Edward Martuszewski - Nawet kamień.doc

(1509 KB) Pobierz

Edward Martuszewski

 

Nawet kamień

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

SPIS TREŚCI

 

Nawet kamień...              4

Na gruzach rosną mity              7

Emil Behring urodził się w Ławicach              11

Od pastora Pauliniego do pani Hedwig Borowski              16

Piastowie śląscy na Mazurach              21

Wygnani i zapomniani              29

Ostatnia noc...              36

Dyliżansem przez Mazury              41

Uczeń - nauczyciel              52

Szukając czterolistnej koniczyny              67

Ostatnia róża              75

Gwałt, który nie został doprowadzony do końca              88

Janek              97

Odkrycie i aneksja              101

Przed nami byli tu inni              124

Przemytnicy i inni              135

Z cyrkiem to było tak...              141

Wincenty Wolf wrócił do ojczyzny              145

Dwie paczuszki i poezja              147

W Kortowie pod Olsztynem              153

Jakaś tam fabryka.              159

Mazurska woda              165

Ocet czy wino?              174

Różne czasy Ostródy              189

 

 

 

Nawet kamień...

 

Pierwszy raz byłem ma połach grunwaldzkich w 1936 lub 1937 roku. Wycieczka składała się zasadniczo z nauczycieli, ale w ciężarówce zna­lazło się również trochę miejsca dla dwóch gimnazjalistów, synów kie­rownika (a właściwie p.o. kierownika) siedmioklasowej szkoły powszech­nej im. Władysława Jagiełły w Działdowie.

 

Na granicy, pod Dąbrównem, wzięli nas pod swoją opiekę przedsta­wiciele niemieckiego związku nauczycieli. Tak, pod opiekę. W restauracji w Dąbrównie wszyscy rozmawialiśmy - ze zrozumiałym w takich oko­licznościach podnieceniem - po polsku. Natychmiast jacyś umunduro­wani przy sąsiednich stolikach zaczęli głośno okazywać swoje niezado­wolenie i dopiero wyjaśnienia naszych opiekunów przekonały ich, że w tym wypadku wyjątkowo trzeba się nieco opanować.

 

Za kurtuazyjną opiekę i ochronę trzeba było zapłacić. Pojechaliś­my więc wspaniałą szosą do Olsztynka (Hohenstein), aby zobaczyć mau­zoleum Hindenburga. Dziś - olbrzymie rumowisko wśród pól karto­flanych...

 

Popatrzyliśmy na ludzi kontemplujących w mauzoleum chwałę orę­ża pruskiego (do krypty z trumną nie zostaliśmy dopuszczeni), a potem w pobliskim kinie zapoznaliśmy się z przebiegiem „drugiej bitwy pod Tannenibergiem“. Na wielkiej mapie ściennej zapalały się i gasły czer­wone i zielone żarówki. Każda z nich oznaczała batalion wojska - nie­mieckiego lub rosyjskiego.

 

Posuwały się więc najpierw rosyjskie światełka w rytmie sekund, odpowiadającym rytmowi tamtych dni 1914 roku, od strony Mławy i Chorżel w kierunku Ostródy i Olsztyna. Na skrzydłach rosyjskich wojsk gromadziły się tymczasem światełka niemieckie - ku pokrze­pieniu serc, nie wszystkich, ale mimo to wielu, w salce kinowej w Ho­henstein. W pewnym momencie niemieckie światełka przeszły do kontr­ataku. Prawe ich skoncentrowanie odebrało Rosjanom Soldau, tzn. Dział­dowo, z którego przed paroma godzinami przyjechaliśmy... Jednocześnie drugie ugrupowanie niemieckich światełek zaszło rosyjskie tyły od stro­ny Szczytna. W ten sposób zakończyła się „druga bitwa pod Tannenbergiem“, albowiem na terytorium, które objęła ofensywa Samsonowa i kontrofensywa Hindenburga, znajdowało się pobojowisko grunwaldz­kie, pobojowisko „pierwszej bitwy pod Tannenbergiem“.

 

Dopiero z Olsztynka pojechaliśmy na pole bitwy stoczonej w 1410 roku. W Stębarku (czyli w Tannenbergu) skręciliśmy w lewo, wkrótce zjechaliśmy z gładkiego „niemieckiego“ asfaltu na wyboistą, nie bruko­waną nawet, „polską“ drogę. Zatrzymaliśmy się przy jakichś zaroślach na wzgórzu.

 

Niemcy zaczęli nam wyjaśniać, że tu stali Krzyżacy, a tam - wy­żej - wojska Jagiełły. Nam coś się nie zgadzało, bo przecież Sienkiewicz pisze wyraźnie, że...

 

Nie wdawaliśmy się jednak w polemikę ze swymi opiekunami. Ko­rzystając z tego, że znaleźliśmy się w szczerym polu, swobodnie, po polsku, we własnym gronie roztrząsaliśmy całe zagadnienie topograficzno - strategiczne.

 

No i wreszcie zaprowadzono nas do zarośli otoczonych kamiennym wałem. Furtka, ścieżka między szpalerem wysokich sosen, i oto przed nami „kamień Wielkiego Mistrza“. Nie obyło się bez pamiątkowej foto­grafii - na najwyższe kamienie u stóp pomnika wdrapali się naturalnie najmłodsi: Genek i ja.

 

Nie przypuszczałem wówczas, że w dwadzieścia parę lat potem wie­lokrotnie będę tu przyjeżdżał - ale już nie z Działdowa, lecz z Ostródy. I że pewnego dnia zabiorę z sobą trzech swoich synów i zrobię Dudusiowi zdjęcie pod „kamieniem Jagiełłowym“. Tak - Jagiełłowym. W Ostródzie bowiem znalazłem w „Oberländische Geschichtsblätter“ słowa: „König - oder Jagiellostein genannt“. Dr Conrad zapisał w tym periodyku lo, czego nie powiedzieli nam opiekunowie z niemieckiego związku nauczycieli.

 

W 1901 roku ostródzki landrat von Brandt rzucił myśl postawienia pomnika ku czci Ulricha von Jungingen. Miejscowy dziedzic okazał się dobrym pruskim patriotą i bezpłatnie oddał na ten cel kawałek ziemi na wzgórzu zwanym Kapellenberg (od kaplicy, a właściwie kościoła, zbudo­wanego przez następcę Ulricha, Henryka von Plauen, aby księża mieli się gdzie modlić za dusze poległych). Przetransportowano więc olbrzy­mi głaz narzutowy, leżący dotychczas przy drodze z Łodwigowa do Grun­waldu, i wyryto na nim słowa: „W walce o niemiecki byt, niemiecką sprawiedliwość padł tu Wielki Mistrz Ulrich von Jungingen 15 lipca 1410 roku śmiercią bohatera.“

 

Z głazem związana była legenda mazurska, że to właśnie na nim od­poczywał król Jagiełło po bitwie, wydając ostatnie rozkazy, rozkazy ści­gania resztek wojsk rozbitego wroga. Dr Conrad z sumiennością nie­mieckiego uczonego pisze w 1903 roku: „König - oder Jagellostein genannt“. A jako dobry pruski patriota dodał swój komentarz na te­mat „kamienia Wielkiego Mistrza“: „Jest on dla żyjących obecnie Niem­ców przestrogą, że niemczyzna narażona jest na niebezpieczeństwo klę­ski, jeśli nie przeciwstawi się zjednoczonymi siłami gwałtownemu napo­rowi polskości.“

 

Parę lat wcześniej miejscowe władze „przeciwstawiły się gwałto­wnemu naporowi polskości“, zakazując Henrykowi Sienkiewiczowi kon­tynuowania podróży z Wielkopolski przez ziemię chełmińską w stronę Grunwaldu. Zakaz ten spowodował, że Sienkiewicz musiał w Krzyża­kach opisać pole bitwy grunwaldzkiej z fantazji.

 

W kilka lat po... przemianowaniu „kamienia Jagiełłowego“ na „ka­mień Wielkiego Mistrza“ znów udało się miejscowym władzom „prze­ciwstawić gwałtownemu naporowi polskości“. Było to w roku 1909, tuż przed pięćsetną rocznicą bitwy pod Grunwaldem, względnie - jak mó­wią Niemcy - „pierwszej bitwy pod Tannenbergiem“. Jakiś polski majątkarz z Wielkopolski czy też z Pomorza chciał kupić folwark Grun­wald od ówczesnego właściciela Niemca. Już byli podobno u notariusza w Ostródzie, już składali podpisy pod aktem kupna - sprzedaży, gdy do pokoju wpadł junkier z Zybułtowa i nie dopuścił do zawarcia kontrak­tu. Grunwaldzkie pole nie przeszło w polskie ręce i w rocznicę Grun­waldu nie stanął w folwarcznym parku... pomnik zwycięstwa. Stary Franciszek Góralski z Ulnowa twierdzi bowiem, że taki ukryty cel miał ów polski majątkarz.

 

Stary Góralski jest również pewny, że to na jego polu, na pagórku nad jeziorem, stał namiot króla Jagiełły. Możliwe. Historycy ustalili, że to właśnie w Ulnowie znajdowała się główna kwatera wojsk polskich.

 

Góralski opowiada też, że w 1910 roku u polskiego właściciela folwarku w Ulnowie odbył się zjazd różnych polskich uczonych i panów z Warszawy, Poznania, Lwowa, Krakowa. Ale nazwisk już nie pamięta. Przypomina sobie natomiast, że kiedy był małym chłopcem, w okolicy Ulnowa odbywały się manewry wojsk pruskich. Pewnego dnia jeden z oficerów zauważył na wielkim kamieniu w polu jakiś napis. Natych­miast wydał rozkaz rozsadzenia tego głazu dynamitem. Stary Góralski z Ulnowa nie umiał wówczas jeszcze czytać, jego ojciec nigdy nie umiał czytać i pisać, więc nie wie, co na tym kamieniu było napisane. Ale jest święcie przekonany, że to musiał Ibyć pomnik Jagiełły, że napis nawią­zywał do pobytu króla w Ulnowie, w wigilię bitwy.

 

Kto wie? Może rzeczywiście na rozległym pobojowisku z 1410 roku w pamięci ludu mazurskiego zachowały się dwa „kamienie Jagiełłowe“...

 

Jeden z nich został wysadzony w powietrze, drugi „zgermanizowany“. Bo „w walce o niemiecki byt i niemiecką sprawiedliwość“ albo niszczono, albo przyjmowano do niemieckiej wspólnoty nawet kamień.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Na gruzach rosną mity

 

Czego jak czego, ale kamieni nie brak na mazurskiej ziemi.

 

Jeden z nich znajduje się pod Frygnowem, w zagajniku przy drodze do Stębarku (z Ostródy na pole grunwaldzkie trzeba jechać przez Frygnowo, dopiero stamtąd albo drogą do Stębarku - Tannenbergu, albo przez Grunwald).

 

Na kamieniu frygnowskim wyryty jest napis, który głosi, że to wła­śnie z tego miejsca feldmarszałek Paul von Hindenburg oraz jego szef sztabu von Ludendorff dowodzili operacjami, „drugiej bitwy pod Tannenbergiem“ w roku 1914. Ludendorff wspominał potem: „Hindenburg chciał się rozlokować w Stębarku (Tannenbergu) ja jednak sprzeciwiłem się, gdyż byłem zbyt przesądny.“ Tak więc w drugiej bitwie pod Tannenbergiem dowództwo niemieckie znalazło się przezornie w odległości paru kilometrów na zachód od stanowiska, z którego w 1410 roku dowodził Ulrich von Jungingen.

 

Mało kto wie, że urodzony w Poznaniu w dniach Wiosny Ludów zwycięzca generała Samsonowa w 1914 roku, a pod koniec życia drugi prezydent niemieckiej republiki weimarskiej, zmarł na terenie dzisiej­szego województwa olsztyńskiego w swoich dobrach rycerskich (Ritter­gut) pod Kisielicami w powiecie iławskim.

 

Dziś w dawnym Neudeck, zwanym przez okoliczną ludność Neglinem, znajduje się Państwowe Gospodarstwo Rolne Ogrodzieniec. Na niewielkim pagórku w starym parku bujne chwasty i krzewy coraz bar­dziej zarastają ruiny okazałego w swoim czasie budynku, zwanego tro­chę na wyrost zamkiem. Budynku, w którym mianowany właśnie kan­clerzem Rzeszy wódz NSDAP Adolf Hitler odwiedzał dogorywającego starca po to, aby zapewnić sobie po nim następstwo.

 

W PGR Ogrodzieniec pracuje dziś w chlewni Jan Murawski, z Lisnowa pod Grudziądzem. Przed wojną był stangretem lisnowskiego dzie­dzica Schulmanna. Pamięta siedzibę Hindenburga, gdyż kilka razy przewoził przez granicę swojego pana i jego rodzinę z okazji różnych Geburtstagów czy też innych uroczystości familijnych.

 

Jan Murawski chwali się, że czterdzieści kilka kilometrów - odle­głość z Lisnowa do Neglina - przejeżdżał w godzinę. Niestety, poza tym chełpliwym i nieprawdopodobnym szczegółem niewiele zostało w je­go pamięci. Właściwie tylko jakieś ogólne wrażenie wielkich wspaniałości, na które patrzył z wysokości swego kozła, nie biorąc w nich żad­nego udziału.

 

Znając język niemiecki dowiadywał się czasem od miejscowych lo­kajów czy kucharek takich czy innych szczegółów z życia wielmożnych państwa, ale zapamiętał sobie jedynie to, że Hindenburg był „dobrym człowiekiem“. Jeśli bowiem na przechadzce w pobliskim, przylegającym do parku lesie „stary pan“ spotkał kobiety zbierające jagody lub grzyby dawał im po parę marek, aby sobie kupiły słoniny na obiad.

 

Nie widzę powodu, aby nie wierzyć Janowi Murawskiemu. To na­wet bardzo prawdopodobne, że stary feldmarszałek rozdawał pięciomarkówki biednym kobietom. W dniu 20 września 1933 roku starosta suski (dziś dawny powiat suski nosi nazwę iławskiego), niejaki pan Klei­ne wydał polecenie - zapewne nie z własnej inspiracji - które zwal­niało prezydenta Rzeszy Niemieckiej Paula von Beneckendorff und von Hindenburg od płacenia wszelkich podatków z dóbr rycerskich Neudeck, obejmujących kilka folwarków i znaczną połać lasu pod Prabutami. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że jedynie folwark Neudeck, dzisiejszy PGR Ogrodzieniec, miał 447 ha powierzchni, łatwo można sobie wyobrazić sumy, jakie zostały w kieszeni szczodrobliwego pana.

 

Tu, na terenie obecnego PGR - u, na polskiej ziemi, na zaniedbanym cmentarzysku leży kilka pokoleń dumnych junkrów. Brak tylko naj­większego z rodu - „starego, dobrego pana“. Jego zwłoki wkrótce po zgonie przewieziono z wielką pompą z zamku neglińskiego do mauzo­leum Tannenbergdenkmal pod Olsztynkiem.

 

W czasie pierwszej wojny światowej odwołany z emerytury Paul von Hindenburg wygrał dwie bitwy na terenie Mazur, został następnie dowódcą niemieckiego frontu wschodniego, a w 1918 roku cesarz Wil­helm II mianował go szefem sztabu generalnego.

 

W listopadzie 1918 roku cesarz musiał odejść, pozostali jednak jego ludzie, pozostał nimb pruskiego militaryzmu. Uosobieniem starego mitu o germańskiej wielkości był między innymi feldmarszałek von Hinden­burg.

 

Bardzo ciekawym zjawiskiem historycznym był kontredans poli­tyczny, jaki rozegrał się w kilka lat po traktacie wersalskim w republi­ce weimarskiej. Centralną jego figurą stał się człowiek, który rzekomo pomścił klęskę grunwaldzką. Rzekomo - łatwo bowiem udowodnić, że historia „drugiej bitwy pod Tannenbergiem“ została przerobiona na mit propagandowy.

 

Podczas gdy bitwa w 1410 roku uratowała byt dwu narodów - polskiego i litewskiego - bitwa w 1914 roku uratowała tylko jedną z prowincji Rzeszy Niemieckiej, Prusy Wschodnie, bastion Drang nach Osten, przed (prawdopodobnie przejściową) okupacją. Jeśli w bitwie grunwaldzkiej złamana została potęga militarna zakonu krzyżackiego, to bitwa, w której Hindenburg odniósł zwycięstwo nad Samsonowem, była tylko jedną z wielu bitew pierwszej wojny światowej. I na pewno nie decydującą o wyniku wojny.

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin