Śnieżny Anioł.pdf

(2747 KB) Pobierz
729174810 UNPDF
Ś NIE Ż NY ANIOŁ
1 Wyoming, 1881
Bella wiedziała już, jak straszliwy błąd
popełniła.
Dął lodowaty, północny wiatr, który ciskał w
jej twarz igiełkami zmrożonego śniegu i wyciskał
łzy z oczu. Niżej pochyliła się nad oszronioną
grzywą klaczy. Zawieja szalała. Dziewczyna z
rozpaczą uświadomiła sobie, że na powrót jest już
za późno.
Skostniałymi palcami zebrała na piersiach
gumowany prochowiec, sztywny teraz od mrozu
niczym dykta. Zabezpieczał on wprawdzie przed
wiatrem, ale przepuszczał przeraźliwe, kąsające
zimno. Pod płaszczem miała tylko spódnicę do
konnej jazdy i bawełnianą bluzkę.
Zebrała całą wolę i próbowała powstrzymać
dygotanie ciała. Poklepała po szyi dzielną
kasztankę.
- Uda się nam, Sunrise, musi się udać –
powiedziała zdrętwiałymi wargami, lecz z
ogromnym przekonaniem w głosie.
Jej słowa porwał kolejny wściekły podmuch
729174810.002.png
wiatru. Spojrzała na groźne, ołowiane wieczorne
niebo. Boże, jak ona nienawidziła tego ponurego
świstu w uszach, który przypominał już to wycie
wilka, już to rozpaczliwe zawodzenie dziecka.
Ale nie mogła poddawać się złudom wyobraźni.
Musiała jechać dalej, na przekór wszystkim
rozszalałym mocom natury.
Doprawdy, warta była batów za swoją
głupotę. Sama zresztą wymierzyłaby je sobie
z prawdziwą przyjemnością. Ostanie kilka
dni były wiosenne i ciepłe, zbyt ciepłe jak na
początek marca, powiedziała jej matka. A jednak
Bella, zarzuciwszy na siebie jedynie płaszcz
przeciwdeszczowy, wskoczyła na konia i pognała
do Clearwater. Gdy opuszczała miasteczko, na
horyzoncie zaczęły się już gromadzić ciężkie,
złowrogie chmury. Nie zlękła się ich, gdyż była
przekonana, że w drodze powrotnej do domu grozi
jej co najwyżej przemoknięcie. W Filadelfii takie
chmury zawsze przynosiły deszcz. Tu jednak
przyniosły nawrót zimy w jej ostatnim, najgorszym
paroksyzmie.
Wiatr na chwilę zamarł i Bella rozejrzała się
po bezkresnej, płaskiej okolicy. Szron, który
osiadł na jej rzęsach, ograniczał wprawdzie pole
widzenia, lecz i tak zobaczyła z całą ostrością to
najgorsze. Nigdzie ani śladu drogi, najmniejszego
729174810.003.png
znaku wskazującego kierunek, tylko równina,
biała niczym śmiertelny całun. Walcząc z wiatrem,
musiała zboczyć z traktu i posuwała się teraz w
niewiadomym kierunku. Niewykluczone,
że oddalała się nawet od rodzinnego ranczo.
Ale w żadnym wypadku nie mogła wpaść w
panikę. Musiała zaufać Opatrzności, Sunrise i
swojej woli przeżycia.
I znów poczuła na zdrętwiałych policzkach
igły śniegu. Jej ciałem wstrząsnął spazmatyczny
dreszcz. Prawie zdziwiła się, że nie spadła i jeszcze
siedzi w siodle.
Zatrzymała klacz na niewielkim wzniesieniu
i stanęła w strzemionach. Wbijając wzrok w
śnieżne wiry, wypatrywała jakiegoś ratunku,
domostwa, gdzie ona i Sunrise mogłyby rozgrzać
się i przeczekać zamieć.
I jakby coś zobaczyła. Mogło to być światło
lampy naftowej, płonącej w czyjejś izbie.
Serce Belli wezbrało otuchą. Pchnęła konia
w tamtym kierunku. Ale Sunrise nie popędziła.
Z trudnością wyciągała nogi z głębokiego śniegu,
a natrafiając na nieckę czy usypaną przez wiatr
białą, widmową wydmę, zapadała się aż po brzuch.
Aby nie upaść, nie czując prawie stóp, dziewczyna
musiała trzymać się zgrabiałymi dłońmi łęku
siodła.
729174810.004.png
Światełko przybliżało się zbyt wolno, ale Bella
Marie Swan nie upadała na duchu. Nie należała
zresztą do osób, które łatwo z czegoś rezygnują.
Dotarła wreszcie do drewnianego ogrodzenia,
ledwie wystającego ponad śnieg. Pomyślała, że
jadąc wzdłuż tego płotu, natrafi wkrótce na bramę.
Rozumowanie okazało się słuszne. Brama na
szczęście stała otworem. Bella wjechała w nią i po
kilkunastu metrach ściągnęła wodze.
Oczom jej ukazało się przysadziste domostwo
z kamienia i bali, opierające się wichurze niczym
fort najazdowi Siuksów. Rozłożysty dach
przykrywała gruba warstwa śniegu. Z komina
wydobywał się dym, którego
smugę łamały ciągle wściekłe podmuchy wichru.
Bella przeniosła wzrok na heblowane, sosnowe
drzwi. Ale mimo rozkazu, jaki wydała swojemu
ciału, jej prawa stopa nie chciała wysunąć się
ze strzemienia. Zauważyła też, że już nie jest jej
zimno. Pragnęła choć kilku minut snu. Jeśli się
zdrzemnie, to odzyska siły i na pewno zdoła się
zsunąć na ziemię i podejść do drzwi. Pozwoliła
opaść ciężkim jak ołów powiekom.
Jak długo spała, nie miała pojęcia. Obudziła ją
Sunrise,
która broniąc się przed zimnem, niespokojnie
dreptała w miejscu. Bella opadła na przemarznięte
729174810.005.png
stopy. Zabolały, jakby przybito je do ziemi
hufnalami. A potem podobny ból w dłoni, którą
uderzyła w drzwi. Ból był tak silny, że głośno
jęknęła.
Drzwi otworzyły się i stanął w nich
mężczyzna. Nie widziała jego twarzy, tylko
szerokie ramiona i muskularną pierś.
- Zabłądziłam w zamieci - wyszeptała przez
szczękające zęby.
- Mój Boże, kobieto!
Pomógł jej wejść do środka. Panujące w izbie
Ciepło błyskawicznie ścięło ją z nóg. Obwisła na
jego ramieniu. Odpłynęła w sen ku martwej krainie
wiecznych lodów i śniegów.
Obudziło ją bolesne kłucie w nogach. Leżała
na łóżku, a obok klęczał mężczyzna i szybkimi
ruchami masował jej obnażoną lewą łydkę.
Stopa ginęła w rozpięciu jego koszuli i dotykała
podeszwą owłosionego torsu. Po chwili ten sam
zabieg powtórzony został na prawej nodze.
Bella poruszyła się niespokojnie. Do bólu
dołączył się lęk i wstyd.
- I jak się czujemy, panienko? - zapytał
nieznajomy, nie przerywając masażu.
- Proszę mnie natychmiast puścić! - zawołała,
próbując wyrwać nogę.
729174810.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin