Powrót Heatcliffa - Haire-Sargeant Lin(1).doc

(1182 KB) Pobierz
У

LIN       HAIRE-SARGEANT

Powrót Heatcliffa

 

Przełożył: GRZEGORZ SIWEK

 

 

 

WYDAWNICTWO ATLANTIS WARSZAWA 1993

Tytuł oryginału: Heathcliff s Journey Back to Wutłiering Heights

Copyright © 1992 by LIN HAIRE-SARGEANT

Copyright for Polish edition by Atlantis

Ilustracja: NORMA, Copyright by FANTASTYKA Sp. z o.o.

Redakcja: Krystyna Grzesik

Skład •   JOL-DRUK   Warszawa ul. Stawki 14 tel. 31-52-61 w. 68

 

ISBN 83-85535-13-6

 

 

 

Rodzicom

Elizabeth S. Haire

i

Ahahowi Chambersowi Haire

oraz córce

Sagę Anett Green

z wyrazami miłości

І

 

 

 

 

Trzeciego stycznia 1844 roku. List napisany sześćdziesiąt lat temu przez człowieka nieżyjącego od lat czterdziestu! Nie wyobrażałam sobie, że właśnie ów list, a nie tęsknota za panem Hegerem, zaprzątnie mój umysł i wyobraźnię podczas podróży do domu w pierwszych dniach nowego roku.

Pracując jako nauczycielka na pensji Hegera, zbierałam pieniądze z myślą o jej właścicielu i tylko o nim. Jedynie on aśmiechał się do mnie i pozdrawiał przyjaźnie; inni stronili ode unie, czekając jakby, aż zniknę im z oczu i zamknę się w swym maleńkim pokoju. Zarówno wykładowcy, jak i wychowankowie zachowywali się tak, jak wyrachowana madame Heger — odgradzali się ode mnie ścianą lodowatego milczenia. Lody :opniały na krótko, gdy mój jedyny przyjaciel, pan Heger, zaszczycał mnie uprzejmym słowem. Madame była zazdrosna, madame pragnęła pozbyć się mnie — Angielki... madame zawsze osiągała swój cel.

Zakochałam się. Obiektem moich uczuć był żonaty mężczyzna. Гегаг to nieistotne. Pożegnałam się z nim, prawdopodobnie na zawsze, bez okazywania wzruszeń, bez jednego choćby czułego słowa. Byłam jego uczennicą, a on moim mistrzem (nauczył mnie tak wiele). Nie pozwalaliśmy sobie na wzajemne wyznania ;zy zwierzenia. I pomimo głębokiego uczucia, jakim go darzyłam, mimo wspomnień, które wryły się w mą pamięć, byłam niczym wysuszony kwiat: spokojna, zrównoważona, powściągająca drżenie warg. Ja — jeśli wierzyć metryce — młoda kobieta, pozostawiłam w Brukseli zdruzgotane nadzieje i wzruszenia.

7

Do rodzinnego domu wracałam pełna udręk. Czułam, jak żelazna obręcz ściska mi gardło, czułam, że muszę ją zerwać, by się nie udusić. Cierpiałam jednak na samą myśl, iż będę musiała to uczynić. Gdybym wyznała prawdę swoim bliskim, wprawiłabym ich w oszołomienie. Zniszczyłabym wyobrażenia o sobie jako cichej, niewinnej istocie.

Mogłam liczyć na współczucie obu sióstr. Były tolerancyjne i szczerze mi oddane, nie mogły jednak i nie powinny zaakceptować mego wyboru — miłości do żonatego mężczyzny. Nie, nie wolno mi było z nikim dzielić się troskami, musiałam znosić je samotnie, nie bacząc na ich brzemię. Czułam się jak pielgrzym porzucający swą prymitywną chatkę, by błąkać się po bezdrożach surowych gór.

Pierwszego dnia nowego roku opuściłam ukochanego i znalazłam się w Antwerpii. Wkrótce potem postawiłam stopę na angielskiej ziemi. Kazałam się zawieźć zatłoczonymi ulicami Londynu wprost na dworzec, na którym stał już pociąg do Leeds. Dwa lata temu widziałam Londyn po raz pierwszy; sprawił na mnie wrażenie falującej, hałaśliwej, pełnej życia rzeki i tu właśnie poczułam wówczas, że żyję — minione dni zdawały się cichym snem. Teraz przemierzałam londyńskie aleje jak lunatyczka. Przeszłam przez wielki i opustoszały budynek dworca i zajęłam miejsce w wagonie. Starałam się nie zwracać na nic   uwagi.   W   umyśle   pielęgnowałam   obraz   swego   mistrza

— człowieka, którego utraciłam. Pragnęłam, by nic nie zmąciło jego jasnego wizerunku.

Mój mistrz! Ileż czci i miłości było zaklęte w tych słowach! Ja, dumna Angielka, zwracałam się do pana Hegera, śmiertelnika, „mój mistrzu", gdyż wymagał tego europejski obyczaj. On, na przemian żwawy, srogi albo wesoły, posiadł niezwykłą umiejętność dzielenia się z innymi swą wiedzą. Tym zaskarbił sobie mój szacunek. Czemu jednak zakochałam się w nim?... Och, nie, nie chodziło wcale o energię i żywotność, za które podziwiało go tak wielu. Pan Heger miał pewną unikalną i niezwykle cenną cechę

—  umiał mnie ożywić. Przy innych milczałam, byłam sztywna i posępna — i sądzę, że wszyscy mnie za taką uważali — w jego obecności jednak czułam, stawałam się elokwentna, swobodna i bystra. Czyż mogłam nazywać go inaczej niż mistrzem? Zastanawiałam się, czy na długo zachowam w sercu jego niezmącony obraz. Nie pozostała mi po nim inna pamiątka. Większość wspomnień traci z czasem swą ostrość...

Zaczęłam rozglądać się po przedziale. Pociąg ruszył gwałtownie i to otrzeźwiło mnie nieco. Za oknem przesuwał się pogrążony

8

v półmroku  świat:   stalowe  szyny,   semafory,  rzadkie  płatki* iniegu... Lokomotywa stopniowo nabierała rozpędu.

Nie byłam sama. Naprzeciw mnie, obok drzwi, siedziała itarsza, siwowłosa kobieta. Dziergała na drutach, bezwiednie poruszając przy tym podbródkiem. (Chyba właśnie rytm jej ?odbródka, wtórujący stukotowi kół pociągu, wytrącił mnie ^zadumy.) Potem przeniosłam wzrok na szpakowatego, wąsatego lżentelmena. Miał na sobie drogie, żałobne odzienie. Cichutko lsiadł przy oknie, dłonie w szarych rękawiczkach oparł na główce laski. Nie spuszczał oczu z punktu znikającego gdzieś v oddali, za szybą.

Najwyraźniej stan jego ducha bardzo przypominał ten, którego loświadczałam sama. Być może bezwiednie uśmiechnęłam się, vidząc, że innych również trawią czarne myśli: w każdym razie >n nie dostrzegł tego grymasu, zapatrzony w coś za oknem. rVcześniej, kiedy wszedł do przedziału, wymieniliśmy grzeczne lkłony.

— Gdyby miały panie życzenie zasłonić okno — odezwał się, :decydowawszy przerwać milczenie — proszę o tym powiedzieć.

Uśmiechnęłam się i zaprzeczyłam. Starsza dama odpowiedziała marszczeniem czoła i jeszcze szybszym przebieraniem drutami. Dżentelmen skłonił się i znów pogrążył w rozmyślaniach, a ja, de bacząc na swój zły nastrój, dalej ukradkiem go obserwowałam.

Miał około sześćdziesięciu lat, jasną, zdrową cerę. Był szczupły niewysoki. W jego zmarszczkach kryło się coś paradoksalnie nłodzieńczego. Na obliczu malowała się uprzejmość, życzliwość inteligencja, a kształt podbródka i ust sugerował, że człowiek >w zdradza skłonność do zadumy, przesadną dbałość o siebie, tiedostatek życiowej energii. Pomyślałam, że mój współpasażer tależy do ludzi, którzy podporządkowują się nakazom prawa, aając na względzie głównie własne dobro. Jakże ta dobrotliwa warz różniła się od innej, pełnej życia i humoru twarzy nężczyzny, który pozostał po tamtej stronie kanału La Manche!

Moje konstatacje przerwało nagłe wejście konduktora, który >oprosił o bilety. Sprawdził mój, a także należący do dżentelmena

zwrócił je bez komentarza. Natomiast długo i badawczo >rzyglądał się biletowi naszej towarzyszki podróży. Ta jednak de raczyła zauważyć zmieszania konduktora. Zarówno ja, jak

nieznajomy z uwagą obserwowaliśmy całą scenę z owym atalistycznym przeczuciem znanym wszystkim podróżującym •esymistom, że oto kolej — ta ogromna, bezduszna instytucja — znajduje zadowolenie w czynieniu nieprzyjemności zwykłym udziom. Konduktor odezwał się po dłuższej chwili ciszy:

9

—  Ma pani bilet do Ipswich.

—  Naturalnie, młody człowieku. Istotnie wybieram się do Ipswich! — stwierdziła dama tonem najwyższego zdegustowania, przestając pracować drutami i ruszać podbródkiem.

—  Tym pociągiem nie dostanie się pani do Ipswich. Jedziemy do Rugby, Derby i do Leeds.

Zacna niewiasta posłała mu piorunujące spojrzenie.

—  Jest pan impertynentem. Powinnam złożyć skargę. To pociąg do Ipswich.

Konduktor wzruszył ramionami.

—  Jak pani sobie życzy, madame. Ale za pięć minut zatrzymamy się w Luton. Jeśli wysiądzie tam pani i przejdzie przez peron, zdoła pani wrócić do Londynu i zdążyć jeszcze na pociąg do Ipswich.

Następnie ruszył ku dalszym przedziałom.

Matrona, przekonana o swej nieomylności, spokojnie wróciła do robótki. Wymieniliśmy z dżentelmenem raczej niespokojne spojrzenia. Zrozumieliśmy, że jeżeli szybko czegoś nie przed-sięweźmiemy, będziemy świadkami żenującego wybuchu wściekłości.

—  Proszę mi wybaczyć, droga pani — powiedział mężczyzna. — Dla jej dobra jestem zmuszony coś wyjaśnić. Ten pociąg w rzeczy samej jedzie do Leeds. To miasto stanowi cel mojej podróży.

(W ten oto sposób okazało się, że przyjdzie nam spędzić razem w przedziale kilka godzin.)

Kobieta odłożyła robótkę i zerknęła na dżentelmena znad okularów.

—  Ależ ja jadę do Ipswich.

—  Tym niemniej znajdujemy się w nocnym pociągu do Leeds. Przytaknęłam,   potwierdzając  tę  informację.   Dama,   wciąż

patrząc uważnie, stwierdziła z głębokim sceptycyzmem:

—  Muszę zobaczyć, co też mu państwo pokazali. Posłusznie sięgnęliśmy po bilety. Spieszyliśmy się, ponieważ

pociąg zwalniał już przed przystankiem w Luton. Konduktor położył mój bilet na górnej półeczce, wstałam więc, by go wziąć i wówczas zsunęła się książka, którą trzymałam na kolanach. Spadła na podłogę. Książka bardzo dla mnie cenna — dostałam ją w prezencie w Brukseli — schyliłam się więc po nią. Mężczyzna uczynił dokładnie to samo.

Zderzyliśmy się głowami. Mnie spadły z nosa okulary, a on upuścił laskę. Jednocześnie przycisnęliśmy dłonie dc stłuczonych czół.

10

>

Ból nie miał znaczenia. W normalnych okolicznościach ów wstrząs nie wywarłby na mnie większego wrażenia (ponieważ oześmiałabym się), ale tym razem lekkie uderzenie przepełniło we mnie czarę goryczy.

Rozpłakałam się — i nie potrafiłam powstrzymać strumieni ;z, choć próbowałam, jak mogłam. Mężczyzna nie okazał bólu, у nie pogarszać sytuacji. Jednakże przeprosiny, czy też słowa współczucia, na jakie się zdobył, sprawiły, że szlochałam jeszcze łośniej. Od tak dawna nie spotkałam się ze zwyczajną ludzką yczliwością, że owe dobre słowa sprawiły mi raczej przykrość iż ulgę.

—  Wystraszyłem się nie na żarty... — powiedział w końcu, wachlując mnie chusteczką. — Bałem się, że coś się pani stało. Vezwę pomoc. Może wśród obsługi pociągu znajduje się jakaś obieta...

—  Nie... nie! — gdyby mieli patrzeć na mnie jeszcze inni idzie, wówczas z pewnością nie zdołałabym powstrzymać łączu. Kiedy udało mi się odzyskać panowanie nad sobą, rozumiałam, jak nierozsądnie się zachowuję. I choć dziwnym rafem pozbyłam się części dręczącego mnie przygnębienia, w głębi duszy czułam, że zrobiłam z siebie żałosne widowisko. Wytarłam oczy. — Nie chodzi o tego guza, naprawdę. Nie mogę wyjawić powodu mego płaczu. Przepraszam, to było niemądre.

—  Mądre czy niemądre, w każdym razie pomogło w jednym.

—  W czym? — spytałam, odgarniając włosy z czoła i zakładając kulary.

Bez słowa skinął głową w stronę drugiego końca przedziału. tył pusty. Dama, być może z powodu mojego płaczu, rezygnowała z naszego towarzystwa i wyniosła się, zabierając woje rzeczy.

Uśmiechnęłam się. Dżentelmen podjął ośmielony:

—  Przysłużyła się jej pani.

Wskazał przez okno stojącego teraz wagonu na peron, gdzie tarsza kobieta, smagana mroźnym wiatrem, dreptała za iagażowym w kierunku pociągu do Londynu.

—  Wbrew swemu uporowi, a za pani sprawą, zdoła dotrzeć im, gdzie planowała.

—  Jest pan zbyt łaskawy, sir.

—  Bynajmniej. Dostrzegłem pani strapienie. Coś panią dręczy, tyć może przeżyła pani jakąś stratę. Nie... proszę się nie łopotać wyjaśnieniami — pokręcił stanowczo głową. — Ośmielę ię przypuścić, że wszystko rozumiem — gestem wskazał swój ałobny ubiór. — Zbyt często doświadczałem kaprysów złego

f

11

losu, by nie rozpoznać oznak nieszczęścia u innych. Pozwoli pani, że się przedstawię. Wspólne cierpienia zbliżają ludzi. Nazywam się Charles Lockwood. Na ogół mieszkam w Londynie.

—  Charlotte Bronte, z Yorkshire. Córka wielebnego Patryka Bronte.

Teraz rozmowa potoczyła się wartko. Wymieniliśmy uwagi na tematy, które w owych dniach zajmowały chyba wszystkich podróżnych: szybkość i wygoda poruszania się pociągami w porównaniu z jazdą powozem; niebezpieczeństwa czyhające na pasażerów, zmiany w angielskim pejzażu poczynione przez budowniczych kolei; rozwój myśli naukowej i jej wpływ na lokalne zwyczaje, nawet w najodleglejszych zakątkach kraju.

Pomocnik konduktora wszedł do przedziału, żeby zapalić lampy naftowe.

—  W nocy czeka nas zamieć — rzekł i oddalił się. Istotnie, pogoda pogorszyła się znacznie w ciągu ostatniego

kwadransa. W smudze żółtawego światła bijącego z okien pociągu kłębiły się masy gęstniejącego śniegu. Przez chwilę patrzyłam jak zahipnotyzowana na ten niezwykły taniec wirujących płatków. Przywodził na myśl daremność wysiłków, pustkę... Odwróciłam się od okna.

—  Pani pozwoli... — pan Lockwood zaciągnął zasłony. W przedziale zrobiło się jaśniej i przytulniej. — Chłód i mrok zanadto przypominają mój nastrój tego wieczora. Przywołują wspomnienie czegoś, o czym starałem się zapomnieć przez wiele lat.

M&siałam wyglądać na zaskoczoną tym wyznaniem, gdyż ciągnął dalej:

—  Proszę darować, panno Bronte, jeśli zabrzmiało to zbyt dramatycznie. Przypomina mi się szereg wypadków naznaczonych siłą zła; wypadków, których skutki, miast maleć, stają się czasami coraz bardziej dotkliwe. Pani, na szczęście, jest zbyt młoda, żeby coś o tym wiedzieć. I trzeba modlić się do Wszechmogącego, aby nigdy się pani nie dowiedziała.

Być może wspólny pobyt w tym bezpiecznym, jasnym i ciepłym przedziale pędzącego pociągu, spowitego ciemnością i przeraźliwym chłodem, dał nam złudzenie, że znamy się dobrze i to od dawna. A może stało się tak za sprawą niefortunnego zderzenia naszych głów, od którego wszystko się zaczęło. Tylko tak mogę wytłumaczyć swą zuchwałość w zadawaniu pytań i gotowość mego towarzysza podróży do udzielania na nie odpowiedzi. W każdym razie, zamiast skwitować jego dziwne, tajemnicze oświadczenie skinieniem głowy, jak tego wymagały nakazy grzeczności, odezwałam się, nie kryjąc ciekawości:

12

—  Cóż wydarzyło się dawno temu i wciąż wpływa na pańskie ycie, panie Lockwood?

Przez chwilę patrzył w bok nieobecnym wzrokiem i odrzekł:

—  Zastanawiam się, jak zrozumiale, a jednak zgodnie z prawdą, dpowiedzieć na pani pytanie, panno Bronte. Najprościej chyba ak: wszystkie kłopoty zaczęły się od przypadkowego spotkania

człowiekiem, którego nazywano Heathcliffem. Oniemiałam ze zdumienia.

—  Czy słyszała już pani to nazwisko? — zapytał równie askoczony Lockwood.

—  Owszem. Czy Heathcliff, o którym pan wspomniał, nie 'ochodzi przypadkiem z okolic miasteczka Gimmerton?

—  Tak. Wychował się w posiadłości zwanej Wichrowymi Vzgórzami, nie opodal Gimmertonu. Tam właśnie jadę. Lecz leathcliffa nie ma wśród żywych od lat.

—  Proszę mi wybaczyć, ale niepodobna, byśmy mówili o tym amym człowieku — powiedziałam. — Heathcliff, o którym łyszałam, żyje lub żył jeszcze przed rokiem.

—  Osobliwa historia! Przecież to tak niepospolite nazwisko, ak mogło żyć dwóch Heathcliff ów w Gimmertonie? W jakich ikolicznościach usłyszała pani o nim?

Odpowiedziałam na to pytanie wymijająco. Nie chciałam oztrząsać tej kwestii, nim nie uporządkuję swych myśli.

—  Niektórzy ludzie z Gimmertonu najmują się do pracy lub ta służbę w Haworth, gdzie mój ojciec jest wikarym. Być może tazwisko Heathcliff pojawiło się w kościelnych księgach.*1

Wówczas pan Lockwood zdumiał się głośno nad zbiegiem >koliczności, który kazał nam spotkać się dziś w jednym >rzedziale. Okazało się, że mamy kilku wspólnych znajomych, 'amiętał kościół mego ojca, spacerował po ścieżkach, którymi ak często przechadzałam się razem z siostrami. Zdołałam ispokoić wzburzony z nagła umysł i podjęłam wcześniejszy wątek.

—  Jak pan poznał owego tajemniczego Heathcliffa? — zapy-ałam.

—  Wynająłem od niego dom na rok — powiedział pan ^ockwood. — Heathcliff był poważnym i zamożnym dżentel-nenem. Największym właścicielem w okolicy.

—  W takim razie to istotnie nieprawdopodobne, by chodziło ) tę samą osobę, gdyż Heathcliff, o którym słyszałam, był vłóczęgą z wrzosowisk, prawie dzikim człowiekiem.

—  Zdumiewam się coraz bardziej. Pani słowa doskonale )pisują Heathcliffa z lat jego młodości! — wykrzyknął pan ^ockwood. — Zaczynał jako parobek i dorastał razem z córką

13

Earnsłiawa, która była jego przybraną siostrą i towarzyszką dziecięcych zabaw. Czy o niej słyszała pani także? Odpowiedź wolałam zachować dla siebie.

—  Rodzina Earnshawów od dawna zamieszkiwała tę okolicę. Mówił pan jednak, że Heathcliff pracował na farmie... W jakiż sposób przedzierzgnął się w bogacza?

Pan Lockwood uśmiechnął się.

—  Spodziewałem się tego pytania. Posiadam dokument napisany ręką Heathcliffa, który jasno rozstrzyga tę zagadkę.

Sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął pakunek zaadresowany, jak dostrzegłam, na jego nazwisko. Dziwne, przesyłka owinięta była w papier, który zaczęto sprzedawać dopiero niedawno. A przecież siedzący naprzeciw mnie człowiek utrzymywał, że nadawca nie żyje od wielu lat!

—  Wnoszę, że napisał do pana dawno temu — zaryzykowałam.

—  Istotnie, dawno. Jakieś sześćdziesiąt lat temu, kiedy był jeszcze młody i dopiero dochodził do swej fortuny... lecz nie napisał tego listu do mnie!

—  A więc jak wszedł pan w jego posiadanie?

—  Przed paroma dniami przysłał mi go ktoś trzeci. Wstrzymałam oddech i słuchałam dalej, nie chcąc już przerywać.

—  List ten przeznaczony był dla tej samej panny Earn-shaw, Katarzyny czy Kąty, jak zwykł ją nazywać, z którą się wychowywał. Uciekł od niej, gdyż pewni ludzie z jej otoczenia dali mu się we znaki. Starszy brat Kąty uczyni! zeń niemal niewolnika, ot co. Napisał ten list parę lal po swym wyjeździe, by wyjaśnić ukochanej, jak wiele zdoła-osiągnąć w czasie, kiedy przebywał daleko od niej. Prosi: ją o rękę.

—  Czy wyraziła zgodę? — dopytywałam się.

—  Nie. Nigdy nie otrzymała tego listu. Nie miała pojęcia gdzie podziewa się jej przybrany brat. Wyszła za innegc mężczyznę, choć nadal kochała Heathcliffa.

—  Jaka smutna historia.

—  Nadzwyczaj smutna. Ta tragedia wycisnęła piętno m losach wielu ludzi. Mimo to trudno stwierdzić z całą pewnością czy sprawy potoczyłyby się pomyślnie, gdyby kochankowi zostali małżonkami.

Teraz po prostu nie mogłam przytaknąć panu Lockwoodowi

—  Czy uważa pan, że ludzie, którzy się bardzo kochają, ni powinni być z sobą?

—  Zazwyczaj powinni, ale to nie był przypadek... Ni potrafię odpowiedzieć.

14

Pokręcił głową, gładząc palcami przesyłkę owiniętą w brunatny apier.

—  Czemu jednak list nie dotarł do Katarzyny Earnshaw? jak znalazł się w pańskich rękach?

—  Odpowiedź na oba pytania znajdzie pani tutaj — otworzył akunek i wyjął zeń dwa rękopisy. Jeden z nich był wielo-tronicowym, grubym plikiem pożółkłych kartek zapisanych anciastymi literami, drugi, mniejszy, wypełniały chwiejne linijki tów naniesionych dłonią starszej, lecz nawykłej do pióra osoby, 'an Lockwood wziął ten drugi. — Proszę przeczytać ten list. 'nalazłem go przed dwoma dniami, gdy dostałem tę paczkę. «Tapisała go pani Dean, gospodyni w posiadłości, którą wydzierżawiłem od Heathcliffa. Tak się składa, iż to właśnie ona ostarczyła mi najwięcej wiadomości o tym człowieku. List wyjaśni wszystko lepiej.

Podał mi kilka kartek.

Gimmerton 26 grudnia 1843 roku

Drogi Panie Lockwood,

Żywię nadzieję, że jeszcze mnie Pan pamięta. Nazywam się Jelly Dean, byłam gospodynią w Drozdowym Gnieździe / czasach, gdy Pan dzierżawił tę posiadłość. Jakieś czterdzieści it temu był Pan łaskaw opisać historię pewnej rodziny, właszcza   spraw   dotyczących   pana   Heathcliffa,   człowieka,

którego również pracowałam. W każdym razie, ja wciąż lamiętam Pana i Pańskie dobre usposobienie. Pomyślałam, że /ciąż mogą interesować Pana losy ludzi, których Pan poznał.

Przypomina Pan sobie zapewne, że pan Heathcliff zniknął iewnego dnia. Mówiłam, że nikt nie wiedział, co się z nim działo irzez te trzy lata i jak zdobył majątek. To nieprawda. Ja wiem

wiedziałam to, o czym nie mieli pojęcia inni. Odkryłam wszystko czytając pismo, które obecnie przesyłam Panu.

Oto długi list pana Heathcliffa do mej ówczesnej chlebodaw-zyni, Katarzyny Earnshaw, matki mojej obecnej pani. Przez •rawie sześćdziesiąt lat, a więc tak długo, jak trwa niejedno udzkie życie, ukrywałam go na dnie swego pudełka z nićmi, każdego dnia przez te sześćdziesiąt lat zastanawiałam się, czy lobrze czynię, trzymając go z dala od ludzkich oczu.

Panie Lockwood, ja ukradłam ten list. Pewnego pogodnego югапка, na dzień przed zaślubinami panny Katarzyny z paniczem Jntonem,  dostarczył  go  młody  foryś.   Pamiętam,  że panna

15

Katarzyna pojechała na kilka godzin do Drozdowego Gniazda, by spotkać się ze swym pięknym Edgarem, jak go nazywała, a ja prasowałam w domu jej ślubną suknię i rozmyślałam o minionych dniach. Wtem usłyszałam za sobą głos: ,,Proszę, panienko, pan Heathcliff oczekuje na odpowiedź" i ręka chłopca wręczyła mi kopertę. Zupełnie jakby oznajmił, że diabeł wyrósł spod ziemi!

Heathcliff nie dawał znaku życia przez trzy lata i byłam już całkiem pewna, że panienka Katarzyna przestała o nim marzyć, że zupełnie o nim zapomniała. Dałam więc chłopcu pomarańczę, którą miałam w kieszeni fartucha, i kazałam mu czekać. Poszłam z listem do sąsiedniego pokoju, złamałam pieczęć i przebiegłam wzrokiem treść. Zapewniam Pana, że potem czytałam go jeszcze wiele razy i płakałam — chociaż Heathcliff nie zrozumiałby tych łez i z pewnością nie podziękowałby mi za nie!

Teraz jestem już stara i — jak mówi doktor Kenneth — złożona ostatnią boleścią. Ciągle zastanawiam się nad swym życiem. Myślę, że zawsze czyniłam jak najlepiej, przynajmniej najlepiej jak umiałam. To jedno nie przestaje mnie jednak dręczyć. Wahałam się, czy nie wyznać wszystkiego pani Kąty, ale odkąd owdowiała, nie brak jej własnych kłopotów. Jak zapewne Pan wie, poślubiła swego kuzyna, Heretona Earnshawa. W ten sposób powróciła do panieńskiego nazwiska matki i objęła rodzinny majątek. Małżeństwo było udane i trwało wiele lat. W tym większym pogrążyła się smutku, kiedy została sama.

Długo rozmyślałam, nim postanowiłam napisać Panu o szalbierstwie, jakiego dokonałam. Proszę o wyrozumiałość. Dzięki Pańskiej pomocy zdołam się rozliczyć ze swoją przeszłością, zanim stanę przed obliczem Stwórcy. Proszę, aby przeczytał Par to, co napisał Heathcliff, i szczerze odpowiedział, co zrobiłb} Pan na moim miejscu.

Ellen Dear

Podniosłam wzrok znad kartki.

—  Jedzie pan właśnie do niej?

—  Tak. Chcę ją zobaczyć, może już ostatni raz, i uspokoić je sumienie.

—  To bardzo wspaniałomyślne. Pańskie postępowania przynosi panu zaszczyt, sir. Przemierzyć tyle mil-w czasie takie zawieruchy, by spotkać osobę, której nie widział pan oc dziesiątków lat... Naprawdę godne podziwu.

—  Muszę to zrobić. Proszę nie wychwalać mnie bardziej, ni; na to zasługuję. Skłoniły mnie do tej decyzji różnorakie powody

16

tylko jednym z nich są ciepłe uczucia w stosunku do kobiety, tóra służyła mi całym sercem w nieszczęsnym okresie mego ycia.

Milczałam, choć mnóstwo pytań cisnęło mi się na usta. Pan ,ockwood przyglądał mi się przez dłuższą chwilę.

—  Panno Bronte, coś w pani łagodnej twarzy mówi mi, że otrafi pani wydać sprawiedliwy osąd.

Pochlebstwo nie przypadło mi do gustu, lecz kiwnęłam głową, an Lockwood kontynuował:

—  Pani ujmująca fizjonomia powoduje, iż mam czelność oprosić ją o przysługę... jeśli znajdzie pani w sobie siły, by nie dmawiać.

—  Z chęcią spełnię pańską prośbę, skoro obdarza mnie pan aufaniem. Czego pan ode mnie oczekuje?

—  Proszę to przeczytać, panno Bronte — wskazał na drugi st, list Heathcliffa. — Zdaję sobie sprawę, że rękopis jest ardzo długi, a pani utrudzona podróżą i być może niechętna głębianiu kłopotów kogoś, kogo nie ma już wśród żywych, limo wszystko, proszę.

—  Przeczytanie owego listu sprawi mi przyjemność, gdyż ispokoi moją ciekawość. A jednak nie pojmuję, czemu to dla ana takie ważne?

—  To proste. Żywię nadzieję, że potrafi pani rozwikłać roblem, który nie daje mi spokoju: jak nie urazić żyjących, ddając jednocześnie sprawiedliwość tym, którzy odeszli. W istocie yświadczy pani przysługę, o którą Nelly prosi mnie. Przeczytać osądzić...

Pociąg zakołysał się nagle, zasłonki w oknach poruszyły się wałtownie. Podskoczyliśmy i zaśmialiśmy się z powodu tego iespodziewanego pląsu. Myślę, że oboje byliśmy radzi, iż nie :steśmy wystawieni na wiatr i śnieg, które szalały na zewnątrz. >o przedziału wszedł młody człowiek z kocami i ocieplaczami a stopy. Przyjęliśmy je z wdzięcznością, gdyż chłód dawał się am coraz bardziej we znaki. Kiedy usadowiliśmy się wygodnie, an Lockwood wskazał na list i powiedział:

—  Pani się waha...

—  Wprost przeciwnie. Będę czytać z rozkoszą! Wyciągnęłam rękę, lecz on nie cofnął swej dłoni znad kartek,

tkby próbował się ze mną droczyć.

—  Przyznam, że zapomniałem o czymś panią ostrzec. Ten list iwiera słowa i opisy, które mogą wydać się młodej damie iestosowne...

—  Panie Lockwood. Chociaż jestem córką duchownego, to

- Powrót Heathcliffa                                                                                                                                                       1 7

ч                         С /

wiele czytałam. Co więcej, przez ostatnie dwa lata mieszkałam w Brukseli. Niełatwo mnie zaszokować.

—  A jednak bez trudu mógłbym streścić tę opowieść. Tym bardziej, że uważne jej przeczytanie zajmie pani całą noc. Tak długo pisał ten list Heathcliff. Powinna pani poznać tylko te fragmenty, w których...

Uniosłam dłoń.

—  Och nie, proszę. Pragnę przeczytać wszystko. Naturalnie, jestem zmęczona, ale żadną miarą nie potrafię spać podczas podróży. Wolę zapoznać się z każdym słowem listu, niż daremnie domyślać się tego, czego się nie dowiem.

(Albo też tęsknie wspominać pana Hegera z Brukseli, dopowiedziałam sobie.)

—  Zanim zacznę, chciałabym jednak powtórzyć pewne pytanie, chociaż może się to wydać niegrzeczne. Co powoduje, że postać Heathcliffa jeszcze dziś nie daje panu spokoju?

—  Odpowiem, aczkolwiek moje słowa mogą panią wstrząsnąć. Dawno temu, pewnej mroźnej nocy, podobnej do dzisiejszej, zatrzymałem się na Wichrowych Wzgórzach. Heathcliff przyją] mnie chętnie. I właśnie tam, to przysypiając, to budząc się znowu, ujrzałem zjawę. Po tym zdarzeniu chorowałem prze? kilka tygodni, nie mogłem dojść do siebie. Wspomnienie owegc spotkania czy też przywidzenia (nie dbałem o to, czy ludzie mi uwierzą) prześladowało mnie przez wiele lat.

Skinęłam głową.

—  Czy poznał pan zjawę?

—  To był duch Katarzyny Earnshaw.

—  Dziękuję. Tyle chciałam wiedzieć.

Wręczył mi rękopis. Gdy dotknęłam kartek, poczułam lekk dreszcz biegnący przez palce ku ramieniu. Usiadłam bliże lampy i zaczęłam czytać. Pan Lockwood oparł kark na podgłówku jakby zamierzał spać, ale spod przymkniętych powiek baczył ш moje postępy w lekturze listu. Starałam się nie zdradzić, jal bardzo zaintrygował mnie ten manuskrypt — stronice kryjąci tajemnicę Heathcliffa mogły po części dotyczyć także mojego życia

2.

 

 

Gimmerton Ж/^                                    10 kwietnia 1784

Ж. Жагу,

То ja, Heathcliff. Wracam do Ciebie. Piszę te słowa, siedząc

swym pokoju, nie dalej niż dwie mile od miejsca, gdzie teraz /piasz. Jutro będę oczekiwał w powozie — w mym własnym owozie — na drodze wiodącej do Peninstońskich Turni na dno Twoje słowo. Jedno słowo i zrobię wszystko, by wyrwać ię z komnat na Wzgórzach. Jedno słowo i znajdę się u Twego oku. Jedno słowo i zapomnimy o tym pijaku i tyranie Hindleyu wszystkich innych, którzy chcieli oddzielić nas od siebie.

Najpierw jednak musisz przeczytać opis moich losów. Wówczas -ozumiesz, dlaczego odszedłem, co trzymało mnie z dala od iebie przez trzy długie lata i czemu dopiero teraz mogę ratować nas oboje. Musisz poznać moją tajemnicę, musisz owiedzieć się o wszystkim. Nie mogą nas dzielić żadne ieporozumienia, nie może dziać się tak, jak podczas tamtych statnich miesięcy na Wzgórzach, kiedy niechcący skrzywdziłaś mie, a ja, zraniony, odtrąciłem Ciebie. Opowiem Ci o wszystkim - nawet jeśli masz odczuć ból, czytając niektóre fragmenty. I ja, isząc je, cierpiałem.

Tak więc nie pomiń niczego, nie odwracaj oczu od tego listu, łagam Cię o to, choć czuję udrękę z powodu każdej chwili, tóra oddala nasze spotkanie i połączenie. A jednak proszę, byś rzeczytała wszystko.

Mam po temu powody, wkrótce sama je pojmiesz. Kąty, stałem ę dżentelmenem... za sprawą kaprysów koła fortuny i dzięki łasnej wytrwałości.  Zdobyłem gruntowną wiedzę o świecie

19

i nauczyłem się dobrych manier. Posiadłem majątek, który wystarczy nam do końca naszych dni. Już nigdy nie przyniosę Ci wstydu. Mam nawet nazwisko. Wolnego, muszę wyjaśnić Ci wszystko po kolei. Kiedy zrozumiesz, już nic nas nie rozdzieli. Czytaj tedy, wiedząc, że czekam na Ciebie i miotam się między rozkoszą a śmiertelnym przerażeniem, gdyż nie wiem, co przyniosą następne godziny.

Z pewnością pamiętasz noc, kiedy opuściłem Wichrowe Wzgórza. Prześladowania, jakie spotykały mnie ze strona Hindleya, stały się nieznośne, lecz trwałem tam ze względu na Ciebie. Ty przedkładałaś jednak towarzystwo Edgara Lintona nad moje. Czara goryczy przepełniła się, gdy usłyszałem Twe słowa:

— Upodli mnie małżeństwo z Heathcliffem.

(Nawet pisząc to, czuję, jak płoną mi policzki.)

Nie chciałaś małżeństwa ze mną! Choć moje dzieciństwo nit było podobne do Twego, to jednak byliśmy sobie tak bliscy... nic nie mogło nas rozdzielić. Tylko bluźnierca mógłby term. zaprzeczyć. Ale to właśnie Ty zaprzeczyłaś! Sam słyszałem! Nit próbowałem poznać powodów, dla których to uczyniłaś Uciekłem, popędziłem wrzosowiskami ku Peninstońskin Turniom.

Zanosiło się na burzę. Ciężkie, czarne chmury zasłoniły niebo przepuszczając tylko pojedyncze, jasne promienie słońca Wrzosowiska tonęły w poświacie, nie wiedziałem, dlaczego ziemia lśni jaśniej niż sklepienie niebios. Tak, nic już nie byłe normalne.

Kim byłem? Zrozumiałem to wówczas. Chłopcem od pługa pomywaczem z kuchni, nieszczęśnikiem — czułem upokorzenie lecz nie potrafiłem znaleźć słów, by je opisać. Powtarzałaś to tal często — mówiłaś, że nie umiem porozmawiać tak jak panowie tak pięknie i gładko.

Upokorzenia, jakich doznałem od Hindleya, były niczym Znacznie gorszy był fakt, iż nie mogłem równać się z ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin