Broadrick Annette - Tajemnica trzech sióstr 02 - Mężczyzna z portretu.rtf

(347 KB) Pobierz

ANNETTE BROADRICK

MĘŻCZYZNA Z PORTRETU

ROZDZIAŁ 1

Październik 2003

Zaintrygowała cię, prawda, Nick?

Dominie Chakaris, Nick, spojrzał na Craiga Bonnera, swojego przyjaciela, a zarazem wiceprezesa należących do Nicka holdingów.

- Nie, do licha! Kazałem zebrać informacje o niej tylko po to, żeby się dowiedzieć, dlaczego kobieta, której na oczy nie widziałem, namalowała mój portret i wystawiła go. - Nick wpatrywał się w panoramę Nowego Jorku z okna swego biura usytuowanego wysoko ponad kanionami ulic. Ręce wsadził do kieszeni szytego na miarę garnituru.

- Gadaj zdrów - mruknął Craig.

Nick odwrócił się od okna i stanął za biurkiem. Mężczyźni wymienili chłodne spojrzenia.

Wreszcie usiedli. Craig po jednej stronie masywnego biurka, Nick wyciągnięty w fotelu po drugiej.

- Czego dowiedział się twój detektyw?

Craig znał Nicka od przeszło dziesięciu lat. Nie bał się drapieżnych spojrzeń swego szanownego zwierzchnika.

Był przypuszczalnie jedynym człowiekiem na Manhattanie, który mógł to o sobie powiedzieć i nie skłamać.

Powinien się jednak domyślić, że artystka i portret uwierają przyjaciela jak gwóźdź w bucie.

Craig, urodzony dyplomata, powstrzymał się od komentarza, tylko przysunął Nickowi teczkę z dokumentami. Ten rzucił się na nią jak sęp.

- Z raportu detektywa wynika - stwierdził Craig - że pełne nazwisko tej artystki brzmi Kelly Anne MacLeod, lat dwadzieścia pięć. Rodzice nie żyją. Mieszka samotnie w domu przy Osiemdziesiątej Pierwszej. Ukończyła historię sztuki w Vassar. Na trzecim roku studiów wyjechała do Włoch, a ostatnio zarabia masę pieniędzy jako portrecistka. Zdaje się, że ma długą listę chętnych do pozowania. - Uśmiechnął się od ucha do ucha. - Widzisz, mówiłem, że możesz się czuć pochlebiony.

Nick rzucił półgłosem obsceniczny epitet pod adresem portrecistki, rozśmieszając Craiga, po czym powiedział:

- To wszystko, co masz? - Wziął do ręki kilka kartek i na widok dołączonej fotografii pokiwał głową.

- W jej biografii nie ma żadnych tajemnic. Kelly MacLeod nie wygląda też na szpiega z wywiadu gospodarczego, co cię powinno uspokoić. - Craig był szczerze ubawiony miną Nicka. Udawał przy tym, że nie słyszy obelżywych pomruków.

- Nie ma tu żadnego wyjaśnienia, dlaczego wystawiła mój portret. Do cholery, Craig! Nic mnie nie obchodzi ani to, że jest sierotą, ani ile zarabia. To kolejna siusiumajtka należąca do szczenięcej elity Nowego Jorku. - Czyli do ludzi, dodał Nick w duchu, kompletnie bezwartościowych. - I wcale mi to nie pochlebia, o czym wiesz doskonale. Zresztą ten portret naprawdę trudno uznać za pochlebny.

Craig uśmiechnął się szeroko.

- Prawdę mówiąc, właśnie tak wyglądasz. Nick uniósł brwi.

- Doprawdy? W „Timesie" przeczytałem, że portret przedstawia człowieka twardego i bezlitosnego, prawdziwego drapieżnika, który czai się do skoku na niczego niespodziewającą się ofiarę.

- Jak już mówiłem, właśnie taki jesteś. - Craig uśmiechnął się znowu. - Może powinienem w czasie posiedzenia zarządu zrobić ci parę zdjęć ukrytą kamerą, by udowodnić, że mówię prawdę.

Nick rzucił mu miażdżące spojrzenie.

- Myślę, że na tym możemy zakończyć rozmowę i zabrać się wreszcie do roboty.

- Domyślam się, co najbardziej cię irytuje. To, że panna MacLeod doskonale cię rozgryzła. Wygląda na to, że ta siusiumajtka świetnie cię zna.

Nick przyjrzał się uważnie fotografii i potrząsnął głową.

- To niemożliwe. Nigdy jej nie widziałem.

- Oczywiście. Gdybyś ją choć raz zobaczył, musiałbyś ją zapamiętać. - Craig uśmiechnął się kpiąco, wstał, zasalutował i wymaszerował z biura.

Nick nie lubił niewyjaśnionych tajemnic, a motywy powstania tego portretu były bardzo tajemnicze. Odebrał tyle telefonów i nasłuchał się tylu komentarzy, że w końcu sam wybrał się do galerii, żeby zobaczyć, o co cały ten krzyk. I przeżył szok.

To, że obraz został wyjątkowo dobrze namalowany, nie ulegało kwestii. Nick nie miał jednak pojęcia, czemu to właśnie on posłużył artystce za model, a także dlaczego sportretowała go w taki sposób. Bardzo się zdenerwował. W jakiś sposób naruszono jego prywatność.

Raz jeszcze obejrzał zdjęcie Kelly MacLeod. Miała bardzo jasne włosy, zaczesane gładko do tyłu. Niewiele kobiet mogło sobie pozwolić na ten surowy styl.

Intensywnie niebieskie oczy śmiało spoglądały w obiektyw, a na ich dnie tliły się wesołe iskierki. Kąciki ust miała leciutko uniesione w uśmiechu.

Gdy się jej bliżej przyjrzał, uświadomił sobie, że jednak już ją kiedyś widział.

Nick starał się unikać większych imprez towarzyskich, ale na zaręczyny córki swojego wspólnika pójść musiał. W takich przypadkach zwykł witać się ze wszystkimi znajomymi, by zaznaczyć swą obecność, wysłuchiwał plotek, jakie wpadły mu w ucho, a potem, po krótkiej rozmowie z panem domu, wychodził w poczuciu dobrze spełnionego, choć przykrego obowiązku.

Tamtego wieczoru przystanął w drzwiach, by popatrzeć na tłum, i wtedy ją zobaczył. Tańczyła, a jej włosy lśniły w świetle kandelabrów jak płynne złoto. Zaczesane do tyłu, miękkimi pasmami opadały na ramiona.

Przyjrzał się uważnie tańczącej parze, żeby sprawdzić, czy zna jej partnera, ale nigdy go nie spotkał. A potem zaczął się rozglądać za kimś, kogo mógłby zapytać o tę dziewczynę.

Jednak zanim udało mu się znaleźć kogoś znajomego, piosenka skończyła się i dziewczyna zniknęła.

Zobaczył ją trochę później, kiedy opuszczał przyjęcie. Przeszła tuż obok, śmiejąc się i mówiąc coś do kobiety, która jej towarzyszyła. Na moment owionął go delikatny, kwiatowy zapach jej perfum. Wtedy też okazało się, że jest niższa, niż początkowo sądził. A choć wyglądała bardzo młodo, emanowała pewnością siebie oraz nieprzepartym wdziękiem, co tym bardziej zaintrygowało Nicka.

Teraz już wiedział, kim jest ta dziewczyna. To Kelly MacLeod.

Odkrycie, że jest autorką owego nieszczęsnego portretu, mocno go podnieciło.

Wiedziony impulsem, wykręcił zastrzeżony numer, który jego detektyw dołączył do akt. Odczekał kilka sygnałów, nim usłyszał dźwięczny głos:

- Cześć, tu Kelly. Nie mogę się narazić kapryśnej muzie, żeby podejść do telefonu. Proszę zostawić swoje nazwisko, numer i nagrać wiadomość, to oddzwonię, jak tylko zdołam wyrwać się z jej szponów.

- Mówi Dominic Chakaris - powiedział automatycznej sekretarce. - Sądzę, że pora się spotkać. Proszę zadzwonić na numer 555 - 19 - 66.

Odłożył słuchawkę i zaczął nerwowo bębnić palcami w poręcze swego prezesowskiego fotela.

A niech to! Nie ma przecież czasu na takie głupstwa. Już i tak jest spóźniony na naradę, której wynik przesądzi o tym, czy będzie mógł wydać ponad trzy miliony dolarów na kolejną podupadającą fabrykę.

Rozległ się brzęczyk. To jego asystentka przypominała mu, która godzina. Wstał, włożył marynarkę, poprawił krawat i wyszedł z pokoju, w jednej sekundzie zapominając o Kelly MacLeod.

- Ja nie żartuję, Hal - mówiła Kelly do mężczyzny, z którym jadła lunch. - Nigdy go nie poznałam, więc nie mogę ci pomóc.

Jednak Harold Covington nie poddawał się.

- Znam cię od małego, Kelly. Nie potrafiłabyś namalować portretu, który tak idealnie oddaje czyjś charakter, gdybyś nie znała tej osoby.

Kelly spojrzała mu w oczy.

- I znam, i nie znam, Hal. Nigdy nie zostaliśmy sobie przedstawieni, ale nie ma gazety, w której nie można by o nim przeczytać, czy to w dziale biznesowym, czy też w kronice. Poza tym widywałam go na różnych towarzyskich imprezach i za którymś razem przyszło mi do głowy, że byłby fascynującym tematem. Przelotna myśl, to wszystko. A potem, kiedy się dowiedziałam, że to on stał za przejęciem naszej rodzinnej firmy, nie potrafiłam o nim zapomnieć. I pomyśleć, że był taki czas, kiedy go podziwiałam! To przez jego bezlitosne praktyki, przez to, że nie liczy się z nikim i z niczym, mój ojciec stracił swoją firmę

i ze zmartwienia dostał ataku serca. A mama po jego śmierci kompletnie się załamała. Dlatego wyładowałam gniew i ból w tym portrecie. Z tego, co słyszałam, odwaliłam kawał dobrej roboty.

Hal westchnął i potrząsnął głową.

- Byłaś moją największą nadzieją. Wiem tylko tyle, że ktoś dyskretnie sprawdza moją firmę. Wygląda to na przygotowania do tak zwanego wrogiego przejęcia.

Widelec Kelly zastygł w połowie drogi do ust.

- I wobec tego uważasz, że powinnam podejść do niego... gdybym go znała... i zapytać, czy szykuje atak na twoją firmę? - Gdy Hal nie odpowiadał, dodała: - Z tego, co słyszałam o panu Chakarisie, tylko najbliżsi współpracownicy znają jego plany, reszta dowiaduje się o wszystkim dopiero po przejęciu upatrzonej firmy.

- Wiem. Cóż, miałem po prostu nadzieję, że znasz go na tyle dobrze, by mi pomoc.

- Naprawdę myślisz, że to on sprawdza Covington & Son Industries?

- Wiem tylko, że ktoś się nami podejrzanie interesuje. Wiele firm ucierpiało z powodu kryzysu. Prawie wszyscy ponieśli poważne straty. Robię, co mogę, żeby się utrzymać na powierzchni, ale jeśli ktoś chce nas przejąć, musi wiedzieć, jak trudna jest w tej chwili nasza sytuacja. Kilka lat temu wziąłem duży kredyt na niezbędne modernizacje. Gdybym miał wtedy kryształową kulę i mógł przewidzieć, co nam grozi, byłbym się z tym wstrzymał. Natomiast gdybym teraz miał pewność, że Chakaris planuje przejecie, pożyczyłbym pieniędzy od rodziny mojej żony, by spłacić choć część długu. Wolałbym jednak tego nie robić, póki nie będzie to absolutnie konieczne. Oczywiście wiem, że zajmujesz się sztuką, a nie biznesem, więc pewnie niewiele rozumiesz z tego, co mówię.

Kelly odchyliła się na krześle i spojrzała na człowieka, który był serdecznym przyjacielem jej zmarłego ojca.

- Hal, tak protekcjonalnej uwagi jeszcze od ciebie nie słyszałam. Jak rozumiem, następnym razem pogłaszczesz mnie po głowie i wyślesz do piaskownicy, mówiąc, bym poważne sprawy zostawiła dorosłym.

- Przepraszam, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało - sumitował się speszony Hal. - A skoro już o tym mowa... Arnie ma dyplom wyższej szkoły biznesu, uczestniczy we wszystkich posiedzeniach zarządu i pokazuje się w pracy dwa albo trzy razy na tydzień. Niestety, nie wykazuje najmniejszego zainteresowania firmą. Moim zdaniem, masz znacznie lepsze pojęcie o interesach niż on.

Kelly dotknęła jego ręki.

- Wiem, że Arnold nie spełnia twych nadziei, ale daj mu jeszcze trochę czasu. Jest przecież taki młody.

W spojrzeniu Hala rozbawienie mieszało się z powątpiewaniem.

- Kelly, on jest o pięć lat starszy od ciebie.

- Ach, rzeczywiście. - Uśmiechnęła się.

- Nawet nie potrafię powiedzieć, jaki byłem zawiedziony, kiedy się okazało, że nie macie się ku sobie. Nasze rodziny przyjaźniły się od zawsze. Wasz związek byłoby istnym błogosławieństwem dla Covingtonow.

Okaż trochę taktu, nakazała sobie w myślach Kelly. Po co mówić kochającemu ojcu, że jego jedynak i spadkobierca to kompletny nieudacznik? Nie mogła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek widziała Arnolda Covingtona całkiem trzeźwego. Wiedziała też, że kobiety zmieniał częściej niż rękawiczki.

- Jak już słusznie zauważyłeś, obracamy się w krańcowo różnych światach.

Oby Hal uznał, że chodzi jej o sztukę i biznes...

- Tak, rozumiem. Wracając jednak do tematu... Cóż, nie dysponuję żadnymi faktami na poparcie moich podejrzeń, tylko plotkami, w których Chakaris często się pojawia. To zazwyczaj jedyny sygnał, jaki dostaje właściciel, zanim ten rekin podstępnie wyrwie mu firmę. Wszyscy wiedzą, że jest wyjątkowo bezwzględny.

- Hal, nie zapominaj, że poznałam jego metody na własnej skórze.

- Wybacz, kochanie. Mówiłem bez zastanowienia. - Skupił się najedzeniu i już do końca posiłku gawędzili na lżejsze tematy. Kiedy podano kawę, Hal powiedział:

- Odnoszę wrażenie, że przywykłaś już do samotnego życia. To nie są tylko pozory, prawda? Niepokoiłem się o ciebie, bo wiem, jak bardzo byłaś związana z matką. Już rok nie ma jej wśród nas...

- Mama na pewno jest szczęśliwa, że dołączyła do taty, Hal. Po jego śmierci nigdy już nie była sobą. Cierpiała trzy lata, aż wreszcie serce jej pękło. A ja mam przecież gospodynię i parę osób, które dbają o dom i o mnie, więc trudno mówić o samotności.

- Dobrze wiesz, o czym mówię. Nie o tym, że wokół ciebie są jacyś ludzie, ale właśnie o samotności.

- Czasami mi doskwiera, przyznaję. Jednak nie zdążyłabym przygotować tylu obrazów na wystawę, gdybym całkowicie nie poświęciła się pracy. Dzięki niej łatwiej mi też znosić ból po mamie. Prawdę mówiąc, sztuka pozwala mi odgrodzić się od niego. Mimo upływu czasu nadal jest bardzo silny. Wiem jednak, że kiedyś pogodzę się ze śmiercią mamy.

- Więc również ten obraz jakoś ci pomógł? To mnie cieszy.

- Powiem więcej, postanowiłam w tym tygodniu przejrzeć rzeczy po mamie. Powinnam była zrobić to wcześniej, ale nie potrafiłam się przełamać. Tak czy inaczej, muszę zdecydować, co zostawić, a czego się pozbyć. Jej pokój wygląda mniej więcej tak samo jak w chwili, gdy go opuściła. Wiem, że gosposia sprząta w nim, ale uporządkowanie wszystkich rzeczy pozostawiła mnie. No i tak upłynął prawie rok - Kelly spojrzała na zegarek. - Bardzo się cieszę, że mogłam zjeść z tobą lunch, Hal, ale muszę już zabrać się do roboty. Im prędzej zacznę, tym prędzej się z tym uporam.

Hal wstał i odsunął jej krzesło.

- Ja też muszę już wracać. Przepraszam, że ostatnio tak rzadko się z tobą kontaktowałem, moja kochana, ale byłem taki zajęty swoimi sprawami. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.

Kelly uściskała go serdecznie. , - Och, daj spokój. Wszyscy jesteśmy zaganiani. Dobrze wiem, że zawsze mogę na ciebie liczyć, jeśli będę cię potrzebowała.

Pożegnali się serdecznie.

Jadąc taksówką, Kelly podsumowała w myślach rozmowę z Halem. Prędzej czy później i tak by się do niej zgłosił, było jej jednak przykro, że w desperacji posunął się aż tak daleko, by prosić ją, aby dla niego szpiegowała.

Jeżeli Dominic Chakaris upatrzył sobie firmę Covington & Son, biedny Hal będzie miał bezwzględnego przeciwnika i zasługuje na najgłębsze współczucie.

Po powrocie do domu sprawdziła automatyczną sekretarkę. Cztery osoby czekały na jej odpowiedź.

Pani z jednej z organizacji charytatywnych, do których należała jej mama, prosiła, by zechciała przyjść nazajutrz na spotkanie, bez wątpienia w nadziei, że Kelly przejmie po matce wszystkie funkcje.

Następny telefon był od Anity Sheffield, przyjaciółki z uczelni, z którą nie rozmawiała od paru miesięcy. Zapisała numer, żałując, że Anita jej nie zastała.

Potem była przerwa, a po niej zwięzłą wiadomość zostawił Dominic Chakiris. Na dźwięk jego głosu zadrżała. Czy to nie dziwne, że zadzwonił do niej tuż po tym, jak rozmawiała o nim z Halem?

Odsłuchała ponownie wiadomość, zastanawiając się, skąd wziął jej zastrzeżony numer. Chociaż, dla człowieka o jego wpływach i koneksjach, nie stanowiło to pewnie najmniejszego problemu. Była pewna, że miał do swojej dyspozycji całą armię szpiegów.

Ale cóż, i tak się spodziewała, że odezwie się do niej po wystawie, na którym zaprezentowała wśród innych prac również jego portret.

Pytanie Hala, dlaczego namalowała ten obraz, dręczyło ją od paru miesięcy. Dominic Chakaris stał się jej obsesją. Powodowany chciwością i żądzą władzy, zniszczył jej rodzinę, choć najpewniej, gdyby Kelly się z nim spotkała, nie skojarzyłby nazwiska MacLeod z kolejnym biznesmenem, którego zrujnował.

Dlatego doszła do wniosku, że zamiast bezowocnych konfrontacji, namaluje jego portret. Tempo, w jakim przeniosła swą wizję na płótno, zdumiało nawet ją samą. Czasami odnosiła wrażenie, że jakaś niewidzialna siła prowadziła jej rękę. Pracowała dniami i nocami, prawie nie jedząc i sypiając po kilka godzin na dobę.

Doskonale pamiętała dzień, w którym skończyła. Cofnęła się od sztalugi, spojrzała na obraz i już wiedziała, że to najlepsze dzieło w całej jej karierze. Udało jej się idealnie uchwycić okrucieństwo i arogancję, jakie dostrzegła w tym człowieku.

Co ją natomiast zdumiało - to jego spojrzenie. Nigdy by jej nie przyszło do głowy, że Chakaris mógłby być wrażliwy lub samotny... Jednak spoglądał na nią z portretu, a w jego wzroku malował się smutek, którego wcześniej nie zauważyła.

Nie miała zamiaru wystawiać tego dzieła. W końcu było dla niej swoistego rodzaju katharsis, dzięki niemu łatwiej przebrnęła przez okres żałoby. Kiedy Andre, właściciel galerii, przyszedł do pracowni Kelly, by pomówić o obrazach, które chciał wypożyczyć na wystawę, nie pomyślała o tym portrecie. To Andre odkrył go za kilkoma niedokończonymi płótnami i uparł się, że musi go pokazać. Z początku opierała się, ale w końcu ją przekonał. Teraz wiedziała już, że powinna była odmówić, bez względu na argumenty.

Później uznała, że Dominic Chakaris nigdy się nie dowie o tym portrecie. A nawet jeśli, to bez wątpienia go zignoruje. Była pewna, że tak właśnie zrobił, skoro od otwarcia wystawy minęło kilka tygodni, a on się nie odezwał.

Jednak jego telefon świadczył o tym, że się pomyliła.

Odkładanie tego, co nieuniknione, nie miało sensu. Sięgnęła po słuchawkę i wykręciła numer, który jej zostawił Chakaris.

ROZDZIAŁ 2

Telefon odebrano już po pierwszym sygnale.

- Chakaris.

Kelly zamrugała ze zdumienia. Ten człowiek nie ma sekretarki? Wzruszyła ramionami i powiedziała:

- Mówi Kelly MacLeod. Zostawił mi pan wiadomość.

- Nie mogła się przy tym powstrzymać, by nie dorzucić:

- Nie stać pana na kogoś, kto odbierałby telefony?

Zapadła cisza. Gotowa była przysiąc, że usłyszała coś jakby stłumiony śmiech. To ciekawe, bo Chakaris nie sprawił na niej wrażenia człowieka obdarzonego poczuciem humoru.

- Ach, panna MacLeod. Dziękuję, że pani tak szybko oddzwoniła. Numer, który nagrałem na automatycznej sekretarce, to mój numer prywatny. Pomyślałem sobie, że w ten sposób będzie prędzej, a szkoda pani czasu.

- Szkoda mojego czasu? Na co? Rozumiem, że chciałby pan porozmawiać o obrazie.

- Między innymi - odparł gładko. - Czy zjadłaby pani ze mną kolację w tym tygodniu?

Ten człowiek chyba żartuje!

- Nie bardzo rozumiem po co, panie Chakaris. Jeżeli interesuje pana kupno tego obrazu, to przykro mi, ale nie jest na sprzedaż.

- O, to ciekawe! Wprawdzie nie jestem zainteresowany kupnem, ale są inne sprawy, o których chciałbym z panią pomówić. Jeżeli nie odpowiada pani kolacja, może umówilibyśmy się na lunch?

Kelly zmarszczyła brwi. Dlaczego Chakaris tak nalega na to spotkanie? To ją zaintrygowało. Nawet bardzo. W gruncie rzeczy, czemu nie? Pokaże mu, że się go nie boi.

- Kiedy?

- Może jutro? - zdecydował od razu, jakby nie miał cienia wątpliwości, że zgodzi się z nim spotkać.

Przebiegła w myślach listę umówionych spotkań, a potem odpowiedziała:

- W porządku.

- To dobrze. Przyślę po panią mój samochód o dwunastej trzydzieści.

- Ale... - zaczęła, lecz w słuchawce już zabrzmiał urywany sygnał.

Odstawiła telefon i pomyślała, że powinna odmówić.

Z drugiej strony, po co się oszukiwać? Zawsze chciała go poznać. I pewnie głównie dlatego zgodziła się dać ten obraz na wystawę.

Nie, to już totalna bzdura! Kelly spojrzała na zegarek. Ma przecież tyle pracy i naprawdę szkoda czasu na analizowanie uczuć, jakie wzbudzał w niej Dominic Chakaris.

Spotka się z nim, wysłucha, co ma powiedzenia, a potem odłoży jego i jego portret do lamusa, bo tam jest ich miejsce.

Poszła na górę, do pokoju mamy, by przejrzeć jej rzeczy.

Następnego ranka Kelly zwlokła się z łóżka z wrażeniem, że przez całą noc nie spała. Pamiętała, że parokrotnie budziła się i spoglądała na zegarek, a potem miała kłopoty z zaśnięciem.

Był to w dużej mierze skutek wzruszenia, jakiego doznała, porządkując rzeczy mamy. Choć długo się do tego przygotowywała, nie spodziewała się jednego - że tego popołudnia powróci tyle wspomnień. Unoszący się w szafie delikatny zapach ulubionych perfum mamy wywoływał złudzenie, jakby tu była. Znajome stroje przypomniały wspólne wyprawy na zakupy.

Znalazła też swoje fotografie, zrobione tuż po urodzeniu, wszystkie starannie opisane i umieszczone w oprawionym w skórę albumie.

Jej rodzice byli na nich tacy szczęśliwi, tacy dumni ze swojej córeczki, że nie mogła powstrzymać się od łez.

Każda rzecz, którą brała do ręki, przypominała jej o bezmiarze straty. W ciągu trzech lat straciła oboje rodziców. Była też świadkiem stopniowego odchodzenia mamy, która nigdy nie podniosła się po ciosie, jakim była dla niej śmierć męża.

Kelly znienawidziła gigantyczną firmę, która zniszczyła jej ojca i pośrednio doprowadziła do śmierci mamy. Przez dłuższy czas ta żarłoczna firma i jej ludzie pozostawali bezimienni. Dopiero kilka miesięcy temu Kelly odkryła, że za kulisami tej sprawy stał Dominic Chakaris. To on pociągał za sznurki i manipulował ludzkim życiem, jakby chodziło o marionetki.

Powinna była przewidzieć, że wiadomość o portrecie dotrze do niego prędzej czy później.

Teraz, stojąc pod prysznicem, zastanawiała się, dlaczego Chakaris chciał się z nią spotkać. Najpewniej będzie próbował ją skarcić za śmiałość. Może będzie też wywierał na nią presję, by wycofała portret z wystawy. Postanowiła, że go uprzedzi.

Po kąpieli ubrała się i zadzwoniła do galerii, a gdy właściciel odebrał, powiedziała:

- Andre , tu mówi Kelly MacLeod.

- Ach, Kelly, cieszę się, że dzwonisz. Po naszej ostatniej rozmowie sprzedałem dwa twoje płótna. Moglibyśmy sprzedać znacznie więcej, gdyby nie to, że większość została jedynie wypożyczona od twoich klientów.

- Nie uważasz, że pora zamknąć wystawę?

- Dlaczego? Przecież odniosłaś sukces. Im wystawa potrwa dłużej, tym większa szansa na nowe zamówienia. Nawet największemu talentowi nie zawadzi odrobina marketingu.

- To miłe z twojej strony, Andre, ale prawda wygląda tak, że mam całą listę pań, które chcą, bym je malowała. Niektórym udało się nawet namówić mężów na portret rodzinny. I bez nowych zamówień mam pracy na wiele miesięcy.

Andre westchnął.

- Skoro tak, zrobię, jak sobie życzysz. Współpraca z tobą to była czysta przyjemność. Mam nadzieję, że będziemy mogli urządzić kolejną wystawę, kiedy znów do tego dojrzejesz.

- Oczywiście. Nie poradziłabym sobie bez twojej pomocy. Honoraria z pierwszej wystawy po śmierci taty spadły mi jak z nieba.

- Kiedy odesłać ci pożyczone prace?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin