Autor: Kir Bu�yczow Tytul: Wyb�r (Wybor) Z "NF" 2/98 By�o duszno, mia�em ochot� zrobi� przeci�g, ale przez ca�y czas kto� zamyka� drzwi. By�em zm�czony. Tak bardzo, �e przez pi�� minut, zanim podnios�em s�uchawk�, pr�bowa�em wymy�li� prawdopodobny pretekst, kt�ry przeszkodzi mi zobaczy� si� z Katrin. A potem, gdy wykr�ca�em numer, wyobrazi�em sobie, �e Katrin zaraz powie, �e nie mo�e si� ze mn� spotka�, bo ma zebranie. Odebra�a Katrin i powiedzia�a, �e mog�em zadzwoni� wcze�niej. Obok sto�u z telefonem stan�� Krogius, po�o�y� na stole siatk� z konserwami i cukrem - wybiera� si� na dacz�. Sta� obok i czeka�, a� sko�cz� rozmow�. Patrzy� na mnie �a�o�nie. Katrin m�wi�a cicho. - Co? - zapyta�em. - M�w g�o�niej. - Za czterdzie�ci minut - powiedzia�a Katrin. - Tam, gdzie zawsze. - No widzisz - powiedzia�em do Krogiusa, gdy od�o�y�em s�uchawk�. - Dzwo�. - Dzi�kuj� - powiedzia� Krogius. - �ona zaraz wychodzi z pracy. Przed wej�ciem do laboratorium czeka�a na mnie panienka z biblioteki. Powiedzia�a, �e przez dawa lata nie p�aci�em sk�adek na Czerwony Krzy� i �e mam wstrzymany abonament, bo nie odda�em o�miu ksi��ek. Zupe�nie zapomnia�em o tych ksi��kach. Przynajmniej dwie z nich wzi�� Suren. A Suren wyjecha� do Armenii. - B�dzie pan wyst�powa� na posiedzeniu? - zapyta�a mnie panienka z biblioteki. - Nie - powiedzia�em i u�miechn��em si� u�miechem �anowego. Albo Jeana-Paula Belmondo. Panienka powiedzia�a, �e jestem wspania�ym aktorem, szkoda tylko, �e si� nie ucz�. Powiedzia�em, �e nie musz� si� uczy�, bo i tak wszystko umiem. - Dobrze mi z panem - powiedzia�a panienka. - Jest pan dobrym cz�owiekiem. - Nieprawda - powiedzia�em. - Udaj�. Panienka nie uwierzy�a i posz�a, prawie szcz�liwa. Ale ja nie k�ama�em. Udaj�. By�o duszno. Poszed�em na plac Puszkina pieszo, �eby zabi� czas. Przed sal� koncertow� im. Czajkowskiego w kiosku sprzedawano go�dziki, ale zwi�dni�te. A poza tym pomy�la�em, �e je�li p�jdziemy gdzie� z Katrin, b�d� wygl�da� jak amant. Ow�adn�o mn� g�upie uczucie, jak gdyby to wszystko ju� by�o. I nawet ten pos�pny dzie�. I Katrin tak samo czeka na mnie na p�okr�g�ej d�ugiej �awce. A u st�p Puszkina powinny sta� doniczki z przywi�d�ymi kwiatami i bukiecik wyblak�ych b�awatk�w. Tak te� by�o. Nawet b�awatki. Ale Katrin si� sp�ni�a i to ja usiad�em na pustym brzegu �awki. Nie si�ga� tutaj cie� krzak�w i dlatego nikt nie siada�. W cieniu gnietli si� niemieccy tury�ci z zakupami, a dalej, tu i �wdzie siedzieli staruszkowie i tacy jak ja, kt�rzy na kogo� czekali. Jeden staruszek g�o�no m�wi� do s�siada: - To zbrodnia siedzie� w Moskwie w tak� pogod�. Zbrodnia. Z�o�ci� si�, tak, jakby kto� by� temu winien. Katrin nie przysz�a sama. Za ni�, a raczej obok niej, szed� wysoki, szeroki w ramionach m�czyzna z kilkudniow� br�dk�, nieumiej�tnie przyklejon� do podbr�dka i policzk�w. Nadawa�o mu to wygl�d oszusta. M�czyzna mia� na g�oswie bia�y kaszkiecik. Je�li by�oby ch�odniej, za�o�y�by zamszow� marynark�. Patrzy�em na niego dlatego, �e na Katrin nie musia�em patrze�. I tak j� zna�em. Katrin jest podobna do ma�ego doga - r�ce i nogi ma za du�e i jest ich za du�o, ale na tym w�a�nie polega jej urok. Katrin odszuka�a mnie wzrokiem, podesz�a i usiad�a. M�czyzna usiad� obok. Katrin uda�a, �e mnie nie zna, ja te� nie patrzy�em w jej stron�. M�czyzna powiedzia�: - Gor�co tutaj. Piekielny skwar. Mo�na dosta� pora�enia s�onecznego. Katrin patrzy�a prosto przed siebie, a on podziwia� jej profil. Chcia� dotkn�� jej r�ki, ale nie mia� �mia�o�ci i jego palce mimo woli zawis�y nad jej d�oni�. M�czyzna mia� mokre czo�o, �wieci�y mu si� policzki. Katrin odwr�ci�a si� od niego, zabra�a swoj� r�k� z kolana i nie patrz�c na mnie, samymi wargami, powiedzia�a: - Zamie� si� w paj�ka. Przestrasz go na �mier�. Tylko tak, �ebym nie widzia�a. - Pani co� m�wi�a? - zapyta� m�czyzna i dotkn�� jej �okcia. Jego palce zamar�y od dotyku ch�odnej sk�ry. Pochyli�em si� do przodu, �eby spotka� jego wzrok i przeistoczy�em si� w wielkiego paj�ka. Mia�em prawie p�metrowej d�ugo�ci cia�o i metrowe �apy. Wymy�li�em sobie szcz�kon�a podobne do krzywych pi�, wymazane �mierdz�cym jadem. Na plecy wpakowa�em sobie ruchliwe m�ode. M�ode te� rusza�y szcz�kon�ami i wydziela�y jad. M�czyzna nie od razu poj��, co si� sta�o. Zmru�y� oczy, ale nie zabra� r�ki z �okcia Katrin. Wtedy przeistoczy�em Katrin w paj�czyc� i zmusi�em go, �eby poczu� pod palcami ch��d i �luz chitynowego pancerza. M�czyzna przycisn�� rozcapierzone palce do piersi, a drug� r�k� zamacha� przed oczami. - Do diab�a - powiedzia�. Wydawa�o mu si�, �e zas�ab�, ale najwidoczniej, jak wielu takich du�ych m�czyzn, by� nieufny. Zmusi� si�, �eby jeszcze raz spojrze� w moj� stron� i wtedy wyci�gn��em do niego przednie �apy z pazurami. I on uciek�. Wstyd mu by�o ucieka�, ale nie m�g� opanowa� strachu. Niemcy rzucili si� do toreb z zakupami. Staruszkowie popatrzyli w �lad za nim. Katrin za�mia�a si�. - Dzi�kuj� - powiedzia�a. - Dobrze ci to wychodzi. - Nie uciek�by - powiedzia�em. - Gdybym ciebie nie zamieni� w paj�czyc�. - Jak ci nie wstyd - powiedzia�a Katrin. - Dok�d p�jdziemy? - zapyta�em. - Dok�d chcesz - powiedzia�a Katrin. - Bardzo dzisiaj duszno - powiedzia�em. - Gdzie on si� do ciebie przyczepi�? - Szed� za mn� od kina. Powiedzia�am mu, �e czeka na mnie m��, ale potem postanowi�am, �e dam mu nauczk� za jego pewno�� siebie. Mo�e p�jdziemy do parku? Napijemy si� piwa. - Tam jest mn�stwo ludzi - powiedzia�em. - Dzisiaj pi�tek. Sam przecie� m�wi�e�, �e w pi�tek wszyscy inteligentni ludzie jad� za miasto. - Jak chcesz. - No to chod�my z�apa� taks�wk�. Na postoju by�a spora kolejka. S�o�ce opu�ci�o si� na dachy i wyda�o si�, �e za bardzo zbli�y�o si� do Ziemi. - Zr�b co� - powiedzia�a Katrin. Wyszed�em z kolejki i poszed�em �apa� okazj�. Nigdy tego nie robi�, tylko dla Katrin. Na rogu zobaczy�em pusty samoch�d i przeistoczy�em si� w Jurija Nikulina. - Dok�d? - zapyta� kierowca, gdy wsun��em do samochodu g�ow� Nikulina. - Do Sokolnik�w. - Siadaj, Jura - powiedzia� kierowca. Zawo�a�em Katrin. Gdy szli�my do samochodu, zapyta�a: - Kogo mu pokaza�e�? - Jurija Nikulina - odpowiedzia�em. - S�usznie - powiedzia�a Katrin. - B�dzie dumny, �e ci� wi�z�. - Przecie� wiesz... - Co� dawno ci� w kinie nie widzia�em, Jura - powiedzia� kierowca, rozkoszuj�c si� mo�liwo�ci� obcowania ze mn�. - Jestem zaj�ty w cyrku - powiedzia�em. Musia�em przez ca�y czas o nim my�le�, chocia� wola�bym patrze� na Katrin. Katrin by�a w dobrym humorze. Przygryz�a doln� warg� i ko�ce ostrych k��w wbi�y si� w r�ow� sk�r�. Kierowca by� bardzo rozmowny. Da�em mu rubla, a on powiedzia�, �e zachowa go na pami�tk�. Pod du�ymi drzewami, przy wej�ciu by�o ch�odno. Wszystkie miejsca na �aweczkach by�y zaj�te. Przed nami, za okr�g�ym basenem, wznosi�a si� kopu�a - pozosta�o�� po Amerykanach, kt�rzy robili tu wystaw�. Teraz te� by�a tu wystawa "Inter- co�-71". Pomy�la�em, �e je�li Gurow do poniedzia�ku przeczyta referat, kt�ry napisali�my z Krogiusem, to we wtorek przyjdzie do laboratorium. Krogius nie mia� poj�cia, co w�a�ciwie narobili�my. Ja wiedzia�em. - Chod�my bardziej w lewo - powiedzia�a Katrin. W lesie, poprzecinanym �cie�kami, pod jakim� dawno nie malowanym p�otem, Katrin roz�o�y�a dwie gazety i usiedli�my na trawie. Katrin zachcia�o si� piwa. Wyj��em butelk� z teczki. Kupi�em j� po drodze z pracy, bo pomy�la�em, �e Katrin b�dzie mia�a ochot� na piwo. Nie by�o czym otworzy� butelki. Podszed�em do p�otu, �eby wykorzysta� brzeg sztachety. Przed p�otem by� du�y r�w i pomy�la�em, �e mog� nad nim przelecie�, nie przeskoczy�, ale przelecie�. Ale na �cie�ce pojawi�y si� dwie kobiety z dzieci�cymi w�zkami, wi�c przeskoczy�em przez r�w. - Chcia�aby� lata�? - zapyta�em Katrin. Katrin patrzy�a mi prosto w oczy i zauwa�y�em, jak zmniejszy�y si� jej �renice, gdy pad�o na nie �wiat�o s�oneczne. - Nic nie rozumiesz - powiedzia�a. - Nie umiesz czyta� w my�lach. - Nie umiem - powiedzia�em. Pili�my piwo z butelki i przekazywali�my j� sobie jak fajk� pokoju. - Okropnie gor�co - powiedzia�a Katrin. - I wszystko dlatego, �e nie pozwalasz mi spina� w�os�w. - Ja? - Powiedzia�e�, �e bardziej ci si� podoba, gdy mam rozpuszczone w�osy. - Podobasz mi si� zawsze - powiedzia�em. - Ale z rozpuszczonymi w�osami bardziej. - Z rozpuszczonymi bardziej. Przyj��em jej ofiar�. Katrin siedzia�a, opieraj�c si� d�oni� o traw�. Mia�a szczup�� i siln� r�k�. - Katrin - powiedzia�em. - Wyjd� za mnie. Kocham ci�. - Nie wierz� ci - powiedzia�a Katrin. - Nie kochasz mnie. - G�upi - powiedzia�a Katrin. Nachyli�em si� do samej ziemi i poca�owa�em po kolei wszystkie jej d�ugie opalone palce. Katrin po�o�y�a mi na karku drug� d�o�. - Dlaczego nie zgadzasz si� za mnie wyj��? - zapyta�em. - Chcesz, b�d� dla ciebie zawsze pi�kny. Jak amant filmowy. - Zm�czysz si� - powiedzia�a Katrin. - A mimo to? - Nigdy za ciebie nie wyjd� - powiedzia�a Katrin. - Jeste� przybyszem z kosmosu. Obcym. Niebezpiecznym. - Wychowa�em si� w domu dziecka - powiedzia�em. - Wiesz o tym. I obiecuj�, �e nigdy nie b�d� nikogo hipnotyzowa�. Tym bardziej ciebie. - A wmawia�e� mi ju� co�? Zabra�a d�o� z mojego karku i poczu�em, jak jej palce zamar�y w powietrzu. - Tylko wtedy, gdy prosi�a�. Gdy bola� ci� z�b. Pami�tasz? I gdy chcia�a� zobaczy� �yraf� na placu Komsomolskim. - Zasugerowa�e� mnie, �ebym ci� pokocha�a. - Nie m�w g�upstw i po�� �apk� na swoje miejsce. Tak by�o mi wygodniej. - Oszukujesz mnie? - Chc�, �eby� naprawd� mnie pokocha...
StarszyPan