Verne Juliusz - Hector Servadac.pdf

(1180 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Jules Verne
HECTOR SERVADAC
Podróż wśród gwiazd i planet Układu słonecznego
Spolszczył Włodzimierz Topoliński
Ilustracje
P. Philippoteaux
Książnica - Atlas
Lwów - Warszawa, 1931
SPIS TREŚCI
CZĘŚĆ PIERWSZA .
CZĘŚĆ DRUGA
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział I,
w którym poznajemy Hectora Servadac’a i jego rywala.
Oficerowie wysłuchali w poważnem skupieniu Servadac’a, pragnącego w
nich widzieć swoich sekundantów, nie mogli się jednak powstrzymać od
ironicznych półuśmiechów, gdy przyjaciel jako powód pojedynku podał
sprzeczkę wynikłą pomiędzy nim i hrabią Timaszewem, na temat różnicy w
upodobaniach muzycznych.
A możeby się dało sprawę załatwić polubownie? – zauważył komendant
2-go pułku strzelców.
O tem proszę nawet nie wspominać – brzmiała twarda odpowiedź Hectora
Servadac’a.
Przy obustronnej dobrej woli i drobnych ustępstwach… – podjął kapitan
artylerji.
Nie może być mowy o kompromisie pomiędzy Wagnerem i Rossinim –
odparł poważnie oficer sztabowy. – Trzeba się wyraźnie wypowiedzieć za
jednym lub za drugim. W danym wypadku obrażono Rossiniego. Ten warjat
Wagner napisał o nim stek idjotyzmów, postanowiłem więc pomścić
Rossini’ego.
Należy przytem zważyć – ciągnął komendant – że cięcie szablą nie zawsze
jest śmiertelne.
Zwłaszcza, gdy nie pozwolę, by tknęło mnie jej ostrze – odciął zręcznie
Servadac.
Po tem oświadczeniu obaj oficerowie udali się do sztabu, gdzie punktualnie
o godzinie drugiej mieli spotkać sekundantów hrabiego Timaszewa.
Należy tu zaznaczyć, że ani komendant strzelców, ani kapitan artylerji nie
byli przekonani przez swego przyjaciela co do motywów pojedynku.
Podejrzewali oni, być może, istotną przyczynę, ale nie chcąc urazić kapitana,
udawali, że wierzą jego wywodom.
Po upływie dwóch godzin byli już zpowrotem, ustaliwszy ze świadkami
przeciwnika warunki pojedynku. Hrabia Timaszew zgodził się bić na szable,
broń żołnierska.
Przeciwnicy mieli się spotkać nazajutrz, dnia 1-go stycznia o godzinie 9-ej
rano na terenie skał nadmorskich, odległych o jakieś trzy kilometry od ujścia
Szeliwu.
A zatem do jutra, z punktualnością wojskową – rzekł komendant.
Najpunktualniej w świecie – odparł Hector Servadac.
Poczem obaj oficerowie uścisnęli serdecznie dłoń przyjaciela.
Kapitan Servadac wspiął konia ostrogą i niezwłocznie opuścił mury miasta.
Od dwóch tygodni już nie zaglądał do swego mieszkania na Placu Broni. Mając
powierzoną sobie poważną pracę topograficzną w okolicy Mostaganem,
zamieszkiwał chatę arabską u ujścia rzeki Szeliw. Za jedynego i wyłącznego
towarzysza miał ordynansa, i postronny obserwator mógłby posądzić pustelnika
kapitana o odbywanie jakiejś pokuty lub kary.
Rozdział II,
który maluje fizyczne i moralne oblicze kapitana Servadac’a i jego ordynansa
Ben-Zouf’a.
Służbowe wykazy Ministerstwa Wojny notowały owego roku pod
wiadomą datą, co następuje:
Servadac
(Hector),
urodzony
19-go lipca 18… w Saint Trelody,
departament Girondy.
Stan majątkowy: tysiąc dwieście franków renty.
Czas służby: 14 lat, 3 miesiące i 5 dni.
Szczegóły dotyczące służby wojskowej i wypraw wojennych: szkoła w
Saint-Cyr 2 lata, wyższa szkoła wojskowa 2 lata i 87 pułk linjowy 2 lata; 3 pułk
strzelców 2 lata, Alger 7 lat. Brał udział w wyprawach kolonjalnych do Sudanu.
Stanowisko: Kapitan sztabowy w Mostaganem.
Odznaczenia: Kawaler Legji Honorowej z dnia 13 marca 18…
Hector Servadac miał lat trzydzieści. Sierota bez rodziny i majątku, żądny
był sławy i pieniędzy. Zapaleniec i nawet, rzec można, zawadjaka, obdarzony
bystrym i żywym umysłem, cięty, zaczepny, odważny i buńczuczny, miał czułe
i wrażliwe serce. Jak przystało na potomka walecznego rodu, był całą dusza
żołnierzem. Mimo licznych, zawsze szczęśliwie kończących się przygód i
awantur, nie miał w sobie nic z pyszałka lub pozera. Urodził się snać pod
szczęśliwą gwiazdą i sama natura przeznaczyła go do nadzwyczajnych przeżyć,
darząc jednocześnie najtkliwszą opieką.
Zewnętrznie Hector Sarvadac był czarującym oficerem: pięć stóp i sześć
cali wzrostu, wysmukły, zręczny, proporcjonalnej budowy, na górnej wardze
miał kruczy podkręcony zlekka wąsik i niebieskie, śmiało i jasno patrzące na
świat oczy, które podobały się bardzo i zjednywały mu powszechną sympatję
zarówno w sferach wojskowych, jak i towarzyskich.
Trzeba tu przyznać gwoli sprawiedliwości, czego zresztą i sam
zainteresowany nie ukrywał, że kapitan Servadac nie bardzo był uczony i
wiedzy posiadał tylko tyle, ile tego wymagała konieczna potrzeba. – „Nie
lubimy się przepracowywać, nie pchamy się gwałtem do nauki – mawiają
oficerowie kawalerji. Kapitan Servadac nie wiele różnił się od towarzyszów
broni, ale że był zdolny i sprytny, ukończył szkoły z dobrym wynikiem i dostał
się do sztabu generalnego w randze kapitana. Rysował zresztą, wcale dobrze, a
zwłaszcza pysznie trzymał się na koniu, niebawem też zyskał sobie sławę
niezwyciężonego mistrza jazdy.
Powszechnie ceniono w nim męstwo i odwagę, podziwiając jednocześnie
jego szczęśliwą gwiazdę.
Opowiadano np. taką historję:
Pewnego dnia kapitan Servadac prowadził przez głęboki okop pieszy
oddział strzelców. W pewnem miejscu grzbiet nasypu, podziurawiony
nieprzyjacielskiemi granatami, osunął się i nie był już dość wysoki, aby osłonić
żołnierzy przed bezustannym ogniem kartaczy. Strzelcy zawahali się. Wówczas
Hector Servadac wstąpił na krawędź nasypu, położył się na niej, podnosząc w
ten sposób poziom przykrycia, i zawołał!
„Naprzód, marsz!
I oddział przeszedł pod gradem kul, z których ani jedna nie tknęła
dzielnego dowódcy.
Od czasu wyjścia z wyższej szkoły wojskowej Hector Servadac, poza
udziałem w kilku wyprawach kolonjalnych, pełnił służbę stale w Algerze. W tej
chwili piastował urząd sztabowego oficera komendy w Mostaganem. Mając
powierzoną sobie pracę topograficzną na odcinku pomiędzy Tener i ujściem
Szeliwu, zamieszkiwał małą arabską chatynkę, która nietylko nie zapewniała
wykwintu ale nawet wygody. Kapitan nie przejmował się takiemi błahostkami.
Lubił on żyć pełną piersią i korzystał ze wszystkich prerogatyw swobody i
wolności stanu oficerskiego. Przemierzał stokrotnie w pieszych wędrówkach
piaski wybrzeża, lub wspinał się konno po skalistych zboczach, zaś z
powierzoną sobie pracą nie śpieszył się zbytnio.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin