Joan Elliott Pickart - Posłuchaj glosu serca.doc

(368 KB) Pobierz

 

Joan Elliott Pickart

 

Posłuchaj Głosu Serca

 


Hunter Emerson wolno przechadzał się chodnikiem, jak zwykle głęboko pogrążony w swych myślach, kiedy coś go nagle uderzyło.

Był to kot, który z głuchym odgłosem wylądował na jego klatce piersiowej, wbijając pazury w białą koszulę i głębiej, w skórę.

Hunter zatrzymał się i spojrzał w szerokie oczy napastnika. Jego nos dzieliło zaledwie kilka cali od otwartego pyszczka zwierzęcia. Gdy ostre pazury wbiły się głębiej, mężczyzna poczuł przerażający ból.

– Ach! – krzyknął, chwytając małą bestię. – Cholera!

Kot jednak nadal kurczowo trzymał się koszuli.

Hunter jęknął. Kot nie przestawał miauczeć. Do duetu przyłączył się głośno szczekający pies. Chwilę później mężczyzna runął jak długi. Kot cofnął się z pośpiechem, a jego miejsce zajął duży, biały pies, który złożył mokry pocałunek na twarzy Huntera.

– Niech to diabli! – zawołał mężczyzna.

– Cookie, zostaw pana! – rozległo się po chwili. – To bardzo niegrzecznie!

Rusz się zaraz, słyszysz?

Pies jeszcze raz czule pocałował Huntera i wycofał się. Usiadł na chodniku, machając radośnie ogonem. Brenna McPhee krzyknęła z przerażenia, gdy ujrzała leżącego mężczyznę. Uklękła i lekko poklepała go po policzku.

– Pan nie umarł, prawda? Proszę, niech pan coś powie. Niech pan powie, że pan nie umarł. Nie zniosłabym tego! – Schyliła się, obserwując jego twarz.

Hunter otworzył jedno niebieskie oko i spojrzał w jej brązową źrenicę.

– Żyje pan, dzięki Bogu! – ucieszyła się. Mężczyzna otworzył drugie oko i jęknął.

– Co się, u diabła, stało? – zapytał, próbując wstać.

– Proszę się nie ruszać – powiedziała kobieta. – Mógł pan sobie coś złamać. Tak pan strasznie upadł. Naprawdę bardzo mi przykro.

Och! Ma pan krew na koszuli!

– A czego pani się spodziewała?! Zostałem zaatakowany przez dzikie bestie!

Nie mogę w to uwierzyć!

– Właściwie to nie były dzikie bestie, bo chyba kot i pies do nich nie należą?

Proszę lepiej powiedzieć, jak się pan czuje?

– Niech pani nawet nie pytał Cholernie krwawię, bolą mnie wszystkie kości i prawdopodobnie mam... – Dotknął głowy. – No tak! Mam na głowie piękną śliwkę!

Brenna przygryzła wargę i spojrzała na stojącego mężczyznę. Był wściekły, ale zdecydowanie przystojny. Niebieskie oczy, zmysłowo wyrzeźbione usta, ciemne włosy o kasztanowym odcieniu, szerokie ramiona.

– Dzień dobry! – powiedziała z uśmiechem. – Nazywam się Brenna McPhee. Myślę, że powinniśmy iść do mnie. Zrobię coś z tymi zadraśnięciami.

Poza tym przyda się panu zimny okład.

– Czy wyglądam na kogoś, kto pragnie śmierci? Nigdzie bym z panią nie poszedł. Jest pani zbyt niebezpieczna!

– Ależ, nie! Ten kot nie był mój. A poza tym staram się być po prostu dobrą samarytanką.

– Pies z pewnością należy do pani, a to on gonił kota.

– Cookie nie jest mój. To znaczy, teraz jest, ale... Proszę mi pozwolić pana opatrzyć. Mieszkam niedaleko – powiedziała, trzymając Huntera za ramię.

– Och! Moje biedne, obolałe ciało – westchnął, gdy go prowadziła.

Cookie podążał za nimi, wciąż machając ogonem.

– Jak się pan nazywa? – spytała po chwili Brenna.

– Hunter Emerson – odpowiedział, sprawdzając jeszcze raz stan swojej głowy. – Guz się powiększa!

– Proszę się nie martwić. Mam dużo lodu!

– Do diabła!

– Niech pan nie przeklina w obecności Cookiego. Jest bardzo wrażliwy.

Szli wolno.

– Już jesteśmy – powiedziała nagle, zatrzymując się naprzeciwko małego domku.

– Myślę, że będzie lepiej, jeśli sobie pójdę.

– Nonsens! – odpowiedziała i wprowadziła go do wnętrza.

Hunter rozejrzał się. Miał wrażenie, że znajduje się w starodawnym hoteliku i wszystko na to wskazywało. Była tu recepcja, trochę mebli i szafa grająca. Naprzeciw okna wisiała ogromna paproć.

– Wynajmuje pani pokoje? – spytał zaciekawiony.

– Tak. Mój jest na górze.

Kobieta skierowała się ku schodom. Dopiero teraz Hunter uświadomił sobie, że właściwie nawet jej się dobrze nie przyjrzał. Kiedy weszli na górę, Brenna odwróciła się i uśmiechnęła. Wtedy nadrobił zaległości. Miała bujne, jasne włosy sięgające ramion, duże brązowe oczy, a czerwony podkoszulek przysłaniał małe, kształtne piersi. Miała w sobie coś z wróżki. I ten jej uśmiech, rozjaśniający twarz. I pies, który nieomal go zabił!

– Proszę posłuchać, panno MacPhee, pójdę do domu. Nie pomyliłem się chyba... hmm... Jest pani panną, prawda?

– Tak, ale proszę mi mówić po prostu Brenna. Przecież to Cookie tak pana urządził, więc za późno trochę na formalności. Czy pańskie oczy zawsze są tak niebieskie? Może to szkła kontaktowe?

– Przepraszam, nie zrozumiałem.

– Pańskie oczy. Czy mają naprawdę tak fantastyczny odcień? Czy są pańskie?

– Tak, to moje oczy – odpowiedział, marszcząc brwi. – Czy zawsze tak szybko zmienia pani temat? A, nieważne. To pewnie moja głowa...

– No, tak! Pańska głowa! Pan tu jęczy z bólu, a ja rozmyślam o pana oczach.

Leż, Cookie! – powiedziała, kiedy weszli do salonu. – Proszę usiąść, a ja przyniosę potrzebne rzeczy.

Gdy wyszła, Hunter zauważył, że i tutaj pełno było kwiatów, a poustawiane w nieładzie meble, radio i kilka gazet na podłodze stanowiły cały wystrój wnętrza.

– Proszę, niech pan usiądzie, panie Emerson – powiedziała pogodnie, wracając z tacą.

– Mam na imię Hunter.

– Świetnie. Połóż sobie lód na czoło i rozepnij koszulę. Muszę zdezynfekować zadrapania.

– Może powinienem iść do lekarza?

– Nie obawiaj się. W harcerstwie byłam pielęgniarką.

– Wspaniale – wymamrotał, zdejmując koszulę.

– Jesteś dobrze zbudowany – pochwaliła. – A w dodatku pięknie opalony.

Połóż trochę lodu na tył głowy. Czy jesteś w wojsku?

– Na Boga, nie! Skąd ci to przyszło do głowy?

– Bo masz tak krótko obcięte włosy.

– Mam, bo akurat tak lubię. Zaśmiała się.

– A ja zrobiłam sobie trwałą – powiedziała, wskazując na loki. – Miałam nadzieję, że będę wyglądać trochę... hmm... powiedzmy bardziej dojrzale, ale niestety.

– Ile masz lat? – spytał.

– Dwadzieścia cztery. Tak, tak, wiem, że nie wyglądam na tyle. Zaciśnij zęby. Będzie bolało. A ty? Ile masz lat?

– Dwadzieścia dziewięć. Och! – jęknął, gdy dezynfekowała ranę.

– Przepraszam. Postaram się zrobić to jak najszybciej. Nie wygląda najgorzej, biorąc pod uwagę fakt, że kot miał ostre pazurki i upodobał sobie twoją klatkę piersiową.

– No, a wszystko przez to, że twój pies chciał go dogonić. Myślałem, że psy podczas spacerów trzyma się na smyczy.

– Kiedy my wcale nie byliśmy na spacerze! Cookie sam otworzył drzwi i po prostu mi uciekł!

– Chyba żartujesz!

– Ależ nie! Jego właściciele ostrzegli mnie, ale zupełnie o tym zapomniałam i nie zamknęłam drzwi na klucz. Dobrze, że go w ogóle złapałam. Ładnie by to wyglądało, gdyby jeden z gości nagle uciekł!

– Nic nie rozumiem – westchnął Hunter. – O czym ty mówisz? Przecież wynajmujesz pokoje!

– Zgadza się! Wynajmuję pokoje zwierzętom. Ludzie zostawiają je tutaj, no wiesz, kiedy na przykład wyjeżdżają na urlop. Przysyłają swoim ulubieńcom nawet kartki pocztowe.

– A ty je im czytasz?

– Oczywiście. No, ostatnia rana. Możesz krzyczeć, jeśli przyniesie ci to ulgę.

Kiedy zbliżyła się, poczuł delikatny zapach jej włosów. Miał nieodpartą chęć zatopić w nich palce i sprawdzić, czy rzeczywiście są tak miękkie i puszyste. Nigdy przedtem nie spotkał takiej kobiety jak Brenna MacPhee. Była niezwykła, ale zdecydowanie nie w jego typie; roztargniona, roztrzepana, a w dodatku czytała listy zwierzętom. A już zupełnie nie mógł zrozumieć, co, u diabła, obchodziła ją długość jego włosów.

– Zrobione – powiedziała, odwracając głowę. – Naprawdę, bardzo mi przykro i jeszcze raz przepraszam.

Hunter chciał coś powiedzieć, ale jakoś nie mógł wydobyć słów, kiedy tak patrzył w jej duże, brązowe oczy. Różne myśli chodziły mu po głowie. Nagle poczuł, że musi ją pocałować, a to było do niego niepodobne.

Nie był bowiem skłonny do fantazji. Żył w realnym świecie, świecie logiki, faktów, dowodów. Pracował z komputerami, które na swych zielonych monitorkach ukazywały informacje, jakich żądał. Wierzył, że każdy skutek ma swą przyczynę, a w tym momencie nie mógł znaleźć żadnej, tłumaczącej to jego pragnienie. Pewnie, Brenna była atrakcyjna, ale przecież to nie wszystko!

– Czy masz może zamiar mnie pocałować? – spytała.

– O, Boże! Nie mogę uwierzyć, że to powiedziałaś!

– Dlaczego? – Uśmiechnęła się. – Po prostu zastanawiałam się. Osobiście nie widzę żadnych przeszkód, jeśli o to ci chodzi.

– No, nie! Zaskoczyłaś mnie! Ja nie całuję ot, tak sobie, ni z tego, ni z owego nieznajomych kobiet!

– Mnie już znasz. No może niezupełnie, ale... hmm... Jesteś u mnie i...

Zresztą, mniejsza o to! Myślałam po prostu, że mogłoby to być miłe doświadczenie, ale skoro masz swoje zasady...

– Miałem!

Chwycił ją w ramiona, zbliżając twarz do jej twarzy, a ona, trochę zdziwiona, splotła ręce wokół jego szyi. Pocałunek, początkowo przypominający gniewną pieszczotę, nabrał dziwnej miękkości i słodyczy. Hunter chłonął świeży aromat kobiecego ciała, szukał linii ust. Brenna mruczała z rozkoszy, gdy pieścił jej kark, ramiona i nabrzmiałe piersi. Nagle drżącymi rękoma odsunął ją od siebie i posadził obok.

