John Flanagan - Zwiadowca 02 - Płonący Most [rozdz 4-8].pdf

(524 KB) Pobierz
John Flanagan - Zwiadowca 02 - Płonący Most [rozdz 4-8]
ROZDZIA ł 4
No, to opowiedzcie mi o tym Neilu - odezwał się Will, gdy wszyscy trzej siedzieli już wygodnie
przy ogniu, a kłęby pary z kubków gorącej ziołowej herbaty ogrzewały ich dłonie.
- O MacNeilu - poprawił go Horace. - To człowiek-legenda.
- Och, nie, to całkiem rzeczywista postać - poprawił go z kolei Gilan. - Uczył mnie całych pięć
lat. Zacząłem w wieku jedenastu lat, a potem, kiedy miałem lat czternaście, zostałem uczniem
Halta. Jednak dostawałem wolne, żebym mógł nadal pobierać nauki u mistrza MacNeila.
- Ale po co dalej uczyłeś się szermierki, skoro zacząłeś szkolić się na zwiadowcę? - spytał
Horace.
Gilan wzruszył ramionami.
- Może ktoś uznał, że szkoda byłoby zmarnować tyle lat odbytej już nauki. Ja w każdym razie
na pewno chciałem uczyć się dalej, a ponieważ moim ojcem jest sir Dawid z lenna Caraway,
potraktowano pobłażliwie te moje chłopięce fanaberie.
Na dźwięk tego imienia Horace wyprostował się nieco.
- Wódz Dawid? - najwyraźniej był pod wrażeniem i to niemałym. - Nowy głównodowodzący?
Gilan kiwnął głową, rozbawiony zachwytem chłopca.
- Tenże sam - a potem, widząc że Will wciąż nie ma pojęcia, o kim mowa, wyjaśnił dokładniej:
- Mój ojciec został mianowany głównodowodzącym wojsk królewskich zaraz po zamordowaniu
lorda Northolta. Podczas bitwy na wrzosowiskach Hackham dowodził jazdą królewską.
Oczy Willa rozszerzyły się.
- Kiedy Morgarath poniósł klęskę i został zepchnięty w góry?
Zarówno Horace, jak i Gilan przytaknęli. Horace uznał, że Willowi należy się obszerniejsze
wyjaśnienie:
- Sir Rodney powiada, że koordynacja działań w jego wykonaniu przy użyciu kawalerii i
łuczników na skrzydłach w ostatniej fazie bitwy to klasyka i przedstawia je jako przykład
doskonałej taktyki. Nic dziwnego, że twój ojciec został wybrany na miejsce lorda Northolta.
Will przypomniał im, że rozmowa odeszła od właściwego tematu.
- A więc co twój ojciec miał wspólnego z tym wielkim MacNeilem? - spytał.
- Tyle - odparł Gilan - że mój ojciec również był swego czasu jego uczniem. Tak więc naturalną
koleją rzeczy ów MacNeil wylądował w prowadzonej przez niego Szkole Rycerskiej. To chyba
zrozumiałe?
- Chyba tak - zgodził się Will.
-Jak i zrozumiałe jest to, że gdy tylko byłem w stanie utrzymać miecz w ręce, skierowano mnie
na nauki do niego. Bądź co bądź byłem synem dowódcy Szkoły Rycerskiej.
-Jak więc się stało, że zostałeś w końcu zwiadowcą? - zainteresował się Horace. - Nie przyjęli
cię to stanu rycerskiego?
ROZDZIA
296131914.002.png
Obaj zwiadowcy popatrzyli na niego trochę dziwnie, rozbawieni przyjętym z góry założeniem,
iż zwiadowcą stać się można tylko wtedy, jeśli ktoś nie nadaje się zupełnie na rycerza albo
wojownika. Prawdę rzekłszy, jeszcze całkiem niedawno Will również podzielał ten pogląd, ale
teraz zupełnie mu to wyleciało z głowy. Horace zdał sobie sprawę z niezręcznego milczenia,
jakie zapadło, i z tego, jak na niego patrzą. Nagle zrozumiał, że popełnił gafę, i próbował ją
naprawić:
- Znaczy... no, wiecie. Przecież większość z nas chce zostać rycerzami, prawda?
Will i Gilan wymienili spojrzenia. Gilan uniósł brwi. Horace brnął dalej:
- Znaczy... nie chcę nikogo obrazić ani nic... ale każdy, kogo znam, wolałby być rycerzem -
nagle coś sobie przypomniał i poczuł się mniej zawstydzony. Wskazał palcem w stronę Willa: -
Ty też chciałeś! Pamiętam, jak byliśmy dziećmi, powtarzałeś w kółko, że pójdziesz do Szkoły
Rycerskiej i zostaniesz sławnym wojownikiem!
Teraz Will poczuł się zakłopotany.
- A ty się ze mnie naśmiewałeś i mówiłeś, że jestem za mały - przypomniał.
- Bo jesteś! - rzucił zapalczywie Horace.
- Czyżby? - Will poczuł, że ogarnia go gniew. - A nie przyszło ci do głowy, że może Halt
rozmawiał już wcześniej z sir Rodneyem i powiedział mu, że chce wziąć mnie na ucznia? I
może właśnie dlatego nie zostałem przyjęty do Szkoły Rycerskiej? Pomyślałeś o tym kiedyś?
W tej chwili Gilan zrozumiał, że najwyższy czas przerwać ten spór, nim wymknie się spod
kontroli.
- Moim zdaniem to wszystko dziecinada - przerwał im stanowczym głosem. Obaj chłopcy,
gotowi już na kolejne słowne starcie, zawstydzili się.
- No... tak. Masz rację - mruknął Will. - Przepraszam.
Horace skinął kilka razy głową z zażenowaniem; sam nie wiedział, jak się wplątał w tę
małostkową kłótnię.
- Ja też przepraszam - powiedział, a potem powodowany ciekawością spytał: - A tak właśnie
było, Willu? Czy Halt powiedział sir Rodneyowi, żeby cię nie przyjął, bo chciał cię na
zwiadowcę?
Will spuścił wzrok i zaczął obracać w palcach sznurówkę swej koszuli.
- No... niezupełnie - przyznał, a potem dodał jeszcze: - Poza tym masz rację. Kiedy byłem
dzieciakiem, zawsze chciałem być rycerzem. - Spojrzał na Gilana i szybko wyjaśnił: - Ale teraz
za nic bym się nie zamienił, za nic!
Gilan uśmiechnął się do nich.
- A ze mną było na odwrót - rzekł. - Pamiętajcie, że wychowałem się w Szkole Rycerskiej. U
MacNeila zacząłem się uczyć, kiedy miałem jedenaście lat, ale podstawowe szkolenie
rozpocząłem w wieku lat dziewięciu.
- To musiało być wspaniałe - westchnął z zazdrością Horace. Ku jego zdumieniu Gilan pokręcił
głową.
296131914.003.png
- Nie dla mnie. Znacie to przysłowie o odległych pastwiskach, gdzie trawa wydaje się zieleńsza?
Obaj chłopcy popatrzyli na niego, nic nie rozumiejąc.
- Jest też inne: „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma" - wyjaśnił cierpliwie. Tym razem pojęli, co
ma na myśli.
- No i cóż, właśnie tak to odczuwałem. Kiedy miałem dwanaście lat, miałem powyżej uszu całej
tej dyscypliny, musztry i defilad - spojrzał z ukosa na Horace'a.
- Coś mi się zdaje, że wiesz, o czym mówię. Barczysty chłopak westchnął.
- Mnie to mówisz! - stęknął. - Ale jazdę konne i fechtunek lubię.
- A kto nie lubi? - zgodził się Gilan. - Jednak mnie dużo bardziej interesowało życie, jakie
prowadzili zwiadowcy. Po bitwie na wrzosowiskach Hackham mój ojciec i Halt zaprzyjaźnili
się ze sobą, Hak odwiedzał nas często. Widziałem, jak przychodził i jak odchodził. Tajemniczy.
Nieprzenikniony. Pomyślałem sobie, że też bym chciał tak przychodzić i odchodzić, kiedy mi
się spodoba. Mieszkać w lesie. Ludzie wiedzą o zwiadowcach bardzo niewiele, ja też miałem o
nich bardzo nikłe pojęcie, jednak takie życie wydało mi się najbardziej ekscytujące z
możliwych.
Horace nie był przekonany.
- Zawsze trochę się obawiałem Haka - wyznał. - Kiedyś myślałem, że jest kimś na kształt
czarnoksiężnika.
Will parsknął z niedowierzaniem.
- Halt? Czarnoksiężnikiem? Nic podobnego! Horace znów się oburzył:
- Przecież sam tak myślałeś! - wypomniał mu.
- No... pewnie tak. Ale wtedy byłem tylko dzieckiem. -1 ja też! - warknął Horacy.
Gilan z rozbawieniem przysłuchiwał się ich rozmowie. Obaj nadal w gruncie rzeczy byli
młokosami. A Halt miał rację - pomyślał. Dobrze zrobi Willowi, jeśli spędzi nieco czasu w
towarzystwie swojego rówieśnika.
- I co, poprosiłeś Haka, żeby wziął cię na swojego ucznia? - spytał Will, najwyraźniej chcąc
zmienić temat i nim Gilan zdążył cokolwiek odpowiedzieć, zadał drugie pytanie: - A co on na
to powiedział?
Gilan pokręcił głową.
- O nic go nie prosiłem. Po prostu poszedłem za nim pewnego dnia, gdy opuścił nasz zamek i
zagłębił się w lesie.
- Poszedłeś za zwiadowcą? I to w dodatku do lasu? - zdumiał się Horace. Nie wiedział, czy ma
podziwiać odwagę Gilana, czy też zdumiewać się jego nierozwagą.
- Gilan jest jednym z najlepszych w kryciu się spośród wszystkich członków Korpusu
Zwiadowców - powiedział szybko Will, występując niejako w obronie naiwnego chłopaka,
którym kiedyś był Gilan. - Kto wie, może jest najlepszy.
296131914.004.png
- Ale wtedy na pewno nie byłem - stwierdził Gilan. -Chociaż wydawało mi się, że mam o tym
niejakie pojęcie. Jak małe - przekonałem się na własnej skórze, kiedy próbowałem podejść
Haka, gdy zatrzymał się na popas. Nagle ktoś złapał mnie za kołnierz i wrzucił do strumienia.
Uśmiechnął się na to wspomnienie.
- Pewnie odesłał cię potem do domu i najadłeś się wstydu? - spytał Horace, ale Gilan znów
potrząsnął głową, wciąż z uśmiechem wspominając tamten odległy dzień.
- Nie, przeciwnie. Pozwolił mi zostać ze sobą przez tydzień. Powiedział, że nie najgorzej
radziłem sobie, skradając się przez las i że może mam nawet jakieś uzdolnienia w kierunku
krycia się. Zaczął mnie uczyć różnych rzeczy, a gdy tydzień minął, byłem już jego
czeladnikiem.
- Ale co na to powiedział twój ojciec? - zainteresował się Will. - Przecież na pewno chciał,
żebyś był rycerzem, tak jak on. Pewnie był zawiedziony?
- Przeciwnie - odparł Gilan. - A najdziwniejsze z tego wszystkiego było to, że Halt powiedział
mu przed odejściem: „Chłopak pewnie będzie próbował pójść za mną w las". Mój ojciec zgodził
się, żebym został uczniem Halta, o ile ten uzna mnie za odpowiedniego kandydata. Wówczas
nie miałem o tym pojęcia.
Horace zmarszczył czoło.
- Skąd Halt mógł wiedzieć, że będziesz chciał go śledzić?
Gilan wzruszył ramionami i zerknął znacząco na Willa.
- Halt ma swoje sposoby i różne rzeczy po prostu wie. No nie, Willu? - spytał z uśmiechem.
Will przypomniał sobie tamtą mroczną noc w gabinecie barona i rękę, która w ciemnościach
schwyciła go za nadgarstek. Halt czekał wówczas na niego, a wiele lat wcześniej wyraźnie
oczekiwał, że Gilan będzie usiłował podążać jego tropem.
Spoglądając w żarzący się ogień, odpowiedział po chwili namysłu:
- Kto wie, może na swój sposób rzeczywiście jest magiem - przyznał.
Trzej towarzysze siedzieli w milczeniu jeszcze kilka chwil, rozmyślając. A potem Gilan
przeciągnął się i ziewnął.
- Spać mi się chce - oznajmił. - Czasy są niespokojne, więc będziemy wystawiać warty. Willu -
ty pierwszy, potem Horace, potem ja. Dobranoc, chłopaki.
To mówiąc, zawinął się w swój szarozielony płaszcz, a już po chwili oddychał równo i głęboko.
ROZDZIA ł 5
Znów wyruszyli w drogę, nim słońce jeszcze zdołało wzejść na dobre ponad horyzont. Chmury
rozeszły się już, rozwiane chłodnym, wiejącym z południa wiatrem; powietrze było rześkie i
zimne, gdy zaczęli piąć się po skalistych zboczach krętą drogą wiodącą do Celtii.
Drzewa stawały się coraz bardziej przycupnięte i karłowate, źdźbła trawy coraz bardziej
chropowate, a z czasem gęsty las zaczął ustępować miejsca wychłostanej wichrem
kosodrzewinie.
ROZDZIA
296131914.005.png
W tej okolicy wicher hulał bez przerwy i widać było, że ukształtował krainę, którą przemierzali.
Nieliczne, oddalone domy przytulone były do zbocza wzgórz. Wznoszono je z kamieni, a
strome dachy pokrywano łupkiem. To była zimna, surowa część królestwa, a Gilan powiedział
im, że im dalej w stronę Celtii, tym krajobraz staje się bardziej dziki.
Następnego wieczoru, gdy wypoczęli już przy rozpalonym ognisku, Gilan udzielił Horace'owi
kolejnej lekcji szermierki.
- Najważniejsze jest zgranie wszystkiego w czasie -przemawiał do spoconego ucznia. - Zobacz,
robisz zasłony, usztywniając i napinając całe ramię, zauważyłeś?
Horace popatrzył na swoją prawą rękę. W rzeczy samej, ramię było zablokowane, sztywne jak
deska. Skrzywił się, bo z czasem stawało się to naprawdę męczące.
- Ale przecież muszę być gotów na odparcie twojego uderzenia - stwierdził, tłumacząc się.
Gilan cierpliwie pokiwał głową, a potem jeszcze raz pokazał mu, co ma na myśli.
- Patrz uważnie... Widzisz, jak ja to robię? Gdy ty mi zadajesz cios, moja dłoń i ramię są
rozluźnione, dopiero w ostatniej chwili, gdy twoja głownia znajduje się w miejscu, gdzie chcę ją
powstrzymać, wykonuję nieznaczne przeciwuderzenie, widzisz?
Co też uczynił, wykonując nieznaczny ruch, a ostrze jego miecza zatoczyło niewielki łuk.
- Zaciskam dłoń na rękojeści dopiero pod sam koniec, natomiast większość impetu twojego
uderzenia przechwytuje moje ostrze, poruszające się właściwie bezwładnie.
Horace nie był przekonany. Gilanowi przychodziło to z wyraźną łatwością, natomiast...
- No dobrze, ale co będzie, jeśli się spóźnię?
Gilan uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Cóż, wtedy najprawdopodobniej wróg utnie ci łepetynę - zauważył. Horace'owi najwyraźniej
ta odpowiedź nie przypadła do gustu. - Cała zabawa polega na tym, żeby się jednak nie spóźnić
- objaśnił życzliwie Gilan.
- Ale... - zaczął znowu chłopak.
- Ale sposobem na to, by osiągnąć właściwe wyczucie czasu jest...? - Gilan zawiesił głos. Horace
już wiedział:
- Tak, tak. Ćwiczyć.
Gilan znów obdarzył go promiennym uśmiechem.
- No widzisz. Oczywiście. Jesteś gotów? Raz i dwa, i trzy... i cztery, już lepiej, i trzy, i cztery...
nie! Nie! Tylko nieznaczny ruch nadgarstka... I raz i dwa...
W powietrzu rozbrzmiewał szczęk ich mieczy. Will przyglądał się treningowi z
zainteresowaniem i nie bez pewnej satysfakcji, bowiem zrozumiał, że nie tylko on musi wciąż
ćwiczyć do siódmych potów.
Gdy minęło kilka dni, Gilan zorientował się, że Will trochę zanadto się leni. Młodzieniec
siedział właśnie przy ognisku i wygładzał osełką ostrze swojego miecza po ćwiczeniach z
Horace'em, gdy spojrzenie jego spoczęło na drobnej postaci przyszłego zwiadowcy.
296131914.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin