Field Sandra - Burzliwa milość.pdf

(663 KB) Pobierz
12797367 UNPDF
SANDRA FIELD
Burzliwa miłość
Z netu poprawki - Irena
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Pieniądze wszystko mogą, Lianę. Nie ma rzeczy niemożli­
wych.
Lianę Daley pochyliła się nad kierownicą swego samocho­
du, wpatrując się w pracujące wycieraczki, które przegrywały
walkę z padającym śniegiem. Małe grube płatki coraz szczel­
niej oblepiały przednią szybę. Śnieg zaczął padać już po po­
łudniu, gdy jeszcze rozmawiała z ojcem w jego domu, choć
trudno było nazwać rozmową to, co zaszło między nią a Mur-
rayem Hutchinsem za szczelnie zamkniętymi drzwiami. Na­
wet słowo kłótnia było zbyt delikatne, by opisać to spotkanie,
które jego doprowadziło do ataku furii, a ją pozostawiło drżą­
cą i zdenerwowaną.
Gdy wyjeżdżała z Halif axu dwie i pół godziny temu, padał
duży śnieg i normalnie nigdy nie zdecydowałaby się na po­
dróż w takich warunkach. Ale nic nie zmusiłoby jej do pozo­
stania w domu ojca ani minuty dłużej. I tak była teraz jakieś
sto mil od Halifaxu, w połowie Doliny Wentworth.
Wiele by dała, żeby być już po drugiej stronie tej doliny,
w drodze do granicy Nowej Szkocji i Nowego Brunswicku
oraz do przystani promowej, łączącej ląd z Wyspą Księcia
Edwarda. Tam był jej dom. I tam był Patryk.
Cała droga pokryta była śniegiem rozjeżdżanym przez sa­
mochody. Co najmniej od godziny z trudem utrzymywała
miejsce między szarym chevroletem z przodu, a nieokreślo­
nym niebieskim samochodem z tyłu - i zaczęła myśleć o nich
Z netu poprawki - Irena
jak o bliskich przyjaciołach. Przed chevroletem jechał duży
czerwony wóz z napędem na cztery koła. Gdyby miała takie
auto, nie musiałaby się martwić śnieżycą.
Zegarek elektroniczny przy kierownicy pokazywał godzi­
nę siódmą. Miała jeszcze co najmniej osiemdziesiąt mil do
przystani, a już robiło się ciemno. Ale promy będą kursować.
I przewioząją do Charlottetown. A to już niedaleko od domu.
Opony ślizgały się na zamarzniętym śniegu. Zobaczyła
przed sobą czerwone światła obu samochodów i zwolniła.
Posuwali się teraz w żółwim tempie. Tak nigdy nie dojedzie.
. Pieniądze wszystko mogą, Lianę. Nie ma rzeczy niemożli­
wych.
Najgorsze było to, że postanowiła odwiedzić ojca z włas­
nej woli. Dwa tygodnie temu przeczytała o śmierci swego
brata Howarda, więc razem z Patrykiem pojechała na po­
grzeb. Z Howardem nigdy nie łączyły jej bliskie stosunki, był
od niej jedenaście lat starszy. Dzisiejsza wizyta spowodowana
była współczuciem dla ojca, który stracił ukochanego syna.
Chciała go pocieszyć w tym ciężkim momencie, jednakże to
spotkanie nabrało zupełnie innego charakteru.
Myśli jej znów wróciły do chwili obecnej. Zobaczyła przed
sobą coraz więcej świateł. Policja. Coś się musiało stać. To
tłumaczyło, dlaczego wszyscy tak bardzo zwolnili. Czerwony
samochód zatrzymał się, za nim chevrolet. Coraz bardziej
zdenerwowana, stanęła za nim. Zobaczyła, że kierowca chev-
roleta wysiada i udaje się w kierunku migających świateł sa­
mochodów policyjnych. Siedziała, nie wiedząc, co robić.
W końcu włożyła rękawiczki i, zostawiając pracujący sil­
nik, wysiadła. Poprzez zasłonę śniegu skierowała się w stronę
czerwonego samochodu. Na nogach miała niepraktyczne skó­
rzane kozaki, na ramionach różową wełnianą kurtkę do bioder.
Całe to ubranie miało dodać jej odwagi w spotkaniu z ojcem,
Z netu poprawki - Irena
i nie chronić przed kaprysami przyrody. Obchodząc najgłęb­
sze zaspy i czując podmuchy lodowatego wiatru, minęła
chevroleta i przed sobą zobaczyła oficera policji, stojącego
przy czerwonym samochodzie. Kierowca chevroleta również
przysłuchiwał się rozmowie. Odetchnęła z ulgą, nie widząc
nigdzie wypadku i wtedy dobiegły ją słowa policjanta:
- Droga zamknięta, proszę pana. Właśnie przygotowali­
śmy dla państwa nocleg w pobliskiej szkole. Kolega pokaże
państwu drogę.
- Do licha! - zaklął kierowca chevroleta. - Mam ważne
spotkanie w Moncton.
- Autostrada od granicy do Monctonjest także zamknięta
- poinformował rzeczowo policjant.
.. - Szkoła? Co-to za warunki? - Mężczyzna był bardzo
zdenerwowany.
- Najlepsze, jakie mogliśmy państwu zapewnić. Miejsco­
we kobiety przygotowują coś ciepłego do zjedzenia. Będzie to
;na pewno przyjemniejsze niż spędzenie nocy w zaspie na
drodze.
- Nocy? - wykrzyknęła Lianę.
- Tak, proszę pani. Najświeższe prognozy zapowiadają, że
śnieg będzie padać co najmniej do północy, a my nie mamy
dość pługów, aby zagwarantować przejezdność tej drogi.
- Ale ja nie mogę spędzić tu nocy!
- Nie ma pani innego wyjścia.
- Nie mogę! To niemożliwe! - Lianę słyszała w swym
głosie narastającą histerię. - Muszę wrócić na Wyspę Księcia
Edwarda jeszcze dzisiaj...
- Promy także nie kursują. Proszę więc nie tamować ruchu
i udać się z kolegą do szkoły...
- Czy jest tu gdzieś telefon, z którego mogłabym skorzy-
Z netu poprawki - Irena
stać? - zapytała - Muszę przekazać wiadomość. To bardzo
ważne.
- W szkole jest telefon. Zakładając, że linie nie są zerwane.
Ze strony czerwonego samochodu dobiegł ją sarkastyczny
głos:
- Młoda kobieto, wracaj do swego wozu i nie tamuj ruchu,
chcemy jak najszybciej znaleźć się w ciepłym miejscu.
Odwróciła się w jego stronę i odpowiedziała z gniewem,
który był wprost proporcjonalny do jej strachu:
- Czy mógłby pan nie wtrącać się w moje sprawy?
- Gdy zatrzymuje pani cały ruch na szosie w czasie burzy
śnieżnej, to jest to również moja sprawa.
W błękitnym świetle jego włosy wydawały się czarne,
w czerwonym - kasztanowe. W każdym wyglądał na najprzy­
stojniejszego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek spotkała i do
którego od razu poczuła instynktowną niechęć.
- . Tak nie rozmawia się z kobietami... - wtrącił kierowca
chewoleta,
- Proszę natychmiast powrócić do swoich wozów - zaape­
lował policjant. - Proszę pana - zwrócił się do kierowcy
czerwonego samochodu - czy mógłby pan jechać za tamtym
wozem?
Mężczyzna zamknął okno i nawet nie spojrzawszy na Lia­
nę, skierował się w stronę samochodu policyjnego, zapar­
kowanego na poboczu.
Samochód policyjny skręcił w boczną drogę, która nie­
dawno musiała być odśnieżana i kończyła się dziedzińcem, na-
którym stał budynek szkolny.
Lianę zaparkowała obok szarego chewoleta i zgasiła sil­
nik. Najpierw telefon - pomyślała. Muszę dostać się do telefo­
nu. Z tylnego siedzenia wzięła neseser, zawiesiła na ramieniu
torebkę i wysiadła ze swego volkswagena w chwili, gdy obok
Z netu poprawki - Irena
Zgłoś jeśli naruszono regulamin