Weis Margaret - Kroniki Raistlina 02 - Towarzysze Broni.pdf

(1564 KB) Pobierz
E-book od forum SmoczaLanca.pun.pl
Dragon Lance
KRONIKI RAISTLINA
TOM II
Margaret Weis, Don Perrin
TOWARZYSZE
BRONI
Przełożyła Maja Brzozowska
978797349.001.png
Dla Tracy’ego Hickmana
Inne postaci w Smoczej Lancy mogą przynależeć do różnych twórców, ale Margaret od samego początku
dala jasno do zrozumienia wszystkim zainteresowanym, że Raistlin należy do niej i tylko do niej. Nigdy nie
skąpiliśmy jej mrocznego maga zdawała się być jedyną osobą zdolną osłodzić jego charakter i ulżyć jego
strapionemu umysłowi.
Tracy Hickman
Ciągle uczę się o Raistlinie. Z każdą książką o nim, jego bliźniaku i ich przygodach odkrywam coś nowego.
Margaret Weis
Osnowa: nici, które ciągną się wzdłuż krosien, zazwyczaj ciaśniej owinięte niż wątek czy trama, z którą
nici te krzyżują się, tworząc tkaninę lub sztukę materiału'. Wątek: nici, które ciągnąc się w poprzek
krosien, krzyżują się pod kątem prostym z nićmi osnowy i przeplatają się z nimi. Oksfordzki Słownik
Angielski (wydanie drugie)
KSIĘGA 1
Nie obchodzi mnie, jak się nazywasz, Czerwony. Nie chcę znać twojego imienia. Jeśli uda ci się przeżyć ze
trzy pierwsze bitwy, wtedy być może je zapamiętam. A fe nie wcześniej. Kiedyś zapamiętywałem imiona,
ale to była cholerna strata czasu. Jak tylko zaczynałem rzygulca kojarzyć, ten zaraz zdychał na moich
oczach. Teraz mam to gdzieś.
Horkin, Mistrz Czamoksięstwa
Rozdział 1
Mgły zasnuły Wieżę Wysokiej Magii w Wayreth; z wolna zaczął padać deszcz. Jego krople lśniły na oknach
o kamiennych framugach, rozpryskiwały się na masywnych gzymsach i spływały strużkami w dół
obsydianowych ścian Wieży, gdzie zbierały się na dziedzińcu, tworząc kałuże. Stała tam oślica oraz dwa
konie objuczone kocami i podróżnymi sakwami, gotowe do drogi. Oślica schyliła łeb, zgarbiła grzbiet, uszy
położyła po sobie. Było to stworzenie rozpuszczone, przywykłe do obroku, przytulnej stajni, drogi
skąpanej w słońcu, kroku niespiesznego i spokojnego. lenny, gdyż tak ją zwano, nie rozumiała zatem ani
trochę, dlaczego jej pan wybiera się w podróż w tak mokry dzień, opierała się więc jak dotąd wszelkim
wysilkom wyciągnięcia jej z przegrody w stajni. Krzepki mężczyzna, który odważył się tego spróbować,
masował właśnie stłuczone udo. Oślica zapewne długo jeszcze grzałaby się w swoim ciepłym boksie,
gdyby nie padła ofiarą podstępu, okrutnego figla, jaki spłatał jej ów wielki człowiek. Aromatyczna woń
marchwi, kuszący zapach jabłka - oto, co przywiodło ją do upadku. Stała teraz w deszczu, bardzo w
swoim odczuciu sponiewierana, z mocnym postanowieniem sprawienia bólu wielkiemu człowiekowi,
sprawienia, by wszyscy oni tego pożałowali. Przełożony Konklawe, Mistrz Wieży Wysokiej Magii w Wayreth
- Par-Salian, przyglądał się stojącej na podwórzu oślicy z okien swojej komnaty w Wieży Północnej.
Zauważył, jak zwierzę nerwowo strzyże uszami, i skrzywił się mimowolnie, gdy lewe tylne kopyto
wierzgnęło w kierunku Caramona Majere'a usiłującego w tym czasie przytroczyć kolejny pakunek do
oślego grzbietu. Caramon zdążył już tego dnia posmakować ciosu oślicy, więc miał się na baczności. On
także zauważył ostrzegawczy ruch, w mig pojął jego znaczenie i w porę zdołał uniknąć kopnięcia.
Łagodnie przejechał dłonią po karku zwierzęcia, wyjął kolejne jabłko, ale oślica spuściła łeb. Z tego, co
mógł dojrzeć, Par-Salian domyślił się - a znał się co nieco na osłach, choć niewielu pewnie dałoby temu
wiarę - że ta nieokiełznana bestia zamierza wytarzać się na ziemi. Błogo nieświadom tego, że lada
moment całe jego misterne pakowanie weźmie w łeb - rozrzucone, stratowane, o skąpaniu w kałuży nie
wspominając - Caramon zabrał się do sposobienia koni do drogi. Te zaś, w przeciwieństwie do oślicy,
zdawały się radować, że mogą opuścić stajnię - miejsce do cna nudne i ograniczające ich swobodę. Widać
było, że nie mogą już się doczekać rześkiego galopu, okazji do rozprostowania kości, poznania nowych
krajobrazów. Konie zaczęły brykać, stąpać i podrygiwać radośnie na bruku dziedzińca. Chuchały i prychały
na deszcz, zerkając z nie ukrywaną ciekawością na ciągnącą się za bramą drogę. Par-Salian także na nią
spoglądał. Widział ją zapewne wyraźniej niż ktokolwiek inny w owym czasie na całym Krynnie, widział,
dokąd prowadzi. Widział próby i wielkie trudy, widział niebezpieczeństwo Dostrzegał także nadzieję, choć
jej światło było przyćmione i migotliwe, niczym magiczny blask rzucany przez kryształ na lasce młodego
maga. Za ową nadzieję Par-Salian zapłacił straszną cenę, a ona sama nie dała mu jak dotąd niczego poza
nowymi niebezpieczeństwami. Musiał mimo to zachować wiarę. Wiarę w bogów, w samego siebie, w tego
wreszcie, którego wybrał, aby stał się jego mieczem bitewnym. "Miecz" stał tymczasem na dziedzińcu, w
strugach deszczu przedstawiając sobą iście opłakany widok. Pokasłując od czasu do czasu, drżący,
zziębnięty, obserwował, jak jego brat - kuśtykając nieznacznie z powodu potłuczonego uda - szykował
konie do drogi. Wojownik pokroju Caramona zapewne bez wahania odrzuciłby taki oręż, bo widać było od
razu, że jest słaby i kruchy, gotów złamać się przy pierwszym starciu.
12
Par-Salian lepiej jednak znał ów "miecz", niż ten znał samego siebie. Wiedział, że żelazna wola młodego
maga hartowana krwią, wypalana w płomieniach, wykuta młotem przeznaczenia, a studzona jego
własnymi łzami - stanowiła najprzedniejszą stal, mocną i ostrą. Par-Salian stworzył zaiste świetnie
ostrzoną broń, lecz jak każda inna i ta była obosieczna, Można było za jej pomocą bronić słabych i
niewinnych, ale też użyć jej przeciwko nim. Nie wiedział jeszcze, którym ostrzem miecz ów będzie ciąć.
Wątpił także, żeby sam "miecz" to wiedział. Młody mag, ubrany w nowe czerwone szaty, proste, ręcznie
tkane i bez zdobień - na lepsze nie mógł sobie pozwolić - stał na dziedzińcu skulony pod kwitnącym
różanym krzewem, chroniąc się przed deszczem. Wąskimi ramionami raz po raz wstrząsał kaszel. Z
każdym kaszlnięciem jego brat - krzepki i tryskający zdrowiem - przerywał na chwilę pracę i z niepokojem
zerkał przez ramię na słabowitego bliźniaka. Par-Salian dostrzegał, jak młodzieniec zastyga wtedy w
gniewie, widział, jak jego wargi układają się w słowa ostrej nagany - słyszał je niemalże - żeby brat zabrał
się lepiej do swoich obowiązków, jego zaś zostawił w spokoju. Kolejna postać pojawiła się na dziedzińcu,
w samą zresztą porę, by powstrzymać oślicę przed zrzuceniem z grzbietu niewygodnego ładunku.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin