Stone Katherine - Happy End.pdf

(791 KB) Pobierz
12960149 UNPDF
Katherine Stone
HAPPYEND
1
Century City, Kalifornia Piątek, 10 marca
Kochać cię, Raven? Kochać ciebie? To jakby kochać lodowiec. Nie, lodowiec by z czasem
roztajał. Ale nie ty..."
Brzęczek interkomu na jej biurku przerwał bolesne wspomnienie okrutnych słów Michaela.
Na szczęście i we właściwym momencie, pomyślała Raven, zmuszona do porzucenia
rozważań o przeszłości i do skupienia się na teraźniejszości. Była w pracy. Absolutnie nic
nie usprawiedliwiało tego, że pozwalała, aby jej myśli dryfowały od teraźniejszości do czasu
minionego, od spraw zawodowych do osobistych.
W elegancko urządzonym biurze, zawieszonym symbolicznie ponad Aleją Gwiazd, była tą
sławną Raven Winter - doradcą gwiazd. Pomyślała ponuro, że w pracy miała być właśnie
zimnym, nieustępliwym, pozbawionym serca lodowcem, o co z takim okrucieństwem
oskarżał ją Michael.
Wzięła głęboki oddech, zanim nacisnęła guzik interkomu. Może wielki haust powietrza z
pokoju, w którym przeprowadzała pertraktacje w sprawach wielomilionowych umów,
pozwoli zapomnieć o bólu.
- Słucham?
Czuła niepewność w swoim głosie. Przysłuchując się słowom sekretarki, jeszcze raz głęboko
odetchnęła.
- Barbara Randall na linii pierwszej.
Kierowniczka działu kontraktów nowojorskiego wydawnictwa nie musiała się przedstawiać.
Barbara, także prawniczka, była osobą, z którą Raven miała do czynienia, kiedy klient -
któryś z największych hollywoodzkich producentów, reżyserów lub aktorów - chciał kupić
prawa do sfilmowania książki, wydanej przez jej firmę. Zwykle to Raven inicjowała
rozmowy, ale tym razem dzwoniła Barbara, prawdopodobnie w sprawie książki, która
dopiero miała się ukazać.
Raven podziękowała sekretarce, wzięła kolejny głęboki oddech i wcisnęła pulsujący
przycisk na telefonie.
- Dzień dobry, Barbaro.
Poczuła ulgę; jej głos znowu brzmiał normalnie: entuzjastycznie i zarazem chłodno,
przyjaźnie i profesjonalnie. A przede wszystkim wyczuwało się w nim pewność siebie.
- Dzień dobry, Raven. Dzwonię w sprawie Darów miłości.
Raven wyczuła w głosie, który witał ją z drugiej strony kontynentu, niepewność, równie
nietypową dla Barbary Randall, jak dla Raven Winter. Tak jak Raven Barbara była
arbitralnym negocjatorem, ekspertem w rozgrywaniu partii szachów, w których każdy
pionek wart był miliony, a zmierzano nie do pokonania przeciwnika, lecz do remisu.
Pertraktacje w sprawie Darów miłości były twarde, ale w końcu każda ze stron osiągnęła
wszystko, co mogła - i ustąpiła na tyle, na ile musiała. Kiedy osiągnięto możliwie najlepsze
porozumienie, został podpisany kontrakt. Jason Cole uzyskał wyłączne prawo do zrobienia
filmu opartego na tym bestsellerze.
- Są jakieś problemy, Barbaro?
- Chyba nie. Mam nadzieję, że nie. Właśnie dzwoniła Lauren Sinclair. Początkowo, kiedy
wydawnictwo poinformowało ją o umowie, była zadowolona, że jej książkę wybrał właśnie
Jason Cole. Kto mógłby być lepszy? Ale teraz ma wątpliwości. Niepokoi się, że on zechce
wprowadzić jakieś zmiany.
- Ma do tego prawo. Sądziłam, że o prawach do filmowania decyduje wydawnictwo, a nie
pani Sinclair.
- To prawda, ale zawarliśmy kontrakt bez porozumienia z nią. To był mój błąd. Rzecz jasna,
wcale nie musieliśmy się z nią konsultować i, szczerze mówiąc, nie przyszło mi to nawet do
głowy. - Raven usłyszała, że Barbara nabiera powietrza, jak gdyby miała nadzieję, że
zaczerpnie pewności siebie i wraz z wydechem pozbędzie się niepokoju. Nie całkiem jej się
to udało. -Wiem, że to skończona sprawa. Dzwonię, żeby dowiedzieć się, czy istnieją jakieś
kwestie sporne.
- Chcesz, żebym spytała Jasona, czy zamierza wprowadzić zmiany?
- Zrobiłabyś to? Sama wiele razy próbowałam się do niego dodzwonić w ciągu ostatnich
pięciu dni, ale nic mi z tego nie wychodziło, jakbym stale napotykała jakąś kamienną
ścianę.
Na ustach Raven pojawił się lekki uśmiech. Jason Cole nie był właścicielem studia Gold
Star. W gruncie rzeczy dzięki wynegocjowanej przez nią umowie na cztery filmy, wartej
setki milionów, można by twierdzić, że to Jason należy do Gold Star. Niemniej jednak, gdy
ten aktor, zdobywca Oscarów (zdobywał je także, gdy stał się scenarzystą i reżyserem)
pojawiał się w studiu, każdy, kto podnosił słuchawkę, zdawał sobie sprawę, że musi surowo
"prześwietlać" wszystkie telefony do Jasona. Na większość telefonów,
nawet od najsłynniejszych gwiazd Hollywood, nigdy nie odpowiadano, a osoby obce zawsze
były ignorowane.
Ale Raven Winter zawsze łączono z Jasonem Coleem - i to bezzwłocznie.
- Z przyjemnością porozmawiam z Jasonem, Barbaro. Ale może jeszcze nie mieć żadnych
planów co do Darów miłości. Właśnie kończy montować Szmer fal, za trzy tygodnie
pojedzie do Hongkongu, gdzie przez dwa miesiące będzie kręcił sceny plenerowe do
Nefrytowego pałacu, a potem czeka go jeszcze jeden film przed Darami miłości.
- Może więc upłynąć sporo czasu, zanim zdołam uspokoić Lauren Sinclair.
- Tak. - Raven nie zamierzała upiększać prawdy, choć mogła to zrobić. Być może nigdy nie
dojdzie do tego "uspokojenia". O ile znała Jasona, mógł chcieć wprowadzić zmiany. - Ale
spróbuję porozmawiać. Czy coś ją konkretnie niepokoi, może podejrzewa, co Jason
chciałby zmienić?
- Czytałaś tę książkę?
Oczywiście, że nie, pomyślała Raven, bez najmniejszego poczucia winy czy chęci
usprawiedliwienia się. Była prawnikiem, nie agentem literackim. Włączała się do działania
wtedy, gdy praca agenta - omawianie pomysłów, sposobu narracji, ocena jakości działania -
była zakończona i obie strony chciały zawrzeć umowę. Zadaniem Raven było
wynegocjowanie ceny umowy, a potem opracowanie kontraktu.
Nie znała Darów miłości, ale czytała kilka entuzjastycznych recenzji. Tłem tej książki o
miłości była wojna w Wietnamie. Krytycy porównywali panoramę i ładunek emocjonalny
powieści do klasycznych sag wojennych: Przeminęło z wiatrem, Casablanki i Doktora
Żywago. I nawet ci, którzy woleli niepokoje i udręki typowe dla "prawdziwej" literatury,
wynosili Dary miłości pod niebiosa pomimo ich szczęśliwego zakończenia.
Raven nie miała wątpliwości, że to naprawdę wspaniała książka, co nie znaczyło, żeby
chciała ją przeczytać. To w gruncie rzeczy romans. A Raven Winter nie czytywała
romansów.
Może powinna? Nie, od tego nie będzie lepsza w swoim zawodzie. Raven Winter, doradca
prawny, nie mogła być już lepsza. Wiedziała o tym dobrze, ale ten wewnętrzny głos
przypominał o wszystkich jej przegranych i wszystkich jej wadach.
- Nie czytałam - przyznała cicho. - Ale znam trochę treść. Akcja toczy się w Wietnamie, jest
to historia miłości pomiędzy żołnierzem i lekarką chirurgiem.
- Samem i Savannah - uzupełniła Barbara. Najwyraźniej nie tylko czytała powieść, ale -jak
miliony czytelników - widziała w nich coś więcej niż fikcyjne postaci. Sam i Savannah tak
jak Rhett i Scarlett, Jurij i Lara, lisa
i Rick byli istotami mitycznymi, legendarnymi, nie zapomnianymi. Zakochali się w sobie, a
potem musieli się rozstać. Odnaleźli się na krótko przed tym, jak Savannah urodziła ich
córkę. W książce dziecko przeżyło, ale Lauren boi się, że w filmie będzie inaczej, że Jason
zechce zmienić to szczęśliwe zakończenie na bardziej smutne.
- W porządku. Zadzwonię do Jasona i spróbuję się czegoś dowiedzieć. -Raven zerknęła na
złoty, wysadzany brylantami zegarek, który nosiła na szczupłej ręce. Za piętnaście czwarta,
czyli za piętnaście szósta w Nowym Jorku. - Prawdopodobnie kończysz już pracę. -
Uświadomiła sobie, że to piątek, i dodała: - Właściwie kończysz tydzień roboczy.
- Tak. Ale poczekam tu, dopóki nie zadzwonisz.
Raven była zła na autorkę bestsellera. Dlaczego nie można zmienić zakończenia na bardziej
autentyczne? Czy Lauren Sinclair spadła z innej planety? Co to za nieprawdopodobny świat
Sama i Savannah? A może życie pisarki było naprawdę tak cudowne, jej romanse niczym
nie splamione, nieskazitelnie szczęśliwe, zachwycająco doskonałe? Czy nikt nigdy nie
powiedział do Lauren Sinclair: "Kochać cię, Lauren? Kochać ciebie?".
- To trochę potrwa, zanim skontaktuję się z Jasonem, więc może ja zadzwonię do pani
Sinclair?
- Mam bilety do Metropolitan Opera - szepnęła Barbara. - Naprawdę nie będziesz miała nic
przeciwko temu?
- Oczywiście, że nie. - Nie będzie miała nic przeciwko temu, by powiedzieć pani Lauren
Sinclair, że miłość nie zawsze kończy się szczęśliwie. - A jeśli nie uda mi się dzisiaj złapać
Jasona, to też ją o tym zawiadomię.
- Wspaniale. Bardzo ci dziękuję. Zaraz do niej zadzwonię i powiem jej, że się z nią
skontaktujesz.
Barbara podała numer Lauren Sinclair. Raven powtórzyła go na wszelki wypadek.
- Co to za kierunek, dziewięćset siedem?
- Kodiak, na Alasce.
- Musi zrobić kawał drogi, gdy wybiera się na promocję książek.
- Nigdy tego nie robi. Jest naszą najbardziej kasową autorką, ale nigdy nie była nawet w
Nowym Jorku, a tym bardziej gdzie indziej. Nikt z nas jej nie widział, nie mamy nawet
fotografii na okładkę.
Raven ściągnęła brwi. To było zadziwiające. Stworzyła sobie bardzo wyraźny obraz autorki
romansów, która miała tyle tupetu, by pisać szczęśliwe zakończenia, a teraz chce dyktować
Jasonowi Coleowi, jak ma robić filmy. Była to olśniewająca wizja kobiety czarującej, a
zarazem chorobliwie żądnej sławy, spodziewającej się, że zawsze będą jej rozściełać pod
nogami czerwony aksamitny chodnik.
10
Raven wyobraziła ją sobie jako utalentowaną, a zarazem skupioną wyłącznie na sobie
primadonnę.
Nie spodziewała się pustelnicy.
- Masz idealne wyczucie - powiedziała kilka minut później Greta, sekretarka Jasona. -
Właśnie pojawił się tu po raz pierwszy od tygodnia.
- Był w montażowni.
- I nie wychodził z niej przez cały czas. Poczekaj chwilę, przełączę cię.
Raven czekała, aż odezwie się uwodzicielski głos najbardziej seksownego mężczyzny
Hollywood i zastanawiała się, jak może wyglądać w tej chwili Jason. Chyba ma na sobie
czarny podkoszulek, wyblakłe dżinsy i znoszone kowbojskie buty. Podkoszulek i spodnie są
luźne, ale i tak rzuca się w oczy zmysłowość, pełna wdzięku siła jego szczupłego ciała.
Gęste, ciemne włosy są zmierzwione, przystojna twarz - nie ogolona, a pod
ciemnoniebieskimi oczami widać sińce. Ale w kobaltowej głębi oczu nie ma zmęczenia.
Przeciwnie, są pełne energii, błyszczące żywym ogniem zadowolenia.
Krótko mówiąc, Jason Cole wygląda jak mężczyzna nasycony, ale nie wyczerpany
bezsennymi nocami spędzonymi na zaspokajaniu namiętności. W Hollywood jest pełno
pięknych kobiet, które oglądały Jasona po takiej nocy. Jednak ostatnio Jason całą
namiętność kierował wyłącznie na swój film.
- Cześć, Raven.
- Cześć. Jak tam Szmer fali!
- Jako tako. Trzeba jeszcze sporo cierpliwości.
Raven pomyślała, że on nie należy do ludzi cierpliwych. W każdym razie tak twierdziło
wiele z porzuconych kochanek Jasona. Oczywiście nie był niecierpliwy w łóżku, poprawiały
się szybko. Tracił spokój, gdy w grę wchodziły inne aspekty związku. Nie chciał poświęcać
mu koniecznego czasu.
Jason nie miał cierpliwości do więzi damsko-męskich, do niekompetencji, do
przedłużających się negocjacji. Ale miał nieskończone zasoby cierpliwości, kiedy chodziło
film, urzeczywistnienie wizji, w którą wierzył - zawsze wspaniałą, zawsze przekraczającą to,
co mogli wyobrazić sobie inni.
Może Jason po prostu nie ma takich wspaniałych wizji, jeśli chodzi o związki z kobietami.
Raven, najkrócej jak mogła, wyjaśniła mu, dlaczego dzwoni. Na zakończenie dodała:
- Bohaterka książki... Savannah, w końcu rodzi pani Sinclair obawia się, iż zechcesz
uśmiercić to dzieci
- Z dzieckiem wszystko będzie w porządku - odpp son. - To Savannah nie przeżyje porodu.
- Nasza klientka nie będzie zbyt szczęśliwa.
- Trudno. Poza tym to w gruncie rzeczy nie nasza sprawa, lecz pani Sinclair i jej
wydawnictwa.
- Ale ja tu jestem pośrednikiem. Powiedziałam Barbarze Randall, że zadzwonię, do autorki.
- Doskonale. Przypomnij jej, że choć Dary miłości to jej powieść, film należy do mnie.
- Przypomnę jej to. Jeśli będzie trzeba, powiem, że z kupnem prawa do sfilmowania książki
jest jak z kupnem domu: tylko adres zostaje ten sam. Nowy właściciel może zrobić, co
zechce z samym budynkiem. A ty po prostu wprowadzasz niewielkie przeróbki.
-Niewielkie, ale niezbędne - uściślił Jason z wyraźną niecierpliwością.
Gdyby Raven nie czuła już do siebie nienawiści, gdyby okrutne odrzucenie przez Michaela
nie potwierdziło na nowo tego, co wiedziała przez całe życie - że podobnie jak posąg z lodu
nie jest godna miłości - pewnie miałaby wyrzuty sumienia z powodu satysfakcji, którą
odczuwała, wybierając numer Lauren Sinclair na Alasce. Autorka romansów, zawracająca
milionom czytelników głowy fantazjami o idealnej miłości ze szczęśliwym zakończeniem,
miała właśnie zakosztować trochę rzeczywistości.
- Halo?
Głos, który odezwał się w słuchawce po pierwszym dzwonku, był cichy, nieśmiały. Bez
wątpienia sekretarka Lauren Sinclair z trudem przeżyła ten dzień, zmuszona znosić
humory swej chlebodawczyni.
- Tu Raven Winter. Chcę mówić z Lauren Sinclair.
- Jestem przy telefonie. Barbara Randall mówiła mi, że pani zadzwoni -odpowiedziała
Holly. Lauren Sinclair to był jej pseudonim.
Raven zdziwiła się, że słaby głosik należy do sławnej autorki.
- Właśnie skończyłam rozmowę z Jasonem Coleem.
-Tak?
W oddalonym, wystraszonym głosie pojawiła się nowa nutka. Nadal był słaby, ale trochę
bardziej odważny, lekko ożywiony nadzieją. Raven nie czuła już żadnej przyjemności z tego,
że ma zniszczyć tę nadzieję. Powiedziała głosem łagodnym, przepraszającym.
- Jason uważa, że ta historia będzie ciekawsza, bardziej autentyczna, jeśli bohaterka nie
przeżyje porodu. Dziecko będzie żyć, ale...
- Och, nie.
Był to szept czystej rozpaczy, jak gdyby właśnie zawiadomiła Lauren Sinclair, że zmarła
kochana przez nią osoba. Rozpacz... i może szok, bo po udręczonym szepcie nastąpiła cisza.
- Pani Sinclair? Lauren? Jest pani tam?
12
-Tak.
Przed chwilą to słowo, ta jedna sylaba kipiała odwagą i nadzieją. Teraz przepełniała ją
beznadziejność śmierci. Ale przecież w rzeczywistości tej śmierci nie było. Choćby
czytelnicy najgoręcej pokochali Savannah, pozostawała postacią fikcyjną.
Misja Raven była skończona. Lauren Sinclair przyjęła wiadomość z rozpaczą, lecz bez
protestów, jak gdyby decyzję, że Savannah umrze, uznała za nieodwracalną, jak gdyby w
istocie już umarła.
Ale ona jeszcze nie umarła. W głosie Raven zaczął rodzić się pewien pomysł. Niebezpieczny
i niemądry, tak beznadziejny jak zrozpaczony, odległy głos autorki.
"Pożegnaj się z Lauren Sinclair -usłyszała głos wewnętrzny. - Powiedz jej, że ci przykro,
wymamrocz kilka komunałów, ale nie mów głośno, co myślisz".
Raven zignorowała tę rozsądną radę.
- Widzę, że bardzo to pani przeżywa - zaczęła spokojnie. - Czy może mi pani powiedzieć
dlaczego? Chciałabym wyjaśnić te powody Jasonowi. Ale chyba lepiej by było, gdyby
porozmawiała pani bezpośrednio z nim. Czy zgodziłaby się pani przyjechać do Nowego
Jorku, żeby się z nim spotkać?
W pierwszej chwili Holly chciała odpowiedzieć odmownie. Nie mogła przystać na to, co
proponowała Raven Winter. Przez ostatnie piętnaście lat Holly Elliott nie wyjeżdżała z
Alaski. A nawet bardzo rzadko, tylko wówczas, kiedy było to absolutnie konieczne,
opuszczała bezpieczną samotnię swego domu.
Ale jednak go opuszczała. Chodziła sześć kilometrów do miasta na zakupy i na pocztę..., i
po to, by oglądać po kilka razy filmy Jasona Colea, ilekroć grali je w miejscowym kinie. Na
początku, przez pierwsze pięć lat na Alasce prowadziła niemal awanturniczy tryb życia.
Oglądała cuda Alaski i wyjeżdżała co roku do Barrow, a całkiem niedawno, w 1989 roku, po
katastrofie "Yaldeza" wybrała się do Zatoki księcia Williama, by pomóc w oczyszczaniu
morskich ptaków i wydr z ropy naftowej.
Mogła pojechać do Los Angeles. To było możliwe. Ale Raven chciała, żeby spotkała się z
Jasonem Coleem i wyjaśniła mu, dlaczego nie należy zmieniać szczęśliwego zakończenia jej
książki...
I Holly wiedziała, że musi to zrobić. Przed siedemnastoma laty, kiedy była trzynastolatką,
nie potrafiła uratować życia ukochanej matce. Teraz chodziło o inną matkę, którą trzeba
ocalić, wymyśloną, to prawda, a jednak...
Jej głos brzmiał bardzo poważnie, gdy wreszcie odpowiedziała na pytanie Raven.
- Tak, mogę pojechać do Los Angeles, by z nim porozmawiać. - Potem, ze słabą nadzieją,
spytała. - Czy pani też będzie na tym spotkaniu?
Pełne nadziei słowa Holly poruszyły coś bardzo głęboko ukrytego w Raven, coś bolesnego,
palącego. Ten żar pochodził z serca, z rozpalonych do białości płomieni, które się w nim
tliły.
13
Zazwyczaj, gdy Raven czuła ból, towarzyszyło mu zimno jak ostre, przeszywające odłamki
Zgłoś jeśli naruszono regulamin