!Dashiell Hammett - Papierowy człowiek.rtf

(469 KB) Pobierz
Hammett Dashiell -

Hammett Dashiell -

Papierowy człowiek

Przełożył Krzysztof Zarzecki

 

 

Oparty o bar w knajpie na Pięćdziesiątej Drugiej Ulicy czekałem, aż Nora skończy gwiazdkowe zakupy, kiedy od stolika, przy którym siedziały cztery osoby, wstała dziewczyna i podeszła do mnie. Była drobną blondynką i zarówno jej buzia, jak cała postać w jasnoniebieskim sportowym kostiumie i obiła przyjemne wrażenie.

- Czy pan Nick Charles? - zapytała.

- Tak - odparłem. Wyciągnęła rękę.

- Jestem Dorota Wynant. Pewnie pan mnie nie pamięta, ale powinien pan pamiętać mojego ojca, Clyde’a Wynanta. Zajmował się pan...

- Jasne - powiedziałem. - Teraz przypominam sobie i panią. Była pani wtedy jedenasto-, dwunastoletnią dziewczynką?

- Tak, to było osiem lat temu. A propos, pamięta pan te historie, które mi pan opowiadał? Czy to była prawda?

- Pewnie raczej nie. Jak tam pani ojciec? Roześmiała się.

- Właśnie miałam pana o to zapytać. Wie pan, mamusia się z nim rozwiodła i właściwie nic o nim obecnie nie wiemy. Chyba że od czasu do czasu przeczytamy w gazetach o jakichś jego nowych ekstrawagancjach. Pan go również nie spotyka?

Mój kieliszek był pusty. Zapytałem, czego się napije; odparła, że whisky z sodą. Zamówiłem dwie whisky z sodą i powiedziałem:

- Nie, mieszkam teraz w San Francisco.

- Chętnie bym się z nim zobaczyła - powiedziała z namysłem. - Mamusia zrobiłaby mi piekło, gdyby się o tym dowiedziała. Ale mimo wszystko chętnie bym się z nim zobaczyła.

- I co?

- Nie mieszka już tam, gdzie mieszkaliśmy kiedyś razem, na Riverside Drive. Nie figuruje w książce telefonicznej ani w książce adresowej.

- Niech pani spróbuje poszukać go przez adwokata - podsunąłem.

Jej twarz się rozpromieniła.

- A kto jest jego adwokatem?

- Kiedyś był nim niejaki Mac-coś-tam... Macaulay, tak, Herbert Macaulay. Miał kancelarię w Gmachu Singera.

- Pan mi pożyczy pięć centów - poprosiła i poszła zatelefonować. Wróciła jeszcze bardziej rozpromieniona. - Znalazłam go. Tuż za rogiem na Piątej Alei.

- Ojca?

- Nie, adwokata. Mówi, że tatusia nie ma w Nowym Jorku. Mam do niego wpaść. - Podniosła kieliszek w moją stronę. - Spotkania rodzinne. A może i pan...

Asta skoczyła mi łapami na brzuch. Nora, na drugim końcu smyczy, opowiadała:

- Miała fajne popołudnie: przewróciła stół z zabawkami u Lorda & Taylora, napędziła śmiertelnego strachu zażywnej jejmości, którą polizała w nogę u Saksa, i dała się pogłaskać trzem policjantom.

Dokonałem prezentacji.

- Moja żona, Dorota Wynant. Jej ojciec był kiedyś moim klientem. Była wtedy taka. - Pokazałem dłonią. - Świetny facet, tylko trochę dziwak.

- Byłam nim urzeczona - oznajmiła Dorota, mając na myśli mnie. - Prawdziwy, żywy detektyw. Chodziłam za nim i kazałam sobie opowiadać o jego przygodach. Opowiadał mi wierutne kłamstwa, ale wierzyłam w każdziutkie słowo.

- Wyglądasz na zmęczoną, Noro - zauważyłem.

- Bo i jestem. Usiądźmy.

Dorota Wynant oświadczyła, że musi wracać do swego towarzystwa. Podała dłoń Norze. Może byśmy wpadli któregoś dnia na kieliszek, mieszkają w hotelu Courtland, mamusia nazywa się teraz Jorgensen. Z wielką przyjemnością, ona też niech nas odwiedzi, mieszkamy w hotelu Normandie i będziemy w Nowym Jorku jeszcze tydzień albo dwa. Dorota pogłaskała psa i odeszła. Znaleźliśmy wolny stolik.

- Ładna - powiedziała Nora.

- Jeśli ktoś lubi ten typ. Pokazała zęby w uśmiechu.

- Więc ty masz typy?

- Tylko ciebie, kochanie: szczupłą brunetkę o wyzywających ustach.

- A ta ruda, z którą się urwałeś wczoraj wieczorem u Quinnów?

- Nonsens - powiedziałem. - Chciała mi tylko pokazać francuskie sztychy.

Następnego dnia zadzwonił Herbert Macaulay.

- Cześć. Nie wiedziałem, że jesteś w Nowym Jorku. Powiedziała mi dopiero Dorota Wynant. Może byśmy zjedli razem lunch?

- Która godzina?

- Wpół do dwunastej. Obudziłem cię?

- Tak, ale nic nie szkodzi. Może byś przyszedł tutaj na lunch. Mam kaca i nie chce mi się nigdzie włóczyć... Dobra, powiedzmy o pierwszej.

Wypiłem cocktail z Norą, która wybierała się do fryzjera umyć głowę, potem drugi po kąpieli i czułem się już znacznie lepiej, kiedy znowu zadzwonił telefon. Kobiecy głos zapytał:

- Czy jest tam może pan Macaulay?

- Jeszcze nie.

- Przepraszam za kłopot, ale czy nie byłby pan łaskaw powtórzyć mu, żeby zadzwonił do biura, jak tylko przyjdzie. Ważna sprawa.

Obiecałem, że powtórzę.

Macaulay zjawił się jakieś dziesięć minut później. Był wysokim, kędzierzawym, rumianym, dość przystojnym mężczyzną mniej więcej w moim wieku - czterdzieści jeden lat - chociaż wyglądał młodziej. Uchodził za świetnego adwokata. Pomagałem mu w kilku sprawach, kiedy jeszcze mieszkałem w Nowym Jorku, i zawsze pracowało nam się dobrze. Uścisnęliśmy sobie teraz dłonie, poklepaliśmy się po plecach, zapytał mnie, jak mi sdę powodzi, a ja odparłem: „Świetnie”, potem ja go zapytałem o to samo, on odpowiedział: „Świetnie” - i wreszcie mogłem mu powtórzyć, żeby zadzwonił do biura. Wrócił od telefonu ze zmarszczonym czołem.

- Wynant jest w Nowym Jorku - powiedział. - Chce się ze mną zobaczyć.

Obróciłem się do niego ze szklaneczkami, które właśnie napełniłem.

- Lunch może poczekać.

- Niech Wynant poczeka - powiedział biorąc ode mnie szklaneczkę.

- Ciągle taki narwany?

- To nie żarty - powiedział Macaulay poważnie. - Słyszałeś, że w dwudziestym dziewiątym przesiedział blisko rok w sanatorium?

- Nie.

Kiwnął głową. Usiadł, postawił szlaneczkę na stoliku koło fotela i pochylił się w moją stronę.

- Co właściwie knuje Mimi?

- Mimi? A, jego żona... była żona. Nie wiem. Musi koniecznie coś knuć?

- Zwykle coś knuje - rzekł sucho, po czym dodał bardzo wolno: - Sądziłem, że będziesz wiedział.

Więc o to chodziło.

- Słuchaj, Mac - powiedziałem. - Nie jestem detektywem już od sześciu lat, od dwudziestego siódmego roku.

Nie spuszczał ze mnie oka.

- Nie bujam - zapewniłem go. - W rok po naszym ślubie umarł teść i zostawił żonie tartak, kolejkę wąskotorową i jeszcze parę rzeczy, więc rzuciłem agencję, żeby się tym wszystkim zająć. Zresztą i tak bym nie pracował dla Mimi Wynant czy Jorgensen, czy jak tam się teraz nazywa... Nigdy jej nie lubiłem... Ani ona mnie.

- Och, nie sądziłem, że... - Macaulay urwał z nieokreślonym gestem dłoni i sięgnął po szklaneczkę. Pociągnąwszy łyk, podjął: - Tak się tylko zastanawiam. Trzy dni temu, we wtorek, dzwoni Mimi, chce znaleźć Wynanta; wczoraj dzwoni Dorota i mówi, że ty ją skierowałeś, potem się zjawia i... Myślałem, że się jeszcze ciągle zajmujesz niuchaniem, i nie wiedziałem, co to wszystko ma znaczyć.

- Nie powiedzieli ci?

- Jasne. Chcą się z nim zobaczyć, przypomnieć sobie dawne czasy. To może znaczyć wszystko.

- Ależ wy, adwokaoi, jesteście podejrzliwi - zauważyłem. - Może naprawdę dlatego chcą się z nim zobaczyć. No, i dla pieniędzy. Ale o co właściwie ten cały krzyk? Czy Wynant się ukrywa?

Macaulay wzruszył ramionami.

- Wiesz tyle, co i ja. Nie widziałem go od października. - Pociągnął ze szklaneczki. - Jak długo będziesz w Nowym Jorku?

- Do Nowego Roku albo dłużej - poinformowałem go i podszedłem do telefonu zapytać, jakie dzisiaj mają menu.

Wieczorem poszedłem z Norą na premierę „Miodowego miesiąca” w Teatrze Małym, a potem na przyjęcie do jakichś ludzi, którzy się nazywali Freemanowie czy Fieldingowie, czy jeszcze jakoś inaczej. Czułem się podle, kiedy Nora obudziła mnie następnego dnia rano. Podała mi gazetę i filiżankę kawy, mówiąc:

- Czytaj!

Cierpliwie odczytałem akapit czy dwa, po czym odłożyłem gazetę i wypiłem łyk kawy.

- Żarty żartami - powiedziałem - ale w tej chwili zamieniłbym wszystkie wywiady z nowo obranym burmistrzem 0’Brienem, dorzucając na dokładkę ten indiański oleodruk ze ściany, za kieliszek whis...

- Nie to, głupcze. - Położyła palec na gazecie. - To.

SEKRETARKA WYNALAZCY ZAMORDOWANA WE WŁASNYM MIESZKANIU ZNALEZIONO PODZIURAWIONE KULAMI CIAŁO JULII WOLF POLICJA SZUKA JEJ PRACODAWCY, CLYDE’A WYNANTA

Wczoraj po - południu znaleziono podziurawione kulami ciało Julii Wolf, trzydziestodwuletniej sekretarki osobistej głośnego wynalazcy Clyde’a Millera Wynanta, w jej mieszkaniu pod numerem 411 na Pięćdziesiątej Czwartej Wschodniej Ulicy. Odkrycia dokonała pani Chrystianowa Jorgensen, rozwiedziona żona wynalazcy, która udała się do panny Wolf po adres byłego męża. Pani Jorgensen, która w poniedziałek wróciła po sześcioletnim pobycie w Europie, oświadczyła policji, że nacisnąwszy dzwonek usłyszała za drzwiami słabe jęki. Zawiadomiła windziarza, Mervina Holly, który z kolei wezwał administratora, Waltera Meany. Wszedłszy do mieszkania znaleźli pannę Wolf na podłodze w sypialni z czterema kulami kalibru 32 w piersi. Ranna zmarła nie odzyskawszy przytomności, przed przybyciem policji i lekarza.

Pełnomocnik Wynanta, Herbert Macaulay, zapewnił policję, że Wynant zadzwonił do niego wczoraj i umówił się na spotkanie, na które jednak nie przybył. Adwokat oświadczył, że nic nie wie o miejscu pobytu wynalazcy. Panna Wolf, jak zeznał Macaulay, pracowała u Wynanta od ośmiu lat. Adwokat nie wie nic o rodzinie zamordowanej ani o jej życiu prywatnym i nie może dostarczyć żadnej informacji, która by rzuciła światło na sprawę.

Według zapewnień biegłych strzały nie mogły być oddane przez samą ofiarę...

Następowały zwykłe sformułowania biuletynu policyjnego.

- Myślisz, że to on ją zamordował? - zapytała Nora, kiedy odłożyłem gazetę.

- Wynant? Nie zdziwiłbym się zbytnio. Jest narwany jak diabli.

- Znałeś ją?

- Tak. Może byśmy się napili czegoś dla przepłukania gardła.

- Jaka ona była?

- Niczego sobie. Niebrzydka, miała głowę na karku i zdrowe nerwy. Potrzebne jej było jedno i drugie, żeby żyć z tym facetem.

- Żyła z nim?

- Tak. Proszę cię, daj mi coś do picia. To znaczy, żyła, kiedy miałem z nim do czynienia.

- Może byś najpierw zjadł śniadanie? Kochała go czy tylko tak, dla interesu?

- Nie wiem. Za wcześnie jeszcze na śniadanie.

Nora wyszła zostawiając otwarte drzwi i do sypialni wpadła Asta. Wskoczyła przednimi łapami na łóżko, sięgając pyskiem do mojej twarzy. Podrapałem ją po łbie, usiłując sobie przypomnieć coś, co mi kiedyś powiedział Wynant o psach i o kobietach. Nie był to jednak zwykły dowcip typu, jaka jest różnica między kobietą, spanielem a włoskim orzechem. Nie mogłem sobie przypomnieć, a nie wiem, czemu zdawało mi się, że jednak powinienem. Nora wróciła z dwoma cocktailami i następnym pytaniem:

- Jak on wygląda?

- Wysoki, dobrze ponad metr osiemdziesiąt, przy tym jeden z najchudszych ludzi, jakich w życiu widziałem. Musi mieć teraz około pięćdziesiątki, a był już prawie siwy, kiedy go znałem. Przeważnie chodzi nie ostrzyżony, nosi niechlujne szpakowatorude wąsiki, obgryza paznokcie.

Odepchnąłem psa, żeby wziąć od Nory szklaneczkę.

- Brzmi to zachęcająco. I co ty z nim miałeś wspólnego?

- Jeden ze współpracowników oskarżył go, że mu ukradł jakiś wynalazek. Facet nazywał się Kelterman. Próbował go szantażować, grożąc, że jeśli Wynant mu nie zapłaci, to go zabije, wysadzi mu dom w powietrze, porwie dzieci, poderżnie żonie gardło i bo ja wiem, co jeszcze. Nigdy nie złapaliśmy faceta, ale musieliśmy mu napędzić nielichego pietra, bo groźby ustały i do niczego nie doszło..

Nora odjęła szklaneczkę od ust, żeby zapytać:

- Czy Wynant rzeczywiście ukradł mu ten wynalazek?

- Cicho-sza - powiedziałem. - Jest Wigilia, więc postaraj się nie myśleć nic złego o bliźnich.

4

Po południu wyszedłem z Astą na spacer, wyjaśniłem dwu osobom że jest sznaucerem, nie mieszańcem szkockiego i irlandzkiego teriera, wstąpiłem do baru na jednego, wpadłem na Larry’ego Crowleya i przyprowadziłem go ze sobą do hotelu. Nora mieszała już cocktaile dla Quinnów, Margot Innes, jakiegoś mężczyzny, którego nazwiska nie dosłyszałem, oraz Doroty Wynant. Dorota oznajmiła, że chce ze mną porozmawiać, więc wzięliśmy szklaneczki i przeszliśmy do sypialni. Przystąpiła od razu do rzeczy.

- Uważa pan że tatuś ją zabił?

- Nie - powiedziałem. - Dlaczego miałbym tak uważać?

- No, policja jest tego zdania... Była jego kochanką, prawda?

Kiwnąłem głową.

- Kiedy się z nimi stykałem, tak.

Nie odrywając wzroku od szklaneczki powiedziała:

- Jest moim ojcem, ale nigdy go nie lubiłam. Mamusi też. - Podniosła na mnie wzrok. - Gilberta też nie lubię.

Gilbert był jej bratem.

- Nie przejmuj się - pocieszyłem ją. - Mnóstwo ludzi nie lubi swoich rodzin.

- A pan lubi?

- Swoją rodzinę?

- Moją. - Spojrzała na mnie podejrzliwie. - I niech pan ze mną nie rozmawia, jakbym ciągle jeszcze miała dwanaście lat.

- Zdaje ci się - powiedziałem. - Może to dlatego, że jestem już trochę wstawiony.

- No więc jak? Pokręciłem głową.

- Nie miałem nic przeciwko tobie, był z ciebie po prostu rozpieszczony bachor. Bez reszty rodzinki mógłbym się obejść.

- Co z nami właściwie jest? - zapytała bez goryczy, takim tonem, jakby rzeczywiście chciała się dowiedzieć.

- Mnóstwo rzeczy. Twój...

Do sypialni zajrzał Harrison Quinn.

- Chodź zagrać w ping-ponga, Nick.

- Za chwilę.

- Tylko przyprowadź ze sobą naszą ślicznotkę. Spojrzał łakomie na Dorotę i wyszedł. Dorota powiedziała:

- Zdaje się, że pan nie zna Jorgensena.

- Znam Nelsa Jorgensena.

- Szczęściarz z pana. Ten ma na imię Chrystian. Uroczy typek. To jest cała mamusia: rozwodzi się z szaleńcem, żeby wyjść za żigolaka. - Oczy jej zwilgotniały. Powstrzymując łkanie zapytała: - Co ja mam robić, Nick?

Miała głos przestraszonego dziecka. Objąłem ją ramieniem, wydając uspokajające pomruki. Rozpłakała się na mojej piersi. Koło łóżka zadzwonił telefon. W drugim pokoju radio grało „Wzejdź i świeć”. Moja szklaneczka była pusta.

- Odetnij się od nich - powiedziałem. Załkała znowu.

- Człowiek nie może odciąć się od swojego domu.

- Nie powiem, żebym zbyt dobrze rozumiał, co cię trzyma.

- Proszę cię, nie dokuczaj mi - rzekła pokornie. Nora, która weszła odebrać telefon, obrzuciła mnie pytającym spojrzeniem. Zrobiłem do niej minę nad głową Doroty. Kiedy Nora powiedziała do telefonu: „Halo” - Dorota odskoczyła ode mnie, oblewając się rumieńcem.

- P-przepraszam - wyjąkała. - Nie chciałam... Nora uśmiechnęła się do niej wyrozumiale.

- Nie bądź głupia - powiedziałem. Dziewczyna wyciągnęła chusteczkę i zaczęła ocierać oczy. Nora mówiła do telefonu:

Tak.. Zobaczę, czy jest. A kto mówi, jeśli można wiedzieć? - Zakryła dłonią tubę i obróciła się do mnie: - Jakiś facet, nazywa się Norman. Chcesz z nim rozmawiać?

Odparłem, że bo ja wiem, i podszedłem do telefonu.

- Halo.

Odezwał się nieco chrapliwy głos:

- Pan Charles...? Słyszałem, że był pan kiedyś związany z Wszechamerykańską Agencją Detektywistyczną.

- Kto mówi? - zapytałem.

- Nazywam się Albert Norman. Prawdopodobnie nie słyszał pan o mnie, ale chciałbym panu zrobić pewną propozycję. Jestem przekonany, że...

- Co za propozycję?

- Trudno mi mówić przez telefon, ale jeśliby mi pan poświęcił pół godzinki, to mogę obiecać...

- Niestety - powiedziałem. - Jestem bardzo zajęty, a poza tym...

- Ale, panie Charles, to bardzo...

Rozległ się głośny huk: mógł to być strzał albo coś upadającego na podłogę, albo w ogóle jakikolwiek głuchy odgłos. Powtórzyłem kilka razy: „Halo”, ale nie było odpowiedzi. Odłożyłem słuchawkę.

Nora przed lustrem pocieszała Dorotę za pomocą pudru i różu.- Jakiś facet, sprzedaje polisy ubezpieczeniowe - powiedziałem i poszedłem się napić do salonu.

Zjawiło się jeszcze kilka osób. Porozmawiałem z nimi chwilę. Harrison Quinn wstał z kanapy, na której siedział wraz z Margot Innes, i zaproponował:

- To chodźmy zagrać w tego ping-ponga.

Asta skoczyła mi łapami na brzuch. Wyłączyłem radio i zrobiłem sobie cocktail. Mężczyzna, którego nazwiska nie dosłyszałem, perorował:

- Przyjdzie rewolucja i z miejsca postawią nas wszystkich pod ścianką.

Uważał, zdaje się, że to świetny dowcip. Podszedł Quinn, żeby sobie napełnić na nowo szklankę. Spojrzał w stronę sypialni.

- Skąd wytrzasnąłeś tę blondyneczkę?

- Huśtałem ją kiedyś na kolanie.

- Na którym? - zapytał. - Mógłbym je pomacać?

Nora i Dorota wyszły z sypialni. Zobaczyłem na radiu popołudniową gazetę, więc sięgnąłem po nią. Tytuły krzyczały wielkimi czcionkami:

JULIA WOLF BYŁA KOCHANKĄ GANGSTERA ARTUR NUNHEIM IDENTYFIKUJE ZWŁOKI DOTĄD NIE ODNALEZIONO WYNANTA

Nora odezwała się cicho tuż przy moim ramieniu:

- Zaprosiłam ją na kolację. Bądź dobry dla tej małej. - Nora miała sama dwadzieścia sześć lat. - Jest zupełnie wytrącona z równowagi.

- Jak sobie życzysz. - Odwróciłem się. W drugim końcu pokoju Dorota zaśmiewała się z czegoś, co jej opowiadał Quinn. - Jeśli masz ochotę się mieszać w nie swoje sprawy, to proszę bardzo, ale nie spodziewaj się, że będę ci robił okłady, jak sobie nabijesz guza.

- Nie nabiję. Jesteś słodki dureń. Nie czytaj teraz. Odebrała mi gazetę i wetknęła ją za radio.

5

W nocy Nora nie mogła spać. Czytała pamiętniki Szaliapina, dopóki nie zacząłem zapadać w sen, po czym zbudziła mnie pytaniem:

- Spisz?

Odpowiedziałem, że tak. Zapaliła mi papierosa, drugiego sobie.

- Nie miałbyś czasami ochoty zabawić się znowu w detektywa? Wiesz, kiedy wydarzy się coś niezwykłego, jak na przykład sprawa Lindbergha...

- Moja droga - powiedziałem - przypuszczalnie to Wynant ją zamordował i policja złapie go bez mojej pomocy. A w ogóle niewiele mnie to obchodzi.

- Nie to miałam na myśli, tylko że...

- Zresztą i tak nie mam czasu: jestem zbyt zajęty pilnowaniem, żebyś nie przepuściła tych wszystkich pieniędzy, dla których się z tobą ożeniłem. - Pocałowałem ją. - Nie sądzisz, że kieliszeczek whisky pomógłby ci zasnąć?

- Nie, dziękuję.

- Ale mnie by dobrze zrobił.

Wstałem i poszedłem przynieść sobie whisky z sodą. Kiedy wróciłem, Nora siedziała ze zmarszczonym czołem, zapatrzona w przestrzeń.

- Może ta mała jest i milutka - powiedziałem - ale ma kuku na muniu. Nie byłaby inaczej córką Wynanta. Nigdy nie wiadomo, ile z tego, co mówi, myśli naprawdę, i nigdy nie wiadomo, ile z tego, co myśli, rzeczywiście się wydarzyło. Lubię ją, ale coś mi się wydaje, że twoje...

- Ja nie jestem taka pewna, czy ją lubię - odparła Nora z namysłem. - Wygląda mi na małe ścierwo, ale jeżeli chociaż ćwierć tego, co nam naopowiadała, jest prawdą, to znajduje się w sytuacji nie do pozazdroszczenia.

- Nic na to nie poradzę.

- Ona uważa, że byś mógł.

- I ty też, z czego wynika, że bez względu na to, co uważasz, zawsze znajdziesz kogoś, kto będzie tego samego zdania.

Nora westchnęła.

- Szkoda, że nie jesteś trzeźwy i nie można z tobą serio porozmawiać. - Pochyliła się i wypiła łyk z mojej szklaneczki. - Dam ci prezent gwiazdkowy, jeśli ty mi też dasz.

Potrząsnąłem głową.

- Przy śniadaniu.

- Ale już jest Boże Narodzenie.

- Przy śniadaniu.

- Cokolwiek mi dasz - oświa...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin