Deaver Jeffery - Spirale strachu.rtf

(1844 KB) Pobierz

 

 

Jeffery Deaver

 

 

 

Spirale strachu

Przeł Łukasz Praski

 


Tytuł oryginału TWISTED

Copyright (c) 2003 by Jeffery Deaver All rights reserved.

Ilustracja na okładce Jacek Kopalski

Redakcja

Wiesława Karaczewska

Magdalena Koziej

Redakcja techniczna Elżbieta Urbańska

Korekta Grażyna Nawrocka

Łamanie Ewa Wójcik

ISBN 978-83-7469-617-3

Wydawca

Prószyński i S-ka SA

02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7

www.proszynski.pl

Druk i oprawa

Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca S.A.

30-011 Kraków, ul. Wrocławska 53


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojej siostrze Julie Reece Deaver,

tak jak ja piszącej książki

 


 

Wstęp

Moje doświadczenia z formą opowiadania sięgają odległej przeszłci. Byłem niezdarnym, pucołowatym, niezbyt obytym towarzysko chłopakiem, bez krzty talentu do sportu, i jak przystało na kogoś takiego, interesowało mnie czytanie i pisanie. Szczególnie fascynowały mnie opowiadania takich twórców jak Edgar Allan Poe, O. Henry, Arthur Conan Doyle i Ray Bradbury, nie wspominając o jednej z najwspanialszych scen minionego półwiecza, na której rozgrywały s dramaty o zaskakującym finale: "The Twilight Zonę". (Niech żaden z fanów serialu nie próbuje mi wmawiać, że nie przeszywa go dreszcz grozy na wspomnienie słynnego podręcznika "pomocy społecznej" pod tytułem "To Serve Man").

Ilekroć w szkole średniej zadawano nam pracę pisemną, zawsze próbowałem swoich sił w opowiadaniu. Nie pisałem jednak opowiadań kryminalnych ani fantastycznonaukowych, lecz z młodzieńczą pychą stworzyłem własny podgatunek prozy: bohaterami moich historii byli zwykle niezdarni, pucołowaci, niezbyt obyci towarzysko chłopcy, ratujący urodziwe cheerleaderki z katastrof, równie widowiskowych, co niemożliwych, podobnie jak śmiałe wyczyny moich bohaterów podczas niebezpiecznych wspinaczek (z zażenowaniem przyznaję, że ich przygody rozgrywały s w najbliższej okolicy Chicago, gdzie wówczas mieszkałem i gdzie w oczy rzucał się brak jakichkolwiek gór).

Opowiadania spotykały się ze zrozumiałą irytacją nauczycieli, którzy przez długie godziny stawiali nam za wzór największe gwiazdy panteonu literatury. ("Spróbujmy się bardziej postarać, Jeffery" - mawiali, co w latach sześćdziesiątych oznaczało dzisiejsze "Spręż się, chłopie"). Na szczęście dla ich równowagi psychicznej, a także dla mojej przyszłej pracy w charakterze skryby, dość szybko porzuciłem spisywanie wynurzeń na temat własnych lęw egzystencjalnych i zacząłem wkładać coraz więcej wysiłku w opanowanie warsztatu pisarskiego, by wkroczyć na drogę, która zaprowadziła mnie do poezji, piosenek, dziennikarstwa i wreszcie powieści.

7

 

Mimo że wciąż z przyjemnością czytywałem opowiadania - w czasopismach takich jak "Ellery Queen", "Alfred Hitchcock", "Playboy" (podobno publikowano tam także fotografie), "The New Yorker" oraz w antologiach - nie znajdowałem czasu na pisanie własnych. Jednakże kilka lat po tym, gdy zrezygnowałem z pracy, postanawiając całkowicie poświęcić się powieściopisarstwu, kolega po piórze, który przygotowywał antologię opowiadań, spytał mnie, czy nie umieściłbym w jego tomie swojego dzieła.

Czemu nie? pomyślałem i zabrałem się do roboty.

Ku własnemu zaskoczeniu odkryłem, że to naprawdę wspaniałe doświadczenie - i to z powodu, którego w ogóle nie podejrzewałem. W powieściach ściśle trzymam się konwencji; choć uwielbiam nadawaću pozory dobra (i vice versa), a także trzymać czytelników w napięciu, rysując przed nimi perspektywę nieuchronnej tragedii, ostatecznie jednak dobro pozostaje dobrem, zło złem, a dobro na ogół zwycięża. Pisarze zawierają z odbiorcami literatury kontrakt, a ja zbyt szanuję swoich czytelników, aby wymagając od nich zainwestowania czasu, pieniędzy i emocji w grubą powieść, rozczarować ich ponurym, cynicznym zakończeniem.

W trzydziestostronicowym opowiadaniu wszystko się jednak może zdarzyć.

Czytelnicy nie angażują się emocjonalnie w takim stopniu jak przy lekturze powieści. Autor opowiadania nie odpłaca się im fabułą peł efektownych zwrotów akcji, rozgrywają się w konkretnych, sugestywnie opisanych miejscach, z udziałem bohaterów, których długo poznawali, których zdążyli pokochać lub znienawidzić. Opowiadanie przypomina pocisk wystrzelony przez snajpera. Szybki i porażający. W opowiadaniu mogę uczynićo z dobra, ze zła jeszcze większe zło, a największą przyjemność sprawia mi sytuacja, gdy coś naprawdę dobrego okazuje się naprawdęe.

Odkryłem również, że jako rzemieślnikowi podoba mi się dyscyplina narzucona przez formę opowiadania. Jak powtarzam swoim studentom, o wiele łatwiej pisać rzeczy dłsze niż krótsze, lecz oczywiście w tej sztuce nie chodzi o to, co jest łatwiejsze dla autora; chodzi o to, co jest najlepsze dla czytelnika, a krótka forma nie pozwala autorowi na żadne niedbalstwo.

Na koniec pragnę wyrazićowa podziękowania osobom, które zachęcały mnie do napisania tych opowiadań, zwłaszcza Janet Hutchings i jej nieocenionemu "Ellery Queen Mystery Magazine", siostrzanemu czasopismu "Alfred Hitchcock Mystery Magazine", Marty'emu Green-bergowi i zespołowi Teknobooks oraz Otto Penzlerowi i Evanowi Hunterowi.

R

 

Na kartach tego tomu znalazły się różne opowiadania, których bohaterami są tak rozmaite postaci jak William Shakespeare, znakomici prawnicy, cwaniacy z półświatka, podli mordercy oraz rodziny, które naj-oględniej można nazwać dysfunkcyjnymi. Specjalnie do tego zbioru powstało oryginalne opowiadanie o Lincolnie Rhymie i Amelii Sachs pod tytułem "Prezent na Boże Narodzenie"; poszukajcie także opowieści o zemście mola książkowego - przypuszczam, że odezwały się tu patologiczne echa mojej pisarskiej młodości.

Niestety, jak w wypadku większości moich książek, nie mogę ujawniać zbyt wiele w obawie, że za bardzo uchylębka tajemnicy, zdradzając zakończenie. Może więc najlepiej będzie życzyć wam miłej lektury: czytajcie.. . i pamiętajcie, że nie wszystko jest takie, jakie się nam wydaje.

J.W.D.

 

 

 

Bez Jonathana

 

liarissa Cooper skręciła w drogę numer 232, któ miała dotrzeć z Ports-mouth do odległego o trzydzieści kilometrów Green Harbor.

Pomyślała sobie, że to ta sama droga, któ tysiące razy jeździła z Jonathanem do centrum handlowego, gdzie kupowali niezbędne rzeczy, luksusowe i zabawne drobiazgi, a czasem coś naprawdę cennego.

Droga, niedaleko której znaleźli wymarzony dom, gdy przed siedmiu laty przeprowadzili się do Maine.

Droga, któ w maju jechali na uroczystość z okazji swojej rocznicy.

Dziś jednak wszystkie wspomnienia prowadziły tylko w jednym kierunku: do życia bez Jonathana.

Mając za plecami zachodzące słce, pokonywała łagodne łuki, licząc na to, że uda się jej oddalić od tych trudnych - lecz uporczywie powracających - rozmyślań.

Nie myśl o tym!

Rozejrzyj się wokół - rozkazała sobie. Spójrz na surowy krajobraz, na purpurowe kłęby chmur zawieszone nad klonowymi i dębowymi liśćmi -złotymi albo czerwonymi jak serca.

Spójrz na promienie słca, otaczające świetlistą szarfą ciemną grzywę choin i sosen. Na wyglądający niedorzecznie rząd krów, maszerujących jedna za drugą w swej codziennej powrotnej wędrówce do obory.

Na majestatyczne białe wieże małego miasteczka, ukrytego kilka kilometrów od au...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin