Judith McNaught - Podwójną miarą.pdf

(864 KB) Pobierz
Judith McNaught - Podwójn¹ miar¹
JUDITH MCNAUGHT
PODWÓJNĄ MIARĄ
Wielka miłość i prawdziwa przyjaźń
są dwoma najcenniejszymi darami Ŝycia
- czuje się po dwakroć błogosławiona,
gdyŜ oba zostały mi dane.
KsiąŜkę tę dedykuję w imię przyjaźni
Kathy i Stanowi śakom.
22063019.002.png
ROZDZIAŁ 1
Na odgłos kroków Philip Whitworth podniósł wzrok znad biurka. Oparł się wygodniej
w fotelu, i spojrzawszy z uwagą na zbliŜającego się pośpiesznie wiceprezesa, rzucił mu
niecierpliwe pytanie:
- No i ujawnili juŜ, kto przebił naszą ofertę?
Wiceprezes zacisnął dłonie w pięści i wziął głęboki oddech.
- Sinclair nas przebił! - wysapał ze złością. - O marne trzydzieści tysięcy! Przeklęty
drań, wyszedł z ceną niŜszą o tyle co nic i zgarnął nam sprzed nosa kontrakt na pięćdziesiąt
milionów dolarów! Radia do wszystkich aut produkcji National Motors, bagatela... -
zakończył z nutą rezygnacji.
Philip Whitworth był bardziej opanowany, co najwyŜej lekkie zaciśnięcie szczęk
świadczyło o tym, Ŝe wzbiera w nim gniew.
- A więc juŜ czwarty raz w ciągu roku Sinclair sprzątnął nam waŜny kontrakt - rzekł
dobitnym, lecz spokojnym głosem. - CóŜ to za niezwykły zbieg okoliczności, prawda?
Zdenerwowany wiceprezes nie dopatrzył się w tym ostatnim zdaniu ironii.
Potraktował je całkowicie serio. Zaczął wykrzykiwać:
- Zbieg okoliczności! Do diabła, Philip, to nie Ŝaden zbieg okoliczności, dobrze wiesz,
tak samo jak ja! Ktoś w moim dziale jest u Nicka Sinclaira na garnuszku! Jakiś gnojek dla
niego szpieguje! Teraz juŜ tylko sześciu naszych ludzi znało stawkę, z jaką wyszliśmy w
ofercie. Jeden z tej szóstki to szpicel!
Philip oparł się jeszcze wygodniej, odchylając do tyłu przyprószoną juŜ z lekka
srebrem siwizny głowę.
- PrzecieŜ sprawdzałeś tych wszystkich sześciu facetów i dowiedziałeś się tylko tyle,
Ŝe trzej z nich lubią mydlić oczy Ŝonom i robić skoki w bok - starał się zmitygować swego
wzburzonego rozmówcę.
- Widocznie nie prześwietliłem ich dość dokładnie! - burknął wiceprezes, po czym
podrapał się z zakłopotaniem po głowie i spojrzał Whitworthowi prosto w oczy. - Widzisz,
Philip - odezwał się z lekka mentorskim tonem - ja rozumiem, Ŝe Sinclair to twój przybrany
syn, ale musisz w końcu coś zrobić, Ŝeby mu przytrzeć nosa, bo inaczej to on cię zniszczy.
Oczy Philipa stały się zimne jak lód. Wyjaśnił:
22063019.003.png
- Nigdy nie uwaŜałem Nicka Sinclaira za Ŝadnego „przybranego syna”, nawet rodzona
matka, a moja Ŝona, teŜ juŜ się go wyrzekła. A co właściwie według ciebie miałbym zrobić,
Ŝeby przyhamować jego niebezpieczne zapędy? - zapytał.
- Zainstalować wtyczkę w jego firmie i wyniuchać, kto tu u nas jest szpiegiem. Zresztą
zrób, co uwaŜasz, ale na litość boską, zrób coś! Zrób cokolwiek!
Nim Philip Whitworth zdąŜył się jakoś ustosunkować do dramatycznego apelu
wiceprezesa, w gabinecie rozległ się ostry brzęczyk interkomu.
- Tak, Helen, o co chodzi? - zapytał Philip sekretarkę.
- Przepraszam, Ŝe panu przerywam, sir, ale przyszła juŜ miss Lauren Danner - usłyszał
w odpowiedzi. - Mówi, Ŝe jest z panem umówiona na rozmowę w sprawie pracy.
- Rzeczywiście... - przyświadczył Philip z lekkim zniecierpliwieniem. - Proszę
powiedzieć, Ŝe ją przyjmę za parę minut.
- Od kiedy to osobiście zajmujesz się kompletowaniem personelu? - spytał, nie kryjąc
zdziwienia, wiceprezes.
- To sprawa typowo grzecznościowa - wyjaśnił Philip. - Ojciec tej dziewczyny jest
moim dalekim kuzynem, wiesz, taka dziesiąta woda po kisielu. Kiedy moja matka wzięła się
przed laty do pisania ksiąŜki o dziejach naszej rodziny, odnalazła go jakoś i zaprosiła na
weekend. Zawsze tak robiła, kiedy się natknęła na domniemanego krewniaka. Zapraszała tych
ludzi, Ŝeby ich wypytać o rodzinne koneksje, sprawdzić, czy faktycznie są z nami
spokrewnieni, i zdecydować, czy warto o nich wspomnieć w ksiąŜce. Ten Danner był
profesorem na uniwersytecie w Chicago. Sam nie mógł przyjechać, więc podesłał nam „w
zastępstwie” Ŝonę - pianistkę i córkę. Wiem, Ŝe pani Danner zginęła kilka lat później w
wypadku samochodowym... Z Dannerem nie miałem Ŝadnych kontaktów, dopóki nie
zadzwonił do mnie tydzień temu z prośbą, Ŝebym przyjął do pracy jego córkę Lauren, Mówił,
Ŝe dziewczyna nie moŜe znaleźć nic odpowiedniego w Fenster, w Missouri, gdzie teraz
mieszkają.
- Trzeba mieć niezły tupet, Ŝeby zadzwonić ni z gruszki, ni z pietruszki w takiej
sprawie, nie uwaŜasz?
Philip zniechęcony machnął ręką.
- Pogadam z tą dziewczyną i odeślę ją do domu. PrzecieŜ nie mamy tu zajęcia dla
absolwentki konserwatorium. A nawet gdybyśmy mieli, jej akurat i tak bym nie przyjął.
Mówię ci, to był najokropniejszy i najbardziej denerwujący dzieciak, jakiego kiedykolwiek w
Ŝyciu widziałem. Dziewięć lat czy coś koło tego, fatalne maniery, pucołowate policzki, piegi,
22063019.004.png
rude włosy, ciągle potargane, paskudne rogowe okularki... A przy tym wszystkim smarkula
jeszcze miała czelność zadzierać nosa! W naszym domu...
Sekretarka Philipa Whitwortha zerknęła na siedzącą naprzeciwko niej młodą osobę w
granatowym kostiumiku i eleganckiej białej bluzce. Dziewczyna była po prostu piękna: włosy
o barwie miodu upięte w elegancki kok, lekko wypukłe kości policzkowe, nosek niewielki,
podbródek delikatnie zaokrąglony, długie, wywinięte rzęsy, no i te oczy - niezwykłe,
świetliste, turkusowe!
- Pan Whitworth przyjmie panią za kilka minut - poinformowała uprzejmie i odwróciła
wzrok, by dodatkowo nie peszyć oczekującej na waŜną rozmowę interesantki.
Lauren Danner uśmiechnęła się blado. Powiedziała tylko:
- Dziękuję pani.
Powróciła do przeglądania magazynu ilustrowanego, który trzymała przed sobą.
Trzymała go i patrzyła na kolorowe stronice, w istocie jednak nic tam nie widziała,
skoncentrowana wyłącznie na jednym: na przenikającym ją napięciu, a nawet lęku, przed
spotkaniem twarzą w twarz z Philipem Whitworthem.
Czternaście minionych lat nie zatarło przykrego wspomnienia dwóch dni spędzonych
we wspaniałej rezydencji w Grosse Pointe, gdzie nie tylko cała rodzina Whitworthów, ale
nawet ich słuŜba odnosiła się do Lauren i jej matki z obraźliwym lekcewaŜeniem. Gdyby
ojciec nie zadzwonił do swego zamoŜnego i wpływowego „kuzyna” w tajemnicy i nie umówił
Lauren na rozmowę z nim w sprawie pracy, z pewnością nigdy by się tu, w Detroit, nie
zjawiła. Ale nie wypadało się wymawiać, skoro wszystko zostało uzgodnione i Philip zgodził
się „zrobić jej grzeczność”.
Lauren mogła wprawdzie opowiedzieć ojcu o tym, jak zachowali się Whitworthowie
czternaście lat temu, i wykręcić się od tego spotkania, nie chciała jednak przysparzać mu
frasunku. Wystarczająco dręczył się brakiem pieniędzy, odkąd - wraz z wieloma innymi
nauczycielami z Missouri - stracił pracę, gdy udręczeni recesją podatnicy nie zgodzili się
łoŜyć więcej niŜ dotąd na stanową oświatę...
Kiedy po trzech miesiącach bezowocnych poszukiwań ojciec powrócił z kolejnej
nieudanej wyprawy w poszukiwaniu pracy, tym razem z Kansas City, uśmiechnął się smutno
do córki i do swej drugiej Ŝony i powiedział:
- Wygląda na to, Ŝe bezrobotny nauczyciel nie dostanie w dzisiejszych czasach nawet
posady stróŜa. ChociaŜ w moim wypadku to moŜe i lepiej, bo chyba nie umiałbym wywijać
miotłą...
22063019.005.png
W chwilę później pobladł, przycisnął dłonie do piersi z lewej strony i upadł, raŜony
silnym atakiem serca.
Teraz wracał juŜ, co prawda powoli, do zdrowia, ale pod wpływem tego, co mu się
przydarzyło, Lauren postanowiła skorygować, a właściwie radykalnie wręcz zmienić swoje
Ŝyciowe plany. Po latach wytrwałej nauki gry na fortepianie i ukończeniu wyŜszych studiów
muzycznych doszła do wniosku, Ŝe nie ma w sobie dość siły woli, ambicji i gotowości do
poświęceń, by zostać koncertującą pianistką jak matka; odziedziczyła wprawdzie po niej
talent, ale brakowało jej cech charakteru niezbędnych do osiągnięcia sukcesu artystycznego.
Ucząc się, ćwicząc i wciąŜ pracując dodatkowo, by zdobyć środki na opłacenie
studiów muzycznych, Lauren zupełnie nie miała w Ŝyciu czasu na rozrywkę czy relaks.
Owszem, jeździła po całych Stanach na konkursy pianistyczne, lecz nigdzie nie widziała nic
poza pokojem hotelowym, pokojem do ćwiczeń i salą koncertową. Spotykała wielu
męŜczyzn, ale nigdy nie miała czasu na coś więcej niŜ tylko przelotna znajomość. Zdobywała
stypendia i nagrody, zawsze jednak brakowało jej pieniędzy na pokrycie własnych bieŜących
wydatków, co oznaczało ciągłe dodatkowe obciąŜenie dorywczą pracą.
Lauren miała coraz częściej wraŜenie, Ŝe zainwestowawszy w muzykę naprawdę
wiele, zbyt mało otrzymuje w zamian. Oczywiście, szkoda jej było bezpowrotnie porzucać to,
czemu z wytrwałością i upodobaniem oddawała się przez wiele lat, od dzieciństwa do
dwudziestego trzeciego roku Ŝycia. Choroba ojca i rosnący plik rachunków do zapłacenia, oto
co ostatecznie przesądziło, Ŝe podjęła decyzję, z którą dotąd zwlekała. Ojciec stracił pracę w
kwietniu, wraz z uprawnieniami do bezpłatnej opieki medycznej. W lipcu zachorował, a więc
stracił równieŜ zdrowie, W ciągu ubiegłych lat to właśnie on przede wszystkim pomagał
córce w finansowaniu studiów... Lauren uznała, Ŝe teraz przyszła kolej, aby ona pomogła
jemu.
Pod cięŜarem odpowiedzialności czuła się tak, jakby musiała dźwigać na ramionach
cały świat. Potrzebowała pracy i pieniędzy, i to od zaraz! W Fenster w stanie Missouri szans
na znalezienie popłatnego zajęcia praktycznie nie było. Musiała więc zdecydować się na
wyjazd do którejś z wielkich metropolii, do jednego z krajowych centrów biznesu, Los rzucił
ją do Detroit; sprawił, Ŝe oto oczekiwała, stremowana i zdezorientowana, na wejście do
gabinetu magnata przemysłowego, a zarazem dalekiego kuzyna, który podczas pierwszego i
jedynego, jak dotąd, spotkania przed czternastu laty zaprezentował jej się od wcale nie
najlepszej strony.
Zabrzęczał telefon, sekretarka podniosła słuchawkę. Po chwili wstała zza biurka i
oznajmiła:
22063019.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin