Maureen Child
Skandal w wyższych sferach
PROLOG
1968
Spencer Ashton oparł się wygodnie w brązowym,
skórzanym fotelu i pozwolił sobie na uśmiech. Odkąd
opuścił Nebraskę, w krótkim czasie zaszedł daleko.
Dla niego jednak wciąż nie dość daleko.
Uśmiech na jego ustach przygasł, gdy podszedł do
okna. Zobaczył palmy, symbol Kalifornii, które przypominały
mu, jak bardzo jego obecne życie różniło się
od poprzedniego.
Przyjrzał się swojemu odbiciu w błyszczącej szybie.
Znał swoje zalety tak samo dobrze jak konto w banku.
Wyrównał rachunki, żeby być uczciwym, przynajmniej
wobec siebie.
Był młody, dość przystojny i bardzo ambitny. Dotychczas
wszystko to działało na jego korzyść. Zaledwie
trzy lata w Banku Inwestycyjnym Lattimer i oto
siedzi tutaj, w narożnym gabinecie. Zapracował sobie
na to. Pochlebiał Johnowi Lattimerowi, mówił zawsze
to, co należało, był wszędzie, gdzie było trzeba, i uczył
się. Nauczył się dość, by wiedzieć, że nigdy już nie
chce pracować dla kogoś.
Chciał mieć wszystko.
Chciał, żeby od człowieka, jakim był, do tego, jakim'
jest teraz, dzieliły go lata świetlne. Jeśli nawiedzało go
chwilami poczucie winy z tego powodu, że porzucił
młodą żonę i dzieci, otrząsał się błyskawicznie. Bardzo
rzadko wspominał Sally. Kto ma czas na takie rzeczy?
Wspinał się w górę i szkoda było czasu na wszystko,
co stawało na drodze do sukcesu.
Postanowił, że nie będzie się oglądał wstecz. Przeszłość
dla niego nie istnieje. Zacznie wszystko od nowa.
Może iść tylko do przodu. Bank Inwestycyjny
Lattimer to dobry krok w tym kierunku, ale pewnego
dnia będzie to Bank Inwestycyjny Ashton.
Już to sobie wyobrażał. Wszyscy, którym się nie
udało, będą się go bali i będą go podziwiali. Personel
będzie się starał wkupić w jego łaski, a konkurenci
będą drżeli, żeby im nie podstawił nogi. Jego dom
będzie dwa razy większy od domu Lattimera i zadba
o to, żeby nie mieć wśród personelu nikogo tak ambitnego
jak on sam.
- Władza - mruknął do siebie, spoglądając przez
okno na drzewa kołyszące się od popołudniowego
wiaterku. - Wszystko sprowadza się do władzy. I do
tego, co człowiek jest skłonny zrobić, żeby ją zdobyć.
- Spencer!
Na dźwięk głosu swojego szefa wstał natychmiast.
Lattimer miał ohydny zwyczaj, żeby nigdy nie pukać.
Doprowadzało to Spencera do szału, ale nie miał zamiaru
tego okazywać, w każdym razie jeszcze nie teraz.
- John - uśmiechnął się przyjaźnie, jakby nigdy
nie wyobrażał sobie Lattimera sprzedającego na ulicy
ołówki za „co łaska". - Miło cię widzieć.
Spojrzał na młodą kobietę przytuloną do ramienia
szefa. John wypchnął ją przed siebie i powiedział:
- Chcę, żebyś poznał Caroline, moją córkę. - Mrugnął
do niej. - Moje jedyne dziecko i oczko w głowie.
Córka? Dlaczego nigdy nie słyszał, że ten stary pirat
ma dziecko?
Umysł Spencera zaczął błyskawicznie pracować.
Caroline Lattimer była niebrzydka, choć nie oszołamiająca.
Miała ładne, zielone oczy, dobrą figurę oraz
ogładę i pewność siebie kobiety wychowanej w dobrobycie.
Bez wątpienia była ulubienicą tatusia i Spencer,
który nigdy nie przegapiał nadarzającej się okazji,
uśmiechnął się do niej zachęcająco.
Odchyliła głowę i spojrzała na niego z zainteresowaniem.
-Panno Lattimer - powiedział, ujmując jej dłoń
w obie ręce. - Bardzo mi miło panią poznać.
- Tata dużo mi o panu opowiadał - odpowiedziała
miłym, spokojnym głosem.
Nieśmiała, pomyślał. Mimo że, jako całkiem ładna
córka bogatego ojca, mogła mieć spore powodzenie,
jej wrodzona nieśmiałość powodowała, że nie miała
zbyt wiele doświadczeń z mężczyznami. Działało to
wyraźnie na jego korzyść.
Spencer przetrzymał jej rękę w swojej dłoni nieco
dłużej i pogładził kciukiem jej skórę. Uśmiechnęła się,
a on już planował, jak ją uwieść. W głowie pracował
mu kalkulatorek, który obliczał, ile czasu zajmie przekonanie
jedynego dziecka Lattimera, aby się w nim
zakochało. Chyba niewiele, jeśli będzie odpowiednio
zagrywał. A później? No cóż, wejście do rodziny szefa
to nie taki zły pomysł. W końcu istnieje wiele sposobów
zdobywania władzy.
A kiedy ją zdobędzie, nigdy z niej nie zrezygnuje.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Obecnie
- Co to znaczy, że nie ma panny młodej? - Megan
Ashton powstrzymała chęć rzucenia się na siostrę.
Paige była tylko posłańcem przynoszącym złe wiadomości.
- To znaczy, że nie możemy jej znaleźć - odpowiedziała
szeptem siostra, rozglądając się na wszystkie
strony. - Nigdzie.
- Wspaniale. - Megan uśmiechnęła się wystudiowanym
uśmiechem do gości zapełniających mały salon.
Nie powinni zauważyć jej niepokoju. Na to nie może
sobie pozwolić.
Chwytając siostrę za łokieć, poprowadziła ją przez
pokój i obie wyszły przez szklane drzwi na werandę.
Gdy były już na zewnątrz, Megan ściągnęła siostrze
z głowy słuchawki i ścisnęła je w dłoni.
- Sprawdzałaś w ogrodzie?
Paige nabrała głęboko powietrza r wypuściła je
szybko.
- Uff. Sprawdzaliśmy wszędzie, nawet w każdej toalecie
na parterze. Nigdzie jej nie ma. I obawiam się,
że nie będzie.
- Co masz na myśli?
- Zostawiła suknię ślubną w pokoju panny młodej
- westchnęła Paige.
- Boże! - Megan poczuła, że zaczyna ją ogarniać panika,
ale szybko zwalczyła to uczucie.
Była głównym organizatorem imprez w rodzinnym
przedsiębiorstwie Winnice i Wytwórnia Win Ashtonów
i jeszcze nigdy jej się nie zdarzyło, żeby jakaś impreza
się nie udała. I ta nie będzie pierwszą. Musi pomyśleć.
Tylko prędko.
Spojrzała na młodszą siostrę. Jasnobrązowe włosy
Paige rozwiewał wiatr, a w jej oczach malowało się
przygnębienie. Była rodzinnym geniuszem. Zrobiła licencjat
w wieku dziewiętnastu lat i kontynuowała studia
biznesowe na Uniwersytecie Kalifornijskim. Teraz
przyjechała pomagać starszej siostrze i Megan nie
wiedziała, jak by sobie bez niej poradziła.
Paige wzięła się pod boki i zacisnęła pięści. Spojrzała
na hol, w którym goście weselni czekali na ceremonię.
Miała się rozpocząć za kilka minut.
- I co teraz zrobimy?
- Nie będziemy panikować.
- Świetnie. A jak to zrobimy?
- Nie mam pojęcia - mruknęła Megan i poprawiła
kosmyk jasnych włosów, który wysunął się z jej porządnie
związanego końskiego ogona.
Tragedia - pomyślała. - No, prawie tragedia. Co to
za kobieta, która ucieka z własnego ślubu piętnaście
minut przed uroczystością? I co ja mam teraz powiedzieć
panu młodemu?
Paige jakby odgadła myśli siostry.
- Ja nie będę powiadamiać pana młodego, że jego
narzeczona dała nogę.
Megan skrzywiła się.
Simon Pearce, niedoszły pan młody, multimilioner,
nie przyjmie tej wiadomości spokojnie. Zaplanował
ten ślub starannie jak inwazję i zawalenie się tych planów
w ostatniej chwili będzie dla niego klęską porównywalną
z epidemią cholery.
Megan zaczęła masować punkt nad nosem, ale
lekki ból głowy rozwinął się już w prawdziwą migrenę.
Współpracowała z Simonem Pearce'em od ponad
miesiąca. Był diabelnie przystojny i potwornie irytujący.
Wydawał rozkazy i oczekiwał, że ludzie będą je
natychmiast wykonywali.
Zajmował się wszystkimi sprawami związanymi ze
ślubem i z weselem i sam decydował o każdym szczególe.
Aż do dzisiejszego ranka Megan ani razu nie widziała
panny młodej. Prawdę mówiąc, nie dziwiła się
tak bardzo, że uciekła. Nie miała jednak ochoty osobiście
powiadamiać pana Wiem Wszystko Najlepiej, że
został wystawiony do wiatru.
Zapach oceanu i chłodny marcowy wiatr ochłodziły
nieco jej palące policzki, ale wciąż miała ściśnięty
żołądek.
- To by było na tyle - stwierdziła Paige i oparła się
o kamienną balustradę. Przechyliła głowę i spytała. -
Więc co mam robić, szefowo?
Megan prawie się roześmiała. Szefowo! Siostra nie
przyjmowała od nikogo rozkazów, podobnie jak ona
sama, co było zapewne cechą rodzinną.
Przypomniała sobie rozmowę z ojcem, jaką odbyła
dwa dni temu. Następny, który lubi wydawać rozkazy
i oczekuje, że wszyscy będą je wykonywali. Teraz jednak
nie miała czasu martwić się tym, co powie Spencer
Ashton, gdy się dowie, że nie zgadza się z jego najnowszymi
planami.
- To nie może być prawda - mruczała do siebie,
chodząc tam i z powrotem i stukając obcasami po posadzce
z kamieni rzecznych. - Potrawy się grzeją, tort
jest cudowny, muzycy stroją instrumenty od pół godziny.
- Wyrzuciła ręce w górę w geście rozpaczy. -
Reporterzy czyhają, ksiądz czeka wewnątrz i przytupuje
z niecierpliwości, a pan młody pewnie rozgryza
kostki lodu ze swojego drinka. Dlaczego ta kretynka,
panna młoda, mi to zrobiła?
- Myślę - zauważyła Paige - że nie myślała o tobie.
- Racja — zgodziła się z siostrą. Kilka razy powoli
wciągnęła i wypuściła powietrze, żeby się uspokoić,
ale zaraz wróciła do tematu. - W porządku, musimy
sobie jakoś z tym poradzić.
- To znaczy?
- Idź do gości i pokręć się tam. Zagaduj i uśmiechaj
się, na miłość boską!
- Jasne - Paige odsunęła się od balustrady. - A co
potem?
- Potem - Megan założyła z powrotem słuchawki
od telefonu - czekaj. Porozmawiam z panem młodym,
powiem mu, co się stało, i niech zdecyduje, jak chce
to załatwić.
- Lepiej, że to będziesz ty, a nie ja.
- Pewnie dlatego zarabiam taką kasę, co?
Simon Pearce spojrzał na swój złoty zegarek po raz
kolejny w ciągu ostatnich dziesięciu minut. Zgodnie
z programem powinien wejść do sali pięć minut temu,
a teraz zbliżać się do powiedzenia „tak".
Postukał nerwowo w szkiełko zegarka i próbował
powstrzymać zbliżającą się wściekłość. Jedno opóźnienie
spowoduje następne w dzisiejszym planie uroczystości,
a to byłoby niedopuszczalne.
- Mam się zorientować, co się dzieje?
Jego przyjaciel i asystent, Dave Healy, chciał być pomocny.
- Nie, zaczekamy jeszcze minutę, a potem zadam
kilka pytań.
Dave wzruszył ramionami.
- To twój pogrzeb.
- Miałeś na myśli ślub?
- Wszystko zależy, jak na to spojrzeć.
- Masz rację.
Dave nie był zachwycony tym, że przyjaciel chciał
poślubić Stephanie. On sam ożenił się szczęśliwie ze
swoją ukochaną dziewczyną ze studiów i wciąż uważał,
że ślub powinien mieć coś wspólnego z miłością.
Simon był innego zdania. Uważał, że miłość tylko
przeszkadza i komplikuje sprawy. Lepiej podejść do
małżeństwa jak do połączenia dwóch firm.
Podszedł do okien wychodzących na basen i ogrody.
Była wczesna wiosna i jeszcze nie wszystkie drzewa
miały liście, ale wzdłuż ścieżki do basenu kwitły
kolorowe kwiaty.
Myślał o Stephanie Moreland, z którą w tym momencie
miał brać ślub. Znali się od kilku miesięcy
i kiedy Simon oświadczył się sześć tygodni temu,
przyjęła go z godnością.
Takiej właśnie reakcji oczekiwał i tego szukał
w kandydatce na żonę. Elegancka, inteligentna i wystarczająco
bogata, żeby nie musiał podejrzewać, że
chodzi o jego pieniądze. Nie było wprawdzie między
nimi iskrzących wybuchów namiętności, ale gdy byli
razem, Simon był zadowolony.
Potrzebował żony głównie po to, żeby mu pomagała
w interesach. Istniało kilka firm hołdujących starym
zasadom, że partner nieżonaty jest mało wiarygodny.
Ze Stephanie przy boku mógłby spokojnie planować
dalszy rozwój Pearce Industries.
- I dlatego - mruknął do siebie, po raz kolejny patrząc
na zegarek - ten ślub musi się odbyć.
Gdy otworzyły się za nim grube, dębowe drzwi, Simon
odwrócił się. Do pokoju weszła organizatorka wesela.
Jego przenikliwe spojrzenie zatrzymało ją w miejscu.
Megan była wysoką blondynką o chłodnych, zielonych
oczach i ograniczonym zapasie cierpliwości.
Niejeden raz w ciągu ostatniego miesiąca widział, jak
przygryzała wargi, żeby czegoś nie powiedzieć, gdy
nie zgadzała się z jego pomysłami dotyczącymi organizacji
ślubu i wesela. Musiał jednak przyznać, że była
sprawną organizatorką i pewnie dlatego Ashtonowie
zatrudniali ją w swym majątku.
Jednak w tym momencie wyglądała tak, jakby
chciała się znaleźć zupełnie gdzie indziej.
Jedną z ważnych umiejętności w biznesie jest prawidłowe
odczytywanie wyrazu twarzy przeciwnika.
Sądząc po zaciśniętych ustach młodej damy i jej przerażonym
spojrzeniu, nie miała dla niego dobrej wiadomości.
- Panie Pearce...
- W czym problem? - spytał rzeczowo.
Weszła do pokoju i zamknąwszy za sobą drzwi spojrzała
niepewnie na asystenta.
Widząc jej wahanie, Simon zapewnił:
- Może pani mówić swobodnie przy panu Healym.
- W porządku - odpowiedziała. Odchrząknęła, wyprostowała
się i oznajmiła. - Przykro mi, proszę pana,
ale pana narzeczona znikła.
- Słucham?!
- Pani Moreland opuściła tę posiadłość - odpowiedziała
ze spokojem, nie przerażając się jego wybuchem.
- To niemożliwe.
- A jednak.
Simon poczuł ogarniającą go wściekłość, ale postanowił
się opanować. Złość niczego nie rozwiąże.
- Dzwoniła pani na jej telefon komórkowy?
- Tak - odpowiedziała Megan i znów zerknęła niepewnie
na Dave'a. - Nie odbiera, ale na poczcie głosowej
nagrała, że wyjechała z kraju i nie będzie jej przez
kilka miesięcy.
Wyjechała z kraju! Simon usiłował sobie przypomnieć
ostatnią rozmowę z narzeczoną. Mówiła coś,
że chciałaby się przenieść na jakiś czas do Londynu,
ale nie potraktował tego poważnie. Miał zbyt wiele
spraw na głowie, aby móc wyjechać gdzieś daleko.
Wygląda na to, że Stephanie postanowiła wyjechać
bez niego.
Włożył ręce do kieszeni i zaczął intensywnie myśleć.
Tak starannie wybrał narzeczoną, był przekonany, że
nadają na tych samych falach. Małżeństwo bez niepotrzebnych
emocji. Idealne połączenie dwóch rodzin
dla wspólnego interesu.
A teraz został porzucony. Niemodne słowo, ale
właściwe.
Odejście Stephanie było niewątpliwie ciosem osobistym,
ale Simon nie czuł bólu. Jej zniknięcie wywołało
u niego raczej wściekłość niż załamanie. Nie udawał,
nawet przed sobą, że to małżeństwo byłoby małżeństwem
z miłości. Teraz zastanawiał się tylko, jakie będą
konsekwencje tego faktu, gdy sprawa niedoszłego
mariażu stanie się głośna.
Taki skandal może opóźnić jego połączenie z Fundacją
Derry o całe tygodnie, a nawet miesiące. Starszy
Derry był gotów do negocjacji tylko z odpowiedzialnymi,
żonatymi kontrahentami. Simon nie zdąży już
znaleźć innej odpowiedniej żony.
Niech to szlag... Takie rzeczy nie zdarzały się Simonowi
Pearce'owi i teraz też się nie zdarzą. On nigdy
nie przegrywa.
- Przepraszam pana - odezwała się Megan, a on
znów zwrócił wzrok w jej kierunku. - Jeśli powie mi
pan, co mam powiedzieć gościom, mogę to załatwić.
Przyjrzał się jej, nie po raz pierwszy zresztą w ciągu
ostatniego miesiąca, i stwierdził, że jest urocza. Blond
włosy gładko zaczesane w koński ogon, duże, zielone
oczy, które teraz wprawdzie były poważne, ale pamiętał,
jak błyskały w nich iskierki humoru. Była inteligentna,
wykształcona, z dużą kulturą osobistą. W ciągu
tego miesiąca wielokrotnie podziwiał, jak ciężko
potrafi pracować i jak potrafi być skuteczna. Nosiła
nawet mniej więcej ten sam rozmiar co Stephanie.
Jednym słowem, była idealna.
A on, co musiał szczerze przyznać, znalazł się w rozpaczliwej
sytuacji.
- Prawdę powiedziawszy, Megan, chciałbym cię
prosić o zupełnie inną przysługę.
Zaciekawiona patrzyła to na niego, to na Dave'a.
Simon zrozumiał i poprosił przyjaciela:
- Zostaw nas samych na chwilę, dobrze?
- Jasne. - Dave przeszedł przez pokój i wychodząc,
zamknął za sobą drzwi.
- O jaką przysługę chodzi? - spytała natychmiast
Megan.
- Tylko ty możesz mi pomóc - powiedział Simon,
obserwując ją dokładnie, aby właściwie ocenić jej reakcję.
- Chciałbym, żebyś mnie poślubiła.
ROZDZIAŁ DRUGI
Megan miała dwadzieścia pięć lat i już od trzech lat
była odpowiedzialna za organizowanie imprez w rodzinnej
posiadłości. Myślała, że przez ten czas zaliczyła
już wszystko. Organizowała przyjęcia w ogrodzie,
wiktoriańskie herbatki, zabawy dla córki senatora,
a nawet obchody urodzin najstarszej członkini lokalnego
towarzystwa patriotycznego.
Jednak po raz pierwszy zdarzyło jej się usłyszeć
oświadczyny porzuconeg...
porn-bell