Aleksander Ścibór-Rylski - Pierścionek z końskiego włosia - Posłowie.doc

(94 KB) Pobierz

Posłowie

"Pierścionek z końskiego włosia" Aleksandra Ścibora-Rylskiego powstał w 1965 roku i nie został wówczas dopuszczony do druku z powodów cenzuralnych. Co dziwniejsze, nie przypomniano sobie o nim i nie wydano go także później, nawet wówczas, gdy cenzurę w Polsce zniesiono. Świetna powieść pt. "Pierścionek z końskiego włosia" ukazuje się po raz pierwszy w ponad ćwierć wieku od czasu złożenia jej w wydawnictwie. Jak to możliwe? Przecież była to tajemnica poliszynela. Wspominał o niej sam autor w swoich ówczesnych wypowiedziach. Wydawcy pamiętają tę sprawę po dziś dzień. Nie ma takiego wspomnienia czy tekstu o zmarłym w 1983 r. pisarzu, który nie napomykałby o tej niemal legendarnej powieści. Ponoć przyjaciele zabiegali o jej odnalezienie i publikację. Fakt pozostaje faktem: przez ćwierć wieku nie przywrócono literaturze zatrzymanej wskutek reżimu cenzorskiego książki, która trwała w ludzkiej pamięci i legendzie. Ja znałem ją jedynie ze słyszenia. Korciła mnie jednak na tyle, że próbowałem ją odnaleźć i udało mi się dotrzeć do jedynego pozostałego egzemplarza autorskiego maszynopisu. Oszołomieni obecnym przyborem literatury z emigracji i literatury drugiego obiegu nie dość pamiętamy o konieczności rewindykacji dotyczących również zwykłej literatury krajowej. Ileż można wskazać przykładów, gdy wydawcy z przyzwyczajenia wznawiają nadal teksty nieżyjących już autorów w wersji niegdyś gruntownie przez cenzurę zmasakrowanej. Nade wszystko nie szuka się rzeczy w ogóle pogubionych po drodze - zatrzymanych przez cenzurę lub wydawców. W papierach pisarzy czy ich bliskich, w archiwach wydawnictw (jeśli nie niszczyły one dawnych rękopisów jak Piw), w działach rękopisów naszych bibliotek znajdzie się z pewnością niejeden tekst z ubiegłej epoki, który nie trafił ani do emigracyjnego wydawnictwa, ani do drugiego obiegu, pozostaje zapomniany i bezpański, czeka na odszukanie i wydobycie. Nasza niepamięć jest zatrważająca, skoro, jak się okazuje, dotyczy również rzeczy głośnych, mających nawet jakąś swoją legendę. Tę przeraźliwą obojętność wobec skonfiskowanych, zatrzymanych czy pokiereszowanych przez cenzurę książek trudno – poza szczególnymi splotami okoliczności - tłumaczyć sobie inaczej niż brakiem pamięci i wyobraźni wobec naszych czasów i naszych bliźnich. Cała dokumentacja na temat interesującego nas tu autora, niegdyś nader czytanego i wziętego, zawiera się w jednej chudej teczce z wycinkami w archiwum biblioteki Domu Literatury. Publicznie Ścibor pozostał autorem anachronicznej już powieści z czasów socrealizmu pt. "Węgiel" i aktualnych wciąż filmów z okresu pierwszej "Solidarności" - "Człowiek z marmuru" i "Człowiek z żelaza". Może jeszcze paru sztuk bulwarowych - kiepskich, lecz grywanych, nad którymi chętnie się znęcano. Tymczasem Ścibora Rylskiego trudno byłoby zarówno uznać za typowego socrealistę, związać jedynie z sierpniem 1980, jak i posądzić o grafomanię. Nie był on tuzinkowym literatem i każdego, kto się z nim zetknął, musiały zdumieć i zatrwożyć jego późniejsze losy - zawodowe i osobiste. Jego rodzina pochodziła ze Lwowa i podobno miała koneksje z ukraińską gałęzią tego rodu. W okresie międzywojennym jego ojciec był adwokatem w Grudziądzu i Świeciu nad Wisłą. Osobliwe były rodzinne koligacje literackie - po stronie matki dalekie powinowactwo z śeromskim, a po stronie ojca - z Marią Dąbrowską. Podobno kiedy matka z małym synem we wrześniu 1939 uciekali ze Świecia przez Warszawę do Lwowa, zatrzymali się w stolicy właśnie u Dąbrowskiej, na Polnej, podczas nieobecności pisarki, która skądinąd, zdaje się, niewiele się swym powinowatym interesowała. Podczas wojny zamieszkali w Warszawie, gdzie Ścibor wsiąkł w konspiracyjne Szare Szeregi i Armię Krajową i jako 16-letni chłopak przeszedł przez powstanie warszawskie, o mało wskutek ran nie przypłaciwszy tego życiem. Zaraz po wojnie zadebiutował wierszem "Mogiły w bunkrach" w tygodniku "Dziś i Jutro". Studiował polonistykę i tam go w 1949 r. poznałem, gdy trafił na moje proseminarium z literatury staropolskiej (razem zresztą ze Zdzisławem Najderem i Wiesławem Górnickim). Ale na polonistyce rzadko się go widywało, gdyż już aktywnie i z powodzeniem pracował jako reporter w wydawnictwach prasy wojskowej. Tłukł się wówczas po kraju i z tych rozjazdów właśnie, jeszcze jako student, przywiózł w 1950 roku powieść pt. "Węgiel". Mimo że operowała ona modną konwencją produkcyjniaka i jako taka była nagrodzona i lansowana, debiutancka powieść Ścibora zdradzała niezwykły talent narracyjny, obserwatorski, językowy. Podobnie da się powiedzieć o cyklu jego broszur propagandowych - o sześciu portretach przodowników pracy, z którymi zresztą autentycznie się przyjaźnił i nie zrywał później kontaktów. Ale dalsze książki wikłały się coraz bardziej w serwitutach, były coraz gorsze (jedynie odwilżowe "Morze Sargassa" zdobyło sobie pewien rozgłos). Tak jak przedtem absorbowała go praca dziennikarska, wkrótce pochłonął go film. Ścibor stał się głównym, czy jednym z paru głównych scenarzystów filmu polskiego, murzynem kinematografii (napisał ok. 30 scenariuszy, z czego parę sam zrealizował), słono na tym, jak na nasze warunki, zarabiając. I tak już pozostało do końca życia. A jednak ten obrót kariery wymknął się chyba jego życiowemu scenariuszowi. Jak się wydaje, scenariusz ten zawierał pewną dwutorowość, ketmana literackiego: pracę na niby, i pracę naprawdę. W tym co robił nie cofał się przed koniunkturalizmem, ale też pozostawał mniej od innych zaangażowany, robił to z dystansem i na chłodno. Łudziła go łatwość pisania. Zarobkowo pracował dużo, sądził, że starczy sił i na coś ambitniejszego. W pewnym momencie Ścibor zorientował się, że wskutek anonimowej w ogromnym stopniu pracy scenopisarza blednie jego literacka gwiazda. I wówczas zaczął, obok chałtur czy prac zarobkowych, chwytać za pióro naprawdę. W 1963 "Kultura" opublikowała w kilku numerach pierwszą wersję opowiadania "Człowiek z marmuru", w którym wykorzystał swe nieoficjalne doświadczenia z ruchu przodowników pracy (na prawdziwy sukces to opowiadanie musiało jeszcze trochę poczekać). Nade wszystko zabrał się do prawdziwej powieści. W wywiadzie dla "Życia Warszawy" pt. "Między literaturą a filmem" (18 II 1965) mówił: "Złożyłem już...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin