Rimmer Christine - Ksiezniczki z Ameryki 01 - Powrot do przeszlosci.doc

(732 KB) Pobierz



 

 

 

Christine Rimmer

Powrót do przeszłości


ROZDZIAŁ 1

Było słoneczne majowe popołudnie. Kilka minut po piątej Elli Thorson podjechała srebrnym bmw pod swój dom. Postawiła samochód na miejscu parkingowym i wyjęła z bagażnika dwie duże torby z zakupami. Za­brakło jej w domu papierowych toreb, dlatego specjal­nie poprosiła dziewczynę w supermarkecie, żeby tak jej spakowała zakupy, a nie w plastikowe siatki. Gdyby nie te papierowe torby bez uchwytów wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej.

Niosąc plastikowe siatki, Elli miałaby ręce opuszczo­ne wzdłuż ciała i nic nie zasłaniałoby jej widoku. W ta­kiej sytuacji od razu zauważyłaby wikinga i nie zatrzas­nęłaby za sobą drzwi do mieszkania. A gdyby wejścio­we drzwi pozostały otwarte, może miałaby chociaż cień szansy, aby uciec.

Wchodząc po schodach na piętro, Elli przyciskała do piersi dwie duże, papierowe torby z zakupami. Torebkę przewiesiła przez lewe ramię, a w prawej ręce trzymała wyjęte zawczasu klucze do mieszkania. Kto wie, może gdyby nie wyciągnęła kluczy... Gdyby musiała posta­wić torby na podłodze i poszukać kluczy w torebce, najpierw otworzyłaby drzwi, a dopiero później schyliła się po zakupy. Nie musiała jednak tego robić. Okazuje się, że właśnie takie, zdawałoby się, nic nieznaczące decyzje jak wyjęcie kluczy zawczasu wpływają na na­sze życie.

Elli stanęła pod drzwiami do mieszkania i uwolniła jedną rękę na tyle, żeby otworzyć górny zamek. Później ugięła trochę nogi w kolanach i po omacku wsunęła klucz do dolnego zamka. Otworzyła drzwi i pchnęła je, jednocześnie rozpaczliwie starając się chwycić torby tak, aby wszystko się z nich nie wysypało. W końcu, pomagając sobie kolanem, zdołała je objąć mocno, pod­trzymując jednocześnie od spodu.

Mieszkanie miało mały przedpokój, z którego wcho­dziło się do kuchni i do salonu. Elli przekroczyła próg i kierując się wprost do kuchni, nogą zatrzasnęła za sobą drzwi wejściowe. Podeszła do małego kuchennego stołu z drewnianym blatem. Postawiła na nim obie torby, a potem teatralnym gestem rzuciła obok torebkę i klu­cze i skierowała się w stronę salonu.

I właśnie wtedy zobaczyła mężczyznę.

Wszystko, co miał na sobie, było czarne. Spodnie, buty z cholewami i ciasno opinająca ciało koszulka z krótkimi rękawami. Nieznajomy był blondynem, a pocięta bliznami twarz miała kamienny wyraz. I był ogromny. Naprawdę ogromny.

Elli była wysoka jak na dziewczynę. Miała sto osiem­dziesiąt centymetrów wzrostu, a na obcasach jeszcze więcej. Mimo to nieznajomy znacznie ją przewyższał. Przy tym jego niezwykła muskulatura robiła wrażenie wyciosanej w skale. Był naprawdę olbrzymi i przerażający. Nawet gdyby nie pojawił się w jej salonie całkowi­cie nieoczekiwanie i bez zaproszenia, Elli i tak by się przestraszyła. A co dopiero, gdy tak jak w tej chwili był tu wyjątkowo niemile widziany.

Zaszokowana, cofnęła się gwałtownie i pisnęła prze­straszona.

Mężczyzna popatrzył na nią przenikliwymi, niebie­skoszarymi oczyma, a potem zacisnął prawą rękę w pięść i przyłożył ją do piersi tuż nad sercem.

- Witaj, księżniczko Elli. Przynoszę pozdrowienia od twojego ojca, Osrika, króla Gullandrii - oznajmił głębokim dźwięcznym głosem.

Kiedy mężczyzna nazwał ją „księżniczką Elli", od razu zrozumiała, że nie ma przed sobą włamywacza, którego przypadkiem zdołała przyłapać na gorącym uczynku. Wiedziała, że olbrzym pochodzi z Gullandrii.

Choć tam właśnie przyszła na świat, nazwa ta brzmia­ła w jej uszach bajkowo i nierealnie. Zupełnie jak pra­wie zapomniana historia, którą w dzieciństwie mama opowiadała jej przed snem.

Gullandria rzeczywiście istniała i była wyspą na Mo­rzu Norweskim, leżącą gdzieś pomiędzy Norwegią a Szetlandami. Przypominała kształtem z grubsza ocio­sane serce i była maleńkim skrawkiem świata, na któ­rym nadal legendarny lud żył zgodnie ze swoimi daw­nymi obyczajami.

Ingrid Freyasdahl, matka Elli, wyszła za mąż za Os­rika Thorsona, kiedy miała zaledwie osiemnaście lat, a wkrótce potem jej mąż został królem Gullandrii. Pięć lat później Ingrid, która urodziła się i wychowała w Kalifornii, na zawsze opuściła króla, zabierając ze sobą malutkie córeczki trojaczki. Wybuchł wielki skandal. A choć od tamtej pory minęło wiele lat, brukowce nadal od czasu do czasu pisały o tej historii, nazywając Ingrid Zbiegłą Królową Gullandrii.

Elli ogarnął niepokój. A jeśli rzeczywiście ojciec przysłał do niej tego człowieka? Nie pamiętała swojego ojca. Wiedziała o nim tylko tyle, ile powiedziała jej matka, albo ile sama przeczytała w absurdalnych arty­kułach zamieszczanych przez polujące na skandale bru­kowce. Osrik Thorson był dla niej postacią równie nie­realną jak bajkowe państwo, którym władał.

-  Jak się tu dostałeś? - zapytała ostro.

Mężczyzna rozprostował palce i pozdrowił Elli ge­stem, a kiedy to zrobił, zauważyła błękitno-złotą bły­skawicę wytatuowaną na wewnętrznej stronie jego ogromnej dłoni.

-  Jestem żołnierzem i przysiągłem służyć pani ojcu, królowi Osrikowi z Thorów. Nazywam się Hauk Fitz­Wyborn i jestem na twoje rozkazy, księżniczko.

Patrząc na jego ogromną wytatuowaną rękę, Elli miała ochotę cofnąć się, ale zdołała powstrzymać ten odruch.

-  Nie wydaje mi się, żebym cię o to pytała - stwier­dziła drwiącym tonem.

Olbrzym posmutniał i wydawał się nieco zakłopotany.

-  Wasza Wysokość - powiedział cicho - wydawało mi się, że lepiej zrobię, czekając w środku.

-  A nie pomyślałeś, że jeszcze lepiej byłoby zwy­czajnie zapukać do drzwi, tak jak każdy cywilizowany człowiek?

W odpowiedzi Hauk prawie niezauważalnie skinął głową.

-  To, co zrobiłeś, w Ameryce określa się jako wtarg­nięcie z włamaniem, i nie mogę zrozumieć, dlaczego uznałeś, że tak będzie lepiej.

Tym razem zareagował lekkim wzruszeniem ramion.

Elli bała się nieznajomego i czuła się osaczona. Mi­mo to postanowiła nie dać po sobie poznać, że jest przestraszona.

-  Powiedziałeś, że jesteś na moje rozkazy - rzuciła, patrząc na niego z ukosa.

-  Przysięgałem służyć pani ojcu, księżniczko, a to znaczy, że służę również pani.

Świetnie. W takim razie opuść moje mieszkanie. To najlepsze, co w tej chwili możesz dla mnie zrobić.

Popatrzyła na Hauka, na mięśnie jego ramion ople­cione wyraźnie rysującymi się pod skórą żyłami. Stał z ramionami skrzyżowanymi na szerokiej piersi i wy­glądał, jakby nie zamierzał ruszyć się z miejsca.

-  Król Osrik życzy sobie widzieć cię, pani, na swo­im dworze. Chce z panią omówić pewne ważne sprawy.

To była jawna obraza i Elli poczuła, że palą ją policzki.

-  Przez minione lata ojciec nie zadał sobie najmniej­szego trudu, aby się ze mną skontaktować. Co może być aż tak niecierpiącego zwłoki, żebym teraz nagle musiała wszystko rzucać i spieszyć na spotkanie z nim?

-  Pozwól pani, żebym cię zabrał do króla. Od niego się dowiesz.

-  Słuchaj, co powiem, i to uważnie. - Elli przybrała spokojny i zdecydowany ton, jakim przemawiała do upartych pięciolatków w zerówce, w której była nauczy­cielką. -Wrócisz do Gullandrii. A kiedy już tam będziesz, powiesz mojemu ojcu, że jeśli rzeczywiście musi ze mną porozmawiać, może do mnie po prostu zadzwonić. Przez telefon wyjaśni mi, o co chodzi, a wtedy zdecyduję, czy mam ochotę go widzieć, czy też nie.

Hauk zmarszczył brwi. Najwidoczniej to, że księżnicz­ka nie zamierzała podporządkować się rozkazom, jakie otrzymał, wydawało mu się kłopotliwe. Mimo to ani my­ślał zrezygnować i wyjść.

-  Proszę się spakować, księżniczko. Tylko niezbęd­ne rzeczy. W Isenhalli zadbają, żeby pani niczego nie zabrakło - powiedział.

Isenhalla. Lodowy Pałac królów Gullandrii zbudo­wany z połyskującego srebrzyście łupka. To niespodzie­wane pojawienie się w jej salonie Hauka, który uważał, że zabierze ją do pałacu ojca, było co najmniej zastana­wiające.

-  Proszę, niech pani się spakuje - powtórzył Hauk stanowczo, a Elli odniosła wrażenie, że spojrzeniem przewierca ją na wylot.

-  Powiedziałam już, że chcę, abyś opuścił moje mie­szkanie - zażądała zdecydowanym tonem.

-  Zrobię to natychmiast, kiedy tylko będzie pani gotowa. Wtedy oboje stąd wyjdziemy.

Elli popatrzyła wściekła na olbrzyma, a on wytrzy­mał jej spojrzenie, nawet nie mrugnąwszy okiem. Z uli­cy dobiegały zwyczajne, codzienne odgłosy. Śpiew pta­ków, trąbienie samochodów, ryk dmuchawy do zbiera­nia liści i daleki sygnał karetki.

Elli miała ochotę wybuchnąć płaczem. Chociaż nor­malne życie toczyło się tuż za drzwiami mieszkania, ona odniosła wrażenie, że wszystko to nagle utraciła i zna­lazła się w nierzeczywistym świecie.

Poczucie straty sprawiło, że jej myśli pobiegły do braci, których nigdy nie poznała. Znała tylko ich imio­na. Kylan i Valbrand. Kylan umarł, kiedy był jeszcze dzieckiem, ale Valbrand dorastał w Gullandrii, mieszka­jąc w pałacu razem z ojcem. W ciągu minionych lat Elli i jej siostry wielokrotnie rozmawiały o tym, jak by to było, gdyby spotkały się z ocalałym bratem.

Niestety, nigdy do tego nie dojdzie.

Valbrand nie żyje, tak samo jak Kylan.

Zastanawiała się, czy śmierć obu królewskich synów mogła być powodem tej wizyty. Może dlatego król przypomniał sobie o odtrąconych przed laty córkach? Może teraz, gdy zabrakło męskich potomków, córki stały się nagle ważne? Bez względu na to, czy chciały mieć z nim coś wspólnego, czy nie.

Tak, przypuszczalnie było właśnie tak. A w każdym razie należy się upewnić, że to rzeczywiście ojciec przy­słał do niej Hauka. Może to oszustwo? Może olbrzym został przysłany przez wrogów jej ojca? Niewykluczo­ne, że, tak jak początkowo pomyślała, jest przestępcą. Tyle że nie chciał jej okraść, ale porwać, by potem uwięzić i wysłać do jej matki list z żądaniem okupu.

Tak czy owak, Hauk nadal stał w jej salonie. Elli zrozumiała, że jej odmowa zda się na nic. Hauk FitzWy­born, który nazywał siebie żołnierzem króla i który na coś tam przysięgał jej ojcu, zamierzał wypełnić rozkaz.

Nie wiedziała, dokąd zamierza ją zabrać. Najwyraźniej jednak chciał zrobić to dziś, nie zważając na to, co ona myśli na ten temat.

Po co w ogóle z nim rozmawia? Powinna była uciec, kiedy go tylko zobaczyła. A może, jeśli dostatecznie szybko dobiegnie do drzwi, nadal ma jeszcze szansę na ucieczkę?

Elli rzuciła się do drzwi. Zdążyła nawet położyć rękę na klamce, ale, niestety, już jej nie nacisnęła. Pomyślała, że jak na kogoś tak wielkiego wiking porusza się z niezwykłą prędkością. Krzyknęła, ale ogromna dłoń natychmiast za­kryła jej usta. Poczuła na twarzy dotyk miękkiej tkaniny i ostry, gorzki zapach. Uśpił mnie, pomyślała.

- Wybacz mi, Wasza Wysokość - zdążyła jeszcze usłyszeć szept olbrzyma, po czym odpłynęła w ciemność.


ROZDZIAŁ 2

Hauk popatrzył na trzymaną w ramionach księżnicz­kę. Była wysoka i wiotka, przy czym miała zaskakująco duże piersi. Takie, które mogły zarówno zaspokoić żą­dzę mężczyzny, jak też wykarmić dzieci, które by jej dał.

Król Osrik nazwał ją uległą. I teraz rzeczywiście była bezwolna, ale tylko dlatego, że pozostawała pod działa­niem narkotyku.

-  Przywieź mi ją - polecił król. - Przekaż, że mam jej dużo do powiedzenia i że kiedy się spotkamy, wszystko jej wytłumaczę. Postaraj się ją nakłonić, aby przyjechała tu dobrowolnie. Z informacji, jakie uzyskałem, wynika, że właśnie ta z moich trzech córek jest najbardziej uległa.

Hauk przysiągł, że wykona rozkazy króla.

-  A jeśli mimo moich starań księżniczka nie będzie chciała przybyć?

-  Jeżeli nie będzie chciała przyjechać dobrowolnie, użyjesz siły, ale bądź delikatny.

Gładkie słówka i umiejętność przekonywania to do­mena dworaków, pomyślał Hauk i ostrożnie położył dziewczynę na kanapie. Wiedział, że narkotyk wkrót­ce przestanie działać, a wtedy księżniczka obudzi się i nie będzie zadowolona ze sposobu, w jaki ją potrakto­wał. Nie miał wątpliwości, że da temu wyraz, dlatego uznał, że lepiej ją obezwładnić, dopóki śpi. Hauk był niezadowolony, że musi to zrobić. Znał się na robie­niu węzłów. Po paru minutach księżniczka miała zwią­zane nogi w kostkach i w kolanach. Dodatkowo Hauk przeciągnął jedną linę przez pętle krępujące nad­garstki i kostki, uginając nogi w kolanach i unosząc sto­py. Jeżeli księżniczka będzie się szarpać, lina się zaciś­nie.

Być może była to przesada, ale uznał, że lepiej nie ryzykować. Kiedy dziewczyna się obudzi, będzie wściekła i zrobi wszystko, aby się uwolnić. A jego zada­nie polegało na tym, aby jej to uniemożliwić. Wepchnął jej knebel do ust i odgarnął z twarzy wijące się złote włosy, tak aby nie wchodziły jej do oczu.

Myślenie nie należało od jego obowiązków. Mimo to Hauk nie mógł nie zadać sobie pytania, dlaczego król, jeżeli chciał przekonać córkę, by go odwiedziła, nie wysłał po nią dworaka, tylko żołnierza. Nagle kątem oka zauważył jakiś ruch. To tylko dwa koty, które już wcześniej spostrzegł. Kiedy wszedł do mieszkania, sie­działy obok siebie w kuchni pod stołem i patrzyły na niego. Jeden ogromny biały i puszysty, a drugi mniejszy - gładki i czarny.

- Oczy Frei - mruknął Hauk i uśmiechnął się do siebie. Freja była boginią miłości i wojny, a jej rydwan ciągnęły koty. Znów popatrzył na śpiącą księżniczkę. Wiedział, że zanim zapadnie zmrok, będzie musiał wy­konać jeszcze jedno zadanie.

Elli jęknęła i otworzyła oczy. Leżała na boku, na własnej kanapie, pod głową miała poduszkę, a przed oczami mruczącą kulę białego futra. Okropnie łupało ją w skroniach. Do tego miała mdłości, a w jej ustach tkwił knebel! Było jej bardzo niewygodnie. Po chwili zorientowała się, że ręce i nogi ma związane.

-  Miau! - Kot przysunął wilgotny nos do jej po­liczka i ponownie miauknął. Potem zeskoczył na dywan i pomaszerował do kuchni, trzymając wysoko puszysty biały ogon. Bez wątpienia miał nadzieję, że jego pani domyśli się, o co chodzi, i da mu jeść.

Elli szarpnęła więzy, ale zyskała tylko tyle, że krępu­jąca ją lina mocniej się zacisnęła.

-  Wasza Wysokość najlepiej zrobi, jeśli nie będzie się ruszać - usłyszała głęboki głos, dobiegający z prze­ciwnego końca pokoju. Spojrzała w tamtym kierunku. Hauk siedział w fotelu.

-  Każde szarpnięcie będzie coraz bardziej zaciskać linę - dodał.

Elli była wściekła. Odwróciła wzrok, żeby nie pa­trzeć na Hauka, i dostrzegła jedną ze swoich walizek, stojącą obok fotela.

-  Wkrótce wyruszamy, księżniczko. Czekamy tylko, żeby się ściemniło - oświadczył Hauk.

Czekamy, żeby się ściemniło. To oczywiste. Nie mo­że jej przecież ciągnąć po schodach związanej i zakneb­lowanej. Mała szansa, żeby udało mu się wyprowadzić ją na ulicę i wepchnąć do samochodu w świetle dnia. Na pewno ktoś by ich zobaczył i pospieszył jej z pomocą. Hauk milczał, wpatrując się w Elli z nieustępliwą miną. Ona też na niego patrzyła, wprost kipiąc ze złości, która oczyściła jej umysł z resztek otępienia, pozostałego po narkotyku.

Elli była z natury pogodna i wyrozumiała. Nie była ani tak ambitna jak jej starsza siostra Liv, ani tak odważ­na i żądna przygód jak Brit, najmłodsza z ich trójki. Uważała siebie za tę najbardziej zwyczajną. Chciała mieć satysfakcjonującą pracę, która jednak pozostawia­łaby jej czas na życie prywatne. Marzyła o domu wypeł­nionym miłością i o mężczyźnie, z którym mogłaby przejść przez życie. Siostry często żartowały, że Liv będzie rządzić światem, Brit go objedzie w koło, a Elli nie pozostaje nic innego, jak tylko się ustatkować, za­łożyć rodzinę i urodzić dzieci. W tej chwili, patrząc na siedzącego na wprost niej olbrzyma, nie wyda­wała się sobie ani szczególnie wyrozumiała, ani pogod­na. Elli była zła, chociaż słowo „zła" nie pasowało do kipiącej w niej furii, która z każdą chwilą przybierała na sile.

Jak on śmiał?! Kto dał mu prawo włamać się do jej mieszkania, rozkazywać jej i w dodatku uśpić, a potem związać?! Czy ojciec? Tak twierdził Hauk.

Elli uważała, że ojciec nie miał do niej żadnych praw. Stracił je przeszło dwadzieścia lat temu, kiedy przestał interesować się córkami i żoną. A nawet gdyby historia rodziny potoczyła się inaczej, to przecież nic nie usprawiedliwiało porwania.

Chciała, żeby Hauk natychmiast ją rozwiązał. Wściekła, zaczęła szarpać więzy i próbowała coś powie­dzieć, ale z zakneblowanych ust wydobywały się tylko nieartykułowane dźwięki. Lina łącząca nadgarstki i ko­stki nóg, zaciskała się, aż dłonie Elli dotknęły jej stóp. Leżała teraz wygięta w kabłąk. Było jej bardzo niewy­godnie, a w prawe udo złapał ją bolesny skurcz. Cicho jęknęła z bólu i przestała się szarpać. Zaczęła głęboko oddychać, próbując się zrelaksować, jeżeli było to w ogóle możliwe. Poczuła, że na skronie wystąpił jej pot. Zamknęła oczy i koncentrując się na wdechach i wydechach, czekała, aż minie skurcz.

Ból powoli ustępował. Elli otworzyła oczy i zoba­czyła stojącego nad sobą Hauka. Nagle dostrzegła w je­go ręku nóż. Usłyszała złowrogi dźwięk, gdy wysunęło się wąskie ostrze. Hauk pochylił się i przeciął linę łączą­cą stopy i dłonie Elli. Boże, co za ulga. Wyprostowała nogi. Choć wiedziała, że to bardzo nierozsądne, spróbo­wała kopnąć Hauka związanymi nogami. Nie trafiła, bo odsunął się na bok. Pochylił się i płynnym, szybkim ruchem schował nóż do cholewy buta. Potem znowu się wyprostował.

- Przepraszam, księżniczko, że musiałem panią związać - powiedział i nawet udało mu się to zrobić tak, że w jego głosie zabrzmiał żal. - Król rozkazał mi panią przywieźć bez względu na to, czy będzie pani chciała przyjechać, czy nie. Nie mogę ryzykować, że znowu spróbuje pani uciec albo zacznie wzywać po­mocy.

Elli próbowała zaprotestować, szarpiąc głową przy każdym tłumionym przez knebel jęku. Hauk domyślił się, o co jej chodzi.

-  Chce pani, abym wyjął knebel - stwierdził nie­chętnie.

Elli jak szalona pokiwała głową.

-  Dobrze, ale musi pani przysiąc, że jeśli wyjmę knebel, nie zacznie pani krzyczeć.

Elli patrzyła na niego nieporuszona, nakazując mu wzrokiem, aby wyjął knebel.

-  Jest pani księżniczką z rodu Thorów i honor powi­nien być dla pani najważniejszy, ale wychowywała się pani tutaj. - Wskazał ręką na szklane drzwi, wychodzą­ce na nieduży balkon. Pod balkonem rósł dąb. Słonecz­ne promienie przeświecały przez gałęzie, tworząc zachwycający obraz drgających p...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin