McCammon Godzina wilka.txt

(1194 KB) Pobierz
Robert R. McCammon

Godzina wilka

PROLOG
1
Trwa�a wojna.
Do lutego 1941 roku przeskoczy�a jak burza z Europy na wybrze�e p�nocno-
zachodniej Afryki. Wtedy w�a�nie z pomoc� W�ochom przyby� do Trypolisu na czele 
niemieckich oddzia��w do�wiadczony hitlerowski dow�dca, Erwin Rommel. Wkr�tce 
zacz�� odpycha� si�y brytyjskie w kierunku Nilu.
Oddzia�y Afrikakorps par�y do przodu przez krain� zab�jczego gor�ca, burz 
piaskowych, w�woz�w i skalistych urwisk opadaj�cych setki st�p w d� na pustynne 
r�wniny, kt�re od wiek�w nie zazna�y deszczu. Si�y niemieckie posuwa�y si� 
wzd�u� drogi r�wnoleg�ej do wybrze�a, prowadz�cej z Bengazi przez Al-Mard�, 
Darn� i Al-Ghazal�. Masy �o�nierzy, broni przeciwpancernej, samochod�w 
ci�arowych i czo�g�w sz�y na wsch�d, odbieraj�c Brytyjczykom dwudziestego 
czerwca 1942 roku twierdz� Tobruk i zbli�aj�c si� do tak po��danego przez 
Hitlera trofeum, kt�rym by� Kana� Sueski. Obejmuj�c kontrol� nad t� wa�n� drog� 
wodn�, Niemcy by�yby w stanie zdusi� transport morski aliant�w i ruszy� dalej na 
wsch�d, aby uderzy� w ods�oni�te podbrzusze Rosji.
W ostatnich dniach tego upalnego czerwca brytyjska VIII Armia, kt�rej wi�kszo�� 
�o�nierzy znajdowa�a si� w stanie bliskim skrajnego wyczerpania, brn�a w 
kierunku stacji kolejowej o nazwie Al-Alamajn. Na trasie jej odwrotu saperzy 
zak�adali w panicznym po�piechu zamaskowane pola minowe w nadziei op�nienia 
marszu nadci�gaj�cych si� pancernych wroga. W�r�d Brytyjczyk�w kr��y�y pog�oski, 
�e wojskom Rommla zaczyna brakowa� benzyny i amunicji, ale �o�nierze VIII Armii 
czuli dr�enie ziemi pod g�sienicami niemieckich czo�g�w, kiedy kryli si� w 
swoich okopach, wykopanych w bia�ej, twardej ziemi. Gdy s�o�ce chyli�o si� ku 
zachodowi i s�py wyrusza�y na �er, brytyjscy �o�nierze widzieli na zachodnim 
horyzoncie s�upy kurzu. Rommel dotar� pod Al-Alamajn i nie mia� zamiaru 
zatrzyma� si� wcze�niej ni� w Kairze.
Wieczorem trzydziestego czerwca zachodz�ce s�o�ce zabarwi�o na krwistoczerwono 
zachodni skraj mlecznobia�ego nieba, rzucaj�c d�ugie cienie na powierzchni� 
pustyni. �o�nierze VIII Armii czekali na rozw�j wydarze�, podczas gdy oficerowie 
studiowali poplamione potem mapy, a oddzia�y saper�w kontynuowa�y prace nad 
zak�adaniem p�l minowych pomi�dzy brytyjskimi liniami a si�ami niemieckimi. 
Wkr�tce na ciemnym, bezksi�ycowym niebie zaja�nia�y gwiazdy. Sier�anci 
sprawdzali rezerwy amunicji i rzucali ostre rozkazy �o�nierzom, nakazuj�c im 
uprz�tni�cie okop�w. Wynajdywali przer�ne zaj�cia, aby tylko odci�gn�� ich 
my�li od maj�cej rozpocz�� si� o �wicie rzezi. Kilkana�cie mil na zach�d, gdzie 
tylko zwiadowcy na pokrytych piaskiem motocyklach BMW i w pojazdach 
opancerzonych przemierzali w ciemno�ci pustyni�, na skraju pola minowego 
wyl�dowa� ma�y, pomalowany na piaskowy kolor samolot "Storch", wzniecaj�c ob�ok 
kurzu z wytyczonego przez niebieskie flary pasa l�dowiska. Na skrzyd�ach 
widnia�y namalowane czarne swastyki.
Kiedy tylko ko�a storcha przesta�y si� obraca�, podjecha� do niego samoch�d 
sztabowy z odkrytym dachem i os�oni�tymi od g�ry reflektorami. Z samolotu 
wysiad� niemiecki pu�kownik, ubrany w zakurzony jasnobr�zowy mundur Afrikakorps 
i okulary motocyklowe chroni�ce oczy przed wiruj�cym w powietrzu py�em. Do 
prawego nadgarstka mia� przypi�t� kajdankami sfatygowan� br�zow� teczk�. 
Kierowca samochodu zasalutowa� i otworzy� drzwi pojazdu. Pilot storcha pozosta� 
na rozkaz oficera w kabinie samolotu. Samoch�d sztabowy ruszy� t� sam� drog�, 
kt�r� przed chwil� przyby�, i kiedy tylko znikn�� z pola widzenia, pilot 
poci�gn�� �yk jakiego� napoju z manierki i u�o�y� si� do drzemki na siedzeniu w 
kabinie.
Samoch�d wspi�� si� na niewielki grzbiet, wyrzucaj�c spod opon piasek i 
ostrokanciaste kamyki. Po drugiej stronie grzbietu sta�y namioty i pojazdy 
wysuni�tego batalionu zwiadowczego. Ca�y ob�z spowija�y ciemno�ci, tylko z 
namiot�w b�yska�o czasami s�abe �wiat�o lub miga� malutki promyk z os�oni�tych 
reflektor�w ruszaj�cego motocykla czy opancerzonego samochodu. Samoch�d sztabowy 
zatrzyma� si� przed najwi�kszym namiotem, ustawionym po�rodku obozowiska. 
Pu�kownik zaczeka�, a� kierowca otworzy mu drzwi, i wysiad� z pojazdu. 
Podchodz�c do namiotu, us�ysza� brz�czenie puszek i zobaczy� kilka wychud�ych 
ps�w myszkuj�cych w �mieciach. Jeden z nich, z wystaj�cymi �ebrami i 
zapadni�tymi oczami, ruszy� w jego kierunku. Pu�kownik kopn�� psa, ledwie ten 
zdo�a� si� do niego zbli�y�. Zwierz�, uderzone ci�kim butem w bok, odskoczy�o 
do ty�u, ale nie wyda�o �adnego g�osu. Wiadomo by�o, �e takie kundle s� 
zapchlone i pu�kownika nie poci�ga�a perspektywa usuwania insekt�w przez 
nacieranie sk�ry piaskiem z braku odpowiednich �rodk�w czysto�ci. Pies odwr�ci� 
si�, pokazuj�c pokryt� �ladami wcze�niejszych kopniak�w sk�r�. Ju� zapad� na 
niego wyrok �mierci g�odowej.
Oficer zatrzyma� si� tu� przed klap� namiotu.
Zobaczy� w ciemno�ci co� jeszcze. Co� kry�o si� poza kr�giem s�abego �wiat�a, 
poza miejscem, gdzie psy przetrz�sa�y �mieci w poszukiwaniu odpadk�w.
Dostrzeg� �lepia tego zwierz�cia. B�yszcza�y zielonym blaskiem, odbijaj�c 
�wiat�o latarni o�wietlaj�cej wn�trze namiotu. Wpatrywa�y si� w niego 
nieruchomo, bez �ladu strachu czy pro�by. "Jeszcze jeden cholerny tubylczy pies" 
- pomy�la� oficer, chocia� nie widzia� nic opr�cz oczu zwierz�cia. Psy w��czy�y 
si� za obozowiskami i m�wiono, �e wyliza�yby z talerza mocz, gdyby go im podano. 
Spos�b, w jaki pies na niego patrzy�, wzbudzi� niepok�j oficera. W oczach 
zwierz�cia by�o co� chytrego i zimnego. Pu�kownik mia� ochot� wyj�� lugera z 
kabury i pos�a� psa do muzu�ma�skiego nieba. Poczu�, jak po plecach przechodz� 
mu ciarki.
- Podpu�kownik Voigt. Prosz� wej��. Czekali�my na pana. Po�a namiotu ods�oni�a 
si� przed przyby�ym. Major Stummer, m�czyzna w okr�g�ych okularach, o ogorza�ej 
twarzy i kr�tko ostrzy�onych rudawych w�osach, zasalutowa� przed Voigtem, a ten 
odpowiedzia� skinieniem g�owy. Wewn�trz namiotu by�o jeszcze trzech oficer�w. 
Stali wok� sto�u, na kt�rym roz�o�one by�y mapy. �wiat�o latarni oblewa�o 
opalone teuto�skie twarze, obr�cone wyczekuj�co w kierunku Voigta. Podpu�kownik 
przystan�� przy wej�ciu i jeszcze raz spojrza� w prawo. Zielone �lepia gdzie� 
znikn�y.
- Czy co� nie tak? - zapyta� Stummer.
- Nie - odpowiedzia� Voigt po�piesznie, chyba zbyt po�piesznie.
"Co za g�upota denerwowa� si� z powodu psa" - doda� w my�lach. By� bardziej 
spokojny, gdy osobi�cie wydawa� obs�udze przeciwpancernej osiemdziesi�tki �semki 
rozkaz zniszczenia czterech brytyjskich czo�g�w, ni� w tej chwili. "Gdzie polaz� 
ten pies? Z pewno�ci� na pustyni�. Ale dlaczego nie przyszed� buszowa� pomi�dzy 
pustymi puszkami jak pozosta�e psy? Jakie to �mieszne, �e trac� czas na my�lenie 
o takich rzeczach" zreflektowa� si�. Rommel wys�a� go tutaj w celu zebrania 
informacji dla dow�dztwa armii i Voigt mia� zamiar wywi�za� si� z tego zadania.
- Wszystko w porz�dku, poza tym, �e mam wrzody �o��dka, wysypk� z gor�ca na szyi 
i chcia�bym zobaczy� �nieg, zanim zwariuj� - doda�, daj�c krok do �rodka. Po�a 
namiotu opad�a za jego plecami.
Stan�� przy stole razem ze Stummerem, majorem Klinhurstem i pozosta�ymi dwoma 
oficerami. Jego stalowoniebieskie oczy spocz�y na mapach. Wida� na nich by�o 
niego�cinny, poci�ty w�wozami teren pomi�dzy Wzg�rzem 169, to znaczy owym ma�ym 
grzbietem, przez kt�ry niedawno przejecha�, a brytyjskimi umocnieniami. 
Zamalowane na czerwono k�ka oznacza�y pola minowe, a niebieskie prostok�ty 
symbolizowa�y naszpikowane broni� maszynow� i otoczone drutem kolczastym 
stanowiska obronne. By�y to przeszkody, kt�re niemieckie wojska musia�y pokona� 
pod��aj�c na wsch�d. Czarne linie i prostok�ty przedstawia�y rozlokowanie 
niemieckiej piechoty i czo�g�w. Ka�da mapa by�a ostemplowana piecz�tk� batalionu 
rozpoznawczego.
Voigt zdj�� czapk�, otar� pot z twarzy niezbyt �wie�� chusteczk� do nosa i 
zacz�� studiowa� mapy. By� wysokim, barczystym m�czyzn� o spalonej na br�z, 
stwardnia�ej sk�rze. Jego blond w�osy zaczyna�y pokrywa� si� na skroniach 
siwizn�, natomiast bujne brwi by�y ju� prawie ca�kiem siwe.
- Mam nadziej�, �e te dane s� ca�kowicie aktualne - rzuci�.
- Tak jest. Ostatni patrol wr�ci� dwadzie�cia minut temu. Voigt mrukn�� co� 
niewyra�nie, wiedz�c, �e Stummer oczekuje pochwa�y dla swojego batalionu za 
dok�adne rozpoznanie p�l minowych.
- Nie mam za wiele czasu. Feldmarsza�ek Rommel czeka na mnie. Jakie s� pa�skie 
uwagi?
Stummer poczu� si� rozczarowany tym, �e praca jego batalionu nie znalaz�a 
uznania. Dwie ostatnie ci�kie doby up�yn�y jego ludziom na poszukiwaniach luki 
w brytyjskich umocnieniach. On sam i jego �o�nierze czuli si� tak osamotnieni, 
jakby byli na ko�cu �wiata.
- W tym miejscu. - Stummer wzi�� do r�ki o��wek i postuka� nim w jedn� z map. - 
S�dzimy, �e naj�atwiejsza droga prowadzi�aby przez ten teren, nieco na po�udnie 
od grzbietu Ruweisat. Pola minowe nie s� tutaj zbyt g�ste i jak pan widzi, w tym 
rejonie jest luka w strefie ognia z tych dw�ch stanowisk - powiedzia�, wskazuj�c 
dwa niebieskie prostok�ty. - Zmasowane uderzenie mog�oby �atwo dokona� tu 
wy�omu.
- Nic nie przychodzi �atwo na tej cholernej pustyni, majorze - odpar� znu�onym 
tonem Voigt. - Je�eli nie dostaniemy w por� paliwa i amunicji, to jeszcze przed 
ko�cem tygodnia b�dziemy naciera� na piechot�, rzucaj�c przed siebie kamieniami. 
Prosz� mi z�o�y� mapy.
Jeden z m�odszych rang� oficer�w zaj�� si� wype�nianiem polecenia. Po chwili 
Voigt rozpi�� zamek teczki i wsun�� do niej mapy. Potem zamkn�� teczk�, otar� 
pot z twarzy i na�o�y� czapk�. By� got�w do lotu powrotnego do stanowiska 
dowodzenia Rommla, gdzie przez reszt� nocy czeka�y go dyskusje i odprawy, w 
wyniku kt�rych mia�y nast�pi� ruchy piechoty, czo�g�w i zaopatrzenia w rejony 
b�d�ce celem ataku. Bez tych map decyzje feldmarsza�ka mo�na by por�wna� do 
rzutu kostk�.
Voigt podni...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin