Feynman Richard P. - Sens tego wszystkiego.pdf

(445 KB) Pobierz
Richard P. Feynman
Sens Tego Wszystkiego
Rozważania o życiu, religii, polityce i nauce
Trzy wykłady Feynmana z 1963 roku, opublikowane po raz pierwszy w roku 1998
Przełożył Stanisław Bajtlik
Scan+ocr: zambari
Niepewność nauki
Chciałbym się bezpośrednio odnieść do wplywu nauki na inne dziedziny ludzkiej myśli. Jest to problem, o którym pan John
Danz szczególnie chętnie dyskutował. W pierwszym z moich wykładów będę mówił o naturze nauki i zwrócę przede
wszystkim uwagę na istnienie w niej wątpliwości i niepewności. W drugim wykiadzie zajmę się wpływem poglądów
naukowych na kwestie polityczne, zwłaszcza na problem wrogów kraju, i na zagadnienia religijne. W trzecim wykładzie
opiszę, czym społeczeństwo jest dla mnie (byłbym, oczywiście, w stanie powiedzieć,jak je widzi uczony, ale posfużę się tu
jedynie osobistą perspektywą) i jakie znaczenie dla problemów społecznych mogą mieć przyszłe odkrycia naukowe.
Co ja takiego wiem o religii i polityce? Kilku kolegów z wydziałów fizyki - tutaj i w innych miejscach - zaśmialo się i
stwierdziło: „Chciałbym przyjść i uslyszeć, co masz do powiedzenia. Nigdy nie sądziłem, że te sprawy cię obchodzą". Nie
oznacza to, oczywiście, że kwestionowali moje zainteresowanie tymi tematami; myśleli po prostu, że nie ośmieliłbym się o
nich mówić.
Jeśli ktoś wypowiada się o wptywie idei z jednej dziedziny na idee w innej, łatwo może się ośmieszyć. W dzisiejszych
czasach wąskiej specjalizacji jest niezbyt wielu ludzi, którzy na tyle głęboko poznali dwa działy ludzkiej wiedzy, że nie
kompromitują się w którymś z nich.
Idee, które chcę tutaj przedstawić, są stare. W tym, co powiem tego wieczoru, nie kryje się w zasadzie nic ponad to, co
mogliby powiedzieć filozofowie w XVII wieku. Po co więc to wszystko powtarzać? Ponieważ wciąż rodzą się nowe pokole-
nia. Ponieważ w historii ludzkości rozwijają się wielkie idee
i zapominamy o nich, jeżeli nie są przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Wiele dawnych~idei stało się częścią powszechnej wiedzy w takim stopniu, że nie trzeba o nich mówić lub ponownie
ich tłumaczyć. Jednak idee związane z problemami rozwoju nauki - na ile mogę to stwierdzić, rozglądając sig wokół - nie są
tego rodzaju, by każdy je akceptował. To prawda, że wielu je docenia. Zwtaszcza na uniwersytecie cenione są wysoko i być
może nie jesteście dla mnie właściwymi słuchaczami.
Czując się nowicjuszem w dziedzinie badania wpływu idei z jednej dziedziny na inną dziedzinę, zacznę od tego, na
czym znam się lepiej. Znam się na nauce. Znam jej idee i jej metody, jej stosunek do wiedzy, źródła jej postępu, jej
dyscyplinę umysłową. Dlatego w pierwszym wykładzie będę mówił o nauce, którą znam. Bardziej ryzykowne stwierdzenia
przedstawię w następnych dwóch wykładach, na których, jak wynika z ogólnego prawa, publiczność będzie mniej liczna.
Czym jest nauka? Tego słowa używa się zwykle na określenie jednej z trzech rzeczy lub ich kombinacji. Nie sądzę,
byśmy musieli być bardzo precyzyjni - nie zawsze warto wykazywać się daleko idącą dokładnością. Czasami nauka oznacza
specjalną metodę odkrywania rzeczy. Czasami przez naukę rozumiemy całą wiedzę, wynikającą z tego, co odkryliśmy Bywa
również, że to pojęcie oznacza nowe rzeczy, które można robić, kiedy coś odkryjemy, lub sam proces robienia nowych rze-
czy. Ta ostatnia sfera jest zwykle nazywana techniką. Jeśli jednak zajrzycie do działu nauki w tygodniku „Time", to
przekonacie się, że w mniej więcej 50% mówi się tam o nowo odkrytych rzeczach, a w prawie 50% o tym, jakie nowe
rzeczy mogą być i są wytwarzane. Dlatego nauka, w popularnym rozumieniu, częściowo oznacza też technikę.
Zamierzam omówić te trzy aspekty nauki w odwrotnej kolejności. Zacznę od nowych rzeczy, które można robić - to
znaczy od techniki. Najbardziej oczywistą cechą nauki jest jej stosowalność; wlaśnie dzięki nauce dysponujemy większymi
możliwościami wytwarzania rzeczy. Nie trzeba chyba tłumaczyć, jakie znaczenie mają te zwiększone możliwości. Cała
rewolucja prze
mysłowa byłaby niemal zupełnie niemożliwa bez rozwoju nauki. Dzisiejsza produkcja żywności w ilościach wysta~zających
do wyżywienia tak dużej populacji oraz kontrolowanie chorób - samo to, że ludzie mogą być wolni i nie ma konieczności
istnienia niewolnictwa dla potrzeb tak dużej produkcji - to z pewnością skutek rozwoju naukowych metod wytwarzania.
Ta zwiększona zdolność do robienia różnych rzeczy sama w sobie nie zawiera instrukcji obsługi: czy wykorzystywać ją
do czynienia dobra, czy zła? Skutkiem tej zdolności jest albo dobro, albo zło, zależnie od tego, jak się z niej korzysta.
Cieszymy się ze zwielokrotnionej produkcji, ale mamy problemy związane z automatyzacją. Jesteśmy szczęśliwi z powodu
osiągnięć medycyny, ale niepokoimy się tempem wzrostu populacji, wynikającym z tego, że nikt nie umiera wskutek cho-
rób, które wyeliminowaliśmy. Albo jeszcze inny przykład. Ta sama wiedza na temat bakterii jest wykorzystywana w tajnych
laboratoriach, gdzie ludzie pracują tak ciężko, jak tylko mogą, nad stworzeniem bakterii, przeciwko którym nikt inny nie
będzie zdolny znaleźć lekarstwa. Cieszymy się z rozwoju transportu powietrznego i jesteśmy pod wrażeniem wielkich
samolotów, ale jednocześnie przytłacza nas świadomość straszliwego horroru wojny powietrznej. Jesteśmy zadowoleni z
łączności międzynarodowej, ale niepokoi nas, że możemy być tak łatwo śledzeni. Podniecamy się możliwością wyruszenia
w kosmos, ale z pewnością i na tym polu nie da się uniknąć trudności. Najbardziej znany z dylematów tego rodzaju dotyczy
badań nad energią jądrową i oczywistych problemów z nich wynikających.
Czy nauka ma jakąkolwiek wartość?
Uważam, że umiejętność wytwarzania rzeczy ma wartość. To, czy skutek działania jest rzeczą dobrą, czy złą, zależy od
tego, jak się z owej umiejętności korzysta, ale sama w sobie jest ona cenna.
Zabrano mnie kiedyś na Hawajach do świątyni buddyjskiej. Człowiek w świątyni rzekł: „Zaraz powiem ci coś, czego
nigdy nie zapomnisz. Każdy człowiek otrzymuje klucz do bram niebios. Ten sam klucz otwiera wrota piekieł".
Tak samo jest z nauką. W pewnym sensie jest ona kluczem do bram niebios, ale ten sam klucz otwiera wrota
piekieł. Nikt nas nie poinstruował, która brama jest która. Czy powinniśmy wyrzucić klucz i nigdy nie wstąpić do
nieba? Czy raczej powinniśmy się mocować z problemem, w jaki sposób najlepiej skorzystać z otrzymanego klucza?
To, oczywiście, bardzo poważna kwestia, ale nie możemy, jak sądzę, zaprzeczać, że klucz do bram niebios jest cenny.
Znajdziemy tu wszystkie poważne problemy odnoszące się do relacji pomiędzy społeczeństwem i nauką. Kiedy
mówi się uczonemu, że powinien być bardziej odpowiedzialny za skutki swojego oddziaływania na społeczeństwo,
właśnie zastosowania odkryć naukowych ma się na myśli. Jeśli prowadzisz badania nad energią jądrową, to musisz też
zdawać sobie sprawę z tego, że mogą znaleźć szkodliwe zastosowanie. Moglibyście zatem oczekiwać, że w
rozważaniach tego rodzaju, prowadzonych przez uczonego, okaże się to najważniejszym tematem. Ja jednak nie będę
więcej o tym mówił. Sądzę, że określanie tych zagadnień mianem naukowych jest przesadą. Są to raczej kwestie
humanitarne. Problem polegający na tym, że dzięki nauce wiemy, jak wykorzystać umiejętności, ale nie wiemy, jak je
kontrolować, nie jest problemem naukowym. Nie jest też zagadnieniem, na którym uczeni znają się za dobrze.
Aby lepiej wyjaśnić, dlaczego nie chcę o tym mówić, posłużę się przykładem. Jakiś czas temu, w roku 1949 lub
1950, pojechałem do Brazylii kształcić fizyków. W owych czasach był realizowany bardzo ekscytujący program Point
Fou~`. Wszyscy spieszyli z pomocą krajom rozwijającym się. Oczywiście, tym, czego owe kraje potrzebowały, była
wiedza techniczna.
W Brazylii mieszkałem w Rio. W Rio pełno jest wzgórz, na których stoją domy zbudowane z połamanych desek
pochodzących ze starych znaków, plansz itp. Ludzie są niezwykle biedni. Nie mają wodociągów ani kanalizacji. Żeby
zdobyć wodę, ' Wprowadzony przez rząd Stanów Zjednoczonych progam pomocy ekonomicznej i technicznej dla
krajów rozwijających się. Nazwany tak dlatego, że wymieniony był jako czwarty punkt w przemówieniu inauguracyj-
nym prezydenta Tumana (przyp. tłum.).
schodzą ze wzgórz, niosąc na głowach stare kanistry na benzynę. Idą do miejsca, gdzie buduje się nowy budynek, bo tam
musi być woda do robienia betonu. Napełniają swoje pojemniki i wnoszą je na wzgórza. A potem widzisz wodę ściekającą
ze wzgórz w dół w brudnych rynsztokach. To żałosny widok.
Tuż obok tych wzgórz, przy plaży Copacabana, znajdują się zachwycające budynki, piękne apartamenty i tym podobne
rzeczy.
Zwróciłem się do moich przyjaciół z programu Point Four: „Czy to jest problem braku odpowiedniej wiedzy
technicznej? Czy oni nie wiedzą, jak poprowadzić wodociągi na wzgórza? Czy oni nie wiedzą, jak poprowadzić rurę na
szczyt wzgórza, tak by ludzie mogli przynajmniej wchodzić do góry z pustymi pojemnikami, a schodzić z pełnymi?".
A więc nie jest to problem wiedzy technicznej. Z pewnością nie, bo w pobliskich budynkach mieszkalnych są rury i są
pompy. Dziś to wiemy. Teraz sądzimy, że jest to problem pomocy ekonomicznej, ale nie mamy pewności, czy na tym spra-
wa się zakończy. Z kolei pytanie, ile kosztuje zbudowanie wodociągu i pompowanie wody na szczyt każdego wzgórza, nie
wydaje mi się warte rozważania.
Choć nie wiemy, jak rozwiązać problem, chciałbym zwrócić uwagę, że próbowaliśmy dwóch rzeczy: przekazania wie-
dzy technicznej i pomocy ekonomicznej. Rozczarowaliśmy się w obu przypadkach i próbujemy czegoś innego. Jak
przekonacie się później, podtrzymuje mnie to na duchu. Uważam, że ciągłe poszukiwanie nowych rozwiązań jest tym, co
należy robić.
Takie więc są praktyczne aspekty nauki - możliwości robienia nowych rzeczy. Są one tak oczywiste, że nie ma potrzeby
o nich więcej mówić.
Na kolejny aspekt nauki składa się to, co ona obejmuje rzeczy, które zostały odkryte. To jest wlaśnie jej plon. To jest
złoto. To jest ekscytujące, to jest zapłata za dyscyplinę rozumowania i ciężką pracę. Tej pracy nie wykonuje się dla korzyści
płynących z wdrażania w życie nowych osiągnięć. Motywem są emocje związane z odkryciami. Być może, większość
was o tym wie. Jest jednak niemal niemożliwe przekazanie podczas wykładu tym z was, którzy tego uczucia nie znają,
owego ważnego aspektu pracy naukowej, jej ekscytującej strony, prawdziwego powodu, dla którego ludzie zajmują się na-
uką. A nie rozumiejąc tego, gubicie istotę rzeczy. Nie możecie pojąć nauki ani jej związku z czymkolwiek innym, dopóki nie
zrozumiecie i nie docenicie tej wielkiej przygody naszych czasów. Nie żyjecie pełnią swojej epoki, jeżeli nie rozumiecie, z
jak wielką przygodą - a przy tym szalonym i podniecającym przedsięwzięciem - macie do czynienia.
Myślicie, że nauka jest nudna? Nie, nie jest. Bardzo trudno to przekazać, ale spróbuję. Zacznijmy od czegokolwiek, od
pierwszej lepszej idei. Starożytni wierzyli, na przykład, że Ziemia jest grzbietem słonia, który stoi na żółwiu pływającym w
bezdennym oceanie. Oczywiście, pytanie, co podtrzymywało ocean, stanowiło już oddzielną kwestię. Nie umiano wówczas
jej rozwiązać.
Wierzenie starożytnych stanowiło produkt wyobraźni. Była to piękna, poetycka idea. Zobaczmy, jak się to przedstawia
dzisiaj. Czy nasza idea tchnie nudą? Świat jest wirującą piłką, a ludzie są przytrzymywani na niej ze wszystkich stron,
niektórzy do góry nogami. Obracamy się jak na rożnie, wystawieni na wielki ogień. Krążymy wokół Slońca. Czy jest coś
bardziej romantycznego, bardziej ekscytującego?
A co nas przytrzymuje? Siła grawitacji, która okazuje się nie tylko właściwością naszej planety, ale również tym, co
sprawia, że Ziemia jest okrągła, że Słońce się nie rozlatuje, a my krążymy wokół Słońca, nie mogąc, mimo naszych od-
wiecznych wysiłków, się od niego oddalić. Grawitacja działa nie tylko w gwiazdach, ale występuje też pomiędzy
gwiazdami. Więzi je w wielkich galaktykach, ciągnących się kilometrami we wszystkich kierunkach.
Wielu opisywało Wszechświat, ale on rozciąga się jeszcze dalej, a jego granice są równie nieznane, jak dno bezdennego
oceanu z owej pierwotnej idei. Tak samo tajemnicze, tak samo budzące lęk i tak samo niekompletne jak poetyckie obrazy,
które obowiązywały wcześniej.
Zauważcie jednak, że wyobraźnia przyrody jest dużo, dużo większa niż wyobraźnia człowieka. Ktoś, kto nie podglądał
jej, prowadząc jakieś obserwacje, nigdy nie potrafilby sobie wyobrazić, jakim cudem jest natura.
Weźmy przykładowo Ziemię i czas. Czy kiedykolwiek czytaliście u jakiegokolwiek poety na temat czasu cokolwiek, co
mogłoby się równać z realnym czasem, z długim, powolnym procesem ewolucji? Nie, pospieszyłem się. Najpierw istniała
Ziemia bez żadnego śladu życia. Przez miliardy lat ta kula kręciła się, następowały zachody słońca, fale uderzały o brzegi,
szumiało morze, a nie było na niej niczego żywego, co mogłoby być tego świadkiem.* Czy możecie pojąć, dobrze
zrozumieć lub uchwycić w ramach całego waszego systemu wyobrażeń, jaki jest sens świata, na którym nie ma niczego
żywego? Tak przywykliśmy do patrzenia na świat z punktu widzenia żywych istot, że trudno nam zrozumieć, co znaczy nie
być żywym; a przecież przez większość czasu na świecie nie byto niczego żywego. Także i dziś w większości miejsc we
Wszechświecie prawdopodobnie nie ma niczego żywego.
Albo samo życie. Wewnętrzna maszyneria życia, chemia organizmów jest czymś pięknym. A okazuje się, że każde
życie łączą związki z innym życiem. Pewna część chlorofilu, ważnej substancji biorącej udział w przetwarzaniu tlenu w
roślinach, ma swego rodzaju pierścieniową strukturę. Jest to całkiem ładny pierścień, zwany pierścieniem benzenowym.
Zwierzęta, do których i my się zaliczamy, są odległe roślinom. Okazuje się jednak, że w naszym systemie wiązania tlenu,
mianowicie we krwi, hemoglobina ma taką samą, specyficzną strukturę. W centrum graniastych kółek znajdują się
wprawdzie zamiast magnezu atomy żelaza, dlatego kolor jest czerwony, a nie zielony, ale w gruncie rzeczy chodzi o te same
pierścienie.
Białka roślin i białka ludzi mają taki sam charakter. Niedawno odkryto, że mechanizm produkujący białka w bakte
* Według współczesnych teońi życie na Ziemi pojawiło się bardzo szybko po jej powstaniu. Wiek Ziemi ocenia się na
prawie 4,5 miliarda lat. Sądzi się, że życie na Ziemi istnieje od niemal 4 miliardów lat. Wiek całego Wszechświata wynosi
około 15 miliardów lat (przyp. tłum.).
je tlenek żelaza, decyduje fakt, iż niektóre z atomów są elektrycznie dodatnie, a inne elektrycznie ujemne i że przyciągają się
wzajemnie w określonych stosunkach. Spostrzegl też, że elektryczność'występuje w określonych jednostkach, atomach. Byly
to znaczące odkrycia, ale, co najważniejsze, wypada je uznać za jedne z najbardziej dramatycznych chwil w historii nauki,
jedne z tych chwil, w których wielkie obszary wiedzy lączą się w jedno. Nagle doszło do odkrycia, że dwie pozornie różne
rzeczy są różnymi przejawami tego samego. Zajmowano się badaniem elektryczności i zajmowano się chemią. Nagle
stwierdzono, że są to dwa aspekty tej samej rzeczy - przemiany chemiczne okazaly się skutkami dzialania sil elektrycznych.
I wciąż patrzymy na nie w taki sposób. Dlatego stwierdzenie, że przywoływane zasady są stosowane przy chromowaniu, jest
niewybaczalne.
Wiecie doskonale, że gazety mają standardowe podejście do każdego odkrycia w dziedzinie fizjologii: „Odkrywca
uznał, że jego osiągnięcia można wykorzystać przy leczeniu raka". Nie potrafią jednak wyjaśnić wartości samego odkrycia.
Próba zrozumienia, w jaki sposób działa przyroda, stanowi najpoważniejszy sprawdzian ludzkich zdolności umyslo-
wych. Wszystko polega na subtelnych wybiegach, pięknych, podobnych do stąpania po linie drogach logicznego wniosko-
wania, które trzeba przebyć, by nie popelnić błędu przy przewidywaniu, co się stanie. Idee mechaniki kwantowej i teorii
względności są tego przykładem.
Trzeci aspekt moich rozważań odnosi się do nauki jako metody odkrywania rzeczy Ta metoda jest oparta na zasadzie, że
obserwacje przyjmują rolę sędziego, który rozstrzyga, czy coś jest takie czy inne. Wszystkie pozostale aspekty i cechy nauki
mogą być bezpośrednio zrozumiane, jeśli pojmiemy, że obserwacje są najwyższym i ostatecznym sędzią prawdziwości
jakiejś hipotezy. Używane w tym kontekście słowo „dowodzić" znaczy tak naprawdę „testować", w taki sam sposób, w jaki
mówienie o alkoholu, że jest próby 100, oznacza wynik testu jego mocy Innymi slowy, „wyjątek potwierdza regulę" albo
„wyjątek dowodzi, że regula jest błędna". Taka jest zasada na
uki. Jeśli istnieje wyjątek od jakiejś reguly i jeśli można tego dowieść obserwacyjnie, to regula jest blędna.
Wyjątki od jakiejkolwiek zasady same w sobie są najbardziej interesujące, ponieważ pokazują nam, że stara zasada jest
błędna. Wielce podniecające jest wtedy znalezienie prawdziwej zasady, jeśli taka w ogóle istnieje. Wyjątek poddaje się
badaniu wraz z innymi warunkami prowadzącymi do podobnych zjawisk. Uczony stara się znależć więcej wyjątków i okre-
ślić ich cechy. Jest to niezwykle podniecający proces. Uczony nie próbuje uniknąć wykazania, że zasady są blędne. Postęp i
satysfakcję powoduje coś wręcz przeciwnego. Uczony stara się wykazać, że nie ma racji, możliwie najszybciej.
Zasada przyznająca obserwacji rolę sędziego naklada poważne ograniczenia na to, jakiego rodzaju pytania mogą
znaleźć odpowiedź. Wlaściwie pozostają pytania, które mają postać: „Co się stanie, gdy to zrobię?". Są sposoby, by spró-
bować i przekonać się o tym. Pytania w rodzaju: „Czy powinienem to zrobić?" lub „Jaka jest tego wartość?" nie mają tu racji
bytu.
Jeśli coś nie wykazuje naukowego charakteru, jeśli nie może zostać poddane testowi obserwacyjnemu, to nie znaczy, że
jest przebrzmiale, blędne lub ghzpie. Nie staramy się przekonywać, że nauka jest w jakiś sposób dobra, a inne rzeczy są w
jakiś sposób niedobre. Uczeni zajmują się wszystkimi sprawami, które można analizować poprzez obserwacje, i w ten
sposób powstaje nauka. Zostają jednak rzeczy, w których przypadku ta metoda się nie sprawdza. Nie znaczy to wcale, że są
one nieważne. Przeciwnie, pod wieloma względami okazują się najważniejsze. Za każdym razem, gdy podejmujecie
decyzję, co zrobić, zawsze pojawia się słowo „powinienem", a nie da się go wyprowadzić jedynie z pytania: „Co się stanie,
gdy to zrobię?". Powiecie: „Jasne, zastanawiamy się, co się stanie, i wtedy decydujemy, czy chcemy, by to się stalo, czy
nie". Tego kroku uczony nie może jednak wykonać. Jesteście w stanie przewidzieć, co się stanie, ale potem musicie
zdecydować, czy tego chcecie czy nie.
W nauce mamy do czynienia z wieloma praktycznymi konsekwencjami, wynikającymi z przyjęcia zasady, że
obserwacje
je tlenek żelaza, decyduje fakt, iż niektóre z atomów są elektrycznie dodatnie, a inne elektrycznie ujemne i że przyciągają się
wzajemnie w określonych stosunkach. Spostrzegł też, że elektryczność występuje w określonych jednostkach, atomach.
Były to znaczące odkrycia, ale, co najważniejsze, wypada je uznać za jedne z najbardziej dramatycznych chwil w historii
nauki, jedne z tych chwil, w których wielkie obszary wiedzy łączą się w jedno. Nagle doszfo do odkrycia, że dwie pozornie
różne rzeczy są różnymi przejawami tego samego. Zajmowano się badaniem elektryczności i zajmowano się chemią. Nagle
stwierdzono, że są to dwa aspekty tej samej rzeczy - przemiany ~ chemiczne okazały się skutkami działania sił
elektrycznych. I wciąż patrzymy na nie w taki sposób. Dlatego stwierdzenie, że przywoływane zasady są stosowane przy
chromowaniu, jest niewybaczalne.
Wiecie doskonale, że gazety mają standardowe podejście do każdego odkrycia w dziedzinie fizjologii: „Odkrywca
uznal, że jego osiągnięcia można wykorzystać przy leczeniu raka". Nie potrafią jednak wyjaśnić wartości samego odkrycia.
Próba zrozumienia, w jaki sposób działa przyroda, stanowi najpoważniejszy sprawdzian ludzkich zdolności umysło-
wych. Wszystko polega na subtelnych wybiegach, pięknych, podobnych do stąpania po linie drogach logicznego wniosko-
wania, które trzeba przebyć, by nie popełnić błędu przy przewidywaniu, co się stanie. Idee mechaniki kwantowej i teorii
względności są tego przykładem.
Trzeci aspekt moich rozważań odnosi się do nauki jako metody odkrywania rzeczy Ta metoda jest oparta na zasadzie, że
obserwacje przyjmują rolę sędziego, który rozstrzyga, czy coś jest takie czy inne. Wszystkie pozostate aspekty i cechy nauki
mogą być bezpośrednio zrozumiane, jeśli pojmiemy, że obserwacje są najwyższym i ostatecznym sędzią prawdziwości
jakiejś hipotezy. Używane w tym kontekście słowo „dowodzić" znaczy tak naprawdę „testować", w taki sam sposób, w jaki
mówienie o alkoholu, że jest próby 100, oznacza wynik testu jego mocy. Innymi słowy, „wyjątek potwierdza regułę" albo
„wyjątek dowodzi, że reguła jest błędna". Taka jest zasada na
uki. Jeśli istnieje wyjątek od jakiejś reguły i jeśli można tego dowieść obserwacyjnie, to reguła jest błędna.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin