20 Sztaka budowania 07b - Romańska.doc

(2711 KB) Pobierz
Ale statycy nie poprzestają na tym





Ale statycy nie poprzestają na tym. Mówią, że przecież sklepienie, zbu­dowane z kamienia lub cegły (a czę­sto obciążone dodatkowo), nie tyl­ko rozpycha się łokciami, ale i gnie­cie mur, na którym spoczywa, gnie­cie go z góry na dół, tak jakby go chciało wbić w ziemię. Konstrukto­rzy mówią, że działa tu siła skie­rowana pionowo i rysują ją w ten sposób

 

A więc są już dwie siły: jedna po­zioma i jedna pionowa. A teraz co się dzieje, jeżeli mamy takie dwie siły. Poniższy przykład pomoże naszej wyobraźni

 







Jeżeli kwadratową skrzynkę będzie­my pchali, tak jak to jest pokazane na rysunku, to skrzynka przesunie się w stronę niezgodną z żadnym z kierunków pchania, tak jakby na nią działała jedna tylko siła, skie­rowana po przekątnej. Statycy umieją obliczyć wielkość takiej siły i nazywają ją siłą wy­padkową, że niby powstała z dwóch innych. Te dwie inne już obserwowaliśmy w konstrukcji sklepiennej. Narysuj­my teraz tę trzecią — wypadkową

 

Ważna to siła i warto się jej przyj­rzeć

Zauważmy, że im większy rozpór, tym więcej wypadkowa odchyla się od pionu — im mniejszy (w stosun­ku do siły pionowej), tym bardziej ta trzecia siła do tego pionu się zbliża.



Otóż budowniczowie stwierdzili, że aby budynek nie zawalił się, siła wypadkowa musi się całkowicie mieścić w grubości muru. Narysuj­my to sobie.



Jak więc architekci konstruowali swoje budynki, aby spełnić waru­nek, o którym była mowa? Nie było biedy, póki budynek był niewielki.

Tak to wyglądało

Mur był normalnej grubości i nie­wielkie sklepienie, pchając na boki, nie mogło go wywrócić. Tragedie za­czynały się w miarę zwiększania roz­piętości sklepienia.

Im większe sklepienie, tym bardziej rośnie jego rozpór. Cóż wtedy ro­bić?

Mur normalnej grubości nie nada­je się, gdyż nie wytrzyma parcia (si­ła wypadkowa wyjdzie poza jego grubość).

Prosty wniosek: pogrubić mur. Tak, tylko że to może doprowadzić do konstrukcyjnych nonsensów. Okaże się, że trzeba robić kilkumetrowej grubości mury, co znowu bę­dzie absurdem z punktu widzenia ekonomicznego i stworzy dodatko­we niewygody. Proszę sobie wyobra­zić okno przebite w takim pięciome­trowym murze. Ile też światła dotrze do wnętrza przez okno-tunel?

 



Jakżeż więc rozwiązywano to trud­ne zagadnienie?

Wiemy, że im większa będzie siła cisnąca od góry na mur, tym bar­dziej siła wypadkowa będzie się przytulała do pionu. Stąd wniosek: zwiększyć siłę pio­nową — przygnieść mocniej mur.

Tak to starano się robić

 

Mur, na którym wspiera się sklepie­nie, podciągam wyżej — ponad ko­nieczną dla oparcia sklepienia wy­sokość. Oczywiście ten dodatkowy kawał ściany, cisnąc z góry, będzie odchylał siłę wypadkową w pożąda­nym kierunku.



Sposób ten, stosunkowo prosty, nie był jednak doskonały. Przede wszy­stkim wymagał wznoszenia dużych partii nieużytkowego muru, no a po­za tym przy zwiększeniu rozpiętości sklepienia, ten naddatek urósłby do rozmiarów przekraczających zdro­wy rozsądek. Inny, lepszy sposób został zastoso­wany przez konstruktorów romań­skich. Jeżeli dwóch ludzi będzie pchało ciężar w ten sposób, to rzecz jasna, że ciężar nie drgni Jeżeli jednak sklepienie pcha ścianę w jednym kierunku, to żeby unie­możliwić wywrócenie tej ściany, na­leży ją pchać z drugiej strony w kie­runku przeciwnym. ,,Gwałt niech się gwałtem odciska"...



A czymże to można pchać sklepie­nie? Odpowiedź prosta: drugim sklepie­niem!

 

Tak też zrobiono

 

Mniejsze sklepienie odpycha ścianę i zmniejsza działanie siły rozporu sklepienia większego. Samo, jako mniejsze, wymaga mniej zabiegów konstrukcyjnych. To pomocnicze sklepienie — skle­pienie nawy bocznej — bywa roz­maicie stosowane.







To są przekroje kościołów romań­skich.

W pierwszym wypadku nawy bocz­ne są niższe. Mur nawy głównej sterczy dosyć wysoko ponad da­chy kryjące mniejsze sklepienia. Umożliwiało to architektom przebi­cie w nim szeregu otworów okien­nych i niezłe oświetlenie nawy głów­nej. Plan takiego kościoła (bazyliki) wy­glądał mniej więcej tak, jak na ry­sunku obok. Poprzeczna nawa nazywała się transeptem.

 

 

 

 





Tak przedstawiała się bazylika wi­dziana od ulicy.              A tak od wnętrza

 





Widzimy, że ściana nawy głównej została u dołu jakby przepruta licz­nymi otworami. Zamiast ciągłego muru zostały filary, mniej zasłaniające widok z naw bocznych na naj­ważniejsze, środkowe partie wnę­trza. Różnie rozwiązywano ten ażur po­między boczną i główną nawą.

Mogły być kolumny

albo kombinacja kolumn i filarów (sposób, który stosowali często w Bi­zancjum i stąd zapewne zapożyczy­li go architekci średniowiecznej Eu­ropy).

A teraz wróćmy do rysunku z prze­krojami kościołów i przyjrzyjmy się ostatniemu z nich. Wszystkie trzy nawy są jednakowej wysokości! Ten typ budowli nazywamy koś­ciołem halowym.

Cechą jego charakterystyczną jest przekrycie wszystkich trzech naw jednym dachem.

Zyskiem oczywistym w porównaniu do poprzedniego jest zwiększenie okazałości wnętrza.



A zjawia się też poważna niedogod­ność. Oto nie ma już sterczącego muru nawy głównej, w którym moż­na by zrobić okna.

Nawa główna w kościołach halo­wych jest oświetlona pośrednio, przez okna naw bocznych, jest mroczna.



Sytuację pogarsza jeszcze to, że okna w architekturze romańskiej nie mogły być duże, gdyż ze wzglę­dów zrozumiałych nie można było dziurawić nadmiernie (a przez to osłabiać) zewnętrznej ściany budyn­ku, skupiającej na sobie wszystkie, nie całkiem ujarzmione siły rozpo­rów sklepiennych wnętrza. W niektórych kościołach wysokie i smukłe nawy boczne podzielone są na dwie kondygnacje. Otóż to górne pięterko, noszące na­zwę empory, służyło jako miej­sce dla chórów lub odseparowana loża dla dostojników.

A teraz wróćmy jeszcze do sklepie­nia kolebkowego.



Jeżeli zrobimy prymitywny modelik sklepienia z tektury i drugi z cien­kiego papieru, to oczywiście ten pa­pierowy będzie wiotki i nic na nim położyć nie będzie można. Ale jeżeli wzmocnimy go w ten sposób paska­mi grubej tektury, okaże się, że jest dostatecznie sztywny i może znieść stosunkowo znaczne obciążenia.

Do czasów romańskich architekci budowali   wyłącznie   sklepienia

„z tektury". Oczywiście nie dosłow­nie! Ale cały mur sklepienia był jednakowej, stosunkowo znacznej grubości. Wynalazkiem ro­mańskim jest cien­kie sklepienie wzma­cniane  miejscami grubszym   pasem, tzw. łękiem lub gurtą.

Prawda, że przypo­mina to nasz papie­rowy modelik z tek­turowymi paskami?



W ślad za tym idzie następny ele­ment konstrukcyjny, z którym od­tąd będziemy mieli często do czy­nienia. Jest to tzw. przypora lub skarpa. Cóż to jest przypora?



Zastanówmy się, w których miejs­cach najzłośliwiej działa takie łę­kowe sklepienie. Oczywiście tam, gdzie są wzmacniające pasy. Tam są największe obciążenia i naj­większe rozpory.



Stąd wniosek, że w tych miejscach mur zewnętrzny powinien szczegól­nie mocno bronić się przeciwko działaniom sklepienia. I odwrotnie — na przestrzeni konstrukcji „pa­pierowej" mur może być słabszy, a więc i tańszy. Tym wzmocnionym murem jest wła­śnie przypora. Przeciwstawia się parciu gurty i sterczy ze ściany zewnętrznej budynku.



Na planie kościołów zauważyliśmy trzy łuki zamykające nawy. Są to apsydy. Widok zewnętrzny koś­cioła romańskiego (a przynajmniej ogromnej większości) jest bardzo charakterystyczny .

Następnym elementem są wieże. Znaczenie ich od czasów bizantyj­skich zmieniło się nieco. Były one kiedyś (w zestawieniu z budynkiem) przede wszystkim miejscem na scho­dy, teraz nabierają jeszcze znacze­nia obronnego i pełnią funkcję dzwonnic. Nie najmniejsze znacze­nie ma także ich, jakbyśmy powie­dzieli dzisiaj, walor plastyczny — wyglądają okazale, dodają wspania­łości kościołowi, są z dala widoczne.



Różnie były umieszczone wieże w budowlach kościelnych. Od naj­skromniejszych „zestawów" aż do najokazalszych tak to wyglądało na planie A teraz, mając już wszystkie prawie części składowe bryły kościoła, mo­żemy odtworzyć sobie jego pełny obraz (patrz rysunek górny na na­stępnej stronie).

106

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin