży. Ledwie zdążyła się skryć za
największym z nich, gdy całkiem blisko rozbłysła pierwsza
pochodnia.
Zaciskając dłonie na krzyżu, próbowała uspokoić szybki,
urywany oddech. Czuła, jak magia rozpiera ją od środka.
Kosmyk włosów załaskotał ją po policzku. Zdała sobie sprawę,
że włosy zaczynają jej stawać dęba. Dawniej była w stanie
panować nad swoją magiczną mocą dzięki Morskiemu Opalowi,
potężnemu klejnotowi, który od wieków przynosił szczęście
jej plemieniu. Teraz jednak, odkąd Morski Opal został skra­
dziony, czuła się bezradna.
Morski Opal. Jacyż byli głupi, że go stracili! Tylko jak mogli
cokolwiek ochronić przed tak bezwzględnym i przebiegłym
złodziejem?
Zacisnęła usta, przywołując w myślach sposoby, jakimi
starali się strzec klejnotu: zawsze woziła go we własnym wozie,
a jeden z jej młodych krewnych bezustannie czuwał na straży.
Jednakże złodziej miał spryt i zwinność kota, a przy tym
moralność szakala. Nie zawahał się zdzielić strażnika maczugą
po głowie, a potem o mało jej nie udusił na śmierć, zanim
porwał klejnot z wyłożonej aksamitem szkatułki. Zapewne
łajdak był przekonany, że ją zabił, ale przeżyła i udało jej się
dojrzeć jego twarz.
Choć nienawidziła złodzieja, w pełni rozumiała, dlaczego
nie mógł się oprzeć pokusie zagarnięcia Morskiego Opalu. Ten
niezwykły kamień lśnił wyjątkowym niebieskawym blaskiem,
jakby coś rozświetlało go od wewnątrz. A w jego głębi zdawały
się tańczyć przedziwne wzory. Nigdy w życiu nie widziała
drugiego takiego klejnotu, który swym pięknem potrafił mącić
człowiekowi w głowie. Czasami wyobrażała sobie nawet, że
wewnątrz opalu tkwi coś żywego, jakieś istnienie uwięzione
pod twardą powierzchnią, migotaniem i zmianami koloru
próbujące przekazać światu coś ważnego.
Ilu ludzi zginęło w walce o ten klejnot?
Ilona mogła się tylko domyślać, że było ich bardzo wielu.
W uszach zadudniły jej echem nienawistne obelgi wymie­
rzone przeciwko Cyganom. Skuliła się w sobie. Złodziej, znany
jako Anthony St. Germaine, według którego pierwszy lepszy
kundel zasługiwał na więcej szacunku niż Cygan, ukazał się
na najbliższym wzgórzu i zbliżał się ku niej wraz z bandą
swych kompanów. Wszyscy aż kipieli gniewem, w ich prze­
konaniu całkowicie słusznym.
Serce jej załomotało, lewe ramię przeszył ból. Przez moment
miała wrażenie, że stare kości odmówią jej posłuszeństwa, że
nie będzie w stanie się ruszyć. Zdjęła ją zgroza na myśl, że
prześladowcy miną ją, skamieniałą w cieniu krzyża, i podążą
w pościgu za resztą jej plemienia.
Ilona uniosła podbródek, zbierając w sobie siły. Uratuje ich,
swoją Elenę i Stefana, Walthera i wszystkich pozostałych,
którzy jej teraz potrzebowali. Podniosła się, z trudem prostując
obolałe kolana, i wyszła na otwartą przestrzeń, stając na drodze
TRĄCY FOBES
SYRENA
nadciągającej bandy. Nie od razu ją dostrzegli; zapewne jej
sylwetka ginęła w cieniu krzyży. Szli dalej, głośnymi okrzykami
wzywając boskiej pomocy w oczyszczeniu ich ziemi z Cyganów.
Jakby żądza krwi całkowicie wyzuła ich z człowieczeństwa.
Kiedy zbliżyli się na odległość jakichś pięciu metrów, ktoś
wreszcie ją zauważył.
- A to co! - odezwał się kobiecy głos. Ilona rozpoznała żonę
St. Germanie'a, znaną w całej osadzie z miłosiernych uczyn­
ków . - Czyżbyśmy wreszcie znaleźli jednego z tych cygańskich
szakali?
- A jakże, to jeden z tych kocmołuchów - zawtórował jej
inny głos. Ten należał do samego St. Germaine' a. - Sprawdźmy,
czemu nie ucieka przed nami tak jak reszta.
Podeszli bliżej i wszyscy naraz, złodziej, jego żona i pozostali,
unieśli pochodnie, dokładnie oświetlając Ilonę.
- Popatrzcie na jej ubranie - rzekł inny kobiecy głos, cichszy,
stłumiony. - Powiewa, jakby targał je wiatr.
Tłum nagle stał się ostrożny. St. Germaine z żoną zbliżyli
się do Ilony, ale reszta pozostała w miejscu. Ilona wiedziała,
że wypełniająca ją magia zaczyna się materializować poza
obrębem jej ciała. Mimo to wciąż starała się nad nią panować,
świadoma, jak straszna może być ta niezwykła moc.
- Odebraliście mi coś bardzo cennego - odezwała się słabym
głosem, bardziej pasującym do cygańskiego języka. - Nazywa
się Morski Opal. Oddajcie mi go, a daruję wam życie.
Tłum znieruchomiał, zapanowała martwa cisza. A potem
nagle jeden z mężczyzn wybuchnął śmiechem. Inni mu za­
wtórowali, aż wreszcie zdawało się, że całe wzgórza drżą od
śmiechu. St. Germaine podszedł jeszcze bliżej i oświetlając
pochodnią swą brodatą twarz, wyciągnął rękę z niebiesko
połyskującym klejnotem.
- Tego szukasz? - spytał triumfalnie.
Ilonę przebiegły ciarki.
- Oddaj mi Morski Opal, a pozwolę ci zachować życie.
St. Germaine schował kamień z powrotem do kieszeni.
- Nigdy go nie oddam, stara wiedźmo.
- Ona jest wiedźmą - potwierdziła żona złodzieja wyraźnym,
mocnym głosem. - Budzi obrzydzenie w oczach Boga, nie
można tego tolerować. Musimy się pozbyć tej zarazy z naszej
ziemi, zanim całkiem nas zniszczy.
W tłumie podniosły się chrapliwe okrzyki.
Ilona jęknęła. Przez całe życie unikała korzystania z magicz­
nej mocy, wiedząc, że trudno przwidzieć jej skutki, które często
przynosiły więcej szkody niż pożytku. Ale jeszcze nigdy tak
bardzo jej nie potrzebowała. Musiała zaryzykować, choćby po
to, by ratować swoich bliskich.
Mrużąc oczy, nakreśliła w powietrzu kilka znaków; jej
sękate starcze palce poruszały się z wdziękiem dziewczęcej
dłoni. Ból w stawach ustąpił, kiedy magia spłynęła do koniusz­
ków palców, a potem dotknęła Anglika, który stał najbliżej.
- Węże - syknęła Ilona, patrząc na niego.
Przeklęty mężczyzna cofnął się gwałtownie, po czym wy­
trzeszczając oczy, przycisnął ręce do brzucha. Najwyraźniej
czuł już, że coś się dzieje z jego żołądkiem.
Śmiech, który rozbrzmiewał jeszcze przed chwilą, raptownie
ucichł. Rozległy się niespokojne, zduszone okrzyki.
- Klnę się na Boga -rzekł St. Germaine, wypinając pierś. -
Cyganko, zostaniesz ukarana.
Ilona nie odrywała oczu od stojącego najbliżej niej człowieka.
- Ukarz mnie - powiedziała spokojnie - a wszyscy do­
staniecie węży.
Czoło przeklętego nieszczęśnika zrosiły krople potu. Palcami
wygiętymi na kształt szponów dźgał się po brzuchu.
- Mam coś w środku - wystękał. - Ona mi tam coś włożyła.
To boli. - Potoczył wokół błędnym wzrokiem.
Potrzeba mu noża, pomyślała Ilona. Ludzie dotknięci prze­
kleństwem węży często sami próbowali wyciąć sobie wnętrz­
ności, byle się uwolnić od bolesnych skurczów. Jeśli udało się
Zgłoś jeśli naruszono regulamin