– Przepraszam. Naprawdę nie chciałem, to znaczy...

– Żałujesz? – spytała niepewnie.

– Zwariowałaś! – Spojrzał na nią. Jego płonące oczy zdradzały wszystko.

Uśmiechnęła się.

– Lemoniady? – zaproponowała.

– Zaraz, zaraz! Najpierw powiedz mi, czy wszystkich mężczyzn całujesz tak jak mnie teraz?

– „Tak”, to znaczy jak? W usta? Zwykle tak to się robi. O co ci właściwie chodzi?

– Sam nie wiem – odpowiedział, kręcąc głową. – Naprawdę nie wiem.

Pójdę do domu, wezmę dwie aspiryny i położę się. To wszystko nie ma sensu.

Nie mam pojęcia, dlaczego tak się zachowałem. Może miałem lekki wstrząs?

Brenna zmarszczyła brwi.

– Czy zawsze musi istnieć logiczne wyjaśnienie tego, co robisz? – spytała.

– Oczywiście – odpowiedział, zapinając koszulę. – Mam firmę, w której zajmujemy się rachunkami. Informacje są wprowadzane do komputerów.

Wszystko podlega dokładnej analizie, eliminującej błędy. Sama widzisz, że nie ma w moim życiu miejsca na zachcianki i kaprysy. Położyła dłonie na jego biodrach.

– Czy ten pocałunek był kaprysem?

– Nie jestem pewien – odparł, patrząc przed siebie. – Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek zrobił coś tak impulsywnie.

– Ale przyznasz, że było przyjemnie – powiedziała pogodnie, bawiąc się swymi włosami.

– O, tak! Zobacz tylko, ile mam sierści na spodniach.

– Chcesz, żebym je wyczyściła? – spytała Brenna.

– O, nie! – zaprotestował, cofając się. Sam się tym zajmę. Miło mi było cię spotkać. Mam nadzieję, że od tej pory będziesz zamykać drzwi na klucz.

– Na pewno! Jeszcze raz przepraszam za to, co się stało. Nie za pocałunek, oczywiście, tylko za ten mały wypadek.

– To nie była przecież twoja wina. „Cholera! Dlaczego musi tak na mnie patrzeć?”

Chciał pocałować ją jeszcze raz. Zdecydował jednak, że jak najszybciej musi wyjść.

– Do widzenia! – pożegnał się.

– Do widzenia! – odpowiedziała miękko.

Mężczyzna jakby zawahał się przez moment, ale zaraz opuścił mieszkanie.

Brenna westchnęła i osunęła się na sofę. „Hunter Emerson – pomyślała. – Piękny. – Nawet jego głos, niski i głęboki, przyspieszał bicie jej serca. – Nie uśmiechnął się jednak ani razu. Był taki poważny, taki... Co on powiedział? Aha, że musi mieć logiczne wytłumaczenie tego, co robi. Ale nudne. A jednak gdy całował... hmm... To było cudowne, ale dziwne zarazem.” Nie była już czerwieniącym się, niewinnym podlotkiem, ale nigdy jeszcze nie doznała takiej rozkoszy.

Jej rozmyślania przerwał pies, który obudził się z krótkiego snu. Zwierzę ziewnęło, przeciągnęło się i usiadło Brennie na kolanach.

– No, sam powiedz, Cookie, czy Hunter nie był kimś? Kłopot w tym, że już go nigdy więcej nie zobaczę. A to, mój kudłaty przyjacielu, wielka szkoda!

Kiedy Hunter wyszedł od Brenny, z zakłopotaniem rozejrzał się wokół. Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. Opuścił biuro, aby podczas spaceru przemyśleć pewne sprawy i nie zastanawiał się, dokąd zmierza.

Stare domy o różnych kształtach wydawały mu się znajome. Tak, był prawie dwie mile od biura. Bolała go głowa, a jego ubranie było w opłakanym stanie. Przed nim rozciągał się wspaniały widok.

Tym razem dokładnie przyglądał się otoczeniu. Minął piekarnię, parę innych sklepików i włoską restaurację. Mógł przywołać taksówkę, ale pomyślał, że spacer nieźle mu zrobi. Być może, przestanie nawet myśleć o Brennie MacPhee...

No, cóż. Była niezwykłą kobietą. I te jej rozmowy! Mówiła wszystko, co przyszło jej do głowy.

Bardziej go jednak niepokoiło to, dlaczego, u diabła, ją pocałował? Nie był przecież podrywaczem. Szanował kobiety, z którymi się umawiał. Prawda, spał z niektórymi, jak każdy normalny mężczyzna, kiedy przychodzi na to czas, ale nigdy nie całował kobiety, której dobrze nie znał.

No, cóż... To na pewno przez ten upadek. W końcu, nie co dzień zdarzają się takie rzeczy. Czyste ubranie i dwie aspiryny powinny zrobić swoje. Pragnął jedynie wymazać z pamięci smak i zapach Brenny MacPhee.

– Zapomnij o tym – wymamrotał, przyspieszając kroku. – Po prostu zapomnij o całej tej cholernej sprawie. Ona naprawdę czyta pocztówki zwierzętom! Boże!

Gdy Brenna MacPhee nakarmiła wszystkich gości, a była to spora gromadka, przygotowała swoje ulubione danie: hamburgera, sałatkę i pyszne lody czekoladowe. Wszystko jednak wydawało się jej bez smaku. Pełna była myśli o jednej tylko osobie.

Na samą myśl o Hunterze uśmiechnęła się. Już uwielbiała jego krótkie włosy o ciemno-orzechowym odcieniu. Był idealny od stóp do głów. Westchnęła. Jakże pragnęła go zobaczyć, a jeszcze bardziej całować.

Hunter stanowczo nie wyglądał na szczęśliwego. Gdy przyszedł do pracy, umył się i przebrał w czystą parę spodni i białą koszulę. Miał tu trochę ubrań, często bowiem zostawał na noc, kiedy sprawy biurowe waliły mu się na głowę.

Ani przez chwilę nie przestawał myśleć o Brennie. Wszystko było takie niejasne. Dlaczego nie mógł wymazać jej z pamięci? Musiało być przecież jakieś wytłumaczenie! Zdecydowanie nie lubił zawiłych spraw, a fakt, że Brenna zawładnęła całym jego umysłem, nie dawał mu spokoju. Zdecydował więc, że zobaczy ją jeszcze jeden jedyny raz i znajdzie odpowiedź.

Podszedł do biurka. Wykręcił numer i niecierpliwie wyczekiwał.

– Słucham? – Usłyszał w słuchawce miły głos.

– Brenna?

– Tak.

– Mówi Hunter.

– Cześć! Jak twoja głowa?

– Świetnie, świetnie... Przeszkodziłem w przyjęciu?

– Ależ, nie! Wpadło do mnie paru znajomych. Przynieśli swoje instrumenty i trochę się wygłupiamy.

– Rozumiem. Czy moglibyśmy zjeść razem kolację?

– Z przyjemnością!

– Świetnie! Będę o siódmej. Do widzenia!

– Cześć! – odpowiedziała i uśmiechnęła się do siebie. „Gdybyś nie była Szkotką, Brenno McPhee, powiedziałabym, że masz irlandzkie szczęście!”

Cały następny dzień padało. Rześkie, wrześniowe już powietrze zapowiadało nadejście jesieni.

Brenna spędziła ranek na czyszczeniu zwierzęcych posłań. W przerwach między ulewami wybiegała na zewnątrz, aby grabić psie wybiegi. Zmokła parę razy i była zachwycona swoimi włosami, które pod wpływem deszczu skręciły się jeszcze bardziej.

Jak matka wychowująca małe dzieci miała listę godnych zaufania opiekunek. Przychodziły, kiedy miała zamiar spędzić wieczór poza domem. Wszystkie były studentkami Uniwersytetu w Portland i kochały zwierzęta.

Ulubienica Brenny, Cindy Cole, studiowała ekonomię. Była to niska, pulchniutka, rudowłosa dziewczyna.

Zgodziła się przyjść wieczorem. Była bardzo rada, że zobaczy Cookiego i obiecała, że dopilnuje, aby znowu nie uciekł.

W tym czasie Brenna nakarmiła zwierzęta i wzięła prysznic. Wysuszyła włosy i bez trudu ułożyła je w wygodną fryzurkę. Przeciągnęła rzęsy tuszem/i umalowała usta. Włożyła bladoróżową sukienkę i przyjrzała się swemu odbiciu w lustrze. Wyglądała uroczo. Jakże cieszyła się tym wieczorem! Bardzo chciała znów ujrzeć Huntera, tym bardziej, że ani na chwilę nie przestawała o nim myśleć. Nie mogła zrozumieć, dlaczego intrygował ją mężczyzna, który nawet nie uśmiechnął się do niej.

Z zamyślenia wyrwał ją sygnał domofonu.

– Tak?

– Cześć, Brenna! To ja Cindy.

– Wejdź! – Nacisnęła guzik, który automatycznie otworzył frontowe drzwi, i po chwili usłyszała kroki na klatce schodowej.

– Cześć! – przywitała dziewczynę, otworzywszy drzwi.

– Och, Brenna! – zawołała Cindy. – Wyglądasz oszałamiająco. Przyznaj się, kto jest tym szczęściarzem?

– Nazywa się Hunter Emerson i jest wspaniały!

– Naprawdę? Gdzie go znalazłaś?

– Cookie potrącił go na ulicy, a ja przyprowadziłam tutaj, aby opatrzyć rany.

Był raczej nie w humorze, ale...

– No, cóż... Nie był chyba w zupełnie złym nastroju, skoro masz z nim randkę.

– I to mnie bardzo dziwi. Myślałam, że już go nigdy nie zobaczę. Zimno?

– Mroźno, ale wystarczy ci szal. Ten karmazynowy z frędzelkami będzie pasował.

– Sęk w tym, że muszę go znaleźć. Hmmm... Gdzie bym się schowała, gdybym była szalem?

Nagle zadźwięczał sygnał domofonu.

– Cindy! – zawołała Brenna z sypialni.

– Możesz otworzyć? To pewnie Hunter!

– Dobrze – zgodziła się dziewczyna. – Tu pokojówka – powiedziała do mikrofonu.

– Pańska godność?

Hunter był zaskoczony, gdy usłyszał nieznajomy głos, ale posłusznie nacisnął guzik i przedstawił się.

– Proszę wejść, książę – usłyszał.

Gdy wszedł do salonu, rozejrzał się, szukając właścicielki głosu. Na schodach stała uśmiechnięta, rudowłosa dziewczyna – Cześć! – powiedziała. – Nazywam się Cindy Cole. Brenna jest już prawie gotowa Wejdź na górę. Ale musisz uważać, bo trzy świnki morskie są na wolności, a to małe łobuziaki. Lepsze jednak od węża. Nie lubiłam, kiedy był tutaj.

– Boże! – westchnął Hunter i podążył za nią do pokoju Brenny.

Cookie wybiegł, aby go przywitać.

– Cookie, siad! – zawołała Brenna, ukazując się w drzwiach. – To cud, że mnie posłuchał! Cześć, Hunter! – dodała, uśmiechając się.

– Cześć! Wyglądasz prześlicznie! – pochwalił, zastanawiając się jednocześnie, co, u licha, miała na sobie? Przypominało to trochę różowy obrus.

Mimo wszystko musiał przyznać, że całość była atrakcyjna.

– Znasz już Cindy, prawda? – zapytała, biorąc torebkę. – Jest opiekunką.

– Przepraszam, kim?

– Nigdy nie zostawiam swoich gości samych. Byłoby to bardzo nierozsądne.

Cindy – zwróciła się do dziewczyny – dasz sobie radę?

– Nie martw się. Wszystko będzie w porządku. Nie musisz wcale się spieszyć. Zawsze przecież mogę tu zanocować.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin