Mosse Kate - Grobowiec.pdf

(1605 KB) Pobierz
67138574 UNPDF
Mosse Kate
Grobowiec
Przełożyła
Agnieszka Barbara Ciepłowska
Tytuł oryginału: SEPULCHRE
Mojej matce, Barbarze Mosse,
w podziękowaniu za pierwszy fortepian
I - jak zawsze - ukochanemu Gregowi
za wszystko, co było, jest i będzie
Lame d'autrui est uneforet obscure oii ilfaut marcher avec precaution. Dusza
człowieka to ciemny las, przez który stąpać trzeba szalenie ostrożnie.
Claude Debussy, Listy, 1891
Prawdziwy tarot jest symbolem. Nie przemawia w obcym języku ani za po-
średnictwem innych znaków.
„Obrazkowy klucz do Tarota" Arthur Edward Waite
PRELUDIUM
Marzec 1891
Środa, 25 marca 1891
Historia zaczyna się w nekropolii. Pośród alej miasta zmarłych. Na cichych
bulwarach, promenadach i w ślepych zaułkach paryskiego cmentarza Montmar-
tre, miejsca oddanego grobowcom i kamiennym aniołom oraz duchom ludzi za-
pomnianych przez żywych i martwych, zanim jeszcze ostygli w grobach.
Historia zaczyna się od gapiów przy bramach, od paryskich biedaków, którzy
przyszli skorzystać na cudzym nieszczęściu. Otępiali żebracy i bystrzy chiffon-
niers , kwiaciarze sprzedający wieńce i kramarze, oferujący ex voto wszelkie bły-
skotki, dziewczęta zwijające bibułkowe kwiaty. Powozy o czarnych budach i ma-
towych szybach.
Historia zaczyna się od pantomimy. Od spektaklu pogrzebowego. Drobne, ta-
nie ogłoszenie w „Le Figaro"' zawiadamiało o miejscu, dacie i godzinie po-
chówku, ten i ów przybył. Ciemne welony, surduty, wypolerowane buty i eks-
trawaganckie parasole, chroniące przed niestosownym, marcowym deszczem.
Leonie stoi z matką i bratem nad otwartym grobem. Jej twarz również prze-
słania czarna koronka. Z ust kapłana padają słowa o rozgrzeszeniu, banały, które
nie poruszają serc i nie budzą emocji. Duchowny jest brzydki, ma tłustą cerę, po-
gniecioną koloratkę i pospolite buciory z klamrami. Nic nie wie o kłamstwach i
zdradzie, które zakończyły się tutaj, na skrawku ziemi w osiemnastym arrondis-
sement , na północnych obrzeżach Paryża.
Leonie ma całkiem suche oczy. Podobnie jak duchowny jest ignorantką w
sprawie wypadków, które sprowadziły żałobników na cmentarz w to deszczowe
popołudnie. Wydaje jej się, że przyszła na pogrzeb, moment symbolicznie zamy-
kający życie. Pożegnać wybrankę brata, nieco tajemniczą kobietę, której nie dane
było jej poznać. Wesprzeć nieutulonego w smutku Anatola.
Leonie patrzy na trumnę spuszczaną do wilgotnego dołu, do królestwa pają-
ków i robaków. Gdyby się teraz szybko obróciła, przyłapałaby Anatola na zdu-
miewającej reakcji. Ukochany brat ma w oczach nie smutek, lecz ulgę.
Nie odwraca się jednak, więc nie widzi także mężczyzny w szarym cylindrze
i surducie, ukrytego przed deszczem pod cyprysami w najdalszym kącie cmenta-
rza. Jest bardzo przystojny, na widok takiego eleganta une belle Parisienne nie-
znacznym gestem odruchowo poprawi włosy i strzeli oczami spod woalki.
Kształtne, mocne dłonie, obciągnięte szytymi na miarę rękawiczkami z cielęcej
skórki, wsparł na srebrnej główce laski z mahoniu. To dłonie stworzone, by objąć
talię kochanki, by gładzić biały policzek.
Mężczyzna przygląda się ceremonii z wytężoną uwagą. Oczy ma niebieskie,
jasne, o smolistych źrenicach.
Ziemia głucho uderza o wieko trumny. Słowa duchownego zamierają echem
w wilgotnym półmroku.
- In nomine Patri et Filii, et Spiritus Sancti . Amen. W imię Ojca i Syna i Du-
cha Świętego.
Kreśli znak krzyża i odchodzi.
Amen. Niech się tak stanie.
Leonie wypuszcza z dłoni kwiat, symbol pamięci, różę zerwaną rankiem w
parku Monceau. Spirala białych płatków znaczy jego drogę od czarnej rękawicz-
ki do ciemnej ziemi.
Wieczne odpoczywanie. Pokój duszy.
Deszcz przybiera na sile. Dachy, wieżyce i kopuły Paryża za wysoką cmen-
tarną bramą z kutego żelaza okrywa całun srebrzystej mgły, który tłumi turkot
powozów na Boulevard de Clichy i odległe zgrzytliwe jęki pociągów, ruszają-
cych w drogę z Gare Saint-Lazare.
Towarzystwo odchodzi od grobu. Leonie dotyka ręki brata. On poklepuje sio-
strę po dłoni, spuszcza głowę. Ruszają ku wyjściu. Oby to był rzeczywiście ko-
niec. Po strasznych, tragicznych miesiącach dobrze byłoby wreszcie zamknąć ten
rozdział.
Wtedy mogliby się uwolnić od smutku i na nowo zacząć żyć.
***
Setki kilometrów od Paryża coś się budzi.
Reakcja, połączenie, skutek. W pradawnym lesie nieopodal Rennes-les-Bains,
modnej miejscowości uzdrowiskowej, podmuch wiatru trąca liście. Muzyka. Sły-
szalna i niesłyszalna zarazem.
Enfin .
Nareszcie.
Słowo jest westchnieniem powiewu.
Dotknięte czynem niewinnej dziewczyny na paryskim cmentarzu, coś drgnęło
w kamiennym grobowcu. Dawno zapomniane i zagubione w porośniętych gąsz-
czem, splątanych alejkach majątku Domaine de la Cade, coś się budzi. Przecho-
dzień dostrzegłby może grę światła w zapadającym zmierzchu, pierś kamiennej
rzeźby w ulotnej chwili zdaje się poruszona oddechem.
Obrazy na kartach zagrzebanych pod nagrobkiem, w korycie wyschniętej rze-
ki, na moment zyskują życie. Przelotne kształty, wrażenia, cienie, nic więcej na
razie. Zapowiedź, złudzenie, obietnica. Załamanie światła, ruch powietrza po-
między czasem a miejscem.
Gdyż tak naprawdę historia ta nie zaczyna się od pogrzebu na paryskim
cmentarzu, ale od talii kart.
Od szatańskiej księgi obrazów.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin