Deaver Jeffery - Panieński grób.rtf

(2288 KB) Pobierz

       

 

JEFFERY DEAVER

 

 

 

 

 

 

PANIEŃSKI GRÓB

 

 

(Przeł: Łukasz Praski)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prószyński i s-ka

2001

 

       

       

       

       


       

       

    

 

   Dla Diany Keene,

        która jest moim natchnieniem,

        wnikliwym krytykiem,

        częścią moich książek,

        częścią mojego życia,

        z wyrazami miłci

       

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PODZIĘKOWANIA

 

Szczególnie gorąco chciałbym podziękować Pameli Dormant z wydawnictwa Viking, której upór i cierpliwość (nie mówiąc o odwadze) mobilizują pisarzy, by jej wzorem dążyli do perfekcji. Czuję też głęboką wdzięczność wobec Debory Schneider, mojej przyjaciółki i najlepszego agenta na świecie. Dziękujęwnież całej ekipie Vikinga/NAL, a zwłaszcza Barbarze Grosman, Elaine Koster, Michaeli Hamilton, Joemu Pittmanowi, Cathy Hemming, Matthew Bradleyowi (który wielokrotnie zasł sobie na tytuł Publicysty Walczącego) oraz Susan Hans OConnor. Lista byłaby niekompletna bez innych życzliwych mi osób: wspaniałych ludzi z Curtisa Browna w Londynie, szczególnie Diany Mackay i Vivienne Schuster, a także przedstawicieli pierwszorzędnego brytyjskiego wydawcy Hodder Headline: mego redaktora Carolyn Mays, Sue Fletcher i Petera Laverego. Dziękuję Cathy Gleason z Gelfmana-Schneidera, dziękuję i pozdrawiam moją babkę Ethel Rider oraz siostrę Julie Reece Deaver, także pisarkę. Serdeczne dzięki należą sięwnież Tracey, Kerry, Davidowi, Taylor, Lisie (wielbicielce ludzi X), Casey, Chrisowi oraz Bryanom Dużemu i Małemu.

       

 

       


1

 

Ubojnia

 

8:30

      

       

        Osiem ptaszków drży w ciemnościach.

        Chłodny wiatr wieje, odeszło już ciepło.

        Mały żółty autobus szkolny, wdrapał się na strome wzniesienie autostrady i przez chwilę widziała tylko przypominające ogromną kołdrę pole jasnej pszenicy szerokości kilku tysięcy mil, która okrywała wszystko aż po horyzont, falując pod szarym niebem. Potem znów zaczęli zjeż i linia horyzontu zniknęła.

        - Rozpościerają swe szare skrzydełka

        I odlatują w gęste obłoki.

        Urwała, by spojrzeć na dziewczynki, które z aprobatą pokiwały głowami. Zorientowała się, że ignorując swoją publiczność, cały czas patrzyła na dywan pszenicy.

        - Denerwujesz się? - zapytała Shannon.

        - Nie pytaj - ostrzegła ją Beverly. - To przynosi pecha.

        Nie, wyjaśniła im Melanie, wcale się nie denerwuje. Znów spojrzała na przesuwające się za oknem pola.

        Trzy dziewczynki drzemały, lecz pięć pozostałych czekało na dalszy ciąg. Melanie zaczęła od początku, ale przerwano jej, nim zdąża skończyć pierwszą linijkę wierszyka.

        - Chwileczkę, co to za ptaszki? - Kielle zmarszczyła brwi.

        - Nie przerywaj. - To siedemnastoletnia Susan. - Ludzie, którzy przerywają innym, to prostacy.

        - Wcale nie! - zaprotestowała gwałtownie Kielle. - A kto to?

        - Prymitywni głupole - wyjaśniła Susan.

        - Co to znaczy „prymitywny”? - Kielle była nieustępliwa. - Pozwól jej skończyć!

        Melanie ciągnęła:

        - Osiem ptaszków lata noc całą,

        Ażonce odnajdzie.

        - Zaraz. - Susan zaśmiała się. - Przecież wczoraj było pięć ptaszków.

        - Teraz ty przerywasz - zauważa szczupła i chłopięca Shannon. - Prostawko.

        - Prostaczko - poprawiła Susan.

        Pucołowata Jocylyn pokiwała z zapałem głową, jak gdyby też zauważa tę pomył, ale była zbyt nieśmiała, by ją wytknąć. Nieśmiałość nie pozwalała jej robić wielu innych rzeczy.

        - Ale was jest osiem, więc trochę zmieniłam wierszyk.

        - Można tak zrobić? - zdziwiła się czternastoletnia Beverly. Była druga pod względem starszeństwa w grupie uczennic.

        - To mój wiersz - odpowiedziała Melanie. - I ja decyduję, ile w nim będzie ptaszków.

        - Ilu tam będzie ludzi? Na występie?

        - Sto tysięcy. - Melanie wydawała się zupełnie poważna.

        - Nie! Naprawdę? - Ośmioletnia Shannon była pełna entuzjazmu, a jej rówieśnica Kielle przewróciła oczami z miną o wiele starszej osoby.

        Wzrok Melanie znów powędrował w stronę smutnego krajobrazu środkowowschodniego Kansas. Szarośćywiał jedynie błękit stojących tu i ówdzie silosów zbożowych. Mimo że był już lipiec, na niebie wisiały ciężkie chmury i panował chłód; w każdej chwili mó spaść deszcz. Mijały wielkie kombajny i wiozące sezonowych pracowników autobusy, które ciągnęły za sobą przewoźne toalety. Widziały rolników prowadzących wielkie deery, masseye i IH. Melanie zdawało się, że spoglądają nerwowo w niebo; był czas zbioru oziminy, a burza mogła zniweczyć osiem miesięcy żmudnej pracy.

        Melanie odwróciła się od okna i z zakłopotaniem obejrzała paznokcie, które co wieczór przycinała i pieczołowicie opiłowywała. Przypominały błyszczące perłowe płatki. Uniosła dłonie i ponownie wprawiła je w ruch, recytując jeszcze kilku wierszyków i znacząc każde słowo starannym gestem. Żadna z dziewczynek już nie spała, cztery spoglądały za okno, trzy wpatrywały się w palce Melanie, a pulchna Jocelyn Weiderman uważnie obserwowała każdy ruch nauczycielki.

        Te pola nigdy się nie skończą, pomyślała Melanie. Susan podąża spojrzeniem za jej wzrokiem.

        - Czarne - powiedziały jej ręce. - To wrony.

        Tak. Nie pięć ani osiem, ale z tysiąc, całe stado. Ptaki obserwowały pola, autobus i zachmurzone, szarofioletowe niebo.

        Melanie spojrzała na zegarek. Jeszcze nie dotarły nawet do autostrady. Do Topeki zostały trzy godziny drogi.

        Autobus wjechał w następny pszeniczny kanion.

        Wyczuła, że coś się święci, zanim jeszcze zdąża pomyśleć. Później doszła do wniosku, że nie był to żaden impuls psychiczny ani przeczucie; to widok grubych, zaczerwienionych palców pani Harstrawn, które zacisnęły się nerwowo na kierownicy.

        Ruch dłoni.

        Oczy starszej pani zmruży się nieznacznie. Ramiona drgnęły. O milimetr przechyliła sięowa. Ledwie dostrzegalne oznaki napięcia.

        - Dziewczynki śpią? - zapytała tylko, po czym ponownie chwyciła kierownicę. Melanie przypadła do niej i dała znak, że nie, nie śpią.

        Bliźniaczki Anna i Suzie, delikatne jak piórka, wyciągały głowy, usiłując coś zobaczyć zza szerokich ramion starszej nauczycielki. Pani Harstrawn odpędziła je ruchem ręki.

        - Nie patrzcie. Siedźcie i popatrzcie przez drugie okno. Już! Patrzcie w lewo.

        Melanie ujrzała samochód...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin