Judith McNaught - Każdy twój oddech.pdf

(1434 KB) Pobierz
Judith McNaught - Ka¿dy twój oddech
JUDITH MCNAUGHT
KAśDY TWÓJ ODDECH
ROZDZIAŁ 1
Rezydencja Wyattów, majestatyczna niczym królewska siedziba, wznosiła się na
szczycie ośnieŜonego wzgórza. Gotyckie wieŜyczki dumnie strzelały w niebo, witraŜowe
okna mieniły się jak klejnoty.
Półtora kilometra dalej leniwy strumień luksusowych samochodów i limuzyn płynął w
stronę straŜnika, który stał przy bramie posiadłości. Sprawdzał kaŜde nazwisko na liście gości
i uprzejmie informował:
- Bardzo mi przykro, ale ze względu na opady śniegu pan Wyatt nie Ŝyczy sobie aut na
podjeździe.
Jeśli za kierownicą siedział szofer, straŜnik przepuszczał wóz, Ŝeby kierowca mógł
zawieźć pasaŜerów pod sam dom, potem zawrócić i czekać przy głównej ulicy.
Jeśli gość prowadził sam, straŜnik wskazywał mu lśniący rząd czarnych rangę
roverów zaparkowanych trochę wyŜej; z rur wydechowych wydobywały się obłoki spalin.
- Proszę zostawić auto parkingowemu - instruował. - Nasz szofer zawiezie pana pod
dom.
Niestety, jak przekonywał się kaŜdy nowo przybyły, przesiadka wcale nie była prosta i
wygodna. Parkingowych ani rangę roverów nie brakowało, ale ogromne zaspy i zaparkowane
samochody tak zablokowały krętą uliczkę, Ŝe chwilami stawała się nieprzejezdna, a
nieprzerwany strumień aut zamieniał świeŜy śnieg w gęste błoto.
Całe to zamieszanie denerwowało wszystkich oprócz detektywów Childressa i
MacNeila siedzących w nieoznakowanym chevrolecie sto pięćdziesiąt metrów od bramy
posiadłości Wyattów. Obaj naleŜeli do starannie wybranego zespołu, powołanego tego dnia
do obserwacji Mitchella Wyatta - przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Przyjechali za nim, do rezydencji Cecila Wyatta, tutaj o ósmej. Mitchell ominął
straŜnika, który usiłował go zatrzymać, wjechał na podjazd i zniknął im z oczu. Childress i
MacNeil nie mieli więc nic do roboty; siedzieli w samochodzie i przyglądali się gościom.
Childress ułatwiał sobie zadanie za pomocą noktowizora; dyktował numery tablic
rejestracyjnych, a MacNeil skrzętnie notował.
- Kolejny zawodnik na linii startowej - mruknął Childress na widok zbliŜających się
świateł samochodu. Podał MacNeilowi numer rejestracyjny i opis wozu: biały mercedes amg,
model tegoroczny, najwyŜej zeszłoroczny, za kierownicą uśmiechnięty biały męŜczyzna koło
sześćdziesiątki; pasaŜerka, biała, koło trzydziestki, tuli się czule do sponsora.
20551123.001.png
MacNeil nie odpowiedział, Childress odwrócił się i zobaczył, Ŝe partner patrzy na
samochód zjeŜdŜający ze wzgórza.
- Pewnie ktoś z sąsiedztwa - zauwaŜył. - I to nie tylko bogaty, ale i ciekawski - dodał,
gdy czarny lincoln zahamował gwałtownie i zgasił reflektory dokładnie naprzeciwko
podjazdu, na którym stali.
Mniej więcej czterdziestoletni męŜczyzna w ciemnym płaszczu wysiadł z wozu.
Childress opuścił okno. JuŜ miał coś zmyślać, Ŝeby wytłumaczyć ich obecność w tym
miejscu, ale kiedy męŜczyzna zatrzymał się i podniósł do ucha telefon komórkowy, rozpoznał
faceta.
- To Gray Elliott. Skąd się tu wziął?
- Mieszka obok. MoŜe teŜ wybiera się na przyjęcie.
- Albo chce przyłączyć się do nas i trochę poobserwować - Ŝartował Childress, ale w
jego głosie brzmiał podziw.
Gray Elliott zaledwie od roku pełnił funkcję prokuratora okręgu Cook, a juŜ stał się
bohaterem policjantów - błyskotliwy prawnik, który nie bał się trudnych, ryzykownych
spraw, był bogaty i ustosunkowany, a jednak zamiast lukratywnej kariery w prywatnej
kancelarii poświęcił się słuŜbie publicznej. To go jeszcze bardziej nobilitowało.
MacNeil zawsze lubił Graya - nawet kiedy ten przyskrzynił go dawno temu za kilka
młodzieńczych grzeszków.
Elliott skończył rozmawiać, podszedł do ich samochodu i zajrzał do środka.
- Ty jesteś Childress, prawda? - rzucił na powitanie i spojrzał na MacNeila.
- Musimy pogadać, Mac.
MacNeil wysiadł. Stanęli za samochodem. Wiatr się uspokoił, ich stopy owiewał
ciepły podmuch z rury wydechowej.
- Poprosiłem, Ŝeby właśnie ciebie przydzielono do tego zadania - zaczął Gray. -
Prowadziłeś dochodzenie w sprawie zniknięcia Williama Wyatta i znasz wszystkich...
- Nie wszystkich - przerwał mu niecierpliwie MacNeil. - AŜ do dzisiaj nie miałem
pojęcia o istnieniu Mitchella Wyatta Kto to jest, do cholery, i dlaczego go śledzimy?
- Przyrodni brat Williama Wyatta, moim zdaniem winny jego zaginięcia.
- Przyrodni brat? - powtórzył MacNeil, marszcząc czoło. - Kiedy William zaginął,
przesłuchiwałem całą rodzinę i znajomych. Nikt nawet słowem nie wspomniał o przyrodnim
bracie. Więcej, Cecil Wyatt w kółko powtarzał, jakie to waŜne, Ŝebyśmy odnaleźli jego
jedynego wnuka i sprowadzili z powrotem do domu, do Ŝony i syna.
- Arogancki, przebiegły staruch. Specjalnie wprowadził cię w błąd. Wtedy nie był
20551123.002.png
jeszcze gotowy przyznać, Ŝe ma wnuka, którego nie uznał. Znam Wyattów od zawsze, a teŜ
nie słyszałem, Ŝe William ma przyrodniego brata. William zresztą równieŜ nie wiedział, do
czerwca zeszłego roku.
Dopiero dzisiaj dotarła do mnie informacja, Ŝe ojciec Williama, Edward, romansował
z sekretarką, kiedy William był mały, a jego matka umierała na raka. Sekretarka zaszła w
ciąŜę, matka Williama zmarła kilka miesięcy później, ale kiedy sekretarka zaczęła nalegać,
Ŝeby Edward się z nią oŜenił, zaczął się wykręcać, odwlekać ślub, aŜ w końcu powiedział, Ŝe
dziecko nie jest jego. Wtedy zagroziła, Ŝe pójdzie do prasy i opowie tę Ŝałosną historię.
Zadzwonił telefon. Elliott przerwał, spojrzał na wyświetlacz, ale nie odebrał
połączenia, tylko ciągnął dalej:
- Cecil planował, Ŝe Edward zrobi karierę polityczną, a skandal zepsułby wszystko.
Było jednak nie do pomyślenia, Ŝeby Edward oŜenił się z „byle dziwką”. Cecil usiłował ją
przekupić, ale upierała się, Ŝe dziecko musi zostać uznane, nosić nazwisko Wyatt i wychować
się jak Wyatt. Wynajęła nawet prawnika. W końcu zawarto ugodę: Edward miał się z nią
oŜenić i rozwieść zaraz po narodzinach potomka. Ona zrzekła się praw rodzicielskich na rzecz
Cecila, a ten zobowiązał się, Ŝe zapewni chłopcu „wychowanie zgodne ze statusem
majątkowym i społecznym Wyattów”, w tym najlepsze wykształcenie, podróŜe i tak dalej.
Sekretarka dostała sporą sumę, pod warunkiem Ŝe nikomu nie piśnie ani słowa i nigdy nie
będzie usiłowała skontaktować się z Ŝadnym z Wyattów, równieŜ z dzieckiem.
MacNeil postawił kołnierz kurtki. W nogi było mu w miarę ciepło, ale uszy mu
zamarzały.
- Najwyraźniej Cecil zmienił zdanie co do wnuka - mruknął, potarł ręce i schował je
do kieszeni.
- Nie, właściwie dotrzymał warunków umowy, nie tak jednak, jak myślała matka
Mitchella. Przystał na to, by Mitchell otrzymał wychowanie „zgodne ze statusem
majątkowym i społecznym Wyattów”, ale nigdzie nie było powiedziane, Ŝe dziecko ma
przebywać wśród samych Wyattów. Cecil wysłał tygodniowe niemowlę do pewnej rodziny
do Włoch, z fałszywym aktem urodzenia, po czterech czy pięciu latach - do Francji, do
ekskluzywnej szkoły z internatem. Potem Mitchell uczył się w Szwajcarii, a później studiował
w Oksfordzie.
- Orientował się w ogóle, kim jest? I kto płaci za jego wykształcenie? - zapytał
MacNeil.
- Rodzina, u której mieszkał we Włoszech, powiedziała mu to, co sama wiedziała: Ŝe
jako noworodka porzucono go w Kalifornii, Ŝe jego imię i nazwisko jest wzięte z ksiąŜki
20551123.003.png
telefonicznej, a za wykształcenie płacą amerykańscy dobroczyńcy, którzy pomagają takim
chłopcom jak on. Nie oczekują niczego w zamian, chcą tylko pozostać anonimowi.
- Jezu. - MacNeil pokręcił głową.
- Jeśli słyszę współczucie w twoim głosie, zachowaj je dla kogoś, kto na nie zasługuje
- powiedział Elliot! z sarkazmem. - Z tego, co wiem, młody Mitchell korzystał z Ŝycia i
kaŜdej okazji. Był urodzonym sportowcem, osiągał świetne wyniki, uczył się w znakomitych
szkołach, obracał w towarzystwie dzieciaków z najlepszych europejskich rodzin. Po studiach
sprytnie wykorzystał wykształcenie, dobrą prezencję i kontakty i zarobił fortunę. Teraz, w
wieku trzydziestu czterech lat, kieruje wieloma firmami, głównie europejskimi. Ma domy i
apartamenty w Rzymie, Londynie, ParyŜu i Nowym Jorku. - Elliott zerknął na zegarek i
zmarszczył brwi, usiłując w ciemności dojrzeć cyferblat. - Która godzina? Ja nie widzę.
MacNeil podciągnął rękaw i spojrzał na fluorescencyjne wskazówki.
- Za kwadrans dziewiąta.
- Czas na mnie. Muszę się pokazać na przyjęciu Cecila.
- Skąd Mitchell się tu wziął? Teraz? Po tylu latach? - zapytał szybko MacNeil, chcąc
wykorzystać ostatnie chwile.
- Siedem miesięcy temu, na początku czerwca, wśród starych dokumentów William
przypadkowo znalazł umowę między Cecilem a matką Mitchella. Był oburzony, Ŝe ojciec i
dziadek tak potraktowali jego biednego brata. Zatrudnił prywatnych detektywów. Kiedy
odnaleźli Mitchella, zabrał Ŝonę i syna i poleciał do Londynu, Ŝeby się z nim spotkać i o
wszystkim opowiedzieć.
- Ładnie z jego strony.
Elliott podniósł głowę i spojrzał w niebo.
- Fakt - powiedział spokojnym głosem, wyraźnie tłumiąc emocje. - William był
naprawdę w porządku. Pierwszy od pokoleń normalny facet w tej rodzinie, a nie samolubny
socjopata. - Nagle spojrzał na MacNeila i dodał:
- Kiedy wrócił z Londynu, opowiadał wszystkim dokoła o sukcesach Mitchella.
Edward nie chciał słyszeć słowa o porzuconym synu, za to Cecilowi młodszy wnuk
zaimponował tak bardzo, Ŝe zaŜyczył sobie go poznać. Spotkali się w sierpniu, gdy Mitchell
tu przyjechał, rzekomo w interesach. A później, gdy w listopadzie William zaginął, Cecil
zaprosił Mitchella do Chicago, Ŝeby mogli się lepiej poznać. Najzabawniejsze, Ŝe stary bardzo
polubił młodszego wnuka. Dlatego zaprosił go na dzisiejszą imprezę z okazji swoich
osiemdziesiątych urodzin. Muszę iść. - Ruszył do samochodu.
MacNeil poszedł za nim.
20551123.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin