Jerzy Kern.odt

(40 KB) Pobierz

strona główna > wiersze >

Mądra poduszka - wiersz dla dzieci Ludwika Jerzego Kerna

Mądra poduszka - wiersz dla dzieci Ludwika Jerzego Kerna

autor wiersza: Ludwik Jerzy Kern

Żył raz chłopczyk zwany Duszkiem.

Duszek Wielkim był leniuszkiem.

Bąki tylko zbijał stale, Bawił sie wciąż,

A w dodatku Lekcji nie odrabiał wcale Albo bardzo rzadko. W szkole, kiedy go pytano, Duszek milczał jak zaklęty. Z tego też go jeszcze znano, Że w pisaniu robił błędy I w rachunkach wciąż się mylił. I z przyrody dwóję miał, I do drugiej klasy, mili, Ledwo, ledwo zdał. Wszyscy tym się zamartwiali, Wszyscy wszystkich sie pytali - Jego pani w pierwszym rzędzie, Mama, Tato, Babcia, Wuj: - Co też z tego Duszka będzie, Skoro łapie tyle dwój? Ale Duszek, jak to Duszek, Wszystko puszczał mimo uszek. Nie chciał słyszeć ani słowa, Tylko nad czymś medytował. Dnia któregoś Po kolacji Znalazł wyjście z sytuacji. " Wiem - pomyślał - wiem, co zrobię. Hej! Do dzieła! Dalej, śmiało! Wszystkie książki włożę sobie Pod poduszkę na noc całą. Zanim jeszcze słońce wzejdzie, Wszystko z książek w główkę przejdzie". Złożył książki pod poduszką, Potem szybko wskoczył w łóżko, Prędko zasnął, Długo spał, Rano bardzo późno wstał, Umył buzię, Zjadł śniadanie, Raz, dwa włożył swe ubranie, Tato w czoło cmoknął Duszka, Duszek potem myk! - Do łóżka, Złapał książki I wesoły, Biegiem zaczął gnać do szkoły. Gdy tak pędził ulicami, Oglądano się za Duszkiem, Duszek bowiem wraz z książkami Porwał z łóżka I poduszkę. Spostrzegł błąd swój poniewczasie, Mianowicie, gdy był w klasie. Wszystkie dzieci śmiech ogarnął, Duszek popadł w rozpacz czarną, Wziął poduszkę, Zwinął ją I pod ławkę wcisnął swą. Dopiero się heca cała Rozpoczęła, kiedy pani Nagle Duszka wywołała, A on wstał i ani-ani. - Powiedz, co to jemiołuszka? Duszek ani be, ni me. - To jest ptak - rzekła poduszka - Co jemiołą żywi się. Słucha pani jednym uchem, Słucha pani drugim uchem, Okulary aż przeciera... " Czy ten Duszek mówi brzuchem, Że ust wcale nie otwiera?". Niby się nie dziwi wcale, Tylko pyta duszka dalej: - Jakąś bajkę wczoraj, Duszku, Przeczytał, by nabyć wprawy? - Śliczną bajkę o Kopciuszku - Odparł głos spod Duszka ławy. Patrzy pani: Z ławki Duszka Prześwituje coś białego. - Coż to, Duszku, jest takiego? - To - rzek z płaczem - to poduszka... Wziąłem ją z książkami rano, Bom je pod nią włożył na noc... Ona teraz wszystko wie, Aja, a ja, a ja nie... Śmiechu było co niemiara, Gdy się cała rzecz wydała. Nawet pani w okularach Też się ze wszystkimi śmiała. Bo to śmieszny przecież fakt, Gdy poduszka gada tak. No, a Duszek? Otóż z Duszkiem Stało się coś przedziwnego. Duszek książek pod poduszkę Nie kładzie już od dnia tego. Uczy się już nie najgorzej, Tylko nieraz, w czasie snu, Drży że ta poduszka może Wszystko z główki ukraść mu.

Świat, w którym nie ma drzwi - wiersz dla dzieci Ludwika Jerzego Kerna

autor wiersza: Ludwik Jerzy Kern

Czasem po nocy mi sie śni, Co by to było, Co by to było, Gdyby nie było drzwi? Świat mękę cierpiałby okropną, Wszyscy wychodziliby przez okno, I mama, I tato, I babcia, I dziadek, I mógłby być jakiś wypadek. Gdy okno jeszcze jest na parterze, To jakiś człowiek w sobie się zbierze, Chwyci futrynę, Podciągnie się krzynę I wita za chwilę rodzinę. Ale gdy piętro wchodzi w rachubę Albo osoby szczególnie grube, ( Głównie są grube Ciocie i wuje) O, wtedy sprawa się komplikuje. Żadne podskoki, Żadne podrygi Tu nie pomogą. Trzeba by dźwigi Zainstalować Przy każdym oknie, Bo tak wysoko to nikt nie hopnie. Na szczęście rzadko mi się śni Świat, w którym nie ma drzwi.

strona główna > wiersze >

Powiększające szkło - wiersz dla dzieci Ludwika Jerzego Kerna

Powiększające szkło - wiersz dla dzieci Ludwika Jerzego Kerna

autor wiersza: Ludwik Jerzy Kern

Powiększające szkło Zdolności takie ma, Że zwiększa wszystko to, Co pod szkło mu się da. Gdy jeszcze jest malutkie, To już je dobra niania Z dobrym na ogół skutkiem naucza powiększania. A potem, gdy podrośnie, To w tłumie lśniącym brzdący Udaje sie radośnie Do szkół powiększających. Zdolni tam powiększają Tak, że dostają premię I szanse większe mają Pójścia na Akademię. A po jej ukończeniu Podobno są okazy Zdolne do powiększania Nawet ponad 100 razy. Jak takie szkło bym znalazł, To trudno, nie ma rady, Powiększyłbym Wam zaraz Tabliczkę czekolady.

strona główna > wiersze >

Psina - wiersz dla dzieci Ludwika Jerzego Kerna

Psina - wiersz dla dzieci Ludwika Jerzego Kerna

autor wiersza: Ludwik Jerzy Kern

W parku Na ławce, Pod kasztanem, Siedziała psina ze swym panem. Pan zaczytany był w gazecie, Zapominał pan o całym świecie, O parku, O jesieni wdzięku... Ale smycz mocno trzymał w ręku. Psina zerkała w prawo, W lewo I pogrążała sie w męczarniach. Co krok to rośnie jakieś drzewo... Co parę metrów jest latarnia... Jak więc nie cierpieć w takiej chwili? (Ja bym oszalał, moi mili). Kapały psinie z oczu łezki, A tu w dodatku inne pieski, Na przełaj, Na skos, Poprzez trawę Do psiny zbiegły się pod ławkę, Kręcą się, Robią dużo wrzawy I nawołują do zabawy. A psina nic. Do rączki pana Jest, że tak powiem, przywiązana. Spostrzegły pieski smycz, co wiąże, Więc namawiały: - Zerwij ją że! Niech cię to świństwo już nie trzyma!... - Za nic! - warknęła na to psina. - Ja wiem: zazdrosne, lecz głupieście. To najładniejsza smycz jest w mieście..

strona główna > bajki >

Legenda o warszawskim Bazyliku - bajka dla dzieci Wandy Chotomskiej

Legenda o warszawskim Bazyliku - bajka dla dzieci Wandy Chotomskiej

autor bajki: Wanda Chotomska

Dawno, dawno temu w lochach średniowiecznej Warszawy żył straszny potwór Bazyliszek. Był wielki, ogromny, miał skrzydła jak nietoperz, ogon jak krokodyl, łapy zakończone szponami i takie oczy, że na kogo tylko spojrzał, ten od razu zmieniał się w kamień.

- Bazyliszkowy wzrok...- mówili ludzie. Szeptem, ze strachem, żeby potwór nie usłyszał. Żeby żadne słowo nie doszło do lochu, w którym spędzał całe dnie. Bo za dnia nigdy z podziemi nie wychodził

- Śpi..- mówili ludzie i z niepokojem patrzyli na ratuszowy zegar.

- Ach, żeby spał jak najdłużej! Żeby choć raz przespał noc! Żeby i nam pozwolił spać spokojnie!

Ale noce nie były spokojne. O północy, niemal jednocześnie z ostatnim uderzeniem zegara, ziemia zaczynała drżeć, kamienie przewalały się z łoskotem, a ludzie zaryglowani w domach szeptali jeden do drugiego:

- Obudził się... Idzie... Wyszedł z lochu... Żeby tylko ominął nasz dom.

Próbowali różnych sposobów, żeby przekonać Bazyliszka - składali mu okup, przed wejściem do lochu kładli jedzenie: tłuste kury, gęsi, barany. Nic nie pomagało. Niektórzy nawet mówili, że po tym jedzeniu Bazyliszek ma jeszcze większą siłę, jeszcze mocniej młóci powietrze wielkimi skrzydłami, jeszcze większe zniszczenie powoduje.

Odczyniali czary, szeptali zaklęcia, próbowali święconej wody - wszystko na nic.

Ani przebłagać się nie dał, ani walczyć z nim nie było można.

Ba, znaleźli się śmiałkowie, którzy szli do lochów. Kilku z nich sam burmistrz wysłał, obiecując sowitą nagrodę. Uzbrojeni byli po zęby, ale żaden nie wrócił. A broń z którą szli do lochów, znajdowano potem na progach ich domów - pogiętą, połamaną, do niczego nie zdolną. Jakby Bazyliszek rzucił ją tam na znak, na przestrogę, na dowód swojej siły.

Lęk chwytał ludzi za gardło

- Broń zniszczył, a ludzi zmienił w głazy... Do końca świata spod ziemi nie wyjdą. Stoją tam w kamienne posągi obróceni...

- Na Bazyliszka nie ma sposobu - tłumaczyły matki synom, a siostry przestrzegały braci:

- Nikomu sie nie uda!

Ale chłopakom myśl o Bazyliszku nie dawała spokoju. I tak sie zdarzyło, że jeden z nich, bardzo jeszcze młody, bo zaledwie piętnastoletni Marek, powiedział któregoś dnia do swojej siostry Magdy:

- Bazyliszek ma takie oczy, że na kogo spojrzy, ten obraca się w kamień. Więc ja, gdybym tam szedł, to to bym wziął nie tylko miecz, ale i tarczę. Tarczą bym się zasłonił, żeby mnie nie widział, i łubudu! na niego!

- Nie pleć głupstw! Na razie nie dorosłeś jeszcze do miecza i tarczy, a jak dorośniesz, to mam nadzieję, że zmądrzejesz!- zgromiła go Magda.

I poszła spać, ani przez chwilkę nie przypuszczając, że brat jeszcze tej samej nocy zakradnie się do komnaty ojca, że weźmie stamtąd miech i tarczę, że cichaczem wymknie się z domu...

Spała tak mocno, że nie słyszała ani ratuszowego zegara wydzwaniającego północ, ani łopotu skrzydeł Bazyliszka.

A rano obudził ją płacz matki:

- Marka nie ma!

Wybiegła przed dom. Na progu leżał połamany miecz, strzaskana tarcza. I kamień. Płaski, ciemny kamień przeorany pazurami Bazyliszka, zgnieciony jego łapą. Jakby na dowód, że taki właśnie los spotkał tych, którzy próbowali z nim walczyć.

" Więc Marka nie ma już wśród żywych...?"

- Nie!- krzyknęła Magda -On żyje! Na pewno żyje!

Rzuciła sie między ludzi. Z płaczem, z krzykiem, z błaganiem:

- Mój brat poszedł do Bazyliszka! Róbcie coś! Pomóżcie! Ratujcie!

Odwracali się od niej mówiąc:

- Dla tych, co idą do lochu, nie ma ratunku. Nikt nie da rady.

Zabiegała im drogę, chwytała za ręce, próbowała przekonać.

- Ja wiem.. -mówiła- jeden człowiek nie da rady, ale jakby wszyscy poszli... Jakby całe miasto stanęło do walki...

Nie chcieli słuchać. Szli do swoich codziennych zajęć, rozkładali kramy na rynku, otwierali stragany.

Szewc nawoływał do kupna butów:

- Buty, buty, buciczki
miękkie jak rękawiczki!

Garncarki zachwalały garnki:

- Do garnków, do garnków,
panowie, panie!
Garnuszki piękne!
Garnuszki tanie!

Sprzedawca luster podsuwał lusterka:

- Lustro nie kłamie,
panie, panowie.
Lustro doradzi!
Lustro podpowie!

I nagle - Magda aż wstrzymała oddech, bo w jednym z tych luster zobaczyła coś dziwnego. Jakby odbicie swoich myśli. I usłyszała szept:

- Rycerze walczą mieczem,
bo to jest ich męska rzecz,
dla słabych rąk kobiecych
za ciężki każdy miecz.

Nic mieczem nie zwojujesz,
więc weź lusterko w dłoń
- lusterko dla kobiety
to niezawodna broń!

Magda nie zastanawiała sie ani przez chwilkę.

- Bazyliszek ma złe oczy. Na kogo spojrzy, ten obraca się w kamień. Więc jeśli spojrzy na siebie...

Chwyciła lustro. Wbiegła do lochu. W mroku. W ciemności. W kamienny korytarz. Między kamienne posągi, które stały wzdłuż ścian. I nagle z daleka, jakby z głębi studni, usłyszała ryk Bazyliszka:

- Kto tu przyszedł, ten nie wróci, zaraz w kamień się obróci!

Przywarła do kamieni. Wstrzymała oddech. Zasłoniła się lustrem. Nogi jej dygotały, ręce trzęsły się jak w febrze.
"O Boże, żebym tylko nie upuściła lustra! Żeby tylko nie upadło!"

Zamknęła oczy. Zbliżał się. Szedł. Słyszała jego kroki. Głos:

- Gdzie masz tarczę? Gdzie masz miecz?
Widzę jakąś dziwną rzecz.
Jakiś potwór patrzy na mnie,
zaraz mu nauczkę dam,
zaraz go zaćmienie w kamień.
Auuuuu! Kto to?

- To ty sam!
Zamieniałeś ludzi w kamień,
teraz sam się w skałę zamień!
- krzyknęła Magda i lustro wyleciało jej z rąk.

Rozbiło się na kawałki, na sto słonecznych promieni. W lochu zrobiło się jasno, posągi przemieniły się w ludzi. Wszyscy wołali:

- Jesteśmy ocaleni! Dziewczyna nas uratowała! Bazyliszek skamieniał, a myśmy ożyli!

Marek tulił ja w ramionach, a ona płakała. Wielkimi łzami z wielkiej radości, że wszystko się tak dobrze skończyło, i malutkimi łezkami z małego smuteczku, że lustro się stłukło. Było takie ładne!

Ale nie martwcie się. W pięć minut później Marek kupił jej jeszcze ładniejsze. I od tego czasu lustra stały sie ulubioną bronią warszawianek.

Aha, i jeszcze coś. Jeśli ktoś powie wam, że to nie dziewczyna poszła z lustrem do lochu Bazyliszka, tylko chłopak - nie wierzcie! Lustro w rekach chłopaka??? Nie, nie, w takie bajki żadna dziewczyna nie uwierz

 

Marek tulił ja w ramionach, a ona płakała. Wielkimi łzami z wielkiej radości, że wszystko się tak dobrze skończyło, i malutkimi łezkami z małego smuteczku, że lustro się stłukło. Było takie ładne!

Ale nie martwcie się. W pięć minut później Marek kupił jej jeszcze ładniejsze. I od tego czasu lustra stały sie ulubioną bronią warszawianek.

Aha, i jeszcze coś. Jeśli ktoś powie wam, że to nie dziewczyna poszła z lustrem do lochu Bazyliszka, tylko chłopak - nie wierzcie! Lustro w rekach chłopaka??? Nie, nie, w takie bajki żadna dziewczyna nie uwierzy!

 

wyszukaj:strona główna > wiersze >

Słoń Trąbalski - wiersz dla dzieci Juliana Tuwima

Słoń Trąbalski - wiersz dla dzieci Juliana Tuwima

autor wiersza: Julian Tuwim

Był sobie słoń wielki - jak słoń. Zwał się ten słoń Tomasz Trąbalski. Wszystko, co miał, było jak słoń! Lecz straszny był Zapominalski. Słoniową miał głowę i nogi słoniowe, I kły z prawdziwej kości słoniowej, I trąbę, którą wspaniale kręcił, Wszystko słoniowe - oprócz pamięci. Zaprosił kolegów słoni na karty Na wpół do czwartej. Przychodzą - ryczą: "Dzień dobry, kolego!" Nikt nie odpowiada, Nie ma Trąbalskiego. Zapomniał! Wyszedł! Miał przyjść do państwa Krokodylów Na filiżankę wody z Nilu: Zapomniał! Nie przyszedł! Ma on chłopczyka i dziewczynkę, Miłego słonika i śliczną słoninkę. Bardzo kocha te swoje słonięta, Ale ich imion nie pamięta. Synek nazywa się Biały Ząbek, A ojciec woła: "Trąbek! Bombek!" Córeczce na imię po prostu Kachna, A ojciec woła: "Grubachna! Wielgachna!" Nawet gdy własne imię wymawia, Gdy się na przykład komuś przedstawia, Często się myli Tomasz Trąbalski I mówi: "Jestem Tobiasz Bimbalski". Żonę ma taką - jakby sześć żon miał! (Imię jej: Bania, ale zapomniał), No i ta żona kiedyś powiada: "Idź do doktora, niechaj cię zbada, Niech cię wyleczy na stare lata!" Więc zaraz poszedł - do adwokata. Potem do szewca i rejenta. I wszędzie mówi, że nie pamięta! "Dobrze wiedziałem, lecz zapomniałem, Może kto z panów wie czego chciałem?" Błąka się, krąży, jest coraz później, Aż do kowala trafił, do kuźni. Ten chciał go podkuć, więc oprzytomniał, Przypomniał sobie to co zapomniał! Kowal go zbadał, miechem podmuchał, Zajrzał do gardła, zajrzał do ucha, Potem opukał młotem kowalskim I mówi: "Wiem już, panie Trąbalski! Co dzień na głowę wody kubełek oraz na trąbie zrobić supełek". I chlust go wodą! Sekundę trwało I w supeł związał trąbę wspaniałą! Pędem poleciał Tomasz do domu. Żona w krzyk: "Co to?!" - "Nie mów nikomu! To dla pamięci!" - "O czym?" - "No ... chciałem..." - "Co chciałeś?" - "Nie wiem! Już zapomniałem!"

Zakładki:

słonie, zwierzęta

 

wyszukaj:

znajdź ulubiony wiersz swojego dziecka, wyszukaj autora

szukaj

 

ubranka dla dzieci:

markowe ubrania dla dzieci po najniższej cenie tylko w trendy-kids.pl

 


BARBIE Różowa bluzeczka tunika z motylkami (5-6L)
(35.55 zł)


NEXT kol 08 Welurowa bluza w kropki (3L,4L,5L,6L,7L,8L,9L,10L,11L,12L,14L,16L)
(45.55 zł)


STRAWBERRY SHORTCAKE Śliczna ciepła sweterkowa sukienka ( 6m, 12m )
(47.55 zł)


DISNEY Cudne spodnie z PUCHATKIEM -niebieskie ( 4L,5L )
(42.55 zł)


FIFI komplet czapka szalik rękawiczki 2-4 L
(24.99 zł)

 

zobacz więcej ubrań i markowych ciuchów dla dzieciaków po najniższej cenie >>>


zapisz się do biuletynu:

zawsze świeże informacje o nowościach w serwisie w Twojej skrzynce e-mail

zapisz się

inne wiersze Juliana Tuwima

        Bambo

        O Grzesiu kłamczuchu i jego cioci

        Abecadło

        Lokomotywa

        Rzepka

        Zosia samosia

        Okulary

        Ptasie radio

        Taniec

        Pstryk

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

z

 

Atrament i kreda - wiersz dla dzieci Jana Brzechwy

autor wiersza: Jan Brzechwa

Wzdychała kreda: "Wciąż jestem biała, Nie chcę być biała!..." No i - sczerniała. Jęczał atrament: "O, losie marny, Wciąż jestem czarny, kompletnie czarny, Jak gdyby we mnie kto smołę przelał. Nie chcę być czarny! Dość już!" I zbielał.

 

W szkole straszliwy zrobił się zamęt: Ładna historia! Biały atrament! Któż go na białym dojrzy papierze? Nikną litery i kleksy świeże, Nie zda się na nic wypracowanie, Gdy z liter nawet ślad nie zostanie. Zbladł nauczyciel i bladolicy Przez chwilę z kredą stał przy tablicy, Lecz nic napisać na niej się nie da: Czarna tablica i czarna kreda! Jak tu rozwiązać można zadanie, Gdy cyfr odróżnić nikt nie jest w stanie. Rzekł nauczyciel zakłopotany: "Dziwne to, bardzo dziwne przemiany! Kreda jest czarna, atrament biały... Wiemy, kto robi takie kawały!" Mówiąc to palec przytknął do czoła, Groźnym spojrzeniem powiódł dokoła I mnie, choć ja się winnym nie czuję, Ze sprawowania postawił dwóję.

 

 

 

 

 

 

 

Jan Brzechwa...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin