Wide Awake 52pl EPOV.pdf

(266 KB) Pobierz
Wide Awake by AngstGoddess003
Wide Aw ake by AngstGoddess003
52. Fated Failure Fortune Cookies
Tłumaczenie: Eileen & Yvette89
Beta: Ewelincia & Eileen
Październik okazał się miesiącem pełnym czasochłonnych wyzwań i denerwujących
pochwał.
– Bella weszła do szafy!
Wszystko wzięło się stąd, że zarówno Alice jak i Esme obleczone w szerokie uśmiechy
przyklejone do swoich twarzy, piały z zachwytu nad osiągnięciami Belli. To właśnie dlatego
wepchnąłem całe swoje wkurwienie do wnętrza mebla razem z moją dziewczyną. Esme nie
przejmowała się już nawet tym, iż odnosiliśmy się oboje do tej pieprzonej szafy jak i całego
tego pokoju jako naszego wspólnego. Tak bardzo cieszyły ją postępy siostrzenicy, że nie
przykładała do tego większej wagi.
Carlisle natomiast to całkiem inna bajka.
Słowo ,,szczęśliwy” byłoby niedopowiedzeniem w odniesieniu do roku przygotowań
Daddy’ ego C. na naszą decyzję lub dosadniej rzecz ujmując na moje postanowienie
dotyczące wypróbowania własnych sił na polu medycznym. Facet wydawał się na samym
początku zmieszany i sceptyczny. Przyglądał mi się spode łba, zwieszając niedbale głowę,
całkiem jakby mierzył mnie wzrokiem. Kiedy jednak pojął, iż mówiłem cholernie poważnie,
na dobre dziesięć minut zabrakło mu języka w gębie. W końcu jednak nie byłem w stanie
zmusić go do zamknięcia tych pieprzonych ust.
Jakkolwiek, wybierając medycynę w dowolnej formie, podążałem przecież w ślad za
męskimi członkami klanu Cullenów. Oczy Carlisle’ a świeciły się, gdy wspominał o dniach
spędzonych na nauce, nocach poświęconych ciężkiej pracy, a także o profesorach, którzy
ukształtowali jego punkt widzenia i postrzegania świata. Rozwodził się na temat esejów,
egzaminów, pijackich wieczorków po tym, jak został pełnoprawnym doktorem medycyny i
dał się wreszcie komuś przelecieć.
Czułem się jak pieprzony król.
Nie zwykłem używać tego określenia na co dzień, ponieważ było kurewsko wręcz urocze i
niesamowicie przy tym drętwe.
Wreszcie jednak Daddy C. stał się niezwykle poważny. Nakazał mi, abym nie rozbudzał za
bardzo swojego apetytu, zwracając uwagę na to, że moje świadectwo nie wyglądało zbyt
obiecująco w kontekście podjęcia dalszej nauki.
Dostałem kopniaka w tyłek. Belli także przypadł w udziale jej własny.
Bez cienia wstydu wysłaliśmy dwie najbardziej przygnębiające, żałosne i popieprzone
aplikacje do college’ u, jakie kiedykolwiek powstały. Powinienem zapewne czuć się winny,
ujawniając się z osobistymi aspektami mojej traumatycznej przeszłości, aby tylko zostać
przyjętym, jednak darowałem sobie podobne wygłupy. Nadeszła najwyższa pora na to, aby
170623424.001.png
coś dobrego wyłoniło się z tego całego gówna.
Święto Dziękczynienia nie przypominało w niczym tego ubiegłorocznego. Bella
zorganizowała wspaniałą, pyszną ucztę, jednak tym razem pozwoliła Esme i Alice pomóc
sobie w przygotowaniach. Ja tymczasem musiałem wysłuchiwać najbardziej idiotycznych
przekleństw, wyrywających się z ust mojej dziewczyny o wiele częściej niż tylko raz. Zwroty
te dotyczyły przede wszystkim sposobu, w jaki należało kroić warzywa. Raz natomiast
pozwoliła sobie na wybuch wściekłości, kiedy to jej kuzynka próbowała posłużyć się
mikserem, aby ugnieść ziemniaki. Bella była kurewsko wręcz urocza, kiedy marszczyła nos za
plecami swoich pomocnic i rozstawiała je obie po kątach, przeklinając grudki i ,,gumową’’
teksturę.
Rosalie i Em przyjechali do domu na święta. Wprawiło mnie to w tak cholerne
zakłopotanie, że o mały włos nie upozorowałem ataku jakiś mięsożernych bakterii, aby się z
tego wyplątać. Rose mnie po prostu nie znosiła. Zebrała się już nawet w sobie, aby
oświadczyć to otwarcie w pokoju pełnym ludzi, jednak zorientowała się, że przeciętny
obserwator może ją uznać za wyrachowaną sukę. Nasze małe grono wiedziało mimo
wszystko lepiej, jak wygląda cała prawda. W tamtym krytycznym okresie blondyneczka
wczuła się bowiem w sytuację Belli. Udało się jej nawet w pewien sposób zaangażować
emocjonalnie w skutki moich popieprzonych decyzji. Puściłem jej uwagi mimo uszu, żywiąc
nadzieję, że przekonam Rosalie o tym, iż sprawy układają się teraz o wiele korzystniej.
Zanim wspólnie z Emmettem odjechali, dziewczyna zerknęła na mnie stojącego w progu,
posyłając mi spojrzenie mówiące wyraźnie: ,,Zgoda, sukinsynu. Jeśli jednak doprowadzisz ją
jeszcze kiedyś do podobnego gówna, zajmę się osobiście skopaniem ci jaj.’’ Puściłem jej
oczko, uśmiechając się łobuzersko pod nosem, kiedy zamykałem za nimi drzwi.
Boże Narodzenie okazało się… interesujące. Nigdy nie czułem się za dobrze w związku z
tymi świątecznymi bzdurami. Można by odnieść wrażenie, że zostałem pchnięty do czegoś,
na co nie byłem jeszcze gotowy. Błagałem zatem Belle, by pomogła mi w znalezieniu
podarków dla wszystkich domowników. Przez określenie ,,błagałem’’ mam ma myśli fakt, iż
osaczyłem moją dziewczynę pod prysznicem, doprowadziłem prawie do orgazmu i zmusiłem
do wykrzykiwania głośno mego imienia, po czym dokonałem z nią transakcji: spełnienie za
pomoc z prezentami.
Nowy Rok powitano kolejnym głośnym pokazem fajerwerków nad rzeką. Show musiał
być nawet lepszy niż w ubiegłym roku. Nikt nie zorientował się, że wymknęliśmy się razem z
Bellą do altany, aby oddać się pieszczotom przed, w trakcie i długo po odliczaniu…
Kiedy nadszedł luty, moja dziewczyna zaczęła sprawdzać obsesyjnie skrzynkę pocztową w
poszukiwaniu jakiś wieści z college’ u. Starałem się przekonać ją o tym, że rekrutującym
wystarczyłoby zapewne jedno spojrzenie na nasze podania, aby wpaść w histeryczny śmiech.
Nie chciałem, aby mała czuła się zawiedziona. Jednocześnie nie pozwoliłem swemu
posranemu fartowi żywić jakiejkolwiek nadziei.
Bella stawiała sobie nowe wyzwania i wychodziła naprzeciw kolejnym trudnościom.
Pierwszym wielkim krokiem było pójście do szkoły na cały dzień bez słynnego kaptura.
Drugim natomiast przesunięcie się o dwa rzędy w klasie od trygonometrii, przez co
zajmowana przez nią pozycja, która sugerowała mniej więcej: ,,Mym włosom potrzeba
więcej przestrzeni’’, uniemożliwiła Stanley dostrzeganie tablicy. Dziewczyna usiadła obok
Cheneya. Kiedy spotkaliśmy się tego dnia na lunchu, jej twarz miała poważny wyraz. Gdy
spytałem jej, w czym tkwił problem, odpowiedziała tylko:
– Ten fiut wciąż prosi mnie o długopisy!
Nie zajęło nam wiele czasu, aby popaść w rutynę, w wyniku której niewielkie stópki Belli
przywodziły ją dzień w dzień do skrzynki pocztowej. Starała się wyglądać zupełnie beztrosko,
prowadząc przy tym luźną rozmowę, ja jednak nie spuszczałem z niej czujnego wzroku. Moja
dziewczyna otwierała skrytkę bez zaglądania do środka, gapiąc mi się w oczy i paplając przy
tym w taki sposób, jakby zupełnie nie obchodziła jej zawartość otworu wydrążonego w
kawałku aluminium.
W trzecim tygodniu lutego Bella stała właśnie obok skrzynki, rozwarłszy ją na oścież
poprzez pociągnięcie za uchwyt, gdy jej buzia nagle się rozdziawiła. Uciekła szybko wzrokiem
w dół, a słowotok wreszcie się skończył, kiedy jej spojrzenie sięgnęło dwóch dzierżonych w
dłoniach kopert. Oczy mojej dziewczyny stały się wielkie jak dwa spodki, co sprawiało
wrażenie, jakby miały za chwilę wyskoczyć z oczodołów.
Następnie stoczyliśmy wspólnie zwyczajową walkę opierającą się na słynnym
stwierdzeniu: ,,Nie, ty pierwszy.’’
Tkwiliśmy wciąż razem na środku dziedzińca. Mogłoby to nawet wydawać się zabawne,
gdyby mój upór dorównywał uporowi Belli, co nie miało przecież miejsca.
Kiedy jednak mignąłem listem potwierdzającym swoje przyjęcie do college’ u tuż przed jej
twarzą, okazało się to najcenniejszym doświadczeniem ze wszystkich możliwych. Skoro
rekrutujący zaakceptowali takiego popaprańca jak ja, moja dziewczyna nie miała się bez
wątpienia o co martwić.
Jak się okazało, jej aplikacja została także pozytywnie rozpatrzona. Wywołało to tak
głośny pisk ze strony Belli, iż odniosłem wrażenie, że moje błony bębenkowe będą wracać do
zdrowia jeszcze długo po tym, jak skończymy z tym całym skurwysyństwem.
No ale…
W nagrodę czekało na mnie tego wieczora robienie laski.
Całkiem przyjemne chwile.
***
Dwudziesty ósmy lutego.
Ważny, kurewsko wręcz dramatyczny dzień.
Byłbym kłamcą, gdybym stwierdził, iż nie miałem go wyraźnie odhaczonego w swoim
szkolnym organizerze. Wypisane na czarno liczby ,,dwadzieścia osiem’’ otaczało czerwone
kółko. Ukryłem ten fakt przed Bellą, gdyż sama myśl o ujawnieniu przed nią swoich
zamierzeń sprawiała, że czułem się jak jakiś pieprzony perwers. Aby być jednak uczciwym,
musiałem przyznać, że odliczałem już dni dzielące nas od tej daty.
Kolejna, ciemniejsza obwódka znaczyła termin, który miał nadejść równo za tydzień.
Wiedzieliśmy już oboje od ponad miesiąca, że coś podobnego nastąpi, że data ta powoli
pączkuje, a mimo to uciekliśmy się do ignorancji. Całkiem jakbyśmy nie rozmyślali o tym
każdej nocy, kładąc się spać. Felerna zapowiedź nieuchronnego wisiała nad naszymi głowami
niczym czarna chmura, podążając za nami krok w krok niczym zasrany wyrok śmierci. Kurwa,
nienawidzę brzmieć dramatycznie, ale nie mogę na to nic poradzić.
Przez jedną noc w tygodniu, zaczynając od terminu, który wypadał za siedem dni,
mieliśmy sypiać oddzielnie.
Na pierwszą wzmiankę o tym pomyśle odpowiedziałem pieprzonym napadem złości,
wykorzystując troskę o swoją dziewczynę, aby zamaskować kompletną pogardę dla tej
propozycji. Szczerze powiedziawszy, nie dało się zaprzeczyć temu, że podobne
przedsięwzięcie reprezentowało także liczne zalety. Nigdy nie przekonalibyśmy się o tym czy
nasze umysły wracają do zdrowia, gdybyśmy stale wykorzystywali się wzajemnie do
bandażowania swoich ran. Musieliśmy się dowiedzieć czy pojawią się sny. Jednak mi akurat
wcale się do tego nie śpieszyło. A co gdybyśmy się z tym ukrywali? Kto by na tym ucierpiał?
Ostatecznie jednak odczuwałem juz takie rozdrażnienie i znudzenie wysłuchiwaniem tego jak
,,konieczne’’ było podobne działanie, że mój napad złości trwał wyjątkowo krótko.
Bella oczywiście chętnie na to przystała oślepiona pragnieniem powrotu do psychicznego
zdrowia, w związku z czym nie okazała choćby uncji niepokoju. Z mojej strony natomiast
zionęło goryczą. Musiałem zatem toczyć walkę o to, aby odepchnąć od siebie złe wizje. Nie
chciałem być samolubnym dupkiem, szczególnie w kwestii, która wydawała się bez wątpienia
istotna. Wiedziałem już teraz, iż nie mam podstaw, aby myśleć, że moja dziewczyna mnie
porzuci. Odkryłem, iż faktycznie mnie kochała i wciąż byłem dla niej najważniejszą osobą w
życiu. To nie niepewność wyzwalała mój strach.
Niepokoiłem się. Dotąd rzeczy układały się pięknie, tak jak teraz. Na moje nieszczęście nie
chodziło o mnie. Jeśli Bella naprawdę chciała przekonać się o tym czy jest w stanie sypiać
samodzielnie, to ja do cholery, powinienem jej to umożliwić. Przymknąłem zatem tę swoją
pieprzoną gębę na kłódkę.
Po prostu marzyłem o tym, że ta jedna, jedyna rzecz pozostanie dla nas na zawsze
wspólna, nienaruszalna i święta.
Na szczęście wciąż dysponowałem pełnym tygodniem, zanim mieliśmy oboje zostać
zmuszeni do odbywania swego wyroku. Dzisiejszy plan zajęć stanowił jedyną kwestię, o
której chciałem obecnie rozmyślać. Pozostawała ona w idealnym kontraście względem
tamtej krytycznej daty. Zamiast wyłaniać się powoli z ukrycia, wyskoczyła zza drzwi z
zachłannym uśmieszkiem goszczącym na jej twarzy…
Przesuwałem ołówkiem po białej stronie nowego szkicownika posuwistymi ruchami ręki,
z całej siły wciskając grafit w papier. W moim przypadku działo się to kurewsko wręcz prosto
i prawie automatycznie: zobaczyć coś, skupić się na tym, naśladować to, przeciągnąć
grafitem po kartce, umieścić w odpowiednim miejscu, poprawić.
Kurwa. Dlaczego rozmyślałem o podobnym gównie?
Próbowałem rozproszyć swoją uwagę. Cholera.
Wzdychając, zerknąłem do szkicownika, aby uświadomić sobie, że wyrysowałem już
połowę jej twarzy. Promyki słońca przeświecały przez kręcone włosy, uwydatniając rudy
odcień końcówek. Moja dziewczyna marszczyła czoło, spoglądając na spoczywającą na jej
kolanach książkę. Trawa wydawała się teraz, kiedy zima już się skończyła, bardziej brązowa.
Cieszyło mnie także to, iż tak wyczekiwana przeze mnie wysoka temperatura powietrza
utrzymała się. Sprawdzałem prognozy pogody na cały tydzień po to, aby wybrać odpowiedni
moment, by tu przyjść. Chlupot przepływającej obok rzeki i falowanie traw nadało
atmosferze jeszcze przyjemniejszy charakter.
– Wyglądasz… – Przechyliłem głowę, dumając nad wyrazem jej twarzy. Dostrzegłem, że
Bella wspierała się o pień stojącego naprzeciw mnie drzewa, podkuliwszy pod siebie stopy. –
… jak myślicielka.
Rozmyślania nie należały do harmonogramu dzisiejszego dnia. Do cholery, zawsze za
dużo się nad wszystkim zastanawialiśmy. Czułem się chory, gubiąc się we własnych myślach.
Kurwa, chciałem po prostu być . Marzyłem o tym, aby odciąć się od przemyśleń na to jedno
popołudnie i zwyczajnie… nie gdybać o niczym.
Oto przewaga dragów nad wszystkim innym.
To miał być ten przełom, którego tak potrzebowaliśmy po tej wyczerpującej dla nas zimie,
te korzyści, które mogliśmy wreszcie czerpać z tej sytuacji…
– Hmmm – wymruczała Bella, wydymając wargi.
W końcu napotkała moje spojrzenie. Niesforny kosmyk jej loków powiewał na wietrze,
przyklejając się do warg, które lśniły jakimś różowym, błyszczącym badziewiem, które
zaaplikowała mojej dziewczynie kilka godzin temu jej kuzynka, Alice.
– Czy ty w ogóle używasz tostera? – spytała bez związku z czymkolwiek innym.
Jej wzrok błądził gdzieś w oddali, a ona sama… kontemplowała.
Marszcząc czoło, odpowiedziałem:
– Cóż, to jedyne urządzenie, z jakiego mogę z powodzeniem korzystać.
Bella kiwnęła głową, wysyłając mi pełne ulgi spojrzenie, po czym śpiesznie coś
zanotowała.
– Po co ci to? – dopytywałem, ponownie skupiając wzrok na rysunku.
Zdecydowałem, że świecący, sklejony kosmyk koniecznie musiał zostać tam uwieczniony.
– Sporządzam listę rzeczy potrzebnych w mieszkaniu – odpowiedziała, zupełnie
nieobecna. – Wiesz, że Carlisle nie nakładał na nas dotąd żadnych finansowych ograniczeń?
No więc świetnie. Zamierzam to wykorzystać – tłumaczyła z jedynie lekko wyczuwalną w
głosie nutą wstydu.
Uśmiechnąłem się łobuzersko.
Belli cholernie spodobała się wizja nas obojga posiadających swoje własne mieszkanie po
tym, jak mieliśmy już za sobą wszystkie te początkowe szaleństwa. Co prawda rozmyślała
nad tym stale od tygodnia, czyli od momentu, kiedy otrzymaliśmy listy potwierdzające nasze
przyjęcie do college’ u, jednak robiła to w inny, bardziej akceptowalny sposób niż teraz. Moja
dziewczyna zaraziła się potrzebą projektowania od Alice i Esme. Zakazała także stanowczo
wtrącać się komukolwiek w nasze sprawy, chyba że byłem to albo ja, albo ona.
Westchnąłem.
Bella robiła się cholernie słodka, kiedy wyrażała obsesję na jakimś punkcie.
Kiedy te zapędy mieszkaniowe zaczęły wchodzić w coraz bardziej zaawansowane
stadium, padły propozycje całkowitej prywatności (zwłaszcza ze strony Esme i Alice), a także
podążania dobrze znanym szlakiem akademików (Carlisle i Jazz). Rzucono moją dziewczynę
rekinom na pożarcie. Miało to być świetnym przedwstępem do samodzielnego uporania się z
zatłoczonym college’ m. W końcu poszliśmy na kompromis i zdecydowaliśmy się na
przestronny, aczkolwiek skromny apartament. Mogliśmy w nim zaznać odrobiny
prywatności, gdyby zaszła taka potrzeba. Mimo wszystko kręciło się tam wciąż sporo ludzi.
A ja… Nadal siedziałem tutaj na trawie, denerwując się, ponieważ… Nie taką dyskusję na
dziś zaplanowałem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin