Kim Harrison - Rachel Morgan 01 - Przynieście mi głowę wiedźmy [Rozdz. 2].doc

(69 KB) Pobierz
Rozdział 2

Rozdział 2

- Co mówisz? – zapytałam, odwracając się na przednim siedzeniu, by spojrzeć na Ivy.

   Machnęła ręką. Rytm popsutych wycieraczek walczył z rytmem dobrej muzyki w dziwacznej mieszaninie jękliwych gitar i zacinającym się dźwięku plastiku skrobiącego o szkło. Z głośników ryczało „Rebel Yell”. Nie mogłam z nim współzawodniczyć. Wcale mi nie pomagało, że Jenks doskonale udawał Billy’ego Idola, wirując z hawajską tancerką przymocowaną do deski rozdzielczej.

- mogę przyciszyć? – zapytałam kierowcę

-         nie dotykać! Nie dotykać!- krzykną z dziwnym akcentem.

Europejskie lasy? Jego delikatny piżmowy zapach świadczył że jest łakiem. Sięgnełam w stronę gałki potencjometru, a on zdjął z kierownicy pokryta futrem dłoń i odtrącił moją rękę. Taksówka skręciła na sąsiedni pas. Jego amulety, sądząc z wyglądu wszystkie popsute, zsunęły się z deski rozdzielczej na moje kolana i podłogę. Wianuszek czosnku huśtający się na lusterku uderzył mnie prosto w oko. O mało się nie zakrztusiłam od smrodu czosnku zmieszanego z zapachem kartonowego drzewka, też huśtającego się na lusterku.

- Niegrzeczna dziewczynka – oskarżył mnie kierowca wracając na dawny pas. Wpadłam na niego.

- Jeśli będę grzeczną dziewczynką – warknęłam, wsuwając się z powrotem na mój fotel – to pozwolisz mi ściszyć muzykę?

   Kierowca wyszczerzył w uśmiechu zęby. Brakowało mu jednego. Gdyby to zależało ode mnie, brakowałoby mu dwóch.

- Tak – odparł. –Teraz gadają.

Muzyka ucichła, zastąpiona przez spikera, wykrzykującego coś szybko i głośniej niż brzmiała muzyka.

- Dobry Boże – mruknęłam,  ściszając radio.

Skrzywiłam się, czując pod palcami tłuszcz na gałce.

Spojrzałam na palce i wytarłam je we wciąż leżące mi na kolanach amulety. Nie nadawały się już do niczego innego. Zniszczyła je sól, od zbyt częstego brania do rąk przez kierowcę. Posłałam mu zbolałe spojrzenie i wsypałam amulety do wyszczerbionego uchwytu na kubek.

   Znowu odwróciłam się do Ivy, rozciągniętej z tyłu. Jedną uniesioną ręką chroniła swoją sowę przed wypadnięciem przez tylne okno podskakującej taksówki, a drugą podłożyła sobie pod kark. Mijające samochody i sporadycznie działające lampy na krótko oświetlały jej czarną sylwetkę. Jej ciemne, niemrugające oczy napotkały mój wzrok, a potem wróciły do okna i nocy. Otaczająca wampirzycę atmosfera pradawnej tragedii sprawiła, że przebiegły mnie ciarki. Nie uaktywniała swojej aury – była po prostu Ivy – ale ja miałam pietra. Czy ta kobieta nigdy się nie uśmiecha?

   Moja zdobycz wcisnęła się w przeciwny kąt, jak najdalej od Ivy. Zielone buciki kobiety -leprekauna akurat sięgały krawędzi siedzenia; wyglądała jak sprzedawane w telewizji lalki. „Trzy niewielkie raty po 49,95 dolara za tę pełną szczegółów postać Barmanki Becky. Podobne lalki potroiły, a nawet czterokrotnie zwiększyły swoją wartość!. Ta lalka miała jednak podstępny błysk w oku. Skinęłam jej przebiegle głową, a Ivy spojrzała na mnie podejrzliwie.

   Podskoczyliśmy na jakimś paskudnym wyboju; sowa zahukała gniewnie i rozłożyła skrzydła, by zachować równowagę. Ale to był ostatni podskok. Przejechaliśmy przez rzekę i z powrotem znaleźliśmy się w Ochio. Droga była teraz gładka jak stół i taksówkarz zwolnił, najwyraźniej przypominając sobie, do czego służą znaki drogowe.

   Ivy odsuneła rękę od sowy i przeczesała palcami długie włosy.

- Powiedziałam, że nigdy przedtem nie chciałaś jechać ze mną taksówką. Co jest?

- Ach, tak – ułożyłam rękę na oparciu – Wiesz, gdzie mogę wynająć tanie mieszkanie? Może w Zapadlisku?

   Ivy spojrzała na mnie – idealny owal jej twarzy bielał w świetle lamp ulicznych. Teraz stały na każdym rogu, zamieniając noc niemal dzień. Paranoidalni normalni. Ale nie miałam im tego za złe.

- Przeprowadzasz się do Zapadliska? – zapytała ze zdziwioną miną.

   Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.

- Nie. Rzucam ISB.

To przyciągnęło jej uwagę. Poznałam po tym, jak zamrugała. Jenks przerwał próby tańca z figurką na desce rozdzielczej i zagapił się na mnie.

- Nie możesz zerwać kontraktu z ISB – stwierdziła Ivy.

Zerknęła na kobietę – leprekauna, który odpowiedział jej szerokim uśmiechem – chyba nie myślisz o ...

- Ja? O złamaniu prawa? – powiedziałam lekkim tonem. – Jestem za dobra, żebym musiała łamać prawo. Natomiast nic nie mogę poradzić, jeśli ona jest niewłaściwą krasnoludką – dodałam, nie czując się ani trochę winna.

   ISB dała mi wyraźnie do zrozumienia, ze już nie potrzebuje moich usług. No więc co miałam robić? Przewrócić się brzuchem do góry i polizać kogoś w, nooo... pysk?

- robota papierkowa – odezwał się taksówkarz z akcentem nagle tak gładkim jak droga; zmienił głos i zachowanie, by zdobyć i utrzymać klientów po tej stronie rzeki. – pozbędziesz się roboty papierkowej. To się dzieje cały czas. Chyba mam tu gdzieś przyznanie się do winy Rynn Cormel z czasów, kiedy mój ojciec woził podczas Zmiany prawników między kwarantanną i sądami.

- tak – Kiwnęłam mu głową i uśmiechnęłam się. – niewłaściwe nazwisko na niewłaściwym dokumencie.

    Ivy nie mrugała.

- Leon Bairn nie wybuchną samoczynnie Rachel. Odetchnęłam. Nie chciałam wierzyć w te gadki. To były tylko historyjki mające na celu powstrzymanie trzódki agentów ISB przed zrywaniem kontraktów po nauczeniu się wszystkiego, czego ISB mogła ich nauczyć.

- To było ponad dziesięć lat temu – powiedziałam – I ISB nie miała z tym nic wspólnego. Nie zabiją mnie za zerwanie kontraktu; chcą żebym odeszła. – Zmarszczyłam brwi. – Poza tym wynicowanie byłoby zabawniejsze niż to, co robię teraz.

   Ivy pochyliła się, a ja cofnęłam.

- Podobno znalezienie tego, co po nim zostało, w ilości wystarczającej do napełnienia pudełka od butów, trwało trzy dni – stwierdziła. – Ostatnie resztki zeskrobali z sufitu na ganku.

-         To co mam robić? – zapytałam, zdejmując rękę z oparcia. – Od wielu miesiecy nie miałam porządnego zlecenia. Spójrz na to. – Pokazałam na moją zdobycz. – Lepreukan uchylający się od płacenia podatków. To obelga.

Drobna kobietka zesztywniała.

- Oooo, przepraszam.

Jenks porzucił swoją nową przyjaciółkę i usiadł na tyle ronda kapelusza kierowcy.

- Tak – powiedział. – Jeśli będę musiał iść na zwolnienie, Rachel będzie chodzić z miotłą.

   Poruszył niespokojnie uszkodzonym skrzydełkiem, a ja obdarowałam go zbolałym uśmiechem.

- Maitake? - zapytałam

- Ćwierć funta – odparł, a ja w myślach podwoiłam tą ilość.

   Jak na pixy był w porządku.

   Ivy zmarszczyła brwi, bawiąc się łańcuszkiem od krzyża.

- Jest jakiś powód, dla którego nikt nie zrywa kontraktów. Ostatnia osoba, która tego spróbowała, została wessana przez turbinę.

   Zacisnęłam zęby i wyjrzałam przez przednią szybę. Pamiętam. Wydarzyło się to mniej więcej przed rokiem. Zginąby od tego, gdyby już nie żył. Wampir miał wrócić do biura na dniach.

- Nie pytam cię o pozwolenie – stwierdziłam – tylko czy znasz kogoś, kto ma coś taniego do wynajęcia. – Ivy milczała, więc przesunęłam się, by na nią spojrzeć. – Odłożyłam coś niecoś. Mogę założyć firmę, pomóc ludziom, którzy tego potrzebują...

- Och, na żądzę krwi – przerwała Ivy. – Może otworzysz własny sklep z amuletami. Ale agencję? – Pokręciła głową, aż zafalowały jej czarne włosy. – Nie jestem twoją matką, ale jeśli to zrobisz, będziesz trupem. Jenks? Powiedz jej, że jest trupem.

  Jenks skiną poważnie głową, a ja się odwróciłam i popatrzyłam przez okno. Głupio mi było, że poprosiłam ją o pomoc. Taksiarz też kiwał głową.

- Trup – odezwał się. – Trup, trup, trup.

Coraz lepiej. Dzięki Jenksowi i taksówkarzowi całe miasto będzie wiedziało, że odchodzę z pracy, zanim złożę wypowiedzenie.

- Nieważne. Nie chcę już o tym rozmawiać – mruknęłam. 

Ivy położyła rękę na oparciu fotela. 

- Nie przyszło ci na myśl, że ktoś cię może wrabiać?

Wszyscy wiedzą, że leprekauny zawsze usiłują się wykupić.

Jeśli zostaniesz złapana to koniec z tobą.

- Tak – powiedziałam. – Myślałam o tym.  – Nie myślałam, ale nie zamierzałam jej o tym mówić. Moim pierwszym życzeniem będzie nie zostać złapaną.

- Zawsze tak jest – odezwała się przebiegle kobieta-leprekaun. To jest twoje pierwsze życzenie?

W przypływie gniewu skinęłam głową, kobieta się uśmiechnęła, pokazując dołki w policzkach. Znajdowała się w połowie drogi do domu.

- Posłuchaj – powiedziałam do Ivy. Nie potrzebuję twojej pomocy. Dzięki. – Poszukałam w torbie portfela. – Proszę się zatrzymać – poleciłam taksówkarzowi. – Chcę się napić kawy. Jenks? Ivy zawiezie cię do ISB. Zrobisz to dla mnie Ivy? Przez wzgląd na dawne czasy?

- Rachel, ty mnie nie słuchasz.

Kierowca włączył migacz, a potem się zatrzymał.

- Uważaj na siebie, Laleczko.

Wysiadłam, otworzyłam tylne drzwi i chwyciłam aresztantkę za mundurek. Moje kajdanki całkowicie zniwelowały jej zaklęcie wzrostu. Kobieta była wielkości krępej dwulatki.

- Proszę – powiedziałam, rzucając na siedzenie dwie dychy. – To powinno pokryć moją część.

- Wciąż pada!. – jęknęła kobieta-leprekaun.

- Zamknij się.

Krople deszczu niszczyły mój kok i przyklejały mi do szyi kosmyki włosów. Kiedy zatrzaskiwałam drzwi, Ivy się wychyliła, by coś powiedzieć. Nie miałam już nic do stracenia. Moje życie stanowiło pryzmę magicznego nawozu, a ja nawet nie mogłam z niego zrobić kompostu.

- Ale ja moknę.

- Chcesz wrócić do auta? – zapytałam. Mówiłam spokojnie, lecz w środku mi się gotowało. – Jeśli chcesz, możemy o wszystkim zapomnieć. Ivy na pewno zajmie się twoimi papierami. Dwa zadania w jedną noc. Dostanie premię.

- Nie – usłyszałam w odpowiedzi potulny, cichy głosik.

Rozzłoszczona, spojrzałam przez ulicę na kawiarnię Starbucks, dbającą o potrzeby naburmuszonych mieszkańców przedmieść, którzy potrzebują sześćdziesięciu sposobów parzenia kawy po to, by nie być zadowolonym z żadnego z nich. Jako że kawiarnia znajdowała się po tej stronie rzeki, o tej porze zapewne była pusta. Idealne miejsce do strojenia fochów i przegrupowania. Na wpół przywlokłam kobietę-leprekauna do drzwi, usiłując odgadnąć cenę kubka kawy z liczby wystawionych w oknie gadżetów z czasów sprzed Zmiany.

- Rachel, zaczekaj.

   Ivy opuściła szybę, a ja znów usłyszałam muzykę taksiarza. „A Thousand Years” Stinga. O mało z powrotem nie wsiadłam do samochodu. pchnięciem otworzyłam drzwi kawiarni, kwitując pogardliwym uśmieszkiem radosny dźwięk dzwoneczków.

-         Kawa. Czarna. I krzesełko dla dziecka! – zawołałam do młodziaka za ladą, zmierzając z moją aresztantką najciemniejszego kąta.

Do diabła z tym wszystkim. Młodziak w fartuchu w czerwone i białe paski i z idealną fryzurą stanowił ucieleśnienie prawości. Zapewne student. Mogłam pójść na uniwersytet zamiast do lokalnej szkoły pomaturalnej. Przynajmniej na kilka semestrów. Zostałabym przyjęta i w ogóle.

Boks był jednak zaciszny i tapicerowany. Był prawdziwy obrus. I nogi nie przyklejały mi się do podłogi – zdecydowany plus. Młodziak patrzył na mnie z wyższością, więc żeby go zdenerwować, zdjęłam buty i usiadłam ze skrzyżowanymi nogami. Wciąż byłam ubrana jak dziwka.

Chyba zastanawiał się, czy powinien wezwać ISB, czy jego ludzki odpowiednik, FBI. Byłby niezły ubaw.

   Moja gwarancja wyjścia z ISB stała na siedzeniu naprzeciwko mnie i się wierciła.

- mogę dostać latte? - jęknęła

- Nie.

Rozległ się dźwięk dzwoneczków przy drzwiach. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam, że do lokalu wchodzi stanowczym krokiem Ivy z sową na ręce; szpony ptaka wbijały się w grubą opaskę ochronną. Na ramieniu Ivy, jak najdalej od sowy, przycupną Janks. Zesztywniałam i odwróciłam się do wiszącego nad stołem obrazka przedstawiającego dzieci przebrane za sałatkę owocową. To chyba miało być urocze, ale ja robiłam się od tego widoku głodna.

- Rachel. Muszę z tobą porozmawiać.

Tego dla Juniora było najwyraźniej za wiele.

- Przepraszam panią – odezwał się swoim idealnym głosem. – Nie wolno wprowadzać zwierząt. Sowa musi zostać na zewnątrz.

   Panią? Pomyślałam, usiłując powstrzymać histeryczny śmiech.

Zbladł pod spojrzeniem Ivy. Cofną się chwiejnie, na oślep, o mało się nie przewracając. Uaktywniała swoją aurę. Niedobrze.

   Spojrzała na mnie. Opadłam plecami na oparcie siedziska, a z moich płuc ze świstem uszło powietrze. Czarne drapieżne oczy przygważdżały mnie do winylowej tapicerki. Żołądkiem szarpną ostry ból. Palce mi zadrżały.

   Jej trzymane na wodzy napięcie było oszałamiające. Nie mogłam odwrócić wzroku. To zupełnie nie przypominało łagodnego pytania, jakie mi postawił ten martwy wampir w pubie „ Krew i Piwo”. To był gniew, dominacja. Dzięki Bogu, że nie była zła na mnie, tylko na Juniora za ladą.

   Rzeczywiście, kiedy tylko zobaczyła moją minę, gniew widoczny w jej oczach rozbłysną i zgasł. Jej źrenice się zmniejszyły, a oczy przybrały zwykły piwny kolor. W mgnieniu oka spłynęła z niej powłoka mocy, wracając w głębie piekła, skąd się wzięła. To musiało być piekło. Taka żywiołowa dominacja nie mogła się brać z czarów. Wróciła mi złość. Skoro jestem zła, to nie mogę się bać, prawda?

   Mineło wiele lat od czasu, kiedy Ivy groziła mi swoją aurą. Ostatnim razem kłóciłyśmy się jak przyszpilić nisko urodzonego wampira podejrzanego o wabienia małoletnich dziewcząt jakąś niemądrą karcianką. Potraktowałam wtedy Ivy amuletem snu, wymalowałam jej na paznokciach słowo „idiotka” czerwonym lakierem, przywiązałam do krzesła i obudziłam. Odtąd była wzorem przyjaciółki, chociaż czasami nieco chłodnej. Chyba był mi wdzięczna, że nikomu nie powiedziałam.

Junior odchrząkną.

- Musi... pani... eee... coś zamówić, bo inaczej.... będzie musiała ... wyjść – powiedział słabym głosem.

Odważny, pomyślałam. Pewnie Inderlander.

- Sok pomarańczowy – powiedziała głośno Ivy, stając przede mną. Bez miąższu.

Zaskoczona, uniosłam wzrok.

- Sok pomarańczowy? – zmarszczyłam brwi. – Posłuchaj – powiedziałam rozprostowując palce i niezdarnie wciągając na kolana moją torbę z amuletami. – Nie obchodzi mnie, czy Leon Bairn rzeczywiście skończył rozsmarowany na chodniku. Odchodzę. I nic, co powiesz, nie wpłynie na moją decyzję.

  Ivy zaszurała nogami. To jej niepokój ostudził resztki mojego gniewu. Ivy się martwi? Nigdy tego nie widziałam.

- Chcę odejść z tobą – oznajmiła w końcu.

Na chwilę zaniemówiłam. 

-         Co? -  udało mi się w końcu wykrztusić.

Usiadła naprzeciwko mnie z udawaną nonszalancją i posadziła sowę tak, by pilnował kobietę-leprekauna. Głośno zabrzmiał odgłos darcia, jaki towarzyszył rozpinaniu opaski ochronnej, którą następnie położyła na ławie obok siebie. Jenks sfruną na stół; miał szeroko otwarte oczy i dla odmiany zamknięte usta. Przyszedł Junior z krzesełkiem i naszymi napojami. W milczeniu czekaliśmy, aż odstawi wszystko trzęsącymi się rękami i schowa się na zapleczu.

   Mój kubek był wyszczerbiony i napełniony tylko do połowy. Przez chwilę bawiłam się myślą, czyby tu nie wrócić i nie przykleić pod stołem amuletu, od którego kwaśniałaby cała śmietanka, jaka znalazłaby się w odległości metra od niego, ale uznałam, że mam na głowie ważniejsze sprawy. Na przykład to, dlaczego Ivy zamierza spuścić z wodą w toalecie swoją wspaniałą karierę.

- Dlaczego? – zapytałam, zbita z tropu. – Szef cię uwielbia. Sama wybierasz sobie zlecenia. W zeszłym roku dostałaś płatny urlop.

Ivy przyglądała się obrazkowi, unikając mojego wzroku.

- No i co z tego?

- Trwał cztery tygodnie! Pojechałaś na Alaskę zażywałaś słońca o północy!

Zmarszczyła cienkie czarne brwi i wyciągnęła rękę, by poprawić pióra sowie.

- Połowę czynszu, połowę z media, połowę wszystkiego pokrywam ja, połowę ty. Ja wyszukuję pracę dla siebie i ją wykonuję, ty się zajmujesz swoimi sprawami. W razie potrzeby współpracujemy. Jak przedtem.

   Usiadłam wygodniej, nie tak naburmuszona, jak chciałam wyglądać.

- Dlaczego? – ponowiłam pytanie.

Przestała głaskać sowę.

- Jestem bardzo dobra w tym co robię – powiedziała, ignorując moje pytanie. W jej głosie pojawiła się nuta bezbronności. – Nie pociągnę cię na dno, Rachel. Żaden wampir nie ośmieli się mnie zaatakować. Mogę to rozszerzyć na ciebie. Będę cię chronić przed zabójcami, dopóki nie zbierzesz pieniędzy na spłatę kontraktu. Z moimi powiązaniami i twoimi amuletami możemy utrzymywać się przy życiu wystarczająco długo, żeby ISB wycofała nagrody za nasze głowy. Ale chcę dostać życzenie.

- Za nasze głowy nie została wyznaczona żadna cena – powiedziałam szybko.

- Rachel... - westchnęła. W jej łagodnych piwnych oczach malowała się niepokojąca troska. – Ale zostanie wyznaczona.

   Pochyliła się, a ja z całych sił starałam się nie cofnąć.

Odetchnęłam płytko, by wyczuć u niej zapach krwi, lecz poczułam tylko ostry zapach soku. Myliła się. ISB nie wyznaczyłaby ceny za moją głowę. Chcieli, żebym odeszła. To ona powinna się martwić.

- Ja też – odezwał się nagle Jenks. Wskoczył na krawędź mojego kubka. Z jego zagiętego skrzydełka sypał się opalizujący pyłek, tworząc na powierzchni mojej kawy oleistą warstewkę. – Chcę iść z wami. Chcę życzenie. Rzucę ISB i będę pomocnikiem was obu. Przyda wam się ktoś taki. Rache, będziesz miała cztery godziny przed północą, Ivy cztery po, albo jak sobie ustalicie. Co czwarty dzień będę miał wolne, dostanę siedem płatnych świąt i życzenie. Pozwolicie mnie i mojej rodzinie mieszkać w biurze. Będziemy naprawdę cicho. Zapłacicie mi tyle, ile zarabiam teraz, co dwa tygodnie.

   Ivy skinęła głową i upiła łyk soku.

- Brzmi nieźle. Jak uważasz?

Otworzyłam bezradnie usta. Nie wierzyłam własnym uszom.

- Nie mogę wam oddać moich życzeń.

Leprekaun kiwną głową.

- Owszem, możesz.

- Nie – odparłam ze zniecierpliwieniem. – Ja ich potrzebuję. – Na myśl o tym, że może Ivy ma rację, poczułam ukłucie niepokoju. – Już zużyłam jedno z nich, żeby nikt się nie dowiedział, że ją puściłam. Na początek muszę sobie życzyć zwolnienia kontraktu.

- Jeśli to jest na piśmie, nie mogę nic z tym zrobić – wtrąciła kobieta-leprekaun.

Jenks prychną pogardliwie.

- Nie jesteś za dobra, co?

- Zamknij się... chrząszczu!- warknęła, poczerwieniawszy.

- Sama się zamknij, mchowa panienko! Odciął się.

To nie może się dziać naprawdę, pomyślałam. Ja chciałam się tylko wynieść, a nie przewodzić buntowi.

- Nie mówicie poważnie – stwierdziłam. – Ivy, powiedz mi, że w końcu ujawniło się twoje pokręcone poczucie humoru.

Spojrzała mi w oczy. Nigdy nie wiedziałam, co się dzieje w głowie wampira.

- Po raz pierwszy w mojej karierze – powiedziała – wracam z pustymi rękami. Wypuściłam moją zdobycz. – Machnęła ręką. – Otworzyłam bagażnik i pozwoliłam im uciec.

Złamałam przepisy. – Uśmiechnęła się, nie rozchylając ust. – Czy brzmi to dla ciebie wystarczająco poważnie?

- Znajdź sobie własnego leprekauna – powiedziałam i sięgnęłam po kubek, ale zatrzymałam rękę, bo na uszku wciąż siedział Jenks.

Roześmiała się. Był to lodowaty śmiech i tym razem zadrżałam.

- Sama wybieram sobie zlecenia – powiedziała – Jak myślisz, co by się stało, gdybym ruszyła za leprekaunem, zawaliła sprawę, a potem spróbowała odejść z ISB?

Kobieta siedząca naprzeciwko mnie westchnęła.

- Żadna liczba życzeń nie ukazałaby tego w dobrym świetle – pisnęła. – Sprawienie, żeby to wyglądało na zbieg okoliczności, będzie wystarczająco trudne.

- A ty, Jenks? – zapytałam łamiącym się głosem.

Pixy wzruszył ramionami.

- Chcę życzenie. Może mi dać coś, czego nie może mi dać ISB. Chcę być bezpłodny, żeby nie opuściła mnie żona. – Podleciał chwiejnie do kobiety-leprekauna. – A może jest to dla ciebie zbyt trudne, zieloneczko? –zapytał drwiąco, stojąc na szeroko rozstawionych nogach, wsparty pod boki.

- Chrząszcz – mruknęła i z podzwanianiem moich amuletów zrobiła gest, jakby chciała go zgnieść.

Skrzydełka Jenksa poczerwieniały z gniewu, a ja zadałam sobie pytanie, czy sypiący się z niego pyłek może się zapalić.

- Bezpłodny? – zapytałam, usiłując nie zbaczać z tematu.

Machnął ręką na kobietę-leprekaubna i podszedł po stole do mnie.

- Tak. Wiesz, ile mam dzieciaków?

Nawet Ivy sprawiała wrażenie zaskoczonej.

- Chcesz ryzykować życie za coś takiego? – zapytała.

Jenks zaśmiał się perliście.

- Kto powiedział, że ryzykuję życie? Jeśli odejdę, nikogo w ISB to nie obejdzie. Pixy nie podpisują kontraktów. Jest nas za dużo. Jestem panem samego siebie. Zawsze nim byłem. – Wyszczerzył w uśmiechu zęby, sprawiając wrażenie o wiele za sprytnego na tak małą osobę. – I zawsze będę. Sądzę, że mając do upilnowania tylko was dwie, pożyję odrobinę dłużej.

Odwróciłam się do Ivy.

- Wiem, że podpisałaś kontrakt. Oni cię uwielbiają. Jeśli ktokolwiek powinien się bać o swoje życie, to ty, a nie ja.

  Dlaczego miałabyś to ryzykować dla... dla... – Zawachałam się. Dla niczego? Jakie życzenie może być tego warte?

   Twarz Ivy znieruchomiała i na moment przesłonił ją czarny cień.

- Nie muszę ci mówić.

- Nie jestem głupia- powiedziałam, usiłując ukryć niepokój. – Skąd mam wiedzieć, czy nie zaczniesz na nowo praktykować?

   Wyraźnie urażona Ivy wpatrywała się we mnie, dopóki nie spuściłam wzroku, zmrożona do szpiku kości. To, pomyślałam sobie, zdecydowanie nie jest dobrym pomysłem.

- Nie jestem praktykująca wampirzycą – odezwała się w końcu. – Już nie. I nigdy nie będę.

   Zmusiłam się do opuszczenia ręki, uświadomiwszy sobie, że bawię się moimi wilgotnymi włosami. Jej słowa były tylko nieco uspokajające. Szklankę miała do połowy pustą, a pamiętam, że upiła tylko łyk.

-         Zostaniemy wspólniczkami? – zapytała Ivy, wyciągając rękę nad stołem.

Wspólne działanie z Ivy? Z Jenkem? Ivy była najlepszą agentką, jaką miała ISB. To, że chce na stałe pracować ze mną, było więcej niż trochę pochlebne, chociaż zarazem nieco kłopotliwe. Ale nie musiałam przecież z nią mieszkać. Powoli wyciągnęłam do niej rękę. Moje czerwone paznokcie o idealnym kształcie wyglądały krzykliwie przy jaj nieumalowanych. Zniknęły wszystkie moje życzenia. Ale ja i tak prawdopodobnie bym je zmarnowała.

- Zostaniemy – odparłam, a zimny dotyk dłoni Ivy przyprawił mnie o dreszcz.

- Świetnie – zapiał Jenks i sfruną na nasze połączone dłonie. Sypiący się z niego pyłek jakby trochę niwelował zimno płynące od Ivy. – Zostaniemy wspólnikami!

8

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin