Danielle Steel - Lustrzane odbicie.pdf

(1378 KB) Pobierz
DANIELLE STEEL
DANIELLE STEEL
LUSTRZANE ODBICIE
150135998.001.png
Ludziom, których kochamy,
Marzeniom, które snujemy,
Ludziom, którymi stajemy się
W kochających dłoniach, jeśli starcza nam śmiałości.
Odwadze, mądrości,
Pogoni za marzeniami
I tym, którzy pomagają nam przejść przez most,
Poza granicę strachu, od nadziei do miłości.
Utraconym miłościom wielkim
I małym, po których płaczemy,
Dobrym czasom, które zdobywamy
Tak ogromnym trudem.
Dla moich córek - Beatrix, Samanthy, Victorii, Vanessy i Zary; niech wasze
marzenia spełnią się
Szybko i bez wysiłku, niech wasze wybory będą trafne.
Dla moich synów - Maxa - oby był obdarowany i dzielny,
Mądry, taktowny i zawsze kochany -
I Nicka, który był śmiały, życzliwy
I którego tak kochaliśmy.
Niech wasze sny ziszczą się pewnego dnia,
A przy odrobinie szczęścia - także i moje.
Cieszcie się wielką miłością tych, których kochacie
Kocham was całym sercem.
Mama
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dochodzące zza okien Henderson Manor głosy ptaków były przytłumione przez
ciężkie, brokatowe zasłony. Olivia Henderson odgarnęła pasmo długich, ciemnych włosów i
powróciła do starannego przeglądania ojcowskiej porcelany. Był ciepły, letni dzień. Siostra
gdzieś się wyniosła jak zawsze; ojciec, Edward Henderson, spodziewał się wizyty swych
prawników. Adwokaci odwiedzali go dość często w tym wygodnym gnieździe rodzinnym w
Croton - on - Hudson, położonym o niespełna trzy godziny jazdy samochodem od Nowego
Jorku. Edward Henderson kierował z tego miejsca swymi inwestycjami, a także nadzorował
stalownie, które wciąż nosiły jego imię, chociaż już nimi bezpośrednio nie zarządzał. Z
interesów wycofał się wcześnie, dwa lata temu, w tysiąc dziewięćset jedenastym roku;
zatrzymał wszystkie udziały, ale w pełni zaufał swym prawnikom i ludziom, którzy w jego
imieniu kierowali przedsiębiorstwami. Nie miał synów, nie przejmował się więc już
interesami tak jak dawniej. Córki nigdy nie poprowadzą stalowni. Miał zaledwie
sześćdziesiąt pięć lat, ale w ostatnich czasach jego zdrowie zaczynało szwankować; wolał
obserwować świat ze spokojnego zacisza Croton - on - Hudson. Poza tym wiejskie życie było
zdrowe dla córek. Może nie było szczególnie podniecające, ale nigdy się nie nudzili, no i
mieli przyjaciół wśród rodów zamieszkujących posiadłości położone wzdłuż Hudsonu.
Niedaleko znajdowała się rezydencja Van Cortlandów, w starym majątku Lyndhurst
zaś mieszkali Shepardowie. Ojcem Heleny Shepard był Jay Gould, który zmarł przed
dwudziestu laty i pozostawił wspaniałą posiadłość córce. Wraz z mężem, Finleyem
Shepardem, prowadziła ją znakomicie, organizując częste przyjęcia dla okolicznej
młodzieży. W Tarrytown Rockefellerowie ukończyli tego roku budowę Kykuit, którego
wspaniałe ogrody i pełen przepychu dom rywalizowały z położoną tuż na północ
posiadłością Edwarda Hendersona.
Henderson Manor był piękny; ludzie przyjeżdżali z daleka, aby go zobaczyć. Zerkając
przez bramę na pełen uroku ogród, ledwie mogli dostrzec dom ukryty za wysokimi
drzewami i łagodnymi zakosami drogi wiodącej do majestatycznego podjazdu. Budynek
wznosił się na wysokim urwisku na brzegu Hudsonu. Edward lubił przesiadywać godzinami
w swoim gabinecie, patrzeć, jak toczy się świat, wspominać miniony czas, starych przyjaciół,
dni, w których jego życie płynęło znacznie szybszym nurtem. Przejęcie po ojcu zakładów w
latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku... sterowanie zmianami w przemyśle w końcu
stulecia... Był wówczas tak zajęty! W młodości ożenił się, ale żona i mały synek zmarli na
dyfteryt. Później przez wiele lat był samotny - do momentu pojawienia się Elizabeth. O
takiej kobiecie mógł marzyć każdy mężczyzna! Była jak połyskliwy promień światła, jak
kometa na letnim niebie, taka efemeryczna, zachwycająca - i tak szybko go opuściła. Pobrali
się w rok po pierwszym spotkaniu; ona miała lat dziewiętnaście, on niewiele przekroczył
czterdziestkę. Odeszła mając dwadzieścia jeden lat ku rozpaczy Edwarda zmarła w połogu.
Po jej śmierci pracował ciężej niż kiedykolwiek, aż do zatracenia. Córki pozostawił pod
opieką gospodyń i pielęgniarek, ale wreszcie zdał sobie sprawę, że jest za nie
odpowiedzialny. Wtedy zaczął wznosić Henderson Manor. Chciałby dziewczynki żyły w
zdrowych warunkach, poza miastem; w tysiąc dziewięćset trzecim roku Nowy Jork nie był
odpowiednim miejscem dla dzieci. Kiedy się przeprowadzali, miały po dziesięć lat - teraz
skończyły dwadzieścia. Zachował dom w mieście i tam pracował, ale odwiedzał córki tak
często, jak mógł. Początkowo jedynie w weekendy, ale później, kiedy pokochał to miejsce,
zaczął więcej czasu spędzać nad Hudsonem niż w Nowym Jorku, Pittsburghu czy Europie.
Jego serce było w Croton, z dziewczynkami. W miarę jak rosły, jego własne życie zaczęło
stopniowo zwalniać tempo. Uwielbiał przebywać z nimi i nigdy ich teraz nie opuszczał.
Przez ostatnie dwa lata nie ruszył się dosłownie nigdzie. Trzy czy cztery lata wcześniej
zaczęło mu szwankować zdrowie. Miał problemy z sercem, ale tylko wtedy, gdy zbyt ciężko
pracował, denerwował czymś albo wpadał we wściekłość, a obecnie zdarzało się to rzadko.
W Croton, z córkami, był szczęśliwy.
Upłynęło dwadzieścia lat, odkąd zmarła ich matka w piękny wiosenny dzień, który
wydał mu się najgorszą zdradą ze strony Boga. Czekał na zewnątrz, tak niesłychanie dumny
i podniecony. Wszystkiego by się spodziewał, tylko nie tego, że jeszcze raz doczeka takiej
chwili jak przed dwunastu laty z okładem! Teraz miał czterdzieści pięć lat i utrata Elizabeth
o mało go nie zabiła. Nie był w stanie wyobrazić sobie dalszego życia bez niej. Zmarła w ich
nowojorskim domu i początkowo wyczuwał tam jej obecność. Po jakimś czasie jednak zaczął
nienawidzić pustki tego miejsca. Przez długie miesiące podróżował, jednak unikanie domu
oznaczało rozłąkę z dwiema córeczkami, które pozostawiła mu Elizabeth. Równocześnie nie
mógł się zdobyć na sprzedanie domu, który wzniósł jego ojciec i w którym sam wyrósł. Był
do szpiku kości tradycjonalistą i czuł się zobowiązany zachować tę posiadłość dla własnych
dzieci. W ostateczności zamknął dom i przez ostatnie dwa lata ani razu się w nim nie
pojawił. Teraz, kiedy na stałe zamieszkał w Croton, nie tęsknił ani za domem, ani za Nowym
Jorkiem i towarzystwem, które tam pozostawił.
Przy dobiegających zza okna odgłosach lata Olivia cierpliwie i niezmordowanie
sprawdzała kolejne sztuki porcelany. Na dużych arkuszach papieru nienagannym pismem
zapisywała konieczne naprawy i uzupełnienia w kolekcji. Od czasu do czasu wysyłała kogoś
ze służby do domu w mieście, aby coś przywieźć, ale na ogół budynek w Nowym Jorku
pozostawał zamknięty, a one z siostrą nigdy tam nie jeździły. Wiadomo, ojcu by się to nie
spodobało. Tata miał kiepskie zdrowie; Olivia, podobnie jak on, lubiła to spokojne życiem w
Croton - on - Hudson. W Nowym Jorku spędzała bardzo niewiele czasu od lat dziecinnych,
wyjąwszy krótki okres dwa lata temu, kiedy ojciec zabrał ją wraz z siostrą do miasta, aby
wprowadzić je w świat i przedstawić znajomym. Uznała tę wizytę za interesującą, ale też
bardzo wyczerpująca. Nieustanne przyjęcia, wyprawy do teatru, ciągłe oczekiwania ze
strony otoczenia... Miała wrażenie, że bez przerwy znajduje się na scenie, a uwaga, jaką ją
obdarzano, męczyła ją. Za to Victoria rozkwitała w tej atmosferze; po przyjeździe na Boże
Narodzenie do Croton pogrążyła się w głębokiej melancholii. Olivia zaś z ulgą wróciła do
domu, książek, koni i spokojnych spacerów po wysokim, urwistym brzegu, które niekiedy
prowadziły ją do pobliskich farm. Uwielbiała jeździć tędy na koniu, słuchać odgłosów
wiosny, obserwować, jak z wolna uchodzi zima, podziwiać wspaniałe barwy
październikowych liści. Bardzo lubiła zajmować się domem ojca i robiła to od wczesnej
młodości - z pomocą Alberty Peabody, która wychowała obie panny. Nazywały ją Bertie i
traktowały prawie jak matkę. Bertie miała słaby wzrok, ale żywy umysł i potrafiła rozróżnić
siostry nawet w ciemności czy z zamkniętymi oczyma.
W tej chwili pojawiła się, by sprawdzić, co się dzieje, i zapytać, jak daleko posunęła
się praca. Brak cierpliwości i kiepskie oczy już nie pozwalały jej zajmować się tego rodzaju
subtelnymi sprawami, była więc wdzięczna, że Olivia ją wyręcza. Ta ostatnia skrupulatnie
sprawdzała stan haftów, kryształów, bielizny. Miała oko na wszystko i bardzo lubiła takie
zajęcia w przeciwieństwie do Victorii, która gardziła wszelkimi pracami domowymi. Victoria
różniła się od siostry pod każdym możliwym względem.
- No i co, wytłukli nam wszystko, czy będziemy jednak w stanie podać świąteczny
obiad? - uśmiechnęła się Bertie, wnosząc szklankę zimnej jak lód lemoniady i talerzyk
imbirowych ciasteczek prosto z pieca. Alberta Peabody spędziła dwadzieścia lat opiekując
się dziewczynkami, o których stopniowo zaczęła myśleć jak o własnych dzieciach. Od
urodzenia były jej, nie opuściła ich nawet na jeden dzień, odkąd zmarła ich matka, a kiedy
po raz pierwszy spojrzała w oczy Olivii, zrozumiała, jak bardzo ją kocha.
Była niską, krągłą kobietą o siwych włosach, zebranych z tyłu głowy w niewielki
koczek. Na jej obszernym łonie Olivia jako dziecko chętnie kładła głowę. Pocieszała
dziewczynki, kiedy tego potrzebowały, a w pobliżu nie było ojca, co w ich dzieciństwie
zdarzało się często. Ojciec długi czas w milczeniu przetrawiał żal za ich matką i trzymał się z
daleka. Ostatnio zaczął jednak odnosić się do córek cieplej i znacznie złagodniał, odkąd jego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin