Pasek M-paragraf 13.pdf

(1658 KB) Pobierz
PROLOG
Zamiast chleba i soli
Pierwszy przybył podchorąży Nawrocki.
– Rozbierać się! Ciuchy do wora! Damy nowe! – usłyszał na powitanie.
– Ruchy, ruchy!
– A czy mogę zatrzymać...
– Macie się do mnie zwracać: obywatelu kapralu ! A zatrzymywać
niczego nie wolno.
– Przepraszam.
– Mówi się: obywatelu kapralu !
– Obywatelu kapralu, przepraszam.
– Chodźcie za mną!
– Ale ja chciałem...
– Zero dyskusji!
Weszli do szatni. Trudno było dopatrzyć się tu wzorowego porządku.
Co prawda, przy ścianach w równych rzędach grzecznie
warowały wojskowe tornistry, ale na podłodze walała się sterta
mundurów, dresów, pasów i różnych innych rzeczy, które nazywane
są osprzętem umundurowania żołnierskiego.
– No, nagusie! Zdjąłeś już swoje łachy, teraz zakładaj nasze!
Ruchy, ruchy!
– Ale czy mogę...
– Jak się mówi?
– Obywatelu kapralu, czy mogę zostawić sobie slipki?
– A co, nasze atramenty nie pasują? W wojsku może być chujowo 3 ,
ale musi być jednakowo! Zrozumiano?
– Tak.
– Jak się odpowiada?
– Tak, obywatelu kapralu.
– Wróć! Inaczej!
– Rozkaz.
– Wróć! Jaki tam teraz rozkaz? Mówi się: tak jest, obywatelu
kapralu !
– ...?
– Co, powtórzyć nie potraficie?
– Tak jest, obywatelu kapralu.
– Głośniej!
– Tak jest, obywatelu kapralu!
– Nie słyszę!!!
– Tak jest, obywatelu kapralu!!! – rekrut wrzasnął na całe gardło.
– A teraz ubierać się! I cieszyć się, że jesteście wcześniej niż
inni, to macie w czym wybierać. Ale ruchy, ruchy! Nie jesteście
na wczasach! Tempo!
Świeżo upieczony kanonier podchorąży bardzo niechętnie sięgnął
po ogólnowojskowe slipy – z racji swego koloru nazywane
atramentami – mocowane w pasie tasiemką lub sznurkiem.
– Obywatelu kapralu, czy są tu może jakieś spodenki z gumką?
– Szukajcie, może coś się znajdzie.
Po atramentach przyszła kolej na koszulkę, moro, dres, pasy,
pałatkę, onuce, skarpety, troki i całe kilogramy rzeczy niezbędnych
do tego, by żołnierz się nie nudził, lecz zajmował ich poprawianiem
i czyszczeniem. Dzięki temu nie trwonił cennego czasu na niepotrzebne
i szkodliwe marzenia o takim na przykład zimnym piwku
z kumplami.
A przynajmniej nie powinien.
Tak oto 1 września 1988 roku powitano w Szkole Podchorążych
Rezerwy Artylerii w Szczupakowie pierwszego podchorążego
dwudziestego szóstego turnusu długotrwałego przeszkolenia wojskowego
absolwentów szkół wyższych . Pozostali mieli przybyć nazajutrz,
o godzinie ósmej zero zero.
Nawrocki zjawił się wcześniej, słyszał bowiem, że tych, którzy
przybywają do wojska jako pierwsi, honoruje się po przysiędze urlopem
– w nagrodę za wzorowe obywatelskie podejście do obowiązków
żołnierskich . Ukończył Wyższą Szkołę Pedagogiczną w Krakowie,
był niezłym muzykiem rockowym i do miłośników służby wojskowej
z pewnością nie należał, ale bardzo mu zależało na wyjazdach
do domu. Mieszkał na drugim krańcu Polski, w Opolu. Jego żona
spodziewała się dziecka.
– Obywatelu kapralu, jak tu jest z urlopami? – zapytał, podążając
za zwierzchnikiem w stronę pomieszczenia, które w najbliższych
miesiącach miało mu zastępować jego własną sypialnię.
– Zobaczy podchorąży, zobaczy.
– Ale...
– Zapytajcie się komendanta. Jutro!
– A ilu nas będzie w SPR-ze?
– Nie wiem. W turnusie zimowym było blisko osiemdziesięciu,
a w wiosennym poniżej pięćdziesiątki.
– I to wszystko w czterech salach?!
3 Na problem używania w Ludowym Wojsku Polskim słów niecenzuralnych zwrócił
uwagę kardynał Stefan Wyszyński: Nasi klerycy, odbywający służbę wojskową, nie mogą się
nadziwić słownikowi pp. kaprali, jakim oni się posługują wobec rekrutów, i nikt z inteligencji
wojskowej nie podejmuje kroków zaradczych. Nikt też z inteligencji policyjnej, bezpieczeństwa,
prokuratorskiej, sądowniczej nie podejmuje wysiłku, by poprawić stosunek człowieka do człowieka.
Tym balastem osobistego chamstwa obciąża się demokratyzm, ustrój państwowy – jakoby
postępowy, i różne szczeble służby społecznej (fragm. listu kard. S. Wyszyńskiego z 4
sierpnia 1975 roku, zamieszczonego jako słowo wstępne do książki ks. J. Wójcika, Moja
Wielka Nowenna , wyd. Odnowa, Londyn 1985).
– Nie mówi się: salach , tylko izbach żołnierskich – poprawił kapral
Muca. Mimo że o kilka lat młodszy od Janusza Nawrockiego,
kanoniera podchorążego Nawrockiego przewyższał stażem i doświadczeniem
wojskowym prawie o rok.
W izbie żołnierskiej o powierzchni około czterdziestu metrów
kwadratowych stłoczonych było kilkanaście łóżek.
– Wy i tak będziecie mieli miodzio – pocieszał kapral. – Skoro
wozy niespiętrowane, to pewnie nie będzie was zbyt wielu. Zimą
musieli prawdziwe cyrki wyczyniać, żeby wozy oporządzić.
Opowieść przerwało wejście starszego szeregowego Marmuchy.
– Słuchaj Muca, telefonują z biura przepustek, że nowy klient
przyjechał.
– No to co?
– Jak to co? Musisz po niego iść!
– Nie możesz ty skoczyć? Powiesz najwyżej, że mam srakę.
– Ta, srakę... A oficer dyżurny powie Piontkowi, że nie chciało
ci się leźć, i znowu zarobisz zmokę. Czy ja zawsze muszę myśleć
za ciebie?!
– No dobra... kurwa mać, ciągle człowieka ganiają – użalił się
jeszcze Muca, znikając za drzwiami.
– Ale kapralinę nastraszyłem, co? – powiedział z satysfakcją
Marmucha.
– No, fajnie. Ale słuchaj... – zaczął Nawrocki.
– Macie się do mnie zwracać: obywatelu starszy szeregowy !
– Tak jest.
– No już dobrze – uśmiechnął się Marmucha. – Idźcie teraz,
podchorąży, umyć się i ogolić, tego wąsa przede wszystkim. Na unitarce
nie przysługuje! Dopiero po przysiędze.
Ablucje przerwało pojawienie się następnego kandydata na oficera
artylerii. Przybysz był starannie wygolony i ostrzyżony niemal
na łyso. Prezentowałby się jak wzorcowy kandydat na komandosa,
gdyby nie tusza godna imć pana Zagłoby.
– Cześć. Janek Borówka jestem – przedstawił się.
Nawrocki uścisnął jego dłoń, pulchną jak świeży pączek.
– Janusz Nawrocki. Po WSP w Krakowie. A ty co skończyłeś?
– Nauki polityczne w Białymstoku.
– Dziwne.
– Co dziwne? – nieufnie zapytał Borówka.
– To, że nie zaciągasz.
– No wiesz! – obruszył się Borówka. – Warstwy wykształcone
nie zaciągają.
Tę ciekawie zapowiadającą się dyskusję językoznawczą przerwał
powrót kaprala:
– Myć się, do cholery jasnej, i spać! Ruchy, ruchy!
Miasteczko na uboczu
Koszary w Szczupakowie zostały wybudowane, jak wiele podobnych
obiektów w północnej Polsce, jeszcze za czasów pruskich, lecz
już pod koniec panowania Hohenzollernów. Przeszły potem parę
modernizacji (w latach 1933, 1948 i 1981), co zapewniło ich lokatorom
warunki znacznie lepsze od tych w innych garnizonach.
W tych właśnie mazurskich koszarach, niedaleko granicy przyjaźni
z ZSRR, stacjonowała 1 Śląska Brygada Artylerii Armat
im. Feliksa Dzierżyńskiego.
Szczupakowo było niewielkim miasteczkiem. Latem zjeżdżały
doń tłumy turystów; wiosną, jesienią i zimą ton życiu nadawało
wojsko. Wszystkie akademie, spartakiady i spotkania przebiegały
pod patronatem armii; wszelkie libacje i bójki – również. Gwoli
sprawiedliwości wypada zaznaczyć, że bijatyki zdarzały się znacz
nie częściej niż inne ogólnodostępne imprezy. Za wyjątkiem pijatyk,
rzecz jasna.
Bo w Szczupakowie czasem mogło brakować wszystkiego, nawet
szczupaków – nigdy jednak wódki. Chociaż... tubylcy zdecydowanie
preferowali napój, który choć w całym kraju był podobny w smaku,
to w każdym rejonie nosił inne nazwy: jabol, bełt, J-23, chlaptusek,
łzy sołtysa, czar PGR-u, alpaga, pepe, mocz kombajnisty albo i krew
traktorzysty. Trzeba by nowego Oskara Kolberga, który by spisał ludowe
nazewnictwo tego artykułu pierwszej potrzeby.
Niewiele mniejszym powodzeniem cieszył się bimber. Jego produkcja
kwitła i tylko od czasu do czasu była zakłócana brakiem cukru,
spowodowanym kolejnymi przejściowymi trudnościami w zaopatrzeniu
rynku. Ale wtedy też dawano sobie radę – pędzono z żyta.
Podobno przed laty palacz z profosem zaczęli pędzić księżycówkę
w kotłowni i przylegającym do niej garnizonowym areszcie.
Ich ambitne zamierzenia spaliły na panewce, gdy do Szczupakowa
przybył nowy dowódca brygady, pułkownik Czachórski, który był
– co w wojsku stanowi ewenement absolutny – całkowitym abstynentem
i zdecydowanym wrogiem wszelkich nałogów.
Złośliwi szeptali, że to właśnie one, na domiar złego cudze,
przywiodły go do Szczupakowa, skąd dowódca mógł odejść tylko
na emeryturę – nigdy w górę, a już przenigdy do awansodajnej
Warszawy.
Pierwsza pobudka
– Wstawać, wstawać biegusiem! W wojsku jesteście! – kapral
Muca zrzucił koce z Nawrockiego i Borówki. – Ruchy, ruchy!
– Gdzie, gdzie ja jestem? – pytał nie całkiem jeszcze przytomny
Borówka.
– Wstawać, do cholery! Co wy sobie wyobrażacie!? – włączył się
do akcji starszy kapral Kozioł. – Baczność!
Powoli gramolili się z łóżek. Zaczęli się ubierać. Szybciej szło
to Nawrockiemu. Spanikowany Borówka zmagał się z garderobą
równie rozpaczliwie, jak bezskutecznie.
– Nie mogę na tego grubasa patrzeć. Czy w domu ubierała
go pokojówka? – Kozioł mruknął pod nosem, ale na tyle głośno,
by usłyszeli go wszyscy. – A teraz idźcie się obszywać, bo wyglądacie
jak ostatnie szweje. Do fryzjera pójdziecie wtedy, gdy będzie
was tu przynajmniej dziesięciu, tak że macie trochę czasu. Wytłumacz
im, Muca, jak mają się obszyć, makarony naszyć, wiesz zresztą,
co trzeba.
– Muca, Muca, kapral Muca! – z korytarza dobiegł wrzask.
– Do mnie, kurwa, Muca!
– Jestem! – służbiście odkrzyknął podoficer i pobiegł tam, dokąd
go wzywano.
– No dobra, ja też was tu zostawiam – powiedział Kozioł. –
Obszywajcie się.
– Ale czym? – zapytał Nawrocki.
– No to się nie obszywajcie! Zaraz pewnie dotrą inni, to na razie
zajmijcie się wozami.
Po wyjściu przełożonego zasłali metalowe wyra i przysiedli
na nich. Zegarek Nawrockiego wskazywał siódmą dziesięć, a Borówki
siódmą dwanaście, co dało temu drugiemu asumpt do wszczęcia
dysputy, czyj czasomierz jest lepszy. Rozmowa nie trwała
długo. Do sali wkroczył Muca wraz z dwoma osobnikami dźwigającymi
wojskowy rynsztunek. Nie wiedzieć czemu, nie przebrali się
w szatni.
– No i mamy dwóch kolejnych – rzekł podoficer. – A wy tu czemu
wozów nie oporządziliście?
– Ale przecież łóżka są posłane – wystąpił w obronie kolegów
jeden z przybyszy.
– To jeszcze nie wiecie, jak słać wozy?! – oburzył się Muca.
– Niby skąd mamy wiedzieć?
– A przede wszystkim – ryknął kapral – jak się zwracacie
do przełożonych i starszych stopniem?! W wojsku jesteście,
a nie w harcerstwie! Podchorąży – wskazał Nawrockiego – wytłumaczcie
kolegom, jak się zwracać.
– Należy pytać o zgodę.
– Co wy, magisterek, od wczoraj zapomnieliście? – ironizował
podoficer.
– Obywatelu kapralu, to może ja – wyrwał się na ochotnika
Borówka.
– No, to była prawie dobra formuła – pochwalił Muca. –
Ale to ma powiedzieć... – zawahał się. – Jak się nazywacie?
– Nawrocki.
– Mówi się: kanonier podchorąży Nawrocki, obywatelu kapralu !
– Zrozumiałem, obywatelu kapralu.
– No! – Muca był wreszcie usatysfakcjonowany. – A teraz pokażę
wam wszystkim, jak się oporządza wóz, żeby było na wzór-
-konspekt!
Zanim jednak rozpoczął wykład z ćwiczeniami na temat: oporządzanie
ranne wozu , przypomniał sobie, że nie doprowadził
do finału wątku zwracania się do przełożonych. A przecież Poradnik
dydaktyki i wyjaśnień dla dowódców drużyn stanowczo zabraniał
dopuszczać do takich sytuacji.
– Aha – zagadnął wyższego z przybyszy. – To jak się podchorąży
nazywa?
– Kanonier podchorąży Maroń, obywatelu kapralu! – mimo
że ciągle jeszcze ubrany po cywilnemu, Maroń wyprężył się na baczność.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin