PROLOG
- Nie jestem detektywem. Nie chcę być detektywem i nigdy mi się nie śniło odgrywać Jemme Jatale
W szpiegowskiej powieści. Co więcej, nie mam zamiaru psuć sobie dobrze zasłużonych wakacji z
powodu widzimisię paru tajniaków.
Philip Levy, prokurator okręgowy, odchylił się do tyłu razem z krzesłem i zmęczonym gestem
potarł czoło. Osiągnął swoje stanowisko dzięki prawości, a teraz z trudnością powstrzymywał się
od przeklinania. Naprzeciwko niego, w eleganckim letnim kostiumie, pokazując długie nogi,
siedziała jego zastępczyni Megan Worth. Phil hamował się dlatego, że Megan była jednym z
najlepszych zastępców, jakich kiedykolwiek miał. Poza tym z całego serca zgadzał się z jej zdaniem
na temat marnowania czasu i pieniędzy podatników.
- Megan, ci panowie nie proszą, byś zamieniła dyplom prawnika na maszynę do szyfrów. Proszą
jedynie, byś nieco zmodyfIkowała swoje plany urlopowe. Zamiast jechać na Cape Cod, gdzie
zresztą leje od dwóch tygodni, poleciałabyś na Bahamy i wylegiwałabyś się w słońcu. Czy to takie
okropne?
Megan postukiwała długimi, wymanikiurowanymi paznokciami w drewnianą poręcz krzesła.
- Owszem, jeśli nie wiem, dlaczego miałabym to zrobić. Poza tym zarezerwowałam już i opłaciłam
ten dom na Cape Cod. A jak dobrze wiesz, zastępcy prokuratora okręgowego nie tarZają się w
pieniądzach.
Phil wiedział doskonale, że Megan mogłaby kupić i sprzedać połowę posiadłości na Cape Cod,
wymieniając tylko nazwisko swego ojca, ale uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Nie wątpię, że ci panowie z wydziału skarbowego są gotowi nie tylko zwrócić ci pieniądze za nie
wykorzystany dom na Cape Cod, ale również pokryć wszystkie twoje wydatki we Freeport.
Panowie, czy mam rację?
Jeden z trzech nieznajomych, niski mężczyzna w ciemnym garniturze, podszedł bliżej. Ponuro
przyjmił się zarówno lekko rozbawionemu Levy'emu, jak i wyniosłej blondynce, która najwyraźniej
pragnęła zatruć mu resztę dnia papierkową robotą.
- Oczywiście. W zamian za pani współpracę jesteśmy gotowi wszystko załatwić.
Megan przyjrzała się niskiemu człowieczkowi. Karta identyfIkacyjna na jego piersi informowała,
że jest to star¬szy agent w wydziale skarbowym, ale wyglądem i sposobem zachowania się
przypominał jej raczej członka brygady deratyzacyjnej. Był niski, miał małe świńskie oczka,
zmniejszone jeszcze przez grube okulary w drucianej oprawce, a zaczerwieniony nos zdradzał
chroniczny katar. Gdy na powitanie ścisnął jej dłoń, wydawało jej się, że dotyka czegoś lepkiego.
Założyia nogę na nogę i zdjęła nitkę, która przyczepiła się do mankietu bluzki. .
_ Nie usłyszałam jeszcze, dlaczego powinnam z panem współpracować. Powiedział pan, że
mogłabym pomóc w wyjaśnieniu sprawy, którą pana wydział zajmuje się od dwóch lat, a która
utknęła w martwym punkcie. Nie wyjaśnił pan jednak, o co właściwie chodzi.
Agent Abner Homsby uśmiechnął się kwaśno. Skinął na jednego z towarzyszących mu mężczyzn,
który posłusznie podszedł i podał Hornsby'emu dużą brązową kopertę.
- Może zacznę od odświeżenia pani pamięci.
Hornsby otworzył kopertę i wyjął z niej kilka błyszczących czarno-białych fotografIi. Pierwsza z
nich ukazywała czterech mężczyzn. Dwie pozostałe były powiększeniami twarzy.
- Vmcent Giancarlo - mruknęła Megan, rozpoznając centralną postać na fotografIi. - Zdaje się" że w
zeszłym roku miał sprawę o oszustwa podatkowe?
_ Ma pani znakomitą pamięć. Tak, miał sprawę. Niestety, oskarżenie było, jak zwykle, nie poparte
dowodami i udało mu się wywinąć. Na razie, tylko na razie, zapewniam panią, bo prędzej czy
później uda mi się go wsadzić za kratki.
Nie pan jeden miałby na to ochotę - pomyślała Megan z ironią. Giancarlo był domniemanym
szefem syndykatu, a jego ,,rodzina" należała do tych, którym patronował Don Carlos Vannini, jeden
z, jak twierdzono, najbardziej znaczących "ojców" mafIi w kraju. Don Vannini przekroczył już
osiemdziesiątkę. Jeśli wierzyć plotkom, przez ostatnie dziesięciolecie usiłował odciąć się od
nielegalnych sposobów wzbogacania się i udowodnić, że można zbudować i zachować fortunę,
działając całkowicie lub niemal w zgodzie z prawem ...
Vincent Giancarlo należał do tych nielicznych, którzy ciągle sądzili inaczej. Jego dochody wciąż
pochodziły głównie z hazardu i przemytu narkotyków. Co więcej, podejrzewano, że osobiście
kontrolował prowadzone na Wschodnim Wybrzeżu operacje prania brudnych pieniędzy.
- Kilka miesięcy temu widziała pani już te zdjęcia. Zgadza się? - spytał Homsby.
Megan rzuciła spojrzenie na Phila Levy'ego, ale ten tylko wzruszył ramionami.
- Oglądam w pracy bard,zo dużo zdjęć, proszę pana. Skoro pan twierdzi, że już je widziałam, to
zapewne tak było.
- Więc proszę mi zrobić przyjemność i przyjrzeć się twarzy mężczyzny stojącego jako drugi od
lewej.
Zrobić mu przyjemność? - pomyślała z irytacją. Znów zerknęła na Phila, wyratllie dając do
zrozumienia, że nie podoba się jej sprawianie przyjemności agentowi Hornsby'emu.
- No dobrze - powiedziała. - Przyglądam się. I co mam zobaczyć?
Jakość zdjęcia była mama. Zrobiono je z dużej odległości. Powiększenia były jeszcze gorsze,
rozmazane i ciemne. Twarz mężczyzny była niemal niewidoczna. Identyfikację dodatkowo
utrudniał fakt, że mężczyzna zwrócony był do obiektywu półprofilem - można było wyraźnie
rozpoznać jedynie mocną szczękę i rozwiane wiatrem ciemne, dość długie włosy.
- Przykro. mi, ale ja nie ... - Nagle poczuła lodowaty dreszcz, przebiegający wzdłuż kręgosłupa.
- Słucham, co pani mówi? - Agent Homsby przysunął się bliżej. Najwyraźniej na obiad jadł czosnek
ijego oddech skutecznie odgonił wszystkie skojarzenia.
Megan potrząsnęła głową. Zimny dreszcz minął, zostawiając jedynie niechętną ciekawość.
- Czy pomogłoby to pani, gdybym przytoczył, co pani powiedziała, gdy pierwszy raz widziała te
zdjęcia?
- Nie sądzę, ale mam wrażenie, że pan i tak mi powie.
- Dokładne pani słowa, zanotowane przez jednego z naszych agentów, brzmiały: "Kim jest ten
człowiek?
Chyba mi kogoś przypomina".
- No i co? - ponagliła go niecierpliwie.,... I kim on jest?
- Wówczas nic na jego temat nie wiedzieliśmy. Zdjęcia zrobiono w Miami, a nasi agenci nie
interesowali się nim specjalnie, nie uważając go za ważną postać. Koncentrowali się jak zwykle na
Giancarlu. Więc pan Michael Vallaincourt miał pełną swobodę ruchów.
- Michael Vallaincourt? - Nazwisko nic jej nie mówiło.
- Więc kim on jest?
- Właścicielem bardzo dużego i ekskluzywnego hotelu z kasynem na Bahamach. Nazywa się to
,,Privateer's Paradise". Początkowo nie mieliśmy żadnych podstaw, by go podejrzewać o
powiązania czy to z Vmcentem Giancarlo, czy z Don Carlosem Vanninim, więc jego nazwisko i
zdjęcie wprowadziliśmy do kartoteki jedynie z pobieżnym raportem.
- Rozumiem, że coś się stało, skoro zmieniliście zdanie na jego temat?
- Znowu pojawiał się w Miami. Cztery razy w ciągu trzech tygodni.
- To rzeczywiście niewybaczalne z jego strony - skomentowała sucho.
- A dwa tygodnie temu przyjechał do Miami późno wieczorem i przez kilka dni siedział zamknięty z
Vincem Giancarlo.
- Wciąż nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną. Dla większego efektu agent Hornsby na chwilę
zawiesił głos ..
- Uznaliśmy, że należy się nim bliżej zainteresować.
Proszę sobie wyobrazić nasze zdumienie, gdy odkryliśmy, że tajemniczy pan Vallaincourt ... nie ma
przeszłości. Nazwisko, wyraźnie francuskie, jest fałszywe. Nie byliśmy w stanie go zidentyfikować.
Nie udało nam się...
gosiadabrowska