Ludlum R., Droga do Gandolfo.pdf

(971 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Robert Ludlum
Droga do Gandolfo
PRZEŁOŻYŁA: MAŁGORZATA ŻBIKOWSKA
POZNAŃ 1991
Tytuł oryginału: The Road to Gandolfo
Johnowi Patrickowi - wybitnemu pisarzowi, prawemu człowiekowi, dobremu przyjacielowi, który
poddał mi ten pomysł z wyrazami głębokiej przyjaźni.
Duża część tej opowieści zdarzyła się tuż przed chwilą. Wcale niemało może zdarzyć się
jutro. Taka jest licencia poetica dramatu religijnego.
Słowo od autora
Droga do Gandolfo jest jednym z tych rzadkich, jeżeli nie szalonych przypadków, które mogą
zdarzyć się pisarzowi raz lub dwa w ciągu całego życia. Dzięki boskiej lub szatańskiej opatrzności
rodzi się pomysł, który rozpala ognie wyobraźni. Autor jest przekonany, że to prawdziwie
wstrząsająca przesłanka, która posłuży za szkielet prawdziwie wstrząsającej opowieści.
Wizje jednej sceny za drugą przesuwają się przez wewnętrzny ekran, a każda eksploduje dramatem
i treścią, i... niech to diabli, jest piekielnie wstrząsająca!
Piętrzą się arkusze papieru. Maszyna do pisania pokrywa się kurzem, a ołówki tępią się; w głowie
szaleje gwałtowna muzyka, która zagłusza ludzi i naturę, wdzierające się do celi wstrząsającego
tworzenia. Szaleństwo ogarnia mózg. Uderzeniowa przesłanka - punkt wyjścia niewiarygodnej
opowieści - zaczyna otaczać się treścią, wyłaniają się charaktery z twarzami i ciałami, postawy i
konflikty. Toczy się fabuła, konflikty ścierają się i powstaje piekielny hałas, zagłuszając dorobek
takich piekielnych mistrzów, jak pan Mozart i, jak mu tam było na imię, Haendel.
Lecz nagle coś się psuje. Coś jest nie tak!
Autor zaczyna chichotać. Nie może się powstrzymać od chichotania.
To okropne! Wstrząsającym przesłankom powinien towarzyszyć groźny szacunek...
Niebo nie dopuszcza żadnych chichotów!
Wytężając swój umysł, biedny głupiec tworzący opowieść wpada w pułapkę, bombardowany przez
fugę głosów powtarzających starą polifoniczną frazę: Musisz bujać.
Nieszczęsny głupiec patrzy na muzy. Dlaczego one mrugają? Cóż on słyszy, "Mesjasza"' czy
"MairzyDotes"? Co się stało ze wstrząsającym grzmotem? Dlaczego rozciąga się jak popsuta
sprężyna na czystym błękitnym niebie, całą drogę czekając i zmieniając się wreszcie w cichy...
chichot?
1
884471488.001.png 884471488.002.png
Biedny głupiec jest oszołomiony. Poddaje się. Lub raczej wchodzi w to, bo teraz ma mnóstwo
uciechy. W końcu była przecież afera Watergate i nikt nie potrafiłby wymyślić takiego scenariusza!
To znaczy nie w tym miejscu i czasie.
Tak więc nieszczęsny głupiec bawi się fantastycznie, mgliście tylko zastanawiając się nad tym, kto
podpisze zobowiązania finansowe, przypuszczając, że żona je zatrzyma, bo ten niedołęga potrafi od
czasu do czasu coś wypichcić i robi cholernie dobre martini.
W końcu dzieło zostaje odczytane i rozlega się miły dla ucha głupca gabinetowy śmiech, po którym
następują pełne oburzenia wrzaski i pogróżki o końcu nie do ocalenia i nieprzychylnym przyjęciu.
"Tylko nie pod własnym nazwiskiem!"
Czas pozwala na zmianę, a zmiana oczyszcza.
Teraz pojawia się ono pod moim nazwiskiem i mam nadzieję, że będzie się Państwu podobać. Bo
mnie dostarczyło mnóstwo uciechy.
* * *
2
CZĘŚĆ PIERWSZA
Za każdą spółką musi stać jakaś siła lub cel, które wyróżniają ją wśród innych i zapewniają własną
osobowość.
Prawa ekonomii Shepherda Tom XXXII, rozdz. 12
Robert Ludlum Connecticut Shore 1982
* * *
Prolog
Tłumy gromadziły się na placu św. Piotra. Tysiące wiernych oczekiwało w milczeniu, by w oknie
balkonowym ukazał się papież i przekazał im swoje błogosławieństwo. Wkrótce dzwony na Anioł
Pański rozpoczną uroczystości ku czci św. Januarego. Ich dźwięk rozniesie się echem po całym
Watykanie i Rzymie, głosząc nadejście radosnych i szczęśliwych dni. Błogosławieństwo papieża
Francesca I będzie sygnałem do rozpoczęcia święta. Ulice rozświetlą się pochodniami i świecami,
zapanuje taniec, muzyka i wino. Na Piazza Navona, di Trevi, nawet na Palatynie, długie stoły
zapełnią się miskami spaghetti i mnóstwem domowych wypieków. Czyż nie tego uczy papież,
umiłowany Francesco? Otwórzcie serca i spiżarnie dla waszych sąsiadów, a oni niech zrobią to
samo. Sprawcie, aby każdy człowiek, bogaty i biedny, zrozumiał, że stanowimy jedną rodzinę. W
tych skomplikowanych czasach chaosu i drożyzny, najlepszym sposobem na ich pokonanie i
zjednoczenie się z Bogiem jest okazanie prawdziwej miłości sąsiadowi. Zapomnijcie na kilka dni o
urazach i podziałach. Pozwólcie, aby wszyscy mężczyźni stali się dla siebie braćmi, a kobiety
siostrami, a każdy z osobna opiekunem drugiego. Pozwólcie, aby w waszych sercach, choć na kilka
dni, zapanowały miłosierdzie, dobroć i troska, dzieląc radość i smutek, bowiem zło nie ma wstępu
tam, gdzie panuje dobro. Podajcie sobie ręce, wznieście puchary z winem, śmiejcie się i płaczcie, i
zaakceptujcie jeden drugiego okazując mu swą miłość! Niech świat zobaczy, że nie ma wstydu w
triumfie duszy. A kogo to uczucie ogarnie, kto posłyszy głos braci i sióstr, niech poniesie dalej
radosne wspomnienia ze święta św. Januarego i pozwoli, by jego życiem kierowały odtąd zasady
chrześcijańskiego miłosierdzia. Ziemia może stać się lepszym miejscem, a tylko od żyjących
zależy, jaką ją uczynią. Tego właśnie uczył Francesco I. Cisza zapanowała wśród setek tysięcy
zgromadzonych na placu św. Piotra. Za chwilę umiłowany papież wyjdzie pełen emanującej z niego
siły dostojeństwa i wielkiej miłości na balkon, aby wznieść ręce w geście błogosławieństwa. Anioł
Pański się rozpocznie. W wysokich komnatach pałacu watykańskiego, na wprost placu, zebrani
kardynałowie, prałaci i księża rozmawiali w grupach ciągle kierując wzrok na siedzącą w rogu
postać papieża. Pokój błyszczał żywymi kolorami: szkarłatem, purpurą i nieskalaną bielą. Szaty,
sutanny i nakrycia głów - symbole najwyższych dostojników kościelnych - falowały i obracały się,
dając wrażenie ruchomego fresku. W rogu komnaty, w wysokim fotelu z kości słoniowej,
wykładanym niebieskim aksamitem, siedział Namiestnik Chrystusa, papież Francesco I. Był
mężczyzną o pełnej tuszy, silnych lecz delikatnych rysach twarzy człowieka ziemi. Tuż obok stał
jego osobisty sekretarz, młody czarny ksiądz z Ameryki, z archidiecezji nowojorskiej. Rozmawiali
cicho ze sobą, a papież odwracał swą wielką głowę i podnosił na młodego księdza ogromne,
łagodne brązowe oczy, z których bił cichy spokój.
- Mannaggi! - szepnął Francesco, przykrywając usta szeroką chłopską ręką. - To szaleństwo! Całe
miasto będzie przez tydzień pijane! Wszyscy będą się kochać na ulicach. Czy jesteś pewien, że
postępujemy właściwie?
- Sprawdzałem dwa razy. Czy chcesz z nim dyskutować? - zapytał czarny ksiądz pochylając się z
pozornym spokojem. - Mój Boże, nie! On był zawsze najinteligentniejszy z nas. W tej chwili do
papieża podszedł kardynał i pochylił się nad nim
- Ojcze Święty, już czas. Tłumy czekają - powiedział cicho.
3
- Kto? A tak, oczywiście. Za chwilę, mój dobry przyjacielu.
Kardynał uśmiechnął się pod ogromnym kapeluszem. Jego oczy wyrażały uwielbienie. Francesco
zawsze nazywał go swym dobrym przyjacielem.
- Dziękuję, Wasza Świątobliwość. - I kardynał się wycofał.
Papież zaczął nucić. Popłynęły słowa:
- Chegelida... manina... a rigido esanime... ah, la, lalaa, trala la, lalaaa...
- Co ty robisz? - Młody adiunkt papieski z nowojorskiej archidiecezji, z Harlemu, był wyraźnie
zdenerwowany.
- To aria Rodolfa. Ach, ten Puccini! Śpiew pomaga mi, kiedy jestem zdenerwowany.
- Przestań! Lub zaśpiewaj którąś z pieśni gregoriańskich, albo przynajmniej litanię.
- Nie znam żadnej. Twój włoski jest coraz lepszy, ale ciągle nie dość dobry.
- Staram się, bracie. Nie jesteś najłatwiejszym nauczycielem. A teraz chodź, idziemy na balkon.
- Nie popychaj mnie! Więc tak, wznoszę rękę, następnie ciągnę w górę, w dół, z prawa na lewo...
- Z lewa na prawo! - szepnął kapłan ostro. - Dlaczego nie słuchasz? Jeżeli mamy ciągnąć tę szaradę,
na litość boską, naucz się wreszcie zasad!
- Pomyślałem, że jeśli stoję, dając, nie biorąc, powinienem robić to na odwrót.
- Nie komplikuj. Rób to, co jest naturalne.
- Więc będę śpiewał.
- Nie o taką naturalność mi chodzi. Idziemy.
- Dobrze już, dobrze.
Papież wstał z fotela i uśmiechnął się łagodnie do zgromadzonych w pokoju. Potem odwrócił się do
swego sekretarza i szepnął tak cicho, by nikt nie mógł usłyszeć:
- Gdyby ktoś pytał, który to jest święty January?
- Nikt nie zapyta. A gdyby nawet, to zastosuj standardową odpowiedź!
- Ach tak. Czytaj Pismo Święte, mój synu. Wiesz, to wszystko jest szaleństwem.
- Idź wolno i stań prosto. I uśmiechaj się, na miłość boską! Jesteś szczęśliwy!
- Jestem nieszczęśliwy, ty Afrykańczyku.
Papież Francesco I, Namiestnik Chrystusa, przeszedł przez olbrzymie drzwi na balkon, gdzie
powitał go grzmiący ryk, który wstrząsnął murami bazyliki. Tysiące wiernych wznosiło głosy w
szalonej radości.
- Il Papa! Il Papa! Il Papa!
Kiedy Ojciec Święty wychodził na balkon rozjaśniony miriadami refleksów świetlnych, rzucanych
przez zachodzące na pomarańczowo słońce, wiele osób zgromadzonych w komnacie, posłyszało
stłumione dźwięki pieśni, wydobywającej się ze świętych ust. Każdy pomyślał, że to zapewne jakiś
mało znany wczesny utwór muzyczny, o którym wiedzą tylko najbardziej wykształceni. A do takich
właśnie należał erudito, papież Francesco.
- Che... gelida... manina... a rigido esanimeee... ah, la, lalaaaa... trala, la, la... lalalaaa...
* * *
Rozdział I
- To sukinsyn! - generał brygady Arnold Symington opuścił z pasją przycisk do papieru na grube
szkło przykrywające biurko w jednym z gabinetów w Pentagonie. Szkło pękło, a kawałki
wystrzeliły w powietrze. - Jak on mógł!
4
- Niestety mógł, sir - odpowiedział wystraszony porucznik osłaniając oczy przed szklanym atakiem.
- Chińczycy są oburzeni. Ich .premier osobiście przesłał skargę do naszego poselstwa. Drukują już
artykuły wstępne w "Czerwonej Gwieździe" i nadają je w Radio Pekińskim.
- Jak oni mogą, do diabła! - Symington wyjął kawałek szkła z małego palca. - Cóż oni, u diabła,
wygadują. "Przerywamy program, by poinformować, że amerykański przedstawiciel wojskowy,
generał MacKenzie Hawkins, odstrzelił jaja dziesięciostopowemu pomnikowi na placu Son Tai".
Brednie! Pekin nie dopuściłby do tego. To cholernie niegodne.
- Oni sformułowali to nieco inaczej, sir. Mówią, że on zniszczył historyczny pomnik z czarnego
kamienia w Zakazanym Mieście. To tak, jakby ktoś wysadził w powietrze posąg Lincolna.
- To inny rodzaj posągu! Lincoln ma na sobie ubranie. On nie ma jaj na wierzchu! To nie to samo!
- Jednak Biały Dom uważa to porównanie za uzasadnione, sir. Prezydent chce, żeby Hawkinsa
zdjęto ze stanowiska, a nawet więcej - usunięto ze służby. Sąd wojskowy i w ogóle.
- Na miłość boską, to absolutnie nie wchodzi w rachubę. Symington odchylił się na oparcie fotela i
zaczął głęboko oddychać, starając się opanować. Sięgnął po raport leżący na biurku.
- Przeniesiemy go, udzielając oficjalnego upomnienia. Prześlemy kopie... nagany, możemy to
nazwać naganą, do Pekinu.
- To nie wystarczy, sir. Departament Stanu dał to wyraźnie do zrozumienia. Prezydent podziela ich
zdanie. Mamy umowy handlowe w trakcie...
- Na litość boską, poruczniku! - przerwał mu generał.
- Niech ktoś powie temu kręcącemu się bąkowi z biura jajogłowych, że nie może mieć wszystkiego
naraz. Mac Hawkins został wybrany spośród dwudziestu siedmiu kandydatów. Pamiętam
dokładnie, jak prezydent powiedział, że jest doskonały.
- To już przestało być aktualne, sir. On uważa, że umowy handlowe są ważniejsze od innych
względów. - Porucznik zaczął się pocić.
- Wy bękarty, zabijacie mnie! - Symington złowieszczo zniżył głos. - Po prostu mrozicie mi jaja.
Jak pan to sobie wyobraża, to "przestało być aktualne"? Hawkins nieźle was capnął w tę waszą
dyplomatyczną dupę, ale nie da się zmyć tego, co było aktualne. On był cholernie dobrym
smarkaczem w bitwie o wyłom w Ardenach i w piłkę nożną w West Point. I gdyby dawali medale
za to, co zrobił w Azji PołudniowoWschodniej, nawet Mac Hawkins nie dałby rady udźwignąć tego
żelastwa. Przy nim John Wayne to maminsynek. On jest prawdziwy! Oto dlaczego to owalne jajo
się go czepia. - Myślę jednak, że prezydent - bez względu na to, co sądzi o tym człowieku jako
naczelny wódz...
- Do jasnej cholery! - ryknął generał mocno akcentując każdy wyraz, co nadało wykrzyknikowi
charakter wojskowego rytmu. - Tłumaczę panu, najdobitniej jak umiem, że nie postawicie przed
sądem wojskowym MacKenzie'ego Hawkinsa, by zadośćuczynić skardze Pekinu, bez względu na
to, ile przeklętych umów handlowych zostało zawartych. Czy pan wie dlaczego, poruczniku?
Młody oficer odpowiedział spokojnie pewny trafności swoich słów:
- Ponieważ mógłby zrobić z tego publiczny użytek.
- Binggo! - komentarz Symingtona zabrzmiał jak jednostajnie brzmiący wysoki dźwięk. -
Hawkinsowie w tym kraju mają swoich zwolenników, panie poruczniku. Oto dlaczego nasz wódz
naczelny dobiera mu się do skóry. On jest politycznym usprawiedliwieniem. I jeśli pan myśli, że on
o tym nie wie, to nie trzeba go było werbować.
- Jesteśmy przygotowani na taką reakcję, generale.
- Słowa porucznika były ledwo słyszalne. Generał pochylił się w przód, uważając, by nie oprzeć
łokci na rozbitym szkle.
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- Departament Stanu przewidywał twardy opór. Dlatego musimy zarządzić ostrą kontrakcję. Biały
Dom ubolewa z tego powodu, lecz w tym miejscu i czasie uznaje wagę kryzysu.
- Byłem pewny, że to usłyszę. - Symington mówił jeszcze ciszej niż porucznik. - Proszę dokładniej.
Jak zamierzacie go załatwić? Porucznik się zawahał.
- Proszę wybaczyć, sir, ale nie chodzi tu o załatwienie generała Hawkinsa. Jesteśmy w wyjątkowo
trudnym położeniu. Ludowa Republika żąda zadośćuczynienia. I słusznie. Był to okrutny, wulgarny
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin