Brooks Patsy - Nikt nie lubi turystów.pdf

(304 KB) Pobierz
265255155 UNPDF
BROOKS PATSY
NIKT NIE LUBI TURYSTÓW
Tytuł oryginału EVERYBODY HATES A TOURIST
1
Robin spojrzał nerwowo na zegarek. Już wcześniej zdał sobie sprawę, że nie zdąży.
Nie miał szansy dotrzeć na siódmą na Benedict Canyon Drive, ale gdyby Toby, jego kolega i
zmiennik w myjni samochodowej, zjawił się w pracy punktualnie, a na stacji benzynowej nie
byłoby kolejki do dystrybutorów, Robin spóźniłby się na imprezę o piętnaście, najwyżej
dwadzieścia minut. Teraz wiedział, że przed ósmą nie uda mu się dojechać do domu Stelli
Yates.
Odetchnął z ulgą, widząc brodatego mężczyznę wracającego ze sklepu na stacji i
trzymającego w obu rękach torby z fast foodem. Brodacz wsiadł do granatowego sedana, tak
się jednak guzdrał, że zanim odjechał, zwolniło się miejsce koło dystrybutora, przy którym
stała biała furgonetka. Robin zrobił coś, czego zawsze starał się unikać - wykorzystując
moment, kiedy kobieta siedząca za kierownicą czerwonej hondy się zagapiła, szybko
podjechał do dystrybutora, chociaż ona była w kolejce przed nim.
Zamierzał zatankować do pełna, ale benzyna wlewała się tak wolno, że
zniecierpliwiony, odwiesił pistolet, zanim bak napełnił się do połowy.
W sklepie na stacji była czynna tylko jedna z trzech kas. Stojąc w kolejce, znów raz po
raz spoglądał na zegarek, a kiedy wreszcie udało mu się zapłacić i szedł już do wyjścia,
przypomniał sobie, że miał kupić filtr paliwa. Znalazł go w dziale z akcesoriami
samochodowymi. Podszedł do kasy, z nadzieją, że nie będzie musiał ponownie stać w kolejce,
najwyraźniej jednak wszystkim śpieszyło się tak jak jemu. Przez chwilę zastanawiał się, czy
nie zrezygnować z zakupu, ale przypomniał sobie, że w ciągu ostatnich paru dni kilka razy
gasł mu silnik, a dziś rano, gdy jechał do pracy, ledwie go uruchomił. Obawiając się, że
następnym razem w ogóle mu się to nie uda, stanął na końcu kolejki.
Gdy skręcał w swoją ulicę, dochodziła siódma. Na rogu stała grupa chłopców.
Dopiero kiedy ich minął, uświadomił sobie, że był wśród nich jego młodszy brat, Sean.
Robin zdawał sobie sprawę, że zatrzymanie się oznaczałoby kolejne minuty
spóźnienia, ale kiedy we wstecznym lusterku zobaczył, że większość chłopaków ma na sobie
czarne spodnie i białe T - shirty - znaki rozpoznawcze członków gangu z ulicy Osiemnastej -
zahamował i wrzucił wsteczny bieg.
Zanim samochód się zatrzymał, wychylił głowę przez otwarte okno. W jednym z
chłopaków - smagłym osiłku o pokrytych tatuażami ramionach i niezbyt inteligentnej twarzy -
rozpoznał Cesara Torresa. Jeszcze pół roku temu chodzili razem do szkoły, wiedział więc, że
Cesar jest podejrzanym typem. Teraz aż zadrżał na myśl, że brat zadaje się z kimś takim jak
on.
- Sean, wsiadaj do samochodu! - zawołał. Sean - może dlatego, że chciał pokazać
swoim kumplom, że nikt, nawet starszy brat, nie będzie mu dyktował, co robić, a może
dlatego, że nie miał jeszcze ochoty wracać do domu - udał, że go nie słyszy.
- Wsiadaj do samochodu! - powtórzył Robin głosem tak ostrym i stanowczym, że Sean
skapitulował.
Ruszył wolno w stronę brata, ale po chwili Cesar swoim masywnym cielskiem
zagrodził mu drogę.
- Coś ci, koleś, nie pasi? - spytał, uśmiechając się wyzywająco.
- Ty mi nie pasisz - odparł Robin. Znał język, jakim posługiwała się większość
chłopaków z jego dzielnicy, ale nigdy dotąd go nie używał. Teraz jednak nie był pewny, czy
Torres rozumie literacki albo potoczny angielski, postanowił więc sięgnąć do słownika
chłopaków z ulicy. - I jeszcze nie pasi mi to, że jest z tobą mój braciak. On ma trzynaście lat -
dodał po chwili.
Dopiero kiedy to powiedział, zdał sobie sprawę, co zrobił. Cesar Torres należał do
ludzi, z którymi niebezpiecznie było zadzierać. Robin nie byłby szczery wobec siebie, gdyby
udawał, że ten osiłek go nie przeraża.
Tymczasem Torres podszedł do samochodu i oparł się dłońmi o drzwi.
Jak większość chłopaków ze szkoły i z sąsiedztwa, Robin bał się go i ta świadomość
tak go zirytowała, że zrobił coś, co każdy rozsądnie myślący człowiek, znający realia tej
dzielnicy, uznałby co najmniej za lekkomyślne. Złapał dłonie, którymi Cesar oparł się o drzwi
samochodu, i z całej siły je odepchnął.
Rozległ się szmer, po czym chłopcy w napięciu czekali na to, co się stanie. A że coś
musi się wydarzyć, nikt nie miał wątpliwości. Po pierwsze, Cesar Torres nie tolerował takiego
traktowania swojej osoby, a po drugie, wszystkie sprawy załatwiał w ten sam sposób.
- Wysiadasz z bryki czy mam ci w tym pomóc? - Skrzywił się, przez co blizna
przecinająca prawy policzek zrobiła się głębsza, szpetniejsza i nadała jego i tak nieprzyjemnej
twarzy wyraz okrucieństwa.
Sean przez chwilę stał bez ruchu, z otwartymi ustami, niewidoczny dla innych, którzy
nie spuszczali wzroku z Cesara Torresa i Robina. Nagle obszedł pikapa, otworzył drzwi i
usiadł obok brata.
- Jedźmy - rzucił zdławionym z przerażenia głosem.
Robin zdawał sobie sprawę, że tak byłoby najmądrzej, ale na chwilę odezwała się w
nim głupia ambicja, i ten moment wahania wystarczył, żeby Torres włożył swą wytatuowaną
łapę do wnętrza samochodu i wyrwał kluczyk ze stacyjki.
Robin chciał zamknąć drzwi, ale przypomniał sobie, że blokujący je przycisk - jak
wiele innych części zdezelowanego pikapa - już od dawna nie działa. Ledwo zdążył o tym
pomyśleć, a Torres otworzył je na oścież.
Robin zdał sobie sprawę, że nie ma przy nim najmniejszych szans. I zaraz po tym
pomyślał, że z dzisiejszego przyjęcia u Stelli Yates nic nie będzie... przynajmniej dla niego.
Zresztą i tak nie potrafił sobie wyobrazić, że jest na imprezie odbywającej się w posiadłości
przy Benedict Canyon Drive, a tym bardziej nie widział tam siebie z podbitym okiem albo ze
złamanym nosem.
Wyzywające spojrzenie Torresa przywołało go do rzeczywistości i uświadomiło mu,
że myślenie o przyjęciu urodzinowym Stelli jest w tym momencie co najmniej śmieszne.
Kiedy chodził do szkoły w swojej dzielnicy, słyszał, że ludzie, którzy w ten czy inny sposób
narazili się Torresowi, obawiali się o swoje zdrowie, a nawet życie.
Właśnie poczuł podobny lęk, a jednak wysiadł z samochodu. Gdyby tego nie zrobił,
tamten wyciągnąłby go siłą, a Robin nie chciał dać mu tej satysfakcji. Świadkowie zajścia
byli wyraźnie zaskoczeni. Pewnie to, że sam wysiadł z samochodu, uznali za akt szaleńczej
odwagi. Robina zupełnie nie interesowało, co o nim myślą, i jego umysł tylko zarejestrował
ich reakcję. Ale Sean...
To było coś zupełnie innego. Sean był młodszym bratem, którym zawsze się
opiekował. Nieco narwanym, trochę upartym, ostatnio zbuntowanym, ale dobrym chłopcem,
którego należało chronić przed typami mającymi coś wspólnego z gangiem z Osiemnastej.
A tymczasem to on, Sean, wysiadł z samochodu i stanął między Robinem a Torresem,
jakby swoim jeszcze dość drobnym trzynastoletnim ciałem chciał ochronić brata.
Robina tak to poruszyło, że zupełnie zapomniał o imprezie u Stelli Yates, która
zaprzątała jego myśli przez ostatni tydzień, o strachu przed tym, co może z nim zrobić Torres,
i o złości na Seana. Bo to przecież przez niego, przez tego smarkacza, którego kochał bardziej
niż kogokolwiek na świecie, musiał teraz stanąć twarzą w twarz z typem wyższym o pół
głowy i składającym się z samych nafaszerowanych sterydami mięśni i z agresji.
- Sean, wracaj do samochodu - rzucił głosem cichym, ale tak stanowczym, że brat nie
zaprotestował.
Stał, wahając się. Zauważył w jego oczach łzy i od tej chwili nie liczyło się już dla
niego nic poza tym, że Sean jest przerażony. Chciał go uspokoić, powiedzieć, żeby się nie bał,
że on, Robin, poradzi sobie z Cesarem Torresem, choć wiedział, że to nieprawda.
Góra mięśni zbliżała się do niego, twarz o tępym wyrazie coraz bardziej krzywiła się
w uśmiechu. Torres zwlekał z atakiem, sadystycznie przedłużając w ten sposób męki swojej
ofiary.
W ich dzielnicy graniczyło to niemal z cudem, ale Robin nigdy w życiu się nie bił,
nikt go dotąd nie zaatakował. Nic więc dziwnego, że teraz nie miał pojęcia, jak się bronić,
jaką przyjąć postawę. Schylić się, wyprostować, naprężyć brzuch, zasłonić rękami twarz,
zacisnąć pięści i wyciągnąć je przed siebie...?
Cokolwiek by zrobił, i tak nie było dla niego ratunku. Jedyne, co mógł uratować, to
swoją godność. I właśnie to zamierzał zrobić.
Wyprostował się, uniósł głowę i spojrzał Torresowi w oczy. Ten, zaskoczony taką
zuchwałością, z niedowierzaniem pokręcił głową.
Robin ponownie zwrócił się do brata:
- Proszę cię, wróć do samochodu.
Sean już nie panował nad łzami; ciekły mu po policzkach. Mimo to znów stanął
między Robinem a Torresem.
- Spadaj, łosiu - rzucił osiłek, odpychając go z taką siłą, że Sean poleciał kilka metrów
do tyłu i zatrzymał się na ścianie najbliższego domu.
Tego Robin nie wytrzymał. Chwycił Torresa za barki, próbując nim potrząsnąć, ale on
nawet nie drgnął. Roześmiał się drwiącym, niemal piskliwym śmiechem, zupełnie
niepasującym do jego postury i grubo ciosanej twarzy.
- W szkole mówili, że jesteś kumaty - powiedział, kręcąc głową. - Ale to ścierna.
Jesteś tak samo niekumaty, jak inne kujony.
W dawnej szkole Robin był najlepszym uczniem. Na tyle dobrym, że pan Fraser,
nauczyciel angielskiego, przez rok próbował mu pomóc w zdobyciu stypendium do innej
szkoły - takiej, w której by się rozwijał. Prawda była taka, że w liceum w ich dzielnicy
wyprzedzał pozostałych uczniów tak bardzo, że nie mógł się tam już niczego nauczyć. Chyba
tylko tego, że należy się wystrzegać takich typów jak Cesar Torres. Bo tego najwyraźniej nie
zdążył się nauczyć. Starania pana Frasera przyniosły skutek dopiero wtedy, gdy Robin zajął
pierwsze miejsce w stanowym konkursie młodych talentów literackich.
Niewątpliwie był prymusem, jednak nikt nigdy nie nazwał go kujonem. Gdyby
usłyszał to słowo z ust kogoś innego, poczułby się urażony, ale opinia takiego typa jak Torres
nie obchodziła go ani trochę. Zignorował więc jego uwagę.
Torres wciąż się śmiał, a w Robinie, zdziwionym tym, że przeciwnik nie zadał mu
jeszcze żadnego ciosu, zabłysł promyk nadziei, że może go jednak nie zaatakuje. Ale kiedy
odwrócił się i chciał wejść do samochodu, Torres złapał go za szyję, ściskając tak mocno, że
Zgłoś jeśli naruszono regulamin