Hassel Sven - Koła terroru part 2.pdf

(1274 KB) Pobierz
Microsoft Word - Hassel Sven - Kola terroru (popr61)
Zdumiewające spotkanie
Nagle usłyszeliśmy delikatne stukanie w pancerz i jakiś głos
poprosił po rosyjsku o papierosa.
Porta pierwszy zebrał się w sobie. Otworzył właz i bez słowa
wręczył papierosa postaci ukrytej w mroku. Płomyczek zapałki
oświetlił na moment kościstą twarz w rosyjskiej czapce. Czerwony
zaciągnął się głęboko i z pełnym szczęścia wydechem podziękował.
- Spasiba!
Istniało tylko jedno wytłumaczenie naszej sytuacji. Rosjanom
nawet nie przyszło do głowy, że mogą to być czołgi nieprzyjaciela.
Przejechaliśmy ponad sto kilometrów w głąb ich pozycji bez oddania
strzału i przez cały czas posuwaliśmy się w kolumnie.
Minęła godzina, kiedy od czoła kolumny dobiegł nas hałas.
Rozległy się strzały. Chrapliwie zakaszlały karabiny maszynowe.
Wskoczyliśmy do środka i szczelnie zamknęliśmy włazy.
Iwan wyglądał na zaskoczonego.
Wzdłuż naszej kolumny przejechał na maksymalnej szybkości
czołg. W wieżyczce stała postać w skórzanej kurtce i imponującym
hełmie. Rosyjski oficer. Krzyczał coś na swoich ludzi. Odskakiwali na
pobocze drogi. W jednej chwili wszyscy zorientowali się kim jesteśmy.
666756092.002.png
Sven Hassel
Koła terroru
z angielskiego przełożył
Robert Palusiński
Tytuł oryginału angielskiego:
Wheels of terror
666756092.003.png
Ogłuszający ryk syren alarmu przeciwlotniczego. Z nieba leje się
ogień. Matki modlą się i własnymi ciałami przykrywają dzieci,
osłaniając je przed spadającym na asfalt deszczem ognia.
Żołnierze zaprawieni w zabijaniu i w nienawiści, z bronią w ręku
bronią ludności.
Gdy milknie odgłos nieprzyjacielskich bombowców, zaczynają
odzywać się lufy obrońców.
Zwykli, przyzwoici ludzie, których ostatek sił wypalił paniczny
strach, są rozstrzeliwani przez własnych żołnierzy.
Co to wszystko oznacza?
Dyktaturę, przyjacielu, dyktaturę.
666756092.004.png
Rozdział I
Nox diaboli
Koszary otaczał mrok, stały w ciszy spowite ciemnym welwetem
jesieni. Słychać było tylko donośne stukanie podkutych butów
wartowników, monotonnie przemierzających betonowe ścieżki przed
bramą i wzdłuż baraków.
Siedzieliśmy w sali nr 27 i graliśmy w karty. W skata, rzecz
jasna.
- Dwadzieścia cztery - otworzył Stege.
- Wsadź sobie w cztery litery - zarymował Porta szczerząc zęby
w dzikim uśmiechu. - Wchodzę.
- Dwadzieścia dziewięć - cicho przebił Müller.
- Ty draniu, kartoflarzu jeden ze Schlezwiku - powiedział Porta.
- Czterdzieści - ze spokojem zalicytował Stary. - Kto przebija?
Już ci nie jest do śmiechu, co?
- Nie bądź taki pewny siebie. Przedtem też miałem takie karty
jak ty... - Porta łypnął okiem na Starego. - Sprawdzimy. Czterdzieści
sześć!
Bauer zaczął ryczeć ze śmiechu.
- Nie tak szybko Porta. Przebijam cię, czterdzieści osiem.
Spróbuj teraz.
- Jeszcze jeden blef. Takie prawiczki jak wy, zazwyczaj zdychają
od tego typu zagrywek. Ale jak chcecie grać w taki sposób, to proszę
bardzo. - Porta wyglądał na bardzo zadowolonego. - Czterdzieści
666756092.005.png
dziewięć.
W tej samej chwili z korytarza dobiegł głośny dźwięk gwizdka.
- Alarm, alarm, alarm przeciwlotniczy!
Do gwizdka dołączyły syreny z ich wznoszącymi się i
opadającymi, upiornymi jękami. Wściekły i miotający wokół siebie
przekleństwa Porta rzucił karty na stół.
- Oby te wredne Angole smażyły się w piekle. Przylatują, żeby
rozwalać najlepsze rozdanie, jakie od kilku lat dostałem!
Porta ryknął do skonfundowanego i grzebiącego się z
oporządzeniem rekruta.
- Alarm przeciwlotniczy! Migiem do schronu. Ruchy!
Rekruci z rozdziawionymi gębami, słuchali jego okrzyków
rzucanych w twardym, berlińskim dialekcie.
- To naprawdę nalot? - Nerwowo zapytał jeden z nich.
- Jasne, że nalot. Myślisz, że Angole przylecieli zaprosić nas na
bal w Pałacu Buckingham?
Zaczęło się wielkie zamieszanie. Ludzie deptali po wszystkim.
Szafki pozostawiono z otwartymi drzwiczkami. Ciężkie wojskowe
buciory dudniły po długich korytarzach przepaścistych baraków, a
potem po schodach wiodących na miejsca zbiórek. Ci, którzy nie
nauczyli się jeszcze chodzić w podkutych butach, przewracali się na
śliskiej posadzce. Nadbiegający wpadali na rekrutów, którzy na
dźwięk syren byli bliscy paniki. Większość z nich dość dobrze
orientowała się, że za chwilę, z czarnego jak smoła nieba mogą zacząć
z gwizdem spadać bomby.
666756092.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin