Śpiewnik 166.pdf

(224 KB) Pobierz
Microsoft Word - spiewnik09
Śpiewaneczka
6=@A3E=@9A
ŀPIEWNIK
Jeszcze tylko małą chwilkę, ot niedużą
Pomilczymy w ciepłą ciszę zasłuchani
Tak to bywa przed rozstaniem przed podróżą
Gdy się konie niecierpliwią podkówkami
Niech Ci oczu niech rzęsy łza nie skleja
Aby czasem nie wywołać czego złego
Wypijemy żeby było obyczajnie
Na tę drogę po kusztyczku – strzemiennego
A przysiadła w pobliskości na kulbace
Śpiewaneczka bo jak bez niej ruszać w drogę
Niepotrzebnie by oglądać się za siebie
Przecież znowu się spotkamy bywaj z Bogiem
PROSTO ZA PAROWEM
ref:
Więc wypijmy do dna za te stare stanice
I ciśniemy za się szkła
Przyobleczemy błaznów maski
Więc wypijmy do dna zawsze pełne szklanice
Potem dobrzy aktorzy,
Poczekamy na oklaski.
LIPKA
Przed minutą, przed godziną,
W chłodnym gaju na pustyni
Z Mahometem piją wino.
Prosto za parowem, jarem tarninowym
Stoi białokwietny sad
W sadzie przy modrzewiu, na ganeczku śpiewa
Pan, co z Panem za pan brat
Z tamtej strony jeziora
Stoi lipka zielona,
A na tej lipce, na tej zieloniutkiej
Trzej ptaszkowie śpiewają.
Wolniej, wolniej, wstrzymaj konia
Chcesz oblegać Jeruzalem -
Strzegą go wysokie wieże,
Strzegą go mahometanie.
Pan opuścił Święte Miasto,
Na nic poświęcenie twoje,
Po co burzyć białe mury,
Po co ludzi niepokoić.
Konik bułany, złotem pas dziany
Na łbie pokrętny czub
Czapka magierka, szabla węgierka
Diabła sproszę na ślub!
W więcej nic nie trzeba
Tej duszy, tej kołtuńskiej,
Jak brzozy w zagajniku,
Jak piernik nasz – toruński,
Jak warszawskie cholewki
A gdańską gorzałczynę,
I jak krakowskie dziewki
Lub własną, jak dziewczynę.
Nie byli to ptaszkowie
Ino trzej braciszkowie.
Co się spierali o jedną dziewczynę,
Który Ci ją dostanie.
Wśród ścian malowanych rozparły się tany
Sunie Młody przy kapeli
Obok, drobnym krokiem, w bieli Modrooka
Czas weselny rozweseli
Jeden mówi: Tyś moja!
Drugi mówi: Jak Bóg da.
A trzeci mówi: Moja najmilejsza,
Czemuś Ty dziś tak smutna?
Wolniej, wolniej, wstrzymaj konia,
Porzuć walkę nadaremną,
Porzuć miecz i włócznię swoją
I jedź ze mną, i jedź ze mną.
Bo, gdy traktem ku północy
Podążają hufce ludne,
Ja unoszę dumnie głowę
I odjeżdżam na południe.
Sunął Zły u proga, jedna kurza noga
Druga – haftowany but
Zarzucił rękawy – Który tu do sprawy?
Może by pan młody wprzód?
W więcej nic nie trzeba.
A serca zatrzymania
Jak dzikich koni w biegu,
Gdy przyjdzie czas kochania,
Bo jeśli tak, po prostu,
To w nas przestanie być,
To wyrwać serce jeśli trzeba
I co? – i można żyć.
Jakże nie mam smutna być?
Za starego każą iść.
Czasu tak niewiele, jeszcze dwie niedziele,
Mogę, miły, z Tobą być.
Błysnął Pan Brat stalą, gwiazdy pozapalał
Jak w mazurze dziarsko pląsa
Dostały Zły po łapie, uciekł precz i sapie
Gryząc z bezilności wąsa
Z tamtej strony jeziora
Stoi lipka zielona,
A na tej lipce, na tej zieloniutkiej
Trzej ptaszkowie śpiewaj
GDZIEŚCIE KONIE
Gdzieście kare, gdzie
Tętent w stepie zgasł
Rozsypały nam się sny
Podniósł trawy czas.
Wlazł do dziupli w drzewie i skowycze w
gniewie
Płacze po zachodzie słońca
W polskiej dłoni szabli nie poradzą dyabli!
Stąd się wierzba zwie płacząca...
To więcej nic nie trzeba
Jak czyste, jak ćwiartuli.
Ten polski bochen chleba
I rodak się rozczuli.
Bo ciągle nic nie trzeba.
Wystarczy żreć i pić
I cud z boskiego nieba,
I można jakoś śnić
BALLADA O KRZYŻOWCU
Wolniej, wolniej, wstrzymaj konia
Dokąd pędzisz w stal odziany
W stajni srokacz, koń,
W domu żona, Magda,
Hartowana Pana dłoń,
Co ma Bóg dać, tak da.
Pewnie tam, gdzie w słońcu błyszczą
Jeruzalem białe ściany.
Z rana siana dać,
Po tym wody pić.
Kto przy koniu być nie umie,
Jak ma na nim żyć?
STANICE
Pewnie myślisz, że w świątyni
Zniewolony Pan twój czeka
Abyś przybył go ocalić,
Abyś przybył doń z daleka.
I więcej nic nie trzeba
Tej duszy, tej warcholej
Jak zwiędłych liści dywan
Jak rozorane pole.
I więcej nic nie trzeba
Bo strzemię w strzemię dzwoni
A wiatr poplątał w grzywach
Nam ręce, jak pęd koni
Szczotką czyścić grzbiet,
Owies w żłoby kłaść,
Żeby, kiedy spadać czas,
To z dobrego spaść.
Pam ba ba daj ...
Wolniej, wolniej, wstrzymaj konia
Byłem wczoraj w Jeruzalem,
Przemierzałem puste sale,
Pana twego nie widziałem.
Pan opuścił Święte Miasto
Daje wierny grzbiet,
Służy nam ochotą.
Gdzieś się dbać o konia umie.
A wy co? – piechotą.
D
JECHALIŚMY ALBO SZLIŚMY
MAKI, CHABRY I MALWY
BUŁANE I DERESZE
OSIODŁAMY, NIE WSIĄDZIEMY
Jak dziewczyny sady wystrojone
Powiadają ludzie:Kwitnie w sadach maj
Jechaliśmy, niby przed szwadronem
W zapomniany, w dawny,
W popodlaski kraj.
Słońce jak kleszcz się wbiło
W snopów złociste kupy.
Coś nam z czasem przybyło,
Głównie próchna z chałupy.
Ref.
Maki, chabry i malwy
Będę zbierał o świcie
Zaniosę do moje Panny
Com ją kochał nad życie
O świcie - w życie
Bułane i deresze, kasztany, siwki, gniade,
Brygada kawalerii szła stępa opłotkami.
Dzwoniły podkówkami, wśród pól zielonych,
sennych,
Koniki podrzucają łby jak panieneczki zgrabne.
Osiodłamy nie wsiądziemy
Nalejemy nie będziemy już
Kolejnych wódek pić
Pomarzymy, pomyślimy
Można żyć lecz trzeba by
Od czegoś zacząć żyć
Ref:
Proszę pani są ułani każdy ma
Wokół mózgu cembrowiny
Proszę pani są ułani w oczach łza
Jak u dziewczyny – jak dziewczyny
Koń pod każdym
Malowany druh – zuch
Jechaliśmy albo szliśmy
Ja i jeszcze dwóch
Ref.
Bułane i deresze pstre,
Kasztany, siwki, gniade.
Przeciąga kawaleria, słyszycie to?
Przeciąga kawaleria.
Jechaliśmy: jeden jak osika,
Drugi, pysk kudłaty
A przed łękiem brzuch.
Mówią ludzie:
Tego porucznika pamiętacie
Co przed laty Jechał tędy trucht
Będę zbierał o świcie,
Zaniosę do mojej panny,
Com ją kochał nad życie
O świcie w życie.
I cóż się nagle stało, że dziś na defiladzie
Dowódca garnizonu stał w czarnym
samochodzie.
Bułane i dereszy, koniki moje, nie ma was,
Lecz wszyscy słyszą, jak przez plac przeciąga
kawaleria.
Poczytamy swym pisklętom
które w wiek emerytalny
Idą prosto z ciepłych gniazd
Że gdzieś łąki pachną miętą
Że za tamtym zagajnikiem
jest naprawdę wielki las
Jak dziewczyny, chmury pulchne, białe
Przechodziły górą,
Kto gdy kto zadarł łeb.
Mówią ludzie:
Kilometry całe są za wami,
Siądźcie z nami, macie
Boczek, chleb.
Drogi się polepszyły,
Choć pogorszyła pogoda.
Treści w nowe zmieniły,
Tamtych jednak też szkoda
A czemuż to, powiedzcież mi, tak konia
skrzywdził los i czas,
Że z defilady odszedł już weteran dawnych
szarż ?
Cisawy konik, wierzcie mi, w atomu wiek - to
śmiesznie brzmi,
Lecz jednak was nie myli słuch, przeciąga
kawaleria.
Nastawimy czasem ucha
Gdy potrzebnym niepotrzebny koło dupy robi
chwat
Posiedzimy by posłuchać
Jaki piękny zbudujemy
Na tym świecie kiedyś świat
Czasy czasy zmieniły
święta zmieniły święta
Baby nam się roztyły
Któż jakie były pamięta
Jechaliśmy: jeden jak osika,
Drugi, pysk kudłaty
A za łękiem worek.
Mówią ludzie:
Prosto jedźcie śmiele
I niech w drodze stanie
Wam kresowy dworek.
Szable szkłem spakowane
Treści ważne wyblakłe
Myśli sprecyzowane
Czucia gdzieś nam przepadły
Przeciąga kawaleria, strzemieniem srebrnym
dzwoni,
A piosnka jej zamiera w oddali pól zielonych,
Nie zdradzi koń towarzysz, nie zdradzi szabla
wierna,
Widzicie to, słyszycie to, przeciąga kawaleria.
Konik nieosiodłany,
Niedoczyszczona nań skóra.
Znaczy kończą się ułany,
Idzie emerytura
PRZY LAMPIE NAFTOWEJ
Potrzebne to nie wiedzieć komu?
Te konie i płyn przy ognisku
Te drogi co rzadko do domu
I zarost z tygodnia na pysku
A w przydrożnym zajeździe
Napijemy się wina
Miała piersi Kaczmarka
Jak cebrzyki dwa
Każdy chciałby tej nocy
Mieć przy sobie dziewczynę
Za te modre oczęta…
I wyżej wymienione cebrzyki dwa
W KOLOROWYM KOLOROWIEJ
Za to swoich siec, czy obcych -
Jedna praca. Za mną, chłopcy!
Hej, kto szlachta ten z Kmicicem!
Hajda na Wołmontowicze!
Wreszcie lek na duszy blizny:
Polska - suknem Radziwiłła.
Wróg prywatny - wróg ojczyzny,
Niespodzianka, jakże miła.
Los, sumienie, panny stratę
Wynagrodzi spór z magnatem,
Hej, kto szlachta ten z Kmicicem!
Hajda na Wołmontowicze!
Jasna Góra, czas pokuty.
- Trup, trup! - Kmicic strzela z łuku.
Klasztor płaszczem nieb zasnuty
W szwedzkich armat strasznym huku.
Jędrek się granatem bawi,
Ksiądz Kordecki - błogosławi.
Hej, kto szlachta ten z Kmicicem!
Hajda na Wołmontowicze!
Jest nagroda za cierpienie
Kto się śmieli, ten korzysta:
Dawnych grzechów odpuszczenie,
Król Jędrkowi skronie ściska.
Masz Tatarów, w drogę ruszaj,
Raduj Boga rzezią w Prusach!
Hej, kto szlachta ten z Kmicicem!
Hajda na Wołmontowicze!
Krzyż, ojczyzna, Bóg, prywata,
Warchoł w oczach zmienia skórę.
Wierny jest jak topór kata
I podobną ma naturę.
Więc za słuszną sprawność ręki
Będzie ręka i Oleńki,
Łaska króla, dworek dzieci,
Szlachcic, co przykładem świeci.
Hej, kto szlachta ten z Kmicicem!
Hajda na Wołmontowicze!
Niech nam będzie w kolorowym - kolorowiej
Przeżywajmy póki co, póki sny.
Niech muzyka nam chodzi po głowie,
Bo muzyka, muzyka – to my.
Kołysze, kołysze się płomień
Jak drogi przebyte w cwał
Gdy nocą przy lampie naftowej
Do późna będziesz trwał
Niech rozwiewa się jak szynel bez guzika
W ciepłe wtula albo i na chłodzie drży
W którejś chwili poda rączkę na konika
Niech będziemy, zostaniemy my
Kaczmareczko dla ciebie
Chyba Bóg zdobył świat
Niechby moja kobyłka
Miała taki zad ( szeroki)
Nocą w puchu pościeli
Pieści brzuszek dłoń
Rankiem przecież mówili
Lepszy jednak koń
W stodołach gościnne klepiska
Na polach przytulne stogi
Tę ciągłe ze sobą igrzyska
I w butach dni kilka nogi
Ugłaskana, spudrowana albo dzika,
Jak słowika co mu wnyki ktoś we bzy…
Zapomniany w stepie tętent zagończyka
Takie wszystko, takie nic – my.
Na popas się zbierze z wsi kilku
Postoją popatrzą zagają
To wy tak, to z siebie tylko?
To nic wam za to nie dają?
G ŁUPI G IENEK
Tu puchata jak ogonek u królika,
Tu kąśliwa jak w upalne lato gzy;
Mała haftka wśród ogromnych prawd stanika,
Gienek gra na gitarze
miał być szewcem
lecz mu nie wyszło
Za oknem jesień
przybija podkówki
chyba na przyszłość
Pół drogi na koniu, pół obok
Się człapie, prowadząc w ręce
Galopem to z rzadka, częściowo
A cwałem to tylko w piosence
PAN KMICIC (J.Kaczmarski)
Wilcze zęby, oczy siwe,
Groźnie garść obuszkiem furczy,
Gniew w zawody z wichru zrywem,
Dzika radość - lot jaskółczy,
Czyn - to czyn: zapadła klamka
Puścić kura po zaściankach!
Hej, kto szlachta ten z Kmicicem!
Hajda na Wołmontowicze!
Przodkom - kule między oczy!
Krótką rozkosz dać sikorkom!
Po łbie - kto się napatoczy,
Kijów sto - chudopachołkom!
Potem picie do obłędu,
Studnia, śnieg, my z tobą, Jędruś!
Hej, kto szlachta ten z Kmicicem!
Hajda na Wołmontowicze!
Zdrada, krzyż, na krzyż przysięga
( Tak krucyfiks - cyrografem )
I oddala się Oleńka,
Żądze się wychłoszcze batem.
Gitara Gienka
jest taka cienka
po prostu - mało ma strun
KACZMARECZKA
W oczach iskry świeciły
Niewygasłe ogniska
Konie Rżały na lancach
Amarantów obłoki
Żegnaj moja najmilsza
Popatrz świt już blisko
Popatrz moja najmilsza
Jaki świat szeroki
Lecz Gienek jej wierzy
wie że struna pęka
zwłaszcza gdy cienka
i już
Gienek nie będzie
już szewcem
bo wbił sobie w głowę gwóźdź
Woli gitarę
mieć za żonę
z gitarą bierze ślub
hej, chłopcy, konik
Jak stepowy wiatr
Nie dogoni-choć wzrokiem
Ta co kocha nas
Jedna nocka kochania
Hej nie było źle
Żegnaj moja najmilsza
Zapamiętam cię
TAM NA WZGÓRZU
Tam na wzgórzu, na zielonym,
W kwieciu polnym, słońcu złotym
Byli hufcem zbrojnym, strojnym
Na ryngrafach blask, klejnoty
Niejedna potem wspomni - dobrze było
A resztę się dociągnie - niechby siłą
MODRZEWIOWY DOM
Gwiazdy, nocy motyle, czarny las
Las wilgotny jak baba, baba pod kocem
Tamten ogień dawno zgasł,
tamten ogień dawno zgasł
Tamte baby osunęły się jak noce
Myśli zbełtane;
Jeszcze nieznane się a już się wie
Czym cwałowane.
Szumi wiatr za oknem, ciepło od kominka
Tu się suszą spodnie, tam wzdycha dziewczynka
Jeszcze by wytrząsnąć jak kto ma za gankiem
I mruczeć w sen idąc podlaską śpiewankę
Polecimy...
Ziemia jak bezkresny werbel
Łoskot kopyt, tarabanów
W stal rodzeni, miodopszenni
Polska jazda z polskich Panów
Żeby w pędzie znieruchomiał czas
I rozpęd koni;
Żeby takie miejsce w każdym z nas,
Co nie zapomni.
Przybyli, wybyli, takie życie
Dudnili aż drżały szyby w kicie
Od góry, jak diabli, tak rogaci
A dołem zmęczeni - w partiach gaci
A matuś, a córuś, a niebogi
Starały ustalić swoje nogi
Zbudujemy modrzewiowy dom
Taki wielki jak cholera
Zbudujemy go przyszłym dniom
Choć nie teraz, jeszcze nie teraz
Zbudujemy modrzewiowy dom,
Co sam ludziom dni otwiera
Postawimy go przyszłym dniom
Choć nie teraz, jeszcze nie teraz.
Równi z równych wybierani
A nie strojni w pawie pióry
Moderunek dla tej Pani
Co im jaśnie sprzyja z góry
Polecimy...
WYCINANKI
PRZYJAZD PO LATACH
Miedziana klamka
Głośno się śmiała
Na powitanie
Słońce w niej drzemało
Na jedno oko
Całkiem miedziane
Wtedy jeszcze wierzyłem
Że słoneczna szyszka
Mieszka za górą
A góra nasza
Od stóp do gór
Porosła
Nacisnąłem klamkę
Ciepłą od słońca
I drzwi puściły
Kresów kres sinawą szramą
W dali dal, a tam stanica
Nad zwodzonym mostem w bramie
Wolnych znak – Bogarodzica
Będzie mało chmur i dużo ptaków
Nad tym dniem, co się nigdy nie zdarzy
Nad tym dniem, co mi spływa po twarzy --
Jak niepomyślna myśl
Konie, siodłem niestarte, będą biec,
Łąki co powitaniem ziemi i nieba
Postawimy nowy piec
Zbudujemy nowy piec
Zmartwychwstanie czas pszennego chleba
To ruszyli rysią najpierw
A już cwałem ziemia ryta
Pod puklerzem i na szabli
Honor i Rzeczpospolita
Będzie mało słów i dużo szczęścia
Z moich słów i z moich życzeń
Taki świat spod dziecinnych nożyczek
Z bibułki śmieszny świat
Płoty, że się rozpadną no i cóż
Widać trzeba im będzie, będzie umierać
Kiedy nowe będzie szło
Kiedy lepsze będzie szło
Nauczymy się do kupy zbierać.
Szli, aż przeszli – kraj zbaniciał
Rwał się, szarżą w amarantach
Po nich pieśni, a pomnikiem
To obraz mistrza Rembrandta
Jeszcze wytnę kogutka, kogutka
By mi wesoło piał skoro świt
I ogródek, a koło ogródka
Złoty słonecznik będzie kwitł
PRZYBYLI MALOWANI
Szumi wiatr za oknem, na kominku płonie d
Jeszcze by postawić w oknach pelargonie d
Jeszcze by łyk łyknąć, ścisnąć damską rękę
Jeszcze by odchrząknąć i walnąć piosenkę
Nie było cię w drzwiach
Nie było cię w snach
Na progu stał ktoś inny
Nie było cię w drzwiach
Nie było cię w snach
KIEDYŚ ŻEBY WRÓCIĆ CZAS
Kiedyś można uprzeć się i wrócić czas,
Gdy wczesnym rankiem
Będzie stało właśnie tyle, ilu nas
Koni przed gankiem.
To nietrudna rzecz, to takie łatwe
Każde dziecko to potrafi
Będzie domek jak na fotografii
I uśmiech taki sam
Przybyli malowani pod okienko
Brzęczeli ostrogami w nockę ciemną
Od góry rogaci niby diabli
A dołem srebrzyści jak błysk szabli
Więc matuś, czy to chciała, czy nie chciała
Się brała - do środka zapraszała
Klamka zapadła
Drzwi się zamknęły
Na amen
Miedziana klamka
Już się nie śmiała
Na powitanie
To nietrudna rzecz to takie proste
trzeba się tylko trochę postarać
Wziąć nożyczki, papier i zaraz
Wyciąć własne sny
Polecimy w takt sprężysty, a za nami
Rozerwana ostrość ściernisk kopytami,
Kopytami zczochrana,
Przyszłym chlebem, chlebem pachnąca,
Jak spłoszone, złotem kraszone.
Jak brunatno-złote,
Migotliwe motyle do słońca.
Wyciągnęła nocka księżyc z gębą tłustą
A dziś w białostockiem pierogi z kapustą
Kapusta z grzybami, w lesie szumią drzewa
Otrze gębę z tłuszczu który i zaśpiewa
Nie ma cię w drzwiach
Nie ma cię w snach
Na progu stoi ktoś inny
Nie ma cię w drzwiach
Nie ma cię w snach
Przybyli malowani - będą dzieci
Niejedna się z powodów tych rozleci
Jeszcze w uszach całonocny śpiew,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